Wieść o tym, że Haneczka, nasza kierowniczka, odchodzi z pracy, gruchnęła we wtorek, zaraz po świętach. Szefowa awansowała i od nowego roku miała kierować głównym oddziałem banku w naszym miasteczku.
– To co teraz będzie? – jęknęła Zosia, najstarsza z zespołu.
– Pewnie przyślą na jej miejsce jakiegoś nadętego młokosa z Warszawy – stwierdziła jak zwykle pesymistyczna Ania.
– Zobaczycie, da nam popalić.
Jaki będzie ten nowy szef?
Oddział banku, w którym pracowałam, leżał na peryferiach. Ruch panował tu nieduży, wielu klientów znałam z widzenia, a co najważniejsze, do pracy miałam z domu zaledwie parę minut piechotką. Jeśli za biurkiem kierownika usiądzie sztywniak, który będzie chciał się wykazać to... No cóż. Pracowałam najkrócej ze wszystkich, byłam najmłodsza. Gdyby nowy szef uznał, że potrzebna jest restrukturyzacja, na pewno to ja wylecę. Trudno będzie mi w dzisiejszych czasach znaleźć pracę.
– Już dość tych smutków! Trzeba się rozerwać. Idziemy na lodowisko! – zarządził ostatniego dnia pracy Piotrek – jedyny mężczyzna w naszym zespole.
Haneczka właśnie się z nami pożegnała. Zjedliśmy przyniesione przez nią ciastka, wręczyliśmy kwiatki, uroniliśmy parę łez. W poniedziałek mieliśmy poznać nowego szefa...
Ślizgawka była w centrum, na otwartym powietrzu. Wypożyczyliśmy łyżwy i hajda. Ja wykręcałam piruety, Piotrek udawał hokeistę, Anka przewracała się co chwila. Zaśmiewaliśmy się. I nagle usłyszałam męski głos:
– Uwaga! Nie umiem hamować!
Sekundę później uderzyła we mnie rozpędzona postać. Upadliśmy. Najpierw ostrożnie się obmacałam. Wyglądało, że poza stłuczeniami nic mi nie było. Spojrzałam więc na faceta, który mnie staranował. Trzymał się za nos, spomiędzy palców kapała mu krew.
– Złamałem nos – jęknął.
– I dobrze ci tak! – krzyknął zaczepnie Piotrek. – Poturbowałeś, gamoniu, naszą koleżankę!
– Jak się nie umie jeździć, to się nie wychodzi na lód – dorzuciła Zosia.
Po wygłoszeniu tych oskarżeń i życiowych mądrości moi znajomi... odjechali. Stałam nad tym tajemniczym mężczyzną, który wpadł na mnie z całym impetem i wahałam się, co robić. Niby sam był sobie winien, mógł bardziej uważać. Ale jakoś głupio mi było go zostawić w tak opłakanym stanie. W dosłownym sensie - na lodzie.
Po wygłoszeniu tych oskarżeń i życiowych mądrości moi znajomi... odjechali. Stałam nad tym tajemniczym mężczyzną, który wpadł na mnie z całym impetem i wahałam się, co robić. Niby sam był sobie winien, mógł bardziej uważać. Ale jakoś głupio mi było go zostawić w tak opłakanym stanie. W dosłownym sensie - na lodzie.
– Pomogę panu – zaproponowałam. – Niedaleko jest szpital.
Spojrzał z wdzięcznością. Miał ładne oczy. Niewiele ode mnie starszy, elegancko ubrany. Gdyby nie ten złamany nos, byłby całkiem, całkiem.
Na ostrym dyżurze spędziliśmy dwie godziny. Niewiele rozmawialiśmy, co w jego sytuacji było zrozumiałe. Właściwie to tylko ja paplałam. Że jestem kasjerką, że właśnie zmienia nam się szef i nie wiem, co ze mną będzie. A kiedy mu już ten nosek nastawili, zaproponowałam, że go odprowadzę do domu.
Na ostrym dyżurze spędziliśmy dwie godziny. Niewiele rozmawialiśmy, co w jego sytuacji było zrozumiałe. Właściwie to tylko ja paplałam. Że jestem kasjerką, że właśnie zmienia nam się szef i nie wiem, co ze mną będzie. A kiedy mu już ten nosek nastawili, zaproponowałam, że go odprowadzę do domu.
– To raczej ja powinienem panią odwieźć – żachnął się. – A poza tym... mieszkam niedaleko. Dwie ulice dalej. W hotelu.
– Pan nietutejszy? – spytałam.
– Przyjechałem do pracy. Jeszcze nie zdążyłem nic wynająć.
Powtórne spotkanie
W poniedziałek, mimo zmęczenia po Sylwestrze, wszyscy stawili się w pracy wcześniej.
– Za pięć minut czeka nas chwila prawdy – zażartował Piotrek. Gdy kończył to mówić, drzwi otworzyły się i stanął w nich tajemniczy mężczyzna z lodowiska, którego tak niespodziewanie spotkałam! Nos miał spuchnięty, ale poza tym prezentował się okazale.
- Witam państwa, jestem nowym kierownikiem – zagaił, a ja usłyszałam jak z Piotrka i Zośki uchodzi powietrze. – Wprawdzie się już poznaliśmy, ale chciałbym teraz z każdym z was zamienić kilka słów. Może najpierw pani – wskazał na mnie.
– Czemu ja? – przeraziłam się.
– Jest pani świetną organizatorką. I podejmuje pani właściwe decyzje w sytuacji, gdy trzeba działać szybko. Nasza placówka ma być powiększona i właśnie takich osób teraz najbardziej potrzebuję. Chciałbym omówić z panią szczegóły... – dodał, uśmiechając się tajemniczo.