„Moja córka to ofiara losu. Jest miękka, nieporadna, bez silnej woli. Do tego wnuczek wyrasta na bandytę...”

Kobieta, której córka jest ofiarą losu fot. Adobe Stock
Historia o kobiecie, która ze swojej siły woli zrobiła największą broń. Przeczytaj, jak silna wola i niespotykane hobby potrafi poskromić niepokornych nastolatków
/ 04.01.2021 13:58
Kobieta, której córka jest ofiarą losu fot. Adobe Stock

Kochałam matkę, bo tak nakazuje święte prawo rodziny, ale nie należała do osób bliskich memu sercu. Była oschła, nieprzyjemna, zupełnie nie jak matka. Na starość mówią o takiej „starucha”.

Była też wysportowana i miała nienaganną sylwetkę, którą utrzymywała przez ćwiczenia. Mówiła, że jeśli ktoś uprawiał sport w młodości, nie wolno mu przestać ćwiczyć, bo natychmiast się postarzeje. Jednak to przeze mnie pewnego dnia poczuła się stara – gdy zrobiłam ją babcią, miała 42 lata. Nie mogła mi tego darować, choć sama była ledwie 2 lata starsza, gdy mnie urodziła. Za moimi dziećmi też nie przepadała. Zajmowała się sobą: ćwiczyła, medytowała i wyznawała zasadę, że najpierw trzeba pomóc sobie, dopiero potem innym. Wtedy, kiedy samemu stoi się mocno na nogach.

Wszystko od niej przejęłam. Wszystko. Też jestem wysportowana i samolubna, córka też za mną nie przepada i też zostałam babcią w młodym wieku. Od dzieciństwa ćwiczyłam sporty walki. Lubię to poczucie niezależności. Nie muszę się bać przypadkowych łobuzów na ulicy i mogę bez stresu samotnie chodzić wieczorami. U kobiet z mojego pokolenia to bardzo rzadko spotykane zjawisko. Lubię też energię, która rozpiera mnie po skończonych ćwiczeniach.

Dziś nikt nie daje mi więcej niż 45 lat, a ja wtedy mówię: „Dodaj jeszcze dziesięć, wtedy będzie okej”. Nie wstydzę się wieku. Sztuki walki dały mi poczucie własnej wartości. Człowiek ma tyle lat, na ile się czuje. A ja czuję się świetnie. Córka, niestety, nie przejęła ode mnie stosunku do życia. Jest miękka, nieporadna i zawsze od kogoś uzależniona.
– Sama jesteś sobie winna, że cię rzucił – powiedziałam, kiedy zięć spakował manatki. – Nie wolno być aż tak uległą. Kobieta powinna mieć swoje zdanie i nie błagać bałwana na kolanach, kiedy bałwan chce odejść. Niech spada!
Tymczasem ona nie potrafiła tego rozumieć. Nie miała siły stanąć na nogi. Jej życie kompletnie się zawaliło. Zaczęła pić, ignorując wszystko, co działo się wokół. Przypadkowi kochankowie, libacje w domu, 13-letni syn dwukrotnie zatrzymany za jakieś drobne wykroczenia…

Czasem, gdy była trzeźwa, przychodziła, żeby mi się wyżalić. Radziłam jej:
– Weź się w garść. Pomogę ci, także finansowo, żebyś mogła z tego wyleźć. Tylko pokaż, że tego chcesz. Wykaż odrobinę siły woli. Bo jeśli tak dalej pójdzie, zmarnujesz i siebie, i chłopaka.
Mówiła, że wszystko przemyśli, obiecywała poprawę, po czym 2 dni później dzwoniła, żebym przyjechała, bo Janek znowu nie wrócił na noc. A kiedy przyjeżdżałam, piła, bo „się o niego denerwowała”.

Któregoś dnia przyszła do mnie z wielkim siniakiem pod lewym okiem.
– Co się stało? – spytałam. Długo nie chciała powiedzieć, rozpłakała się, schowała twarz w dłoniach i tak siedziała. Wreszcie wydusiła to z siebie:
– Janek mnie uderzył…
– Jak to? – na początku nie zrozumiałam, o czym mówi. – Jaki Janek? Znowu masz jakiegoś nowego gacha?
– Mój Janek… – zaszlochała.
– Co takiego?! Własny syn cię uderzył?! I pozwoliłaś mu na to, dziewczyno?!

Nie mogłam zrozumieć, jak syn, na dodatek taki gówniarz, może uderzyć własną matkę czy choćby jej ubliżyć.
– Zabroniłam mu wyjść, bo czekali na niego jacyś starsi koledzy. Od razu widać, że łobuzy z marginesu. Odepchnął mnie od drzwi, a jak próbowałam go zatrzymać, skoczył do mnie z pięściami i krzyknął: „Nie będziesz mi, pijaczko, rozkazywać, co mam robić”.
– Byłaś pijana? – spytałam chłodno.
– Trochę… – przyznała.
– To jak on ma taką matkę szanować! Możesz mi to wytłumaczyć?!
– Nie mam już siły… Ostatnio znowu przyszedł policjant i dopytywał, co Janek robił któregoś tam dnia. Powiedziałam, że był w domu, chociaż to nieprawda…
– Jasne – prychnęłam. – Będziesz go kryła, aż kiedyś wyląduje w pudle.
– Boże, co ja mam robić?! – załkała. – Sama już nie wiem… Nie chcę tak żyć!
– No cóż, przynajmniej wiesz, czego nie chcesz. Teraz uświadom sobie, czego chcesz. Jutro przyjdziesz i mi powiesz, a ja ci zaproponuję rozwiązanie.

Przyszła na drugi dzień trzeźwa i kompletnie załamana. Janek znów nie wrócił na noc. Gorzej, nie wrócił do tej pory…
– Słuchaj, córciu – stwierdziłam spokojnie. – Wiesz, że jestem zdecydowana baba i lubię od razu przeciąć wrzód. Boli, ale raz i krótko, a potem szybko się goi.

Wyłożyłam jej swój plan. Dwa dni spędzi u mnie. Później wyjedzie na miesięczny pobyt w sanatorium połączony z leczeniem odwykowym. Załatwiłam to przez swojego znajomego lekarza. Ja przeprowadzam się do niej. Co miała zrobić? Zgodziła się…

Kiedy weszłam do mieszkania Jagody, mojego wnuka jeszcze nie było. Ogarnęłam trochę dom, zajęłam się obiadem. Po południu wrócił do domu.
– Gdzie matka? – spytał od progu.
– Wyjechała na miesiąc do sanatorium – oznajmiłam mu spokojnym tonem.
– Taaa, na pewno, skąd by miała kasę?
– Ode mnie – wyjaśniłam, nie odrywając się od zmywania naczyń. – Chcesz obiad? Zrobiłam pieczone kurczaki.
– Pewnie! – zawołał z entuzjazmem. Mniej więcej dwie minuty po skończonym posiłku Janek oświadczył:
– To ja będę leciał.
Uśmiechnęłam się tylko pod nosem. Zaczyna się przedstawienie…
– Lekcje odrobiłeś? – spytałam.
– A co cię to obchodzi? – warknął.
– A to, że przez najbliższy miesiąc to ja będę cię pilnowała – powiedziałam.
– Idę – odwrócił się i ruszył w stronę przedpokoju, ale wyprzedziłam go, stanęłam w drzwiach i je sobą zasłoniłam.
– Najpierw odrobisz lekcje, potem powiesz mi, gdzie się wybierasz, z kim i o której wrócisz. Wtedy zobaczymy. Może cię puszczę – zapowiedziałam mu.
– Nie będziesz mi mówić, co mam robić – wrzasnął i zrobił taki ruch, jakby miał zamiar kopnąć mnie w łydkę.

Nie ruszyłam się z miejsca, przesunęłam jedynie nogę w bok, więc z całej siły kopnął drzwi. Zaklął szpetnie i spróbował jeszcze raz. Tym razem podcięłam go, więc runął jak długi na ziemię. Podniósł się szybko i wściekły jak osa rzucił na mnie z pięściami. Nadal nie ruszając się z miejsca, odparowałam cios i ponownie zwaliłam go na ziemię.
– Jak ty to zrobiłaś? – zdziwił się. Cała złość nagle z niego wyparowała.
– Karate – uśmiechnęłam się.
Żartujesz? Ty znasz karate?! – wybałuszył oczy.
– Zaczęłam, jak miałam 11 lat.
– Nauczysz mnie?
– To nie jest sport dla mięczaków.
– Nie jestem mięczak! – oburzył się.

Wytłumaczyłam mu, czemu uważam go za słabeusza bez charakteru: ulegał jemu podobnym gnojkom. I wyłożyłam najlepiej, jak umiałam, co stanowi o prawdziwej wartości (i twardości) człowieka. Słuchał z otwartymi ustami.
– Co mam robić? – spytał na koniec.
– Najpierw musisz zrozumieć, że starsi naprawdę wiedzą więcej, i nie jest hańbą korzystanie z ich rad, zwłaszcza jeśli te rady płyną z obawy, troski i miłości.

Nazajutrz wrócił ze szkoły o normalnej godzinie. Po obiedzie zaprowadziłam go na siłownię i oddałam w ręce instruktora. Kiedy wróciliśmy, dogadałam mu:
– Pół godziny? Mięczak jesteś.
Nic nie odpowiedział.

W domu pozsuwaliśmy meble pod ściany, położyłam na ziemi materace z łóżka i pokazałam kilka ruchów poprzedzających uderzenia karate. Oczy mu się rozpromieniły, ćwiczył zapamiętale. Na okres ferii załatwiłam mu przez znajomego dwutygodniowy obóz dla początkujących karateków. Do tego czasu ćwiczyliśmy w domu. Któregoś dnia zjawił się policjant.
– Jest Janek? – spytał.
Zawołałam go.
– Gdzie byłeś wczoraj wieczorem?
– Ćwiczyłem z babcią w domu.

Mało się nie przewróciłam, jak mnie nazwał babcią. Po raz pierwszy zresztą.
– Grupa nastolatków napadła wczoraj na sklep. Pobili właściciela. Jest w szpitalu – powiedział funkcjonariusz.
– Panie sierżancie, Janek na pewno w niczym takim nie maczał palców. Gwarantuję – zapewniłam go z uśmiechem.

Gdy wróciła Jagoda, Jaś poszedł ze mną na dworzec i rzucił się jej na szyję. Jej mina była dla mnie największą nagrodą.

Więcej listów do redakcji:
„25 lat temu chłopak zostawił mnie bez słowa. Okazało się, że w tajemnicy przed wszystkimi został księdzem”
„Na rozprawie rozwodowej spotkałam miłość swojego życia. I to wcale nie był mój były mąż...”
„Od 11 lat jestem zakochana w facecie przyjaciółki. Poszłam na medycynę tylko po to, by z nim pracować”

Redakcja poleca

REKLAMA