Przechodzisz obok mnie, uśmiechasz się, ale dla mnie uśmiech jest tak sztuczny jak te plastikowe wiązanki, które składa się na grobach. Wyglądają ładnie, lecz nie żyją… Wiesz, jak to jest nigdy nie być u siebie? Nie wiesz, bo zawsze miałaś coś swojego. Chociażby własny pokój w dzieciństwie. A ja do matury mieszkałem w ciasnym domu rodziców, gdzie nic nie było moje. Po ślubie mieszkaliśmy w Warszawie, ale tam też nic nie należało do mnie, bo to twoi rodzice kupili nam M3. Po przeprowadzce w inne miejsce – to samo… Słyszę twoje myśli, że przyszedłem z gołym tyłkiem. Nigdy tego nie powiedziałaś, ale mogę przysiąc, że tak uważasz.
Tak naprawdę wcale nie chcesz ze mną być. Też tego nie mówisz, jednak jestem pewien, że mnie nie kochasz. Jeśli zażądasz, zniknę z twojego życia, ale za to, co się wtedy ze mną stanie – ty poniesiesz odpowiedzialność!
Pamiętasz początek znajomości? Zdawało się, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Że zeszliśmy się wreszcie po tysiącleciach przymusowej rozłąki. Kiedy teraz o tym myślę, wiem, że nigdy nie zbliżyliśmy się do siebie. Jestem ci obojętny, podobnie jak wszystkim innym ludziom.
Nic dziwnego, bo na pewno nie jestem zabójczo przystojnym, wysokim macho, błyskotliwym i inteligentnym. Jestem zwykłym mężczyzną, który nie ma czym imponować.
– Może wybierzemy się do tego pubu w Gdańsku na obiad i piwko? – pytasz. Kręcę głową. Po co to robisz? Nie musisz się starać i udawać. A poza tym wcale nie chcę patrzeć na ludzi.
– Trzeba się trochę oderwać od tego codziennego kołowrotu – mówisz i patrzysz na mnie.
Zupełnie nie wiem, co znaczy ten wzrok.
Nie odpowiadam, bo po co? Idę do sypialni. Nie chcę patrzeć ani na ciebie ani na wiecznie włączony telewizor. Nie chcę nikogo widzieć!
– Kochanie… – przychodzisz do mnie po jakimś czasie. – Chodź, jest już obiad.
– Nie jestem głodny – odpowiadam.
– Co ci jest? Skarbie, znów się dziwnie zachowujesz – mówisz niby smutnym głosem.
– Odejdź!
Odchodzisz urażona. Nic nie rozumiesz. A mnie zabija to twoje „znowu”. Ja się dziwnie zachowuję? To ty jesteś dziwna. Tak naprawdę nie mam ochoty na żadne towarzystwo. W ogóle życie jest pozbawione sensu i bardzo mocno przereklamowane.
– Może jednak przyjdziesz? – próbujesz jeszcze po godzinie. Nie odpowiadam. Nie wysilaj się, to nie ma sensu, oboje przecież wiemy, co się dzieje. Moje uczucia i tak się nie liczą. Pytanie tylko, czy jeszcze mam jakiekolwiek uczucia?
Żeby chociaż coś mi się jeszcze w życiu udawało, ale przecież wszystko równo zawalam. Tylko patrzeć, jak wylecę z roboty. Nie umiem się na niczym skupić. Uśmiecham się więc i udaję, że pracuję. I wiem, że ludzie to widzą, że mają do mnie pretensje, chociaż nic nie mówią. Nie muszą – wiem, że mają mnie za nic…
Mam dość! Cholera, mam dość…
Gdybyś wiedziała, jak bardzo mam tego wszystkiego dość! Trzeba koniecznie coś zmienić! Tylko że nie umiem znaleźć sposobu innego niż… Nieważne. Jestem do niczego.
Powinienem teraz pójść i przeprosić cię, ale przecież to nie ma wielkiego sensu. A przede wszystkim – nie ma znaczenia.
Nie chcę tak dłużej, nie wytrzymam. Słoneczny dzień, a ja mam wrażenie, że zapada zmrok.
Jaka próba samobójcza? O kim oni rozmawiają?
– Jezus Maria, Michał, co ty robisz?!
Twój krzyk wyrywa mnie z ciepłych objęć zapomnienia. Ciepłych? Nie wiem, czy można tak to określić. Ale ta słabość…
– Michał!
Otwieram oczy. Tak, to nasza łazienka.To znaczy twoja łazienka, bo przecież w tym domu nic nie jest moje. Chcę machnąć ręką, żeby pokazać ci, abyś wyszła, ale mam z tym trudności. A kiedy wreszcie unoszę ramię, widzę czerwień. Krew? Tak, to krew.
– Co narobiłeś?! – widzę, jak po twojej twarzy płyną łzy; sięgasz po telefon.
Nic nie narobiłem. Po prostu chciałem, żeby to wszystko się skończyło. Przecież wiem, że jestem ciężarem dla ciebie i innych ludzi, którzy muszą się ze mną męczyć. Mam ochotę to powiedzieć, ale nie jestem w stanie.
– Proszę przyjechać natychmiast na ulicę…
Twój głos cichnie, oddala się, a ja spadam w bezdenną przepaść. Będę tak lecieć do końca świata. A na pewno do końca życia. W tym drugim wypadku to już niedługo.
Budzą mnie głosy. Budzą? Jestem już po tamtej stronie?
– Podać więcej osocza! – stanowcze polecenie. – Zaciski i szyjemy!
Nie, to nie jest inny świat. Wciąż znajduję się na tym samym.
– Pacjent się wybudza! – mówi ktoś. – Podaję więcej…
Pada jakaś nazwa, ale nawet jej nie zapamiętuję.
Odpływam.
Znów budzi mnie głos. Tym razem spokojniejszy, cichy.
– Czy mąż podejmował już próby samobójcze? – to mężczyzna.
– Nie, panie doktorze, nigdy. Nie przypuszczałam, że może się do tego posunąć… – kobiecy głos to oczywiście moja żona. – Był ostatnio jakiś dziwny, ale…
– Dziwny? A tak bardziej konkretnie?
– Przygnębiony. Mówił, że ma kłopoty w pracy, ale też unikał mnie, zachowywał się opryskliwie. A przedwczoraj potraktował mnie tak, że nie miałam ochoty się do niego odzywać.
– To był pierwszy raz, kiedy tak się mąż zachowywał? – docieka mężczyzna.
A co go to wszystko obchodzi?!
– Nie, zdarzały mu się takie stany, ale mijały. Mój mąż ma po prostu trudny charakter.
– A kiedy te stany się zdarzały? Potrafi pani określić na przykład porę roku?
Przez chwilę panuje milczenie. Nie otwieram oczu. Nie chcę, żeby wiedzieli, że ich słyszę.
– Chyba jakoś tak na wiosnę albo odrobinę wcześniej i późną jesienią… Czy to ważne?
– Ważne, bardzo ważne. Oczywiście nie mogę postawić pewnej diagnozy, bo muszę porozmawiać z pacjentem, ale to by wskazywało na poważne zaburzenia depresyjne…
Po jej twarzy płyną łzy, robi mi się jej żal
Żona nie odpowiada od razu, znów milczy przez dłuższy czas.
– Taki silny mężczyzna – mówi w końcu. – Zawsze mówił, że nie potrzebuje pomocy…
– Depresja nie wybiera – lekarz odpowiada trochę monotonnie, jakby nie pierwszy raz wygłaszał ten tekst; domyślam się, że to psychiatra. – Może dopaść każdego. Siła cielesna, pozory twardego charakteru niewiele tu znaczą. To trochę jak z grypą czy anginą. Przychodzi, i już. Gdy chory jest w takim stanie, może się wręcz zdawać inną osobą albo sprawiać wrażenie, że umysłem przebywa gdzie indziej. Czasem rodziny skarżą się, że mają wrażenie, jakby w domu gościł ktoś obcy. Ale wszelki dyskomfort otoczenia jest niczym w porównaniu z tym, co przeżywa chory. On wpada w otchłań beznadziei i niemocy, a śmierć wydaje się wówczas kuszącym rozwiązaniem.
Jakby mówił właśnie o mnie! Skąd on wie, co przeżywam?… Otwieram oczy, patrzę na nich.
Żona natychmiast jest przy łóżku.
– Jak się czujesz, kochanie?
A jak się mogę czuć? Co za pytanie…
Dopiero teraz przypominam sobie, co właściwie zrobiłem. Chciałem się zabić. Naprawdę chciałem to zrobić. A teraz? Czy nadal mam na to ochotę? Nie umiem powiedzieć.
– Depresja? – pytam ochryple lekarza.
Podchodzi bliżej, kiwa głową.
– Sądząc z wywiadu z pańską żoną, wszystko na to wskazuje.
– Czy to się leczy? – pyta z niepokojem żona.
– Są odpowiednie środki, żeby pomóc pacjentowi – psychiatra siada na krześle przy łóżku. – Ale można z tym żyć i zminimalizować skutki schorzenia. Tylko trzeba chcieć i pilnować. Chory musi wsłuchiwać się w siebie, a otoczenie obserwować, czy akurat coś się z nim dzieje. Sporo się mówi o depresji w ostatnich latach, jednak i tak każdy odsuwa myśl, że może ona dotknąć jego albo osób mu bliskich. To naturalne, proszę się nie obwiniać.
Łzy na twarzy żony. Robi mi się jej żal. W tej chwili nawet bardziej niż siebie.
– Można z tym żyć, kochanie, słyszysz? – powtarza żona. – Poradzimy sobie!
Może. We mnie wciąż ta ponura cisza…
Więcej prawdziwych historii:
„Nie mogę zabrać męża na urlop, bo... czeka tam mój kochanek. Nasza relacja trwa od 5 lat”
„Teściowa mnie nienawidzi, bo idealną kandydatkę dla swojego syna wybrała już 20 lat temu”
„Mój narzeczony pod wpływem alkoholu potrącił człowieka. Policjantom powiedział, że to ja prowadziłam auto”
„Byłam pewna, że mój mąż ma romans. Ukrywał jednak coś o wiele gorszego...”