Jak długo mnie znasz? – pytam mojego kuzyna Jerzego, a on, że bardzo długo, od przedszkola. – To chyba wiesz, że zawsze miałam duże powodzenie. Już w starszakach się o mnie bili, a w zerówce nawet przezywali „narzeczoną”. Nie pamiętasz tego, co?
– Pamiętam. W szkole też zmieniałaś chłopaków co dwa tygodnie – odpowiada.
– Faktycznie. Pierwszego pogoniłam, bo był strasznie zazdrosny. Następny pił i ćpał jak smok, jeszcze następnego… W ogóle go chyba nie pamiętam.
– Coś ty! Przecież to był Karol!
– Jaki Karol? – udaję, że nie wiem.
– Masz amnezję? – dziwi się. – Koszykarz, dwa metry siedem centymetrów wzrostu. Wzięliby go do ligi, gdyby nie kontuzja. Naprawdę nie kojarzysz?
– Jak przez mgłę. Piąte przez dziesiąte.
Kłamię koncertowo. Udaję, że wywiało mi z głowy dawną miłość, że jest mi wsio ryba, czy tamten chłopak nazywał się Karol, czy Bonifacy. Tylko za każdym razem, kiedy słyszę jego imię, brakuje mi tchu…Ręce mi się pocą, uszy robią się purpurowe. Widocznie mój organizm wie swoje i tak właśnie reaguje; jego nie oszukam!
Tak samo było piętnaście lat temu… Wmawiałam sobie, że nic się nie stało, że to moja wina, bo jak się facet napali, to trudno go powstrzymać. Szłam na całość, byłam pewna, że tego chcę, i nagle się przestraszyłam… „Nie” – powiedziałam, ale on nie zwracał uwagi na to, co mówię, i na to, że się szarpię, wyrywam, płaczę… Zrobił, co chciał. Był bardzo silny, wielki, faktycznie miał ponad dwa metry wzrostu! Nie mogłam się przed nim obronić.
Potem przez długie lata wyobrażałam sobie, że mam nóż albo ostre nożyczki, albo kamień, wazon, cokolwiek… Masakrowałam go, raniłam, zabijałam i zrzucałam z siebie, zostawiałam jak mokrą szmatę. Przez krótką chwilę czułam wtedy spokój i ulgę. Ale tamto cały czas wracało! Nie potrafiłam uwolnić się od wspomnień. Nigdy, nikomu nie powiedziałam, co się stało w małej kanciapie przy naszej szkolnej sali gimnastycznej. Leżały tam piłki, skakanki, brudne materace i inne akcesoria sportowe. Było duszno, śmierdziało kurzem i panował półmrok, bo światło wpadało do środka tylko przez rządek luksferów umieszczonych pod sufitem.
On miał klucz do tego pomieszczenia. Był sławą szkoły. Wuefista bił przed nim pokłony, bo dzięki swemu wychowankowi i jego zdjęcia ukazywały się w gazetach. Myślę, że nie byłam ani pierwsza, ani ostatnia z tych, które zgwałcił nasz mistrz. Tylko żadna się do tego nigdy nie przyznała… Ja zresztą także nie. Po wszystkim wstał, przeciągnął się, włożył spodnie dresowe i powiedział:
– Ogarnij się jakoś. Spadamy stąd. Tu za chwilę zaczyna się trening podstawówki. Lepiej, żeby nas nikt nie widział.
Wtedy jeszcze nie czułam bólu. Dopiero po paru godzinach zaczął się koszmar. Płonął mi dół brzucha, byłam poobcierana, cała w siniakach, bo się jednak strasznie pod nim szamotałam. Potem miałam różnych facetów, ale żaden nie był tak brutalny i egoistyczny jak Karol. Nawet mój ślubny, który też miał skłonności do przemocy, ani przedostatni kochanek, także drań i brutal… Przyciągałam takich albo oni mnie bezbłędnie wyławiali z tłumu innych kobiet.
Ja na zewnątrz jestem zadziora, nie dam sobie w kaszę dmuchać, wszystko potrafię załatwić, wszędzie wejdę… Ale niech tylko facet na mnie wrzaśnie, tupnie nogą, zaciśnie mi pięść przed nosem, a spuszczam z tonu i zamieram ze strachu. Kiedyś w telewizji widziałam, jak wąż hipnotyzuje małego ptaszka, żeby go obezwładnić i pożreć. Ja też tak się czułam, kiedy spotkałam łobuza i damskiego boksera. Zupełnie jakby ktoś silniejszy, bezwzględny i okrutny przekazywał mi za pośrednictwem niewidocznych fal radiowych polecenia: „Milcz. Nie wolno ci się bronić. Masz się poddać, masz być posłuszna!”
Moja koleżanka twierdziła, że rozpoznaje u mnie syndrom ofiary i że powinnam chodzić na terapię, żeby się nauczyć bronić. Albo przynajmniej uciekać, kiedy ktoś taki pojawi się na horyzoncie. Niestety, do tej pory nie skorzystałam z jej rady.
Ludzie, którzy mnie słabo znają, mówią, że przebieram w facetach jak w ulęgałkach. Że mam wymagania, wybrzydzam; sama nie wiem, czego chcę.
– Ilu ty już chłopów odrzuciłaś! – słyszę. – Ciągle coś ci nie pasuje… Szukasz ideału? Księcia z bajki na białym koniu?
– Wcale nie szukam ideału – tłumaczę. – Po prostu chcę mieć przyjaciela, który mnie nie skrzywdzi, nie oszuka, nie okradnie, bo i tacy mi się już trafiali…
I jeszcze jedno. Mój partner nie może interesować się sportem! Może mieć hobby – niech łowi ryby, skleja modele samolotów, niech się bawi kolejką czy robi na drutach. Mnie to nie będzie przeszkadzało. Żeby tylko nie piłka… Ani ręczna, ani nożna, a już Boże broń – koszykówka. I żeby nie był za bardzo wysoki! Ja mam metr sześćdziesiąt pięć, czyli preferuję mój wzrost albo nawet niżej.
Fatalnie się czuję, kiedy taki facet patrzy na mnie z góry. Od razu ma nade mną przewagę. Żebym nie wiem jak sobie tłumaczyła, że to nieprawda, i tak się kulę jak ratlerek przed pitbullem! Znajomi i rodzina lubią mnie swatać. Jakby się uparli, żeby organizować mój czas i układać mi życie prywatne. Pierwsze pytanie, jakie zazwyczaj zadają przy okazji spotkań, to: „Czy wciąż jesteś wolna?”.
Kuzyn Jerzy też od tego zaczął…
– Masz teraz kogoś na poważnie? – zapytał. – Bo u ciebie jak w tramwaju… Nie złość się, po prostu taka jest prawda!
– Chwilowo jestem wolna – odpowiedziałam, chociaż ta chwila już trwa parę miesięcy. – Masz jakieś propozycje?
– Nooo, nie przypadkiem przypomniałem ci Karola! – śmieje się nieświadomy tego, że zaczynam się dławić, jakby mi pestka utknęła w przełyku. – Wpadłem na niego niedawno na ulicy. Byliśmy na piwku, wspominaliśmy dawne lata…
Milczę. Pocę się. Jest mi słabo.
– Nie pytasz, co u niego? – ciągnie Jerzy, niczego nie zauważając. – Powiem ci, że bardzo się zmienił. Naprawdę.
– Tak? Na korzyść? – jąkam się.
– Nie! – śmieje się Jurek. – Zdziadział. Bardzo utył. Jakiś flakowaty się zrobił, odkąd odszedł ze sportu.
– A odszedł? – udaję, że nie wiem.
– Tak. Po kontuzji. Zaczął mocno popijać – odpowiada, jakby to było normalne.
Nie chcę komentować, więc milczę, ale kuzynowi Jerzemu to nie przeszkadza.
– On nie skończył żadnej szkoły, jest bez zawodu… – ciągnie.
– Myślałam, że ma maturę. W końcu był szychą w naszej szkole, promocje mu dawali za friko! – wypominam.
– Do czasu… Wiesz, że kiedy myśmy zdawali egzaminy, on był na jakimś ważnym zgrupowaniu. Specjalnie dla niego przesunęli terminy, miał odpowiadać indywidualnie przed komisją z kuratorium.
– I co? – pytam bez zainteresowania.
– Nie stawił się. Myślał, że mu w zębach przyniosą to świadectwo, ale się pomylił. Zmienili się nauczyciele, przyszła inna dyrekcja, nastały nowe porządki. Nikt już za niego nie świecił oczami.
– I dobrze! – prycham.
– Wiesz, a mnie jest go żal… – wzdycha kuzyn Jerzy. – Spadł z samego szczytu. Pomyślałem, że można by mu pomóc. W końcu to kolega z tej samej budy.
– Jak chcesz pomagać? – pytam, chociaż doskonale znam odpowiedź.
– On ciebie dobrze pamięta. Nawet gadaliśmy, że fajnie by było, gdybyście się spotkali po latach… Co ty na to?
Dzieje się ze mną coś dziwnego. Od środka rozchodzi się we mnie dziwne gorąco… Już nie tylko uszy mnie pieką, mam też purpurowe policzki i jestem cała rozpalona. Odpinam górne guziki bluzki, bo czuję, że zaraz się uduszę. Jednak po chwili udaje mi się złapać oddech.
– Czyli pomyślałeś, żeby mu pomagać moim kosztem, tak? – pytam. – Wsadzić mi go na kark, bo chwilowo jestem sama? Genialnie to obmyśliliście. Sporo musieliście wypić, żeby wpaść na taki pomysł!
– Czego się złościsz? – dziwi się. – Może w końcu trafiłabyś na swego? Kiedyś się przecież spotykaliście, a mówią, że stara miłość nie rdzewieje. Karol kazał ci przypomnieć kanciapę po wuefie… O co chodziło? – Jurek szczerzy zęby.
Patrzy mi prosto w oczy. Ma zielonkawe tęczówki, całkiem jak ogromny, złowrogi wąż. Jeszcze chwila i mu ulegnę… Ale nagle prostuję się i mówię:
– Powiedz mu, że pamiętam. I jeszcze powiedz, że jeśli mi się nawinie, pożałuje. A ty – ani słowa więcej o tym bydlaku, jeśli chcesz się ze mną kolegować. Jasne?!
– Co ty, Martyna? – próbuje negocjować. – Wściekasz się o jakieś stare głupoty?
– Wypad! – komenderuję. – I nie pokazuj się u mnie więcej, rozumiesz? Fruwaj do Karolka, on cię chętnie przygarnie!
Z satysfakcją patrzę, jak kuzyn Jerzy wstaje i jakoś nieśmiało zmierza w kierunku drzwi. Jest ode mnie sporo wyższy, ale tym razem to mi nie przeszkadza. Kiedy wychodzi, dzwonię do poradni i umawiam się na pierwszą wizytę u psychologa. Czas zacząć nowe życie.
Martyna