Mąż nie przepadał za coroczną wizytą u moich rodziców z okazji wiejskiego odpustu – zamiast robić zakupy przy kolorowych straganach, wolałby pograć w siatkówkę – ale nasz Kacperek uwielbiał to święto. Przed odwiedzinami u dziadków zawsze przygotowywał dla nich laurki.
Kacperek uwielbiał jeździć do dziadków
Tym razem z naklejonych na kartkę ziarenek białego, czarnego i brązowego ryżu zrobił piękną mozaikę. Widnieliśmy na niej ja z mężem, Kacperek i moi rodzice – wszyscy szeroko uśmiechnięci, trzymaliśmy się za ręce.
– Prawdziwy artysta z ciebie! – zawołała mama i pokazała dzieło Kacperka tacie. – Popatrz, Zenek, czy to nie arcydzieło?
Pokiwał głową z pobłażaniem. Ojciec nie był szczególnie wylewny, wychował się w ciężkich warunkach, bez matki, która go porzuciła. I choć miał złote serce, nie potrafił okazywać uczuć tak łatwo jak inni. Z moim mężem i synem nadal witał się tylko uściskiem dłoni, choć widywaliśmy się średnio raz na miesiąc.
– Mówię ci – ciągnęła mama – o tym chłopcu jeszcze kiedyś będą pisać w gazetach, będzie miał wystawy na całym świecie! Brawo, wnusiu!
Mały zarumienił się z zadowolenia, jednak od razu przypomniał sobie o odpuście i zaczął wypytywać, czy Łukasz kupi mu to, co inni tatusiowie będą kupować swoim dzieciom.
– Kupię to, co uznam za sensowne – odpowiedział mój mąż.
– Jak mi kupisz niesensowne, to będę grzeczniejszy – próbował negocjować mały.
Rozbawił nas wszystkich. Po uroczystym śniadaniu pojechaliśmy do kościoła, a po mszy wmieszaliśmy się w tłum okupujący jarmarczne budy. Kiedy zajęłam się z mamą wybieraniem cukierków, nasi mężczyźni oddalili się w stronę strzelnic i karuzeli. „Może się w końcu tata z Łukaszem jakoś zbliżą” – pomyślałam.
Syn ofiarą fajerwerków
Przez całą drogę powrotną do domu rodziców synek dopytywał się, kiedy będzie mógł puszczać nowy helikopterek. Łukasz i tata poszli z nim na dwór. „W zeszłym roku siedzieli przy stole, jakby tam przyrośli, a teraz, proszę, już razem coś robią z małym!” – ucieszyłam się. We wspaniałym nastroju zabrałam się z mamą za podgrzewanie obiadu, który wcześniej przygotowała.
Nagle z podwórka dobiegły nas odgłosy wystrzałów. Spojrzałyśmy po sobie.
– Petardy? – spytałam.
– Widziałam stoisko niedaleko karuzel i strzelnicy – powiedziała mama – ale nie myślałam, że Łukasz kupi.
– Łukasz? – potrząsnęłam głową. – Nie, to pewnie u sąsiadów.
Hałas działał mi na nerwy. A dzieci mają przecież wrażliwsze uszy niż dorośli. Postanowiłam powiedzieć mężowi, żeby wszedł z małym do domu.
Nie zdążyłam dojść do drzwi, gdy do sieni wpadł Łukasz z Kacperkiem na rękach. Dzieciak był potwornie blady, mój mąż miał w oczach panikę.
– Trzeba na pogotowie! – zawołał do mnie.
– Co się… – zaczęłam, ale w tej chwili Kacperek wybuchnął potwornym płaczem.
Zauważyłam jednak, że Łukasz ściska z całej siły prawą rączkę Kacperka, a spomiędzy jego palców sączy się krew.
Poczułam wręcz fizyczny ból i nie byłam już nawet w stanie wydusić z siebie pytania o to, co się stało. Zauważyłam jednak, że Łukasz ściska z całej siły prawą rączkę Kacperka, a spomiędzy jego palców sączy się krew.
Chwyciłam kluczyki do auta i już bez słowa pobiegłam z Łukaszem do samochodu. Na podwórku śmierdziało prochem, w kilku punktach z trawnika wznosiły się smużki dymu.
W drodze na pogotowie robiłam wszystko, by skupić się na prowadzeniu, a Łukasz usiłował nucić małemu jego ulubioną kołysankę, nie przestając przy tym tulić go do siebie i ściskać jego rączki. Kacperek płakał, chwilami jego płacz przechodził w prawdziwe wycie.
Nie wiem, jak dojechałam na miejsce. Na szczęście nie musieliśmy czekać, lekarz od razu zajął się naszym synkiem. Stwierdził, że strzaskany został paliczek, tkanki miękkie wokół są zmiażdżone i poszarpane i nie wiadomo, czy wskazujący palec da się uratować. Małemu podano jakieś leki i na szczęście szybko się uspokoił. Nie było innej opcji, Kacperek musiał na razie zostać w szpitalu.
Przez dwa dni prawie nie wychodziłam z sali, w której położono synka, żeby budząc się widział, że czuwam. Myślałam tylko o tym, jak ulżyć mu w cierpieniu. Łukasz musiał chodzić do pracy, ale po południu przyjeżdżał, żeby mnie zastąpić. Rodzice dowozili nam jedzenie, niestety mama tak się przejmowała, że na widok obandażowanej i usztywnionej rączki swojego jedynego wnuka nie potrafiła opanować łez. Tata zawsze umiał zachować zimną krew, ale też widziałam, że odwraca wzrok. Wolałam, żeby ich odwiedziny były krótkie albo by w ogóle nie przyjeżdżali.
Oskarżyłam męża o to, co się stało
W końcu usłyszeliśmy, że palec Kacperka da się uratować, jednak najpewniej będzie on sztywny i nigdy nie osiągnie dorosłego rozmiaru.
– Leczenie potrwa – stwierdził. – Za parę dni powinniśmy sobie poradzić z bólem, ale to będzie dopiero początek całego procesu.
Ponieważ mały w szpitalu czuł się fatalnie, spytałam, czy moglibyśmy zabrać go do domu. Lekarz się zgodził, jednak sugerował, by poczekać do rana. Kiedy tylko poszedł, półprzytomny Kacperek zaczął pytać o babcię.
Zadzwoniłam do mamy i dałam jej go do telefonu. Mały majaczył do niej coś o swoim helikopterku, a po chwili znów przysnął.
– Przyjedźcie z nim tutaj, jest dużo bliżej ze szpitala niż do was, nie umęczy się tak biedactwo podróżą. Prześpijcie u nas do jutra, przynajmniej mały będzie w miejscu, które zna – zaproponowała mama, kiedy się z nią żegnałam.
Chciałam, żeby poczuł się najgorszym potworem
A więc pojechaliśmy do rodziców. Tym razem to ja trzymałam Kacperka na kolanach, a Łukasz prowadził.
Mały zasnął po drodze. Mama miała już dla niego przygotowane łóżko, więc położyliśmy go od razu. Zdałam rodzicom relację z ostatniej rozmowy z lekarzem…
– Ten palec nigdy nie będzie sprawny – zakończyłam, i dopiero wtedy głos mi się załamał. Rozpłakałam się. Po chwili szlochała też mama.
– Biedne dziecko, a tak lubi rysować – wyszeptała. – Tyle się wycierpiał i pewnie jeszcze długo będzie go boleć.
Nagle wstąpiła we mnie furia. Szarpnęłam Łukasza, który siedział obok, za rękaw.
– Co ci strzeliło do głowy z tymi cholernymi petardami?! Mogłeś dzieciaka oślepić! Mogłeś go nawet zabić, durniu!
Zawinił dziadek...
Mama stanęła między nim a mną, położyła mi ręce na ramionach.
– Ciszej, dziecko. Po co budzić małego. To nic nie zmieni.
– Nic nie zmieni?! – krzyknęłam. – Mam tego idiotę, który omal nie został dzieciobójcą, pogłaskać?!
Znów szarpnęłam Łukasza.
– Nigdy ci tego nie wybaczę! Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek będę w stanie oddać ci go pod opiekę!
Łukasz zasłonił sobie twarz dłońmi.
– Może po prostu przede mną uciekniesz? – parsknęłam z ironią. – Bądź mężczyzną, nie potrafisz nawet przyznać się do błędu?!
Milczał. – To ciebie powinna była trafić ta cholerna petarda! – krzyknęłam.
Chciałam, żeby poczuł się najgorszym potworem, jaki chodził po tej Ziemi, chciałam, żeby cierpiał tak jak ja i Kacperek. Rozpłakałam się na nowo.
Kiedy wypłakałam już wszystkie łzy, byłam tak wyczerpana, że z trudem trzymałam się na nogach. Poszłam do pokoju, w którym spał mały i zamiast na łóżku, położyłam się obok niego na podłodze, żeby przypadkiem go nie zranić.
Nie obchodziło mnie, gdzie będzie spał Łukasz. Obchodziło mnie tylko moje dziecko.
Następnego dnia Kacperek czuł się już na tyle dobrze, że zabraliśmy go do domu.
Łukasz od razu pojechał do pracy. Przez cały dzień zajmowałam się małym, odwracałam jego uwagę od palca. Po południu wyczerpane dziecko zasnęło.
Kiedy Łukasz wrócił, nawet nie przebierając się, poszedł do małego.
– Chcesz go jeszcze na dodatek czymś zarazić? – syknęłam ze złością. – Ma osłabioną odporność, może byś się wpierw ogarnął, zanim podejdziesz?
Zacisnął wargi.
– Nie wiem, jak będę dalej z tobą żyć – podniosłam głos. – Nic dla ciebie nie znaczymy!
Tylko spuścił głowę. W tej chwili Kacperek się obudził.
– Mamuś – wyszeptał płaczliwym głosem. – Ja już nie chcę strzelać. Nie będziemy już strzelać? Powiesz dziadkowi, żeby już nie kupował petard?
– Dziadkowi?
– Powiedz mu, że ja już nie chcę!
Spojrzałam na Łukasza.
– To nie ty je kupiłeś?
– Nie mówiłem nic, bo twój tata sam się nie przyznał – wykrztusił Łukasz. – Myślę, że on po prostu bał się, że go znienawidzisz, a przecież ma tylko jedno dziecko. Wpadł na ten pomysł, żeby zrobić coś, co on robił w dzieciństwie. Mówił, że z kolegami strzelali jakimiś domowej roboty petardami. Widziałem, że się stara jakoś ze mną bardziej zaprzyjaźnić. Sama wiesz, jaki jest zamknięty w sobie, ale ta mozaika małego chyba dała mu do myślenia. I żal mi było zaprotestować. Byłem głupi! Myślałem, że on wie, co robi i to jest bezpieczne. Może zresztą wiedział, tylko ta petarda była jakaś wadliwa… Gdybym się domyślił, że to cholerstwo wybuchnie Kacperkowi w ręce, to przecież w życiu bym mu tego dnie dał! Zresztą, jeśli mógłbym cofnąć czas, po prostu powiedziałbym twojemu tacie: „nie chcę tych petard, wystarczy, że popuszczamy z Kacperkiem helikopter”. Gdyby można było…
Zaskakujący finał
Nie potrafiłam tego wcześniej dostrzec, ale cierpiał tak samo jak ja, a może nawet bardziej. Chciał tylko – najpierw, przed wypadkiem – sprawić przyjemność dziadkowi swojego syna, a potem obronić go przed moim gniewem. Przytuliłam go.
– Przepraszam, że cię obwiniałam.
– To ja przepraszam.
Zadzwoniłam do rodziców. Odebrał tata.
– Wiem, że to ty kupiłeś te petardy.
Po drugiej stronie zaległa cisza. Odczekałam chwilę. W końcu tata powiedział:
– Nawet mi przez myśl nie przeszło, że to się tak skończy… Gdybyś wiedziała, jak żałuję…
To ze strachu, że nas straci,tata się nie przyznał. W jego głosie słychać było rozpacz. Odrobinę złagodziło to mój gniew – tata właściwie nigdy nie okazywał tak silnych emocji, zwłaszcza wzruszenia czy słabości.
– Przez ciebie moje dziecko tyle się wycierpiało – powiedziałam. – Myślałam też, że mój mąż jest największą pomyłką mojego życia.
– Wiem, nigdy mi nie wybaczycie – wyszeptał łamiącym się głosem. – Ja sam sobie nigdy nie wybaczę. Teraz już pewnie nawet nas nie odwiedzicie…
Na chwilę oniemiałam. Choć ostatnie dni były dramatyczne, nie potrafiłam sobie wyobrazić całkowitego zerwania kontaktów z rodzicami. Nagle zrozumiałam, że skoro tata potrafi, to dlatego, że sam jako dziecko został tak zraniony przez matkę, która go opuściła, że nie chciał jej znać… Miał teraz tylko moją mamę, mnie, Kacperka i Łukasza. To z lęku, że nas utraci, się nie przyznał.
– Łukasz próbował mnie kryć. To wspaniały człowiek. Ale cieszę się, że ci w końcu powiedział. Ja nie wiem, kiedy bym się na to zdobył. Jestem słaby.
– To mały się wygadał. A ty nie jesteś słaby, po prostu nas kochasz… Tylko nie zawsze wiesz, jak to okazać. A czasem wystarczą słowa…
– Masz rację – tata pociągał nosem, usiłując zapanować nad łzami. – Masz rację, kocham was.
Po raz pierwszy użył tego słowa wobec mnie i mojej rodziny. Może w końcu nauczy się mówić to nawet twarzą w twarz…
Więcej prawdziwych historii:
„Próbowałem odebrać sobie życie. Żona mówi mi, że wszystko będzie dobrze, ale już nawet w to nie wierzę”
„Wychowuję córkę siostrzenicy, która się jej wyrzekła. Teraz próbuje mi ją odebrać, a mała płacze, że się zabije”
„Narzeczony zostawił moją córkę, bo zaszła w ciążę. Umawiali się, że nigdy nie będą mieć dzieci...”
„Nudzi mnie życie żonki i mamusi. By poczuć, że żyję, znalazłam kochanka i kradnę dla zabawy w sklepie”