„Mój 32-letni syn nie umie po sobie sprzątać czy ugotować makaronu. Co ja narobiłam?”

Historia mamy i maminsynka fot. Adobe Stock
Zawsze chciałam być pomocna i dogadzałam moim mężczyznom. Nie wiedziałam, że podsuwając synowi pod nos wszystko, o co poprosi, robię mu taką krzywdę...
/ 28.12.2020 12:58
Historia mamy i maminsynka fot. Adobe Stock

Mamo, wyprowadzam się – oznajmił znienacka Marek, między jednym a drugim kęsem lazanii. Zamarłam. Moje dziecko chce odejść z domu?! Łzy napłynęły mi do oczu.

– Błagam, tylko nie płacz – syn obrzucił mnie zniesmaczonym spojrzeniem, dodając do jedzonej potrawy kolejną porcję ketchupu. – Wszyscy moi kumple już dawno nie mieszkają z rodzicami, teraz czas na mnie.
– I to najwyższy – mruknął pod nosem mąż. – Twoje trzydzieste urodziny obchodziliśmy dwa lata temu.
– Nie wyrzucaj mi dziecka z domu! – krzyknęłam.
– Mamo, nie jestem już dzieckiem – sprostował Marek.
– No, właśnie – mąż uśmiechnął się triumfalnie.

Jego uwagi jak zwykle były nie na miejscu

Nie rozumiał, że dla mnie syn zawsze będzie dzieckiem. Przecież jeszcze nie tak dawno odprowadzałam go do przedszkola. A teraz…
– Kto o ciebie będzie dbał? – spytałam. – Kto ci ugotuje, wypierze, uprasuje?
– Agata – odparł Marek. – Wynajęliśmy do spółki kawalerkę.

Mąż wypuścił ze świstem powietrze i wyszedł z pokoju. Miałam wątpliwości. Marek spotykał się z Agatą od roku, nawet ją lubiłam i uważałam za miłą dziewczynę, ale czy dwudziestoparolatka jest w stanie odpowiednio zadbać o dom? Na pewno nie. Zresztą Agata miała wiele zajęć, pracowała i jeszcze zapisała się na zaoczne studia, żeby podnieść kwalifikacje. Trudno jej będzie pogodzić domowe obowiązki z zawodowymi. Doszłam do wniosku, że bez mojej pomocy nie dadzą sobie rady. Trochę poweselałam. Nie jest tak źle, jeszcze jestem potrzebna!

Trzy dni później Marek po prostu spakował do pudła swój komputer i wyprowadził się. Obyło się bez łzawych pożegnań, bo syn jeszcze przez kilka tygodni wracał po kolejne niezbędne mu do życia rzeczy. Miałam okazję, żeby go nakarmić.

Z czasem, co stwierdziłam z żalem, coraz rzadziej wpadał do domu, aż w końcu jego wizyty ustały zupełnie. Dom bez Marka był dziwnie pusty. Chodziłam przybita, na nic nie miałam ochoty. W końcu wzięłam się za gruntowne porządki w piwnicy. Liczyłam na to, że porządnie się zmęczę i w końcu przestanę zadręczać myślami o synu. Stanęłam w progu zarzuconego przedmiotami pomieszczenia. Latami gromadziliśmy tu niepotrzebne rzeczy. Trzeba było to wszystko posegregować, część wyrzucić, rzeczy w lepszym stanie oddać – słowem mnóstwo roboty i to na wiele dni! Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego lekarstwa na tęsknotę za synem.

Zakasałam rękawy i zabrałam się do pracy

Pierwszego dnia udało mi się dotrzeć do połowy obszernej piwnicy. Odkurzałam, przesuwałam i segregowałam rzeczy. Rany, czego tam nie było! Wyłowiłam nawet secesyjną lampę po prababci. Była pogięta, ale obiecałam sobie, że doprowadzę ją do pierwotnego stanu. Kolejne znaleziska wywoływały u mnie coraz większe zainteresowanie. Porządki zaczęły przypominać poszukiwanie skarbów. Ciekawe, co jeszcze uda mi się znaleźć?

Drugiego dnia dotarłam do starej kanapy ukrytej pod stertą opon, pochodzących chyba z lat 70. Obeszłam z szacunkiem zabytkowe ogumienie fiata 126p i zajrzałam za mebel. Zobaczyłam duże płaskie przedmioty starannie opakowane w szary papier. Chwilę patrzyłam na nie, próbując przypomnieć sobie, co to może być. „Moje obrazki!” – błysnęła mi w głowie myśl.

Niecierpliwie wyszarpnęłam  pakunki. Jeszcze w panieńskich czasach interesowałam się malarstwem, nawet próbowałam tworzyć własne dzieła. Później wyszłam za mąż, zajęłam się rodziną i zarzuciłam czasochłonne hobby. Widać jednak namalowane prace były mi drogie, skoro schowałam je tak pieczołowicie.

Odkurzyłam swoje dzieła i zabrałam je do mieszkania. Rozpakowałam i ustawiłam pod ścianą.
– Kupiłaś obrazy? – spytał mąż z niedowierzaniem. – Chcesz nas doprowadzić do finansowej ruiny?
Zaskoczona odwróciłam się do niego.
– Nie skradaj się tak! – roześmiałam się. – Nie poznajesz mojej twórczości?
Mąż podszedł bliżej i przyjrzał się płótnom z uwagą.
– Całkiem niezłe – mruknął. – Może się nie znam, ale to mi wygląda jak prace impresjonistów. Masz talent, kochanie! Powinnaś malować!
– Tylko gdzie miałabym rozstawić sztalugi? – rozejrzałam się po naszym niewielkim mieszkaniu.
– Pokój Marka stoi pusty – powiedział mąż i otworzył drzwi sanktuarium naszego syna. 
– Co za bałagan – jęknęłam. – Gorzej niż w piwnicy!
– I remont by się przydał – dodał mąż, lustrując wybrudzone ściany. – Zamienimy tę zapyziałą jaskinię w biało-niebieski gabinecik. Będziesz miała gdzie rozstawić swoje sztalugi!

 

Jak powiedział, tak zrobił. Jakoś dziwnie się pośpieszył z remontem, nawet nie miałam czasu zaprotestować, kiedy dwóch ludzi wynosiło stary tapczan Marka. Po kilku dniach pokój syna zmienił się nie do poznania. Z przyjemnością tam weszłam. „No, teraz to będzie moje królestwo!” – pomyślałam. Jeszcze tego samego dnia rozstawiłam sztalugi i zaczęłam gruntować nowe płótno.

I tak było codziennie. Przypomniałam sobie, jak wielką radość sprawia mi malowanie, jak mnie odpręża i pozwala odpłynąć w krainę światła i koloru. Skutkiem ubocznym uprawiania odkurzonego hobby były kuchenne zaniedbania. Nie miałam czasu komponować wykwintnych posiłków, przygotowywałam obiady metodą „szast-prast i po wszystkim”. Mąż, przyzwyczajony do czegoś znacznie lepszego, pewnego dnia odważnie wkroczył do kuchni. 

– Kolejny szybki kotlet z kurczaka mnie zabije – oznajmił stanowczo. – Od dziś gotujemy na zmianę. Jestem pewien, że potrafię upichcić coś dobrego. Może Makłowicz, mogę i ja! Udowodnię ci, że mężczyźni świetnie gotują, Jeszcze będziesz wychwalała mnie pod niebiosa!

Pierwsze obiady autorstwa męża były tak niejadalne, że krztusiliśmy się ze śmiechu, zagryzając głód bułką. Stopniowo jednak sytuacja się poprawiła, aż w końcu z niecierpliwością wyczekiwałam, jakim posiłkiem mnie uraczy. To zawsze była niespodzianka. Nieźle się przy tym bawiliśmy. Z tego wszystkiego zapomniałam, że miałam pomagać Markowi i Agacie w gospodarstwie domowym. Dlatego pewnego dnia postanowiłam przyrządzić specjalnie dla nich gołąbki. Mój Mareczek je uwielbiał!

Mąż nie był zadowolony, kiedy wiózł mnie i gołąbki do nowego mieszkania syna. Zaczął nawet wyjaśniać, że nie powinniśmy wpadać z niezapowiedzianą wizytą, ale zupełnie go nie słuchałam. Cieszyłam się, że zobaczę Marka i jego nowe gospodarstwo. Ciekawiło mnie też, co dziś mieli na obiad? Oby moje gołąbki okazały się strzałem w dziesiątkę! Niestety, nie dane mi było się o tym przekonać. Drzwi wynajmowanej kawalerki były zamknięte na głucho, a telefon syna nie odpowiadał.

– Tylko nie mów: „a nie mówiłem” – uprzedziłam męża. On jednak, o dziwo, wcale nie miał zamiaru triumfować. Spojrzał na mnie z troską, odbierając z moich rąk jeszcze ciepły garnek z jedzeniem.
– Nie zmarnują się – powiedział pocieszająco. – Od rana miałem ochotę na te gołąbki. A Marek? On ma swoje sprawy i powinnaś do tego przywyknąć, a nie biegać do niego z obiadkami.
– Martwię się, co on je?
– No cóż, to jego sprawa – odparł mąż. – Szczerze mówiąc, bardziej boleję nad losem jego dziewczyny. Rozpuściliśmy synka jak dziadowski bicz, wątpię by Agacie się to spodobało.

Wracaliśmy do domu w milczeniu

Byłam urażona nietaktownymi uwagami męża. Dbałam o moich mężczyzn najlepiej, jak umiałam i proszę, jakiej wdzięczności się doczekałam! Mój syn miałby być ciężarem dla swojej dziewczyny, bo go rozpuściłam! Niewiarygodne! Marek odezwał się następnego dnia. Był w niezbyt dobrym nastroju, nie chciał długo rozmawiać, tłumaczył się zmęczeniem. Czułam, że ma kłopoty i martwiłam się o niego. Nie mogłam pomóc, więc żeby uspokoić myśli, zajęłam się malowaniem. Pastelowe barwy przenikały się nawzajem, tworząc na płótnie kolorową, zdawałoby się nieczytelną, plamę.

– To nasze okno! I firanka! – wykrzyknął mąż, stając za mną. – Niebywałe, dopiero z daleka widać, co namalowałaś! Bardzo mi się podoba – dodał. – To jest takie… urocze i delikatne.
– Co tu się dzieje? – dobiegł nas głos z przedpokoju.
– Marek! – zerwałam się, żeby przywitać syna, ale tuż za drzwiami potknęłam się o kartonowe pudło. Wyglądało znajomo.
– Przyszedłeś z komputerem? – zdziwiłam się, rozcierając nogę.
– Wróciłem – wyjaśnił krótko Marek, po czym skierował się do swego pokoju. W progu stanął jak wryty. Patrzył w milczeniu na skromne umeblowanie: sztalugi, stoliczek, na którym pysznił się bukiet kwiatów i jedno krzesło.
– Prześpisz się na kanapie – zakrzątnęłam się koło niego. – Już wykładam pościel. Może jesteś głodny?
Był. Marek pałaszował domowe przysmaki, aż mu się uszy trzęsły. Wymieniliśmy z mężem spojrzenia.
– Coś poszło nie tak? – spytałam najdelikatniej, jak umiałam. – Wydawało mi się, że wynajęliście z Agatą kawalerkę na cały rok?
– Ona się wyprowadziła – powiedział Marek. – Rozstaliśmy się.

Mąż pokiwał głową. Zaraz jednak zwrócił się do syna ożywionym tonem.
– Tutaj zawsze będzie twój dom, witamy na pokładzie. Bardzo się przydasz. Nie wiedziałeś o tym, ale twoja mama jest prawdziwą artystką. Nie wypada zatrudniać jej przy garach, próbuję ją więc odciążyć i przejąłem część kuchennych obowiązków. Z nieba mi spadasz! Co dwie pary rąk, to nie jedna. Będziemy gotować i sprzątać na zmianę.
– Ale ja nie umiem! – spłoszył się Marek. – Co się z wami stało?
– Zmiany, synu, zmiany – uśmiechnął się mąż. – Nowe porządki, inne reguły. Nie martw się, dasz radę, ja już całkiem nieźle gotuję. Ty też się nauczysz – dodał. Marek nie był zachwycony nowymi obyczajami, ale nie miał wyjścia, musiał się dostosować. Pierwszą niedogodnością, z jaką zetknął się już o poranku, była wczesna pobudka. Jedliśmy śniadanie w pokoju, który służył mu za sypialnię i jakoś nie wyobrażaliśmy sobie posiłku przy rozbebeszonej pościeli.

Marek niechętnie zwlókł się z kanapy i zrobił porządek. Kiedy okupował łazienkę, przygotowaliśmy listę zakupów, którą mąż wetknął mu w rękę z zaskoczenia.

– Jutro twój dyżur w kuchni, nie masz jeszcze doświadczenia, więc napisałem ci co i jak. Później sam będziesz decydował, jakie produkty są potrzebne.

Marek był chyba w szoku, bo nawet nie próbował się przeciwstawić. Wyszedł do pracy bez słowa. Później, co prawda, odzyskał rezon i, zamiast uczciwie pracować w kuchni, chciał się wyłgać zamówieniem pizzy, ale został przez nas wyśmiany za głupie pomysły. Mąż dodatkowo wjechał mu na ambicję, przytaczając przykłady mężczyzn, którzy zrobili karierę jako kulinarni blogerzy.

W końcu syn przełamał lenistwo. Może nie od razu zabłysnął w dziedzinie prac domowych, ale przynajmniej nie trzeba go było wciąż obsługiwać. Niestety, choć nam się z nim coraz lepiej mieszkało, to jemu było chyba coraz bardziej niewygodnie. Pewnego dnia znów spakował do pudła komputer i oznajmił, że wraca do wynajętego mieszkania. Przyjęłam jego decyzję pogodnie.

Miałam nadzieję, że tym razem udało nam się naprawić błędy i lepiej przygotować go do życia. Chyba zrozumiał, że dorosły mężczyzna nie powinien od nikogo wymagać matczynej opieki, a już na pewno nie od ukochanej dziewczyny.

Jakiś czas Marek mieszkał sam, ale ostatnio poprosił o sprawdzony przepis na lazanię. Gotował kolację dla Agaty, która zgodziła się go odwiedzić.

Więcej prawdziwych historii:
„Związałem się z alkoholiczką. Co tydzień obiecywała mi, że przestanie pić. Ja wciąż wierzę, że się zmieni”
„Powiedziałam znajomej, że przyłapałam jej męża na zdradzie. Ona się obraziła, że próbuję zniszczyć jej małżeństwo”
„Moja córka nie rozumie, że facetom nie można ufać. Oddasz im serce, a oni zdepczą je i wyrzucą - jak jej ojciec”
„Mój narzeczony stracił nogę w wypadku. Rozważam odwołanie ślubu, bo nie chcę niepełnosprawnego męża”