Poproszę kilo cukru, majonez, płatki owsiane i jeszcze… – tu zawahałem się, czując na sobie wzrok sprzedawczyni – małą buteleczkę wiśniówki.
– Jedną czy dwie? – spytała tak jakby z rezygnacją, a może smutkiem, i podeszła do półki z alkoholami. Patrzyła na mnie tak, jakby mnie znała i wiedziała o mnie wszystko. Nic dziwnego, skoro tyle razy przychodziłem do tego sklepu. Nie zawsze byłem wtedy trzeźwy…
– Dwie – odpowiedziałem cicho, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Westchnęła ciężko, jakby coś ją trapiło, i rzuciła mi spojrzenie pełne współczucia, troski i… A może tylko mi się zdawało? Wymieniła kwotę do zapłaty. Zawstydzony sięgnąłem po portfel. Znałem jej głos na pamięć. I twarz… Blada cera i parę piegów na nosie. Brązowe włosy nosiła upięte w kok. Czy uśmiechała się tak smutno do każdego klienta? Wychodząc ze sklepu, zerknąłem przez ramię, żeby jeszcze raz na nią spojrzeć.
– Do widzenia – powiedziała i nawet pomachała mi ręką na pożegnanie. Miałem ochotę uśmiechnąć się do niej, ale zamiast tego mruknąłem obojętnie: „Do widzenia” i wyszedłem na ulicę.
To musiało być przeznaczenie
Zimny wiatr uderzył mi w twarz. Sięgnąłem po buteleczkę z wiśniówką i opróżniłem ją dosłownie w pół minuty. Przyjemne ciepło rozlało się po moim ciele. Ale trwało to tylko chwilę... Otworzyłem drugą buteleczkę z alkoholem i wypiłem parę łyków. Wszedłem do bramy, lecz zamiast pójść na górę, oparłem się o zimną ścianę. Nie miałem ochoty wracać do mieszkania. Moja kawalerka wyglądała okropnie: wszędzie piętrzyły się puste butelki. Jednak bardziej bałem się wspomnień. Jak tylko przestępowałem próg domu, dopadały mnie ponure myśli. Kiedyś mieszkałem tam z żoną i byłem szczęśliwy. Ale zniszczyłem to. Tyle razy obiecywałem sobie, że się zmienię, że zacznę wszystko od nowa...
Powiew zimnego wiatru przeniknął mnie na wskroś. Do bramy weszła sąsiadka i rzuciła mi pogardliwe spojrzenie. Odpowiedziałem tym samym. Kiedy zniknęła, sięgnąłem do kieszeni płaszcza. Wypiłem resztkę wiśniówki i wpadłem w panikę. Bez alkoholu nie wejdę na górę… Zataczając się lekko, wyszedłem z bramy i ruszyłem ulicą w stronę skrzyżowania. Sklep był jeszcze czynny. Sklep, a w nim jedyna życzliwa mi osoba – sprzedawczyni, której nawet nie znałem… Znienacka zdałem sobie sprawę, po co tam wracam. To jej uśmiech sprawiał, że na chwilę odzyskiwałem wiarę w sens życia i było mi raźniej na duszy! Postanowiłem, że tym razem nie kupię alkoholu. Porozmawiam ze sprzedawczynią i gdzieś ją zaproszę…
Pełen energii ruszyłem szybkim krokiem w kierunku sklepu. Sprzedawczyni zobaczyła, jak przebiegam przez jezdnię. Jej twarz za szybą rozpogodziła się i niemal w tej samej chwili zastygła z przerażenia, a ja poczułem, że coś uderza mnie z całej siły w bok. Przeszywający ból wstrząsnął całym moim ciałem, a potem niespodziewanie wszystko rozpłynęło się we mgle.
Wypadek pomógł mi zrozumieć, co jest ważne
Kiedy się ocknąłem, leżałem w pokoju o białych ścianach. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że jestem w szpitalu. Czułem tępy ból, nie byłem w stanie poruszyć ręką ani nogą. Z resztą i tak bym się bał, bo moje ciało zostało podłączone do różnych aparatów. Jeden z nich zaczął wydawać piszczący dźwięk i po chwili z korytarza nadbiegła młoda pielęgniarka.
– No nareszcie! – zawołała. – Myśleliśmy, że już nigdy pan się nie obudzi...
– Jest ze mną aż tak źle? – jęknąłem.
– Niczego nie pamiętam, poza tym że wczoraj chyba miałem wypadek...
– Wczoraj? – spojrzała na mnie ze współczuciem. – To nie było wczoraj.
– Nie? – zdziwiłem się.
Przeniosłem wzrok za okno. Ponury pejzaż za szybą podpowiedział mi, że jest zimowy ranek... Jak to – zimowy?! Przecież dopiero co była jesień! I wtedy zauważyłem wiszący na ścianie kalendarz ścienny. Luty...?! Co takiego?!
– Jak długo tu jestem? – spytałem.
– Jakieś pięć miesięcy – usłyszałem.
Wydałem z siebie cichy jęk. Jak to możliwe, że gdzieś umknęło mi prawie pół roku?! Miałem ochotę zerwać się z łóżka, ale bezwładne ciało odmówiło posłuszeństwa.
– Niech pan leży spokojnie – poradziła pielęgniarka. – Już idę po lekarza.
Po chwili rzeczywiście przyszedł doktor i zaczął mi tłumaczyć wszystko od początku... W sumie miałem szczęście. Samochód, który mnie potrącił, jechał z dużą prędkością. Byłem cały pokiereszowany, a najbardziej ucierpiała moja głowa. Wpadłem w śpiączkę i lekarze byli niemal pewni, że już nigdy się nie obudzę.
– Czeka pana długa rehabilitacja – powiedział lekarz po przebadaniu mnie.
– Ile jeszcze czasu spędzę w szpitalu?
– No cóż... – lekarz zawahał się. – Wszystko zależy od tego, jakie będzie pan czynił postępy. Według mnie trzeba co najmniej paru miesięcy, żeby pana ciało zaczęło znowu normalnie funkcjonować.
Zacząłem walkę o normalność
Kiedy wyszedł, zostałem sam na sam z myślami. Byłem zdruzgotany. To wszystko nie mieściło mi się w głowie. Czułem się tak, jakby los ukarał mnie za coś. I chyba nawet wiedziałem za co… A w miarę jak wracała mi pamięć, zaczęło do mnie coraz bardziej docierać, że może było to nawet coś więcej niż kara. Przecież przed wypadkiem modliłem się o zmianę w moim życiu. I właśnie dostałem to, czego chciałem.
– Pewnie pan tęskni za towarzystwem – powiedziała pielęgniarka, widząc, że wpatruję się ze smutkiem w okno.
– Może i tęsknię – westchnąłem. – Ale raczej nikt mnie nie odwiedzi.
– Nikt? – zdziwiła się pielęgniarka.
– A ta pani, co przychodziła tu przez ostatnie miesiące prawie każdego dnia? Byłam pewna, że to pana żona…
– Co takiego? – aż podskoczyłem, tknięty nagłym przeczuciem. – Jak wyglądała?
– Szczupła, ciemne włosy spięte w kok. Nigdy z nią nie rozmawiałam, ale wyglądała bardzo miło. Chyba się o pana martwi...
„Włosy w kok? – pomyślałem – Przecież nie znam żadnej takiej. Chyba że...”. Nagle przypomniałem sobie wypadek i moment, w którym biegłem przez jezdnię, żeby pogadać z kobietą pracującą w sklepie. Dostrzegłem jej twarz i spojrzenie. Czy to ona mnie teraz odwiedzała?!
– Przychodziła codziennie? – spytałem.
– Mniej więcej co drugi dzień przez te wszystkie miesiące. Siadała na tym miejscu – pielęgniarka wskazała stojące pod oknem krzesło – i patrzyła na pana. Obawiam się, że… – zawahała się, jakby nie chciała zrobić mi przykrości. – Chyba straciła nadzieję, bo nie pokazała się już od tygodnia.
A zatem jedyną osobą, która troszczyła się o mnie przez te wszystkie miesiące, była sprzedawczyni ze sklepu, w którym kupowałem alkohol! Nie znałem nawet jej imienia… Nie mogłem wyjść ze szpitala i pójść do niej do pracy. Nie mogłem w żaden sposób się z nią skontaktować!
Następne tygodnie były trudne. Moje ciało stawiało opór, musiałem uczyć się wszystkiego od nowa pod okiem rehabilitanta. Czasem ogarniała mnie wściekłość, nie potrafiłem pogodzić się z myślą, że jestem taki bezradny. Ale wtedy myślałem o „mojej” sprzedawczyni.
Właściwie tylko to trzymało mnie jeszcze przy życiu – wyobrażałem sobie dzień, w którym wypuszczą mnie ze szpitala i z nią porozmawiam. Kiedy wreszcie wróciłem do domu, aż się skrzywiłem. Moje mieszkanie wyglądało jak jakaś rudera! Zrobiło mi się niedobrze na widok stojących wszędzie butelek.
Otworzyłem okna, żeby się wywietrzyło, i wziąłem się do porządków. Sprzątałem przez kilka godzin, często odpoczywając. Potem włożyłem mój jedyny garnitur, wziąłem kule i z biciem serca pokuśtykałem na dwór. Dotarłem do rogu ulicy... Wnętrze sklepu widać było z daleka, ale ku mojemu rozczarowaniu za ladą stała kobieta, której nie znałem. Wszedłem do środka i spytałem o „moją” sprzedawczynię. Dowiedziałem się, że Alicja, bo tak miała na imię, wyjechała do innego miasta zająć się chorą matką. To była bardzo smutna wiadomość. Ale wiedziałem, że rozpaczanie nic nie da.
Los znów nas połączył
Zacząłem budować życie od nowa. Po wyjściu ze szpitala jakiś chodziłem o kulach, ale już po paru tygodniach mogłem się bez nich obejść. Nadal miałem kłopoty z równowagą, więc zacząłem używać laski. Nie tęskniłem za piciem. Kilka miesięcy przerwy zrobiło swoje. Moje ciało się oczyściło. Na samą myśl, że mógłbym wypić choć łyk, żołądek podchodził mi do gardła.
Zatrudniłem się jako taksówkarz i szybko polubiłem tę pracę. Pogawędki z pasażerami stały się dla mnie czymś ważnym. Po latach osamotnienia uczyłem się na nowo obcować z ludźmi. Kiedyś zachowywałem się jak gbur i na wszystkich fukałem, teraz zdarzało mi się uśmiechnąć do obcej osoby. Jednak nadal nie lubiłem wracać wieczorem do domu. Ział pustką i w każdym kącie osaczały mnie wspomnienia. A w nocy… W nocy śniłem o Alicji, choć straciłem już nadzieję, że jeszcze ją zobaczę.
Nadeszła wiosna i zrobiło się ciepło. Kiedyś wieczorem otworzyłem balkon i usłyszałem śpiew ptaków. Potem usiadłem do kolacji i zrobiło mi dziwnie lekko na duszy. Nagle ktoś zadzwonił do drzwi. Poszedłem otworzyć i… oniemiałem.
– Wróciłaś – powiedziałem do Alicji.
– Tak – odparła, patrząc mi w oczy.
Obiektywnie ta sytuacja była mocno niezręczna. A jednak oboje weszliśmy w nią jakoś tak naturalnie. Zaprosiłem ją do środka, a potem długo rozmawialiśmy. Zupełnie, jakbyśmy znali się od lat… I tak sobie myślę, że na miłość warto czekać.
Więcej listów do redakcji:„Adoptowaliśmy chłopca. Po 7 latach postanowiłam, że oddamy go z powrotem do domu dziecka”„Nie mieszkam z mężem, bo ciągle się kłócimy. Spotykamy się 2 razy w tygodniu i w weekendy”„Mąż miał na moim punkcie obsesję. Nie chciał się mną z nikim dzielić. To doprowadziło do tragedii”