„Od 11 lat jestem zakochana w facecie przyjaciółki. Poszłam na medycynę tylko po to, by z nim pracować”

Kocham faceta przyjaciółki fot. Adobe Stock
Od chwili, gdy ujrzałam Roberta, robiłam wszystko, by być blisko niego. I jestem… Tyle że on nie widzi we mnie kobiety, ale lekarza, którego ceni w pracy. Nie tego chciałam.
/ 04.01.2021 09:03
Kocham faceta przyjaciółki fot. Adobe Stock

Zostać chirurgiem to nie byle co. Owszem, tyle że ja zostałam nim całkiem przypadkiem…

Mam dopiero 30 lat. Młodość i dobry zawód to moje atuty. A jednak – zamiast z optymizmem patrzeć w przyszłość, coraz częściej, gdy myślę o swoim życiu, ogarnia mnie smutek. Jestem lekarzem z wyboru, także z wyboru – osobą samotną. Co się stało? Ano nic szczególnego. To samo, co od jedenastu lat – ja kocham, a on nie. Typowe? Może i tak, ale dla mnie przede wszystkim bardzo bolesne.

Od 11 lat kocham faceta przyjaciółki

Roberta poznałam w klasie maturalnej. Moja najlepsza przyjaciółka, Dorota przyprowadziła go na studniówkę. Pamiętam, stanęła z nim w drzwiach szatni, dumna i szczęśliwa. „Fajny” – pomyślałam. „Super, superfajny” – dodałam po chwili czując, że motyle drzemiące w moim brzuchu właśnie poderwały się do lotu.

„Chyba się zakocham” – westchnęłam. Dziś wzdycham nieco inaczej: „niestety, zakochałam się bez wzajemności…”.

Robert, mimo moich usilnych starań, wybrał Dorotę. Czasem myślę, że pewnie za bardzo się starałam. Mężczyźni nie lubią być zdobywani – wolą sami zdobywać. Niestety, zrozumiałam to dopiero niedawno, dlatego popełniłam błąd: chodziłam za Robertem krok w krok, stałam się jego cieniem.

Kiedy dowiedziałam się, że studiuje medycynę, postanowiłam, że też zostanę lekarzem. Pamiętam, moja wychowawczyni omal nie dostała zawału serca, gdy jej o tym powiedziałam.

– Kasiu, toż to czyste szaleństwo! – mówiła. – Przecież ty jesteś urodzonym humanistą! Twoje oceny z fizyki i biologii są słabiutkie, nie dasz rady na maturze. A egzaminy wstępne? Oblejesz je…

By być blisko niego, wybrałam studia medyczne

Pani Jabłczyńska w jednym miała całkowitą rację – to było czyste szaleństwo, egzaminów jednak nie oblałam. Miłość dała mi siłę i wytrwałość. Uczyłam się dla Roberta, męczyłam dla Roberta, stresowałam również dla niego.

Sześć lat później – mimo że on kochał Dorotę, ożenił się z nią i na świecie lada moment pojawić się miało ich pierwsze dziecko – wybrałam tę samą specjalizację.

Zostałam chirurgiem, co jak na kobietę jest niezłym wyczynem. Kiedy Dorota po raz drugi chodziła w ciąży, ja nawiązałam przelotny romans z kimś wysoko postawionym tylko po to, by ten ktoś załatwił mi pracę w szpitalu, w którym pracował Robert. Raz jeszcze powtórzę: czyste szaleństwo, prawda?

W szpitalu przeżywam czasem szczęśliwe chwile. Robert wprawdzie nie dostrzega we mnie kobiety, ale kiedy mamy wspólny dyżur, jestem przy nim. To mi wystarcza. Rozmawiamy wtedy o naszych pacjentach, o różnych medycznych nowinkach.

Ostatnio powiedział mi nawet, że podziwia mnie jako lekarza.

– Naprawdę? – ucieszyłam się, po czym wypaliłam: – Tobie zawdzięczam, że nim jestem.
– Och, nie gadaj takich głupot! – roześmiał się – Jesteś świetnym specjalistą dzięki własnej ciężkiej pracy.
– Ty niczego nie rozumiesz… – westchnęłam smutno.

No właśnie, jedyny pożytek z mojej beznadziejnej miłości jest taki, że zostałam lekarzem. Lubię to, co robię. Jestem szczęśliwa pomagając cierpiącym. Nie lubię tylko, gdy niektórzy chorzy traktują mnie jak Boga.

Myślę wtedy zawsze, że taką skończoną doskonałością, chodzącą alfą i omegą chciałabym być tylko dla Roberta. Natomiast uwielbienie innych peszy mnie bardzo. Bo ludzie myślą, że potrafię zrobić wszystko, że to ja decyduję o życiu i o śmierci. A ja? Ja jestem tylko człowiekiem, omylnym i pełnym słabości.

Lubię chwile, gdy mamy razem dyżur

Muszę przyznać, że w pracy często odczuwam strach, zwykły ludzki strach. Zanim podejdę do stołu operacyjnego, dokładnie przeglądam wyniki wszystkich badań. Wczytuję się w każde słowo.

Niby wszystko powinnam wiedzieć, a jednak całą prawdę poznaję, gdy skalpel przetnie skórę i mięśnie. Dopiero wtedy podejmuję decyzję.

Muszę to zrobić błyskawicznie, bo czasem liczy się każda sekunda. Krople potu występują mi na czoło. Od trafności tego, co teraz robię, zależy czyjeś zdrowie i życie. „Boże, spraw, żebym się nie pomyliła”, wzdycham w duchu, po czym pewnym ruchem ręki wykonuję kolejne cięcie.

Właściwie sala operacyjna to jedyne miejsce, gdzie nie myślę o swej nieodwzajemnionej miłości. Gdy Robert jest przy mnie, stanowimy zespół.

Jesteśmy jak części tej samej maszyny i wtedy liczy się jedynie nasza skuteczność. Liczy się tylko ten nieszczęśnik na stole, jego dobro.

– Dziękuję, byłaś świetna! – Robert po operacji ma w zwyczaju klepać swojego partnera w plecy i jest to najsłodsza pieszczota, jaką znam.

Niedawno doszłam do wniosku, że gdyby obiekt moich westchnień nie był chirurgiem i gdybyśmy pracowali w innym miejscu, miałabym szansę go zdobyć. W szpitalu nie uda mi się to nigdy, bo wykonywany przez nas zawód nie pozwala nam ulegać emocjom.

Człowiek tak bardzo się przyzwyczaja, że w końcu staje się bezuczuciowy nie tylko w sprawach zawodowych, ale i w życiu prywatnym.

Oczywiście na oddziale chirurgicznym ta bezuczuciowość jest jednak jak najbardziej na miejscu. Zwłaszcza w takich momentach, gdy nam, lekarzom, przychodzi obwieszczać chorym lub ich rodzinom złe nowiny.

Historia jednej z pacjentek bardzo mnie poruszyła

Ostatnio przeżyłam bardzo ciężko historię pewnej dziewczyny. Młodej, pięknej i zdolnej. Miała na imię Mariola, źle się poczuła podczas lekcji tańca. Silny ból kolana nie pozwolił jej ćwiczyć, dlatego nauczyciel zadzwonił po matkę, a ta przywiozła Mariolę do nas.

Zrobiłam badania, prześwietlenie. Myślałam, że to nic groźnego. Lecz kiedy dostałam zdjęcie, nie chciałam wierzyć własnym oczom. To był nowotwór. Słabo mi się zrobiło.

– Jak ja jej to powiem?– jęknęłam.
– Co się stało? – zainteresował się Robert, widząc moją reakcję.
Pokazałam mu zdjęcie.

– Ja z nią porozmawiam – zaproponował, na co chętnie się zgodziłam.
Kiedy wrócił, spytałam, skąd ma w sobie tyle siły.
– Nie mam – uśmiechnął się smutno. – Każda taka rozmowa kosztuje mnie kilka dni życia. No ale rozmawiać z pacjentami trzeba. Dlatego, gdy przekraczam próg naszego oddziału, zakładam na siebie pancerz ochronny.

– Pancerz ochronny?– zdziwiłam się.
– Mhm… Grubą maskę obojętności.
– A kiedy ją zdejmujesz?
– W domu – wyjaśnił. – Gdy tylko usłyszę głos swoich dzieci.

Pancerz ochronny? To dla mnie zła nowina. Przecież ja nigdy się przez niego nie przebiję. Muszę coś zrobić. Odkochać się. Już wiem – pojadę na narty i znajdę sobie jakiegoś sportowca. Przeżyję z nim słodkie chwile, postanowimy być razem, zwolnię się ze szpitala, założę własną praktykę, wyjdę za mąż, urodzę dzieci, odchowam je, wezmę rozwód…

No nie, zagalopowałam się. Rozwodu wcale nie chcę brać, chyba że Robert w końcu się zdecyduje… Robert! Ciągle tylko on! Mam już tego dość! Toż to czyste szaleństwo...

Czytaj więcej prawdziwych historii:
„Moja przyjaciółka to interesowna manipulantka. Rzuciła męża dla kochanka, który po kilku tygodniach i tak ją rzucił”
„Przyjaciółki powiedziały, że facet mnie zdradza, więc prawie z nim zerwałam. Okazało się, że pomyliły Sławka z jego bratem”
„Gdy moja przyjaciółka została zwolniona, znalazłam jej pracę marzeń. Na sekstelefonie Ela odnalazła się świetnie”

Redakcja poleca

REKLAMA