Ale ona ładna! Ale on bogaty! Ale ona ma zdolnego syna! Czemu ja tego nie mam? Zazdrościmy, często czując to charakterystyczne ukłucie w sercu. Ale czy to, co widać na pierwszy rzut oka, to cała prawda o tej ślicznej dziewczynie, która nas mija na ulicy albo o tym przystojniaku w wypasionym BMW?
Na studiach przez trzy lata mieszkałam w jednym pokoju w akademiku z dziewczyną, która wywarła na mnie wielkie wrażenie. Nawet nie chodzi o to, że była ładna. Ale miała to „coś”. Styl, szyk, wrodzoną elegancję. Podziwiałam wytrwałość, z jaką pielęgnowała swoją urodę. Kiedy ja wracałam wieczorem do akademika, często padałam po prostu na łóżko i zasypiałam, szczególnie wtedy, gdy złapałam jakąś fuchę i miałam oprócz studiów kilka godzin pracy popołudniami lub wieczorami. Agata natomiast nigdy nie położyła się do łóżka bez prysznica i całej tej procedury: nakładania różnego rodzaju kremów na twarz, dekolt i szyję oraz dłonie, wmasowywania balsamu do ciała. A rano zawsze miała czas, żeby umyć głowę i ułożyć włosy. Kiedy ja biegałam jak w amoku, jedząc w pośpiechu śniadanie, ubierając się i szukając notatek, ona najspokojniej w świecie piła kawę z mlekiem.
– Jak ty to robisz? – wytrzeszczałam na nią oczy
– Wstaję półtorej godziny wcześniej od ciebie. I nie czytam po nocach.
Odpowiedź była więc prosta. Ale jak mogłabym zrezygnować ze ślęczenia nad książkami czy prasą? Studiując dziennikarstwo, musiałam wiedzieć, co się dzieje na świecie, a poza tym ja uwielbiałam czytać. A w dzień różnie bywało z czasem. Szczególnie jak po wykładach leciało się zarobić parę groszy. Ona też miała jakieś fuchy, ale jakimś cudem udawało jej się wygospodarowywać zawsze czas na naukę. Była zresztą bardzo zdolna. Studiowała „poważny” kierunek – ekonomię.
Obie miałyśmy chłopaków. Paweł i ja troszkę podśmiewaliśmy się z Michała, chłopaka Agaty. Studiował finanse i bankowość, był zawsze „odstawiony”. Lubił markowe ciuchy. Był zresztą bardzo przystojny. Może nawet mogłabym się w nim zadurzyć, ale po kilku rozmowach z nim, stwierdziłam, że jest „pusty”. Nie mieliśmy zbyt wielu wspólnych tematów. Stanowili piękną parę. Oboje wysocy, o świetnych sylwetkach, wyglądali jak para z reklamy.
– Mogliby reklamować pastę do zębów – wyrwało się kiedyś jednej złośliwej koleżance.
Po studiach nasze drogi rozeszły się. Mój związek z Pawłem niestety nie przetrwał próby czasu. Zaczęłam pracę w jednym z większych dzienników. Życie zawodowe pochłonęło mnie całkowicie. Z Agatą i Michałem nie utrzymywałam kontaktów. Czasem myślałam sobie, że to dziwne, iż można mieszkać w tym samym dużym mieście i nigdy się już nie spotkać. Kilka lat później przypadkiem trafiłam na zdjęcie Agaty na „Naszej klasie”. Portale społecznościowe były wtedy całkowitą nowością. Wszyscy szukali swoich dawnych znajomych ze szkoły, studiów. Można było dokonać pierwszych podsumowań, porównań, jak się komu wiedzie, kto co robi itd. Oglądałam więc zdjęcia, a na nich reklamę życia rodzinnego i egzotycznych wakacji – czyli pucołowate bobaski i różne pary na tle egipskich piramid.
Kiedyś natrafiłam na fotkę Agaty i Michała. Było to na profilu jakiejś koleżanki z akademika. Podpis pod zdjęciem brzmiał: „Zgadnijcie, kogo spotkałam w Tunezji?”. No i zobaczyłam znaną mi „piękną parę jak z reklamy”. Oboje wyglądali fantastycznie – opaleni, uśmiechnięci, szczupli. W tle cudownie błękitne morze. Poczułam ukłucie zazdrości. Oni są szczęśliwi, ich życie to bajka, a ja… W pracy dobrze mi szło, miałam mnóstwo przyjaciół, ostatnio zaczęłam się też spotykać z fajnym facetem. Ale patrząc na zdjęcie dawnych przyjaciół, pomyślałam, że oni „mają lepiej”. Kilka lat później znów przypadkiem natknęłam się w sieci na ich zdjęcie. Tym razem zobaczyłam na nim Agatę, Michała i dwoje ślicznych – a jakże – dzieci. Około czteroletniego chłopca i może dwuletnią dziewczynkę. Nawet bez napisu na dole łatwo było zlokalizować to miejsce. To był nowojorski Central Park.
– No proszę, proszę – mruknęłam. – Idealna rodzinka.
Ja nadal nie miałam dzieci. Początkowo nie chciałam, teraz coraz częściej odczuwałam z tego powodu smutek. Byłam wprawdzie w stałym związku z kimś, kto był mi bliski, ale on był sporo starszy, miał już dzieci z poprzedniego związku i nie chciał więcej. Poza tym baliśmy się, że mogłoby urodzić się chore. Wiek ojca też ma przecież znaczenie. Zastanawiałam się czasem, co robią Agata i Michał, gdzie pracują, jaki mają dom. Ale potem gasiłam sama siebie myślą: „Jak to, co robią? Pracują, dobrze zarabiają, są szczęśliwi i na pewno pięknie mieszkają za miastem.”
Wyobrażałam sobie, że Agata musiała urządzić dom w stylu minimalistycznym, w jasnych kolorach. „Pewnie mają śnieżnobiałe kanapy, a kuchnia jest w stylu prowansalskim. U mojej dawnej przyjaciółki zawsze przecież wszystko musiało być szykowne i perfekcyjne. No i ogród. Muszą mieć piękny ogród”. Nie miałam jednak chęci, by to sprawdzić i spotkać się z Agatą i Michałem. Ponieważ oni nie szukali kontaktu ze mną, ja też nie szukałam go na siłę, chociaż przecież dzięki internetowi dałoby się to zrobić. Życie jednak płata figle....
Któregoś dnia wybrałam się na przymiarkę do krawcowej. Moja znajoma wychodziła za mąż, miałam być świadkową i chciałam uszyć sobie coś szczególnego. Krawcową poleciła mi znajoma z pracy. Jej atelier mieściło się w starej, zabytkowej kamienicy w centrum. Na schodach minęłam się z jakąś kobietą. Zerknęłam na nią raz, kogoś mi przypominała, ale nie byłam pewna. Wtedy ona też na mnie spojrzała i… uśmiechnęła się blado.
Wtedy mnie olśniło. To była Agata.
– Cześć Moniko – powiedziała.
– O rany, Agata!? – wykrzyknęłam.
– Co za spotkanie! Mieszkasz tu?
– Nie… ja przychodzę tu…
– Ja też tylko do krawcowej…
– Co słychać? – zmieniła temat.
Wywiązała się taka trochę chaotyczna rozmowa o wszystkim i o niczym, tym bardziej że Agata dała mi do zrozumienia, że bardzo się śpieszy i zaproponowała, że „może się zdzwonimy”. Wymieniłyśmy się więc numerami telefonów i poszłyśmy, każda w swoją stronę. Kiedy weszłam do pracowni, z marszu zagadnęłam krawcową, czy Agata jest jej klientką. Nie wiedziała, o kim mówię...
– No o tej szczupłej blondynce, która od pani wychodziła.
– Ale pani jest dziś u mnie pierwsza… – zdziwiła się.
Wychodząc z kamienicy, spojrzałam na tabliczkę wiszącą przy drzwiach – imię, nazwisko, a pod spodem napis: psychoterapeuta. „A więc jeśli nie u krawcowej, to może u tego specjalisty była Agata?” – pomyślałam. Wyglądała nie najlepiej. Była bardzo szczupła, miała takie smutne oczy, chociaż niby się uśmiechała, ale jakoś tak na siłę. Wyczułam to od razu. Miałam też wrażenie, że chciała uciec jak najszybciej. Dlaczego? „Czy to możliwe, żeby w życiu tej idealnej kobiety działo się coś złego?” – zastanawiałam się.
Nie zadzwoniła, oczywiście. Ja też do niej nie zadzwoniłam. Jakiś czas później w jakimś klubie (zrobiłam sobie wypad z kilkoma koleżankami) wpadłam na dawną znajomą z akademika, Olę, która była na tym samym wydziale co Agata. Obie byłyśmy lekko wstawione i w świetnych humorach. Zaczęłyśmy plotkować o starych czasach i znajomych. Kiedy wspomniałam jej, że wpadłam ostatnio na Agatę, Ola jakoś spoważniała.
– Biedna ta Agatka – powiedziała.
Nastawiłam uszu. Okazało się, że Ola pracuje w tej samej firmie i na dodatek ostatnio dość blisko się trzymają.
– A co się stało? – spytałam.
– No, można by tym obdzielić parę osób – powiedziała. – Nie dość, że ten jej Michał ma ciągle jakieś baby, to jeszcze mają autystycznego synka. Agata robi wszystko, żeby dostawał jak najlepszą opiekę i edukację. Wozi go na specjalne zajęcia, poświęca mu tak wiele czasu...
– O matko – jęknęłam tylko.
„A więc ten śliczny chłopczyk z fotografii jest dzieckiem autystycznym?” Poczułam, jak coś ściska mnie za serce i tym razem nie było to uczucie zazdrości, lecz współczucie.
– Ostatnio zmniejszyła sobie liczbę godzin, pracuje teraz na pół etatu, żeby mieć więcej czasu dla dzieci – kontynuowała Ola. – Nie może zupełnie zrezygnować z pracy, bo jej małżeństwo wisi na włosku. Agata musi mieć pracę, na wypadek gdyby…
– Ale co temu Michałowi do łba strzeliło? – oburzyłam się.
– Ostatnich kilka lat ciągle miał jakieś przygody. A teraz poszedł już na całego. Ma romans ze swoją sekretarką. Ona ma dwadzieścia lat. Klasyczne, no nie? A Agata już prawie nic nie je, wpędzi się w jakąś anoreksję przez to wszystko.
Wymieniłyśmy się z Olą telefonami. Musiała lecieć do domu, a ja zostałam przy stoliku z drinkiem w ręku. Odechciało mi się zabawy. Dziewczyny namawiały mnie, żebym jeszcze została, ale zamówiłam taksówkę.
Jadąc przez uśpione o tej porze ulice mojego miasta, myślałam o Agacie. I o sobie. W domu czekał na mnie nie taki znów superprzystojny facet. Wracałam do mieszkania, które nie było domem z ogrodem. Nie czekało na mnie też żadne dziecko. A jednak już nie zazdrościłam tej, która niby „miała tak dobrze”.
Było mi bardzo przykro. Jak bańka mydlana prysło wydumane wyobrażenie o czyimś szczęściu absolutnym. Dotarło do mnie po raz kolejny, że „pozory mylą”. Uświadomiłam sobie, jaka to głupia rzecz – zazdrość. I obiecałam sobie, że nigdy nie dam się jej już więcej zawładnąć i omamić. Postanowiłam, że następnego dnia zadzwonię do Agaty i umówię się z nią na spotkanie. Może będę mogła jej jakoś pomóc?
„Trzeba się cieszyć tym, co się ma, a to czego się pragnie, próbować zdobyć. I tyle. I pomagać innym w potrzebie” – powiedziałam sobie wtedy w taksówce. Niby banalne, ale nie znam lepszej recepty na szczęście.