Z życia wzięte - prawdziwa historia o miłości po rozwodzie

Z życia wzięte fot. Fotolia
Wzdychanie do faceta, którego się ledwo zna, to nie tylko przypadłość nastolatek. Jestem dużo starsza
/ 19.01.2015 06:58
Z życia wzięte fot. Fotolia
Doszłam do perfekcji w wymyślaniu ekscytujących scenariuszy, które zaczynały się od tego, że zupełnie przypadkiem spotykam Sławka. W każdym z nich oczywiście on bohatersko ratował mnie z różnych opresji, a potem, gdy dochodziłam do siebie po ciężkich przeżyciach, wyznawał mi miłość. Scenariusze zmieniały się w zależności od mojego nastroju i pory roku i, niestety, musiały mi na razie wystarczyć. Bo mijały miesiące, a żaden z nich nie zrealizował się w realnym życiu. Chociaż miałam już niemal czterdzieści lat, to czułam się w tym wszystkim jak nastolatka, która kocha się w niedostępnym aktorze, wzdycha do niego i snuje kompletnie nierealne marzenia o wspólnym życiu.

No cóż… Sławek oczywiście istniał naprawdę, a nie na niby, ale co z tego, skoro mimo wielu miesięcy znajomości nadal byliśmy na „pan” i „pani”, a nasze stosunki nie wychodziły poza ramy służbowe. Widywaliśmy się raz na kilka tygodni, kiedy szef wysyłał mnie do banku, abym załatwiła firmowe sprawy. Sławek prowadził nasz rachunek i był naszym doradcą. Rozmawialiśmy ciągle o finansach i tylko czasem, mimowolnie, wymykały się nam jakieś prywatne uwagi. Miałam wrażenie, że śmieszą nas te same żarty i że on jest mną zainteresowany trochę bardziej niż zwyczajną klientką, jedną z wielu, które przychodzą do niego do banku. Szczególnie po tym, kiedy dowiedział się, że mój rozwód dobiegł końca i jestem wolna. On także był samotnym rozwodnikiem, o czym dowiedziałam się przypadkiem od jego koleżanki, która mnie kiedyś obsługiwała, gdy Sławek się rozchorował. Obudziło to we mnie nadzieję, no bo skoro jest singlem tak jak ja, to co stoi na przeszkodzie, aby mnie zaprosił na jakąś kawę?

Raz po spotkaniu Sławek odprowadził mnie do samochodu, mówiąc, że też idzie na parking, bo zostawił coś w swoim aucie. Byłam pewna, że to tylko pretekst, aby pobył ze mną dłużej i wreszcie ruszył sprawy do przodu.
Serce biło mi naprawdę mocno, kiedy stanęliśmy przy moim wozie i rozmawialiśmy, rozmawialiśmy… O różnych sprawach, sama dobrze już nie pamiętam o czym, gdyż cały czas czekałam w napięciu, aż Sławek zejdzie na temat randki. Tymczasem on po kilku minutach grzecznie się pożegnał i powiedział, że musi już wracać do biura, bo ma następne spotkanie. Poczułam się jak idiotka. Prawie płakałam, ruszając z parkingu. On wprawdzie obejrzał się, gdy dochodził do swojego samochodu, jednak ani mi nie pomachał, ani się nie uśmiechnął. Może spojrzał tylko przypadkiem?

Rozpamiętywałam potem tę sytuację miliony razy i raz wychodziło mi, że chyba się łudzę co do intencji Sławka, a innym razem, że mogę mieć nadzieję. Było mi jednak trochę głupio, że zadurzyłam się jak nastolatka w facecie, o którym przecież wiedziałam tyle co nic.
– Nie ty jedna. Też przez to przechodziłam – stwierdziła przyjaciółka, której zwierzyłam się ze swojego uczucia. No tak – my, baby, jesteśmy już takie, że potrafimy zbudować sobie całą historię miłosną na jednym jego spojrzeniu.
– Słuchaj, a ty naprawdę nie masz możliwości spotkać go gdzieś tak bardziej prywatnie? – zapytała Hanka.
– Wiele by ci to ułatwiło… Zaproś go kiedyś może na jakieś firmowe spotkanie z klientami, w końcu już dwa lata obsługuje wasze konto w banku. Można uznać, że współpracuje z waszą firmą.
Uznałam, że to niegłupi pomysł, i spróbowałam wprowadzić go w życie. Niestety, układanie listy gości na takie imprezy nie należało do moich obowiązków, tylko do działu marketingu, a oni nie uznali za stosowne uwzględnić mojej sugestii, więc cały plan spalił na panewce. Żadnych wspólnych znajomych także nie mieliśmy... Pozostały mi tylko te spotkania w banku, których przecież nie mogłam nadużywać, bo trudno, żebym biegała do niego z każdą drobną sprawą. W końcu działałam w imieniu firmy, a nie swoim własnym, i nie mogłam postępować jak głupiutka blondynka. Pozostały mi więc tylko marzenia, że może kiedyś spotkamy się w innych okolicznościach. W takich, w których on będzie mógł wykazać się swoją inteligencją, siłą, męskością i zaradnością… No cóż, mogłam na to czekać całe lata. A jednak wyobrażanie sobie, jak Sławek w końcu zdobywa się na odwagę i wyznaje mi swoje uczucia, pozwalały mi się oderwać od codzienności, w której musiałam być dzielną mamą bliźniaków.

Moi chłopcy mieli już wprawdzie po czternaście lat i wiele rzeczy robili sami, jednak po rozwodzie to na mnie spoczywał główny obowiązek ich wychowania. Bogusław postanowił bowiem, że od chwili rozstania ze mną będzie tylko gościem w naszym domu i kimś w rodzaju „dobrego wujka” dla naszych synów. Innymi słowy wziął na siebie zapewnianie im rozrywki, zapominając o tym, że powinien ich na co dzień wychowywać. Jakaś pomoc w lekcjach czy odwiezienie na dodatkowe zajęcia do centrum miasta? Takie rzeczy w ogóle nie wchodziły w grę i były tylko na mojej głowie. Podobnie zresztą jak nasza wspólna działka za miastem, którą zamierzaliśmy sprzedać po zimie i podzielić się pieniędzmi w ramach podziału majątku. Oczywiście przygotowanie jej do sprzedaży mój eksmąż pozostawił mnie. Stwierdził, że on sam nie ma na to czasu, a poza tym rzeczy z działki nie są mu do niczego potrzebne.
– Zabierz sobie te wszystkie narzędzia do swoich rodziców – zezwolił łaskawie, wiedząc, że jego byli teściowie mają ogródek i pewnie zawsze przyda im się dodatkowy szpadel czy grabie. O tym, że można by odmalować domek, aby wziąć za niego dużo lepszą cenę, nawet się nie zająknął. Rozmawiałam z nim na ten temat już parokrotnie, ale zawsze wykręcał się, jak mógł.

„No cóż… Będę to pewnie musiała zrobić sama na wiosnę. Może chłopcy mi trochę pomogą?” – myślałam pewnego zimowego dnia, gdy mrozy ustąpiły i wybrałam się zrobić porządki w domku na działce. Nazbierało się ich sporo w ciągu naszych kilkunastu lat wspólnego życia. Większość rzeczy wyniosłam zwyczajnie na śmietnik, a część zapakowałam do samochodu, w tym wszystkie narzędzia, które zamierzałam zabrać do rodziców. Kiedy skończyłam pracę, było już późno, dobrze po ósmej wieczorem, i całkiem ciemno, jeśli nie liczyć śniegu, bo w okolicy były same domki letniskowe i dróżki nieoświetlone przez latarnie. Z trudem wyjechałam z działki i ruszyłam do głównej drogi. Miałam dwie możliwości; albo jechać dłuższą trasą wzdłuż jeziora, albo krótszą przez las. Wybrałam krótszą, bo martwiłam się o moich dwóch ancymonków i zastanawiałam się, czy za bardzo nie nabroją. W końcu zostawiłam ich samych w domu na wiele godzin...

Już kilkaset metrów dalej tego pożałowałam. Droga przez las była przejezdna, znałam ją, jednak poczułam się nieswojo. Ja, nieduża kobieta w obładowanym po dach aucie sama na tym pustkowiu. Gdyby coś mi się stało z samochodem, to chyba nie umiałabym sobie poradzić… Wyobraźnia podsuwała mi rozmaite obrazy zagrożeń i kiedy nagle w świetle moich reflektorów pojawił się tamten samochód stojący na poboczu drogi, serce podskoczyło mi do gardła. „Po co jakiś kierowca zaparkował tu o tej porze? I co robi?”– myślałam gorączkowo, ale żadne rozsądnie wyjaśnienie nie przychodziło mi do głowy. Na wszelki wypadek przyspieszyłam więc, by jak najszybciej go minąć. Nagle zza stojącego auta wyskoczył jakiś facet – wprost pod koła mojego samochodu! Wariat albo jakiś zbrodniarz, który chce mnie zaatakować, wyciągnąć samochodu i zrobić mi krzywdę!

Dreszcz przerażenia przebiegł mi po plecach i już miałam dodać gazu, nie bacząc na to, czy przejadę tego faceta, czy nie, kiedy rozpoznałam w nim… Sławka! Natychmiast dałam po hamulcach, odbiłam w lewo – i oczywiście od razu wpadłam w poślizg. Koszmarne uczucie! Mój samochód przemieszczał się, gdzie chciał, a ja czekałam, kiedy wyląduję na drzewie! Na szczęście nic takiego się nie stało. Po chwili moje auto samo zatrzymało się po lewej stronie drogi. Wysiadłam mokra z emocji i…
– Pani Beata?! – spytał zdumiony moim widokiem nie mniej niż ja jego. – Skąd się pani tutaj wzięła? I to o tej porze...
– A pan? – odpowiedziałam pytaniem. – Szuka pan grzybów na śniegu?
– Bardzo przepraszam, że tak wyskoczyłem na drogę jak idiota, ale… – zaczął.
Westchnął ciężko.
– Znajomi, którzy wyjechali za granicę, poprosili mnie, żebym od czasu do czasu sprawdzał, czy nic złego nie dzieje się u nich w domku nad jeziorem. Spadł śnieg, no i kiedy stamtąd wracałem, zakopałem się tutaj samochodem. Za nic nie mogę wyjechać, chociaż próbowałem! Stoję tu przeszło godzinę i znikąd pomocy. Liczyłem na to, że ktoś w końcu będzie przejeżdżał i mi pomoże, ale o tej porze roku ta okolica jest jak wymarła.
– No tak, raczej nikt tędy nie jeździ... – pokiwałam głową ze zrozumieniem.
– Straciłem już nadzieję i właśnie miałem zamiar dzwonić po jakiegoś kumpla, żeby mnie wziął na hol i wyciągnął z tej śnieżnej pułapki, kiedy zobaczyłem zbliżające się światła… – powiedział.
Kiedy skończył, miałam ochotę się roześmiać. Ledwie się opanowałam! Przecież tak marzyłam o tym, że Sławek uratuje mnie kiedyś z jakiejś opresji niczym rycerz na białym koniu, gdy na przykład złapię gumę albo będę się topiła w lodowatym jeziorze. A tymczasem to ja pojawiłam się w momencie, kiedy jego samochód stał dziwnie przekrzywiony na bok i zakopany w śniegu do połowy kół... Serce znów zabiło mi mocno. „Tak czy owak, to dobra okazja, żeby poznać się bliżej” – pomyślałam. Szybko jednak sama się skarciłam za te głupie myśli i próbowałam skupić się na problemie.
– Nie wiem, czy samo pociągniecie samochodu coś da, może najpierw lekko go odkopać? – zasugerowałam.
– Ale czym? Próbowałem gałęzią i nic to nie dało – zafrasował się Sławek.
– Ja mam łopatę – przypomniałam sobie i otworzyłam bagażnik, a on spojrzał zdumiony na cały mój arsenał.
– Sprzątałam domek na działce, tutaj niedaleko… Zabieram te rzeczy do rodziców – usprawiedliwiłam się, żeby sobie nie myślał, że jeżdżę z czymś takim, bo jestem do bólu zapobiegliwa.

Sławek uśmiechnął się pod nosem, po czym wyjął łopatę i zaczął kopać. Przyglądałam mu się w milczeniu, podziwiając jego zapał oraz – nie ukrywam! – silną, męską sylwetkę. Gdy uwolnił od śniegu koła swojego samochodu, spiął oba auta linką holowniczą i po pewnym czasie wyciągnął to drugie na ubitą drogę. Cała akcja zajęła nam z pół godziny. Przez cały ten czas zastanawiałam się, czym to się skończy. Bo jeśli Sławek miałby mnie gdzieś zaprosić, to kiedy, jeśli nie teraz? A z drugiej strony… Który facet lubi, aby kobieta była świadkiem jego porażki? Może już na zawsze będzie się mnie wstydził i przede mną uciekał? Tymczasem Sławek schował linkę, po czym stanął przede mną z niepewną miną. On milczał i ja milczałam. Zaczęło się robić dziwnie, kiedy nagle roześmiał się, rozładowując tym samym napięcie.
– Ale akcja! Zupełnie bym się nie spodziewał, że to akurat pani mnie uratuje. Proszę powiedzieć, jak mogę się odwdzięczyć? Zrobię wszystko…
– Tak? – nagle przyszło mi do głowy, że powinnam korzystać z okazji. – A pomoże mi pan malować domek?
– Domek? – powtórzył zaskoczony.
– Jest do sprzedania i trzeba go odświeżyć. Wygląda na to, że będę musiała to zrobić sama, bo mój były mąż… – przerwałam zaskoczona swoją śmiałością.
– Już nie sama. Jasne, że pani pomogę – Sławek wszedł mi w słowo. Miałam ochotę skakać z radości.

Wiosną, podczas malowania domku mieliśmy ze Sławkiem wiele czasu, aby porozmawiać na różne, kompletnie niesłużbowe tematy. Od razu przeszliśmy na „ty”, co z miejsca dodało ciepła naszym spotkaniom. Poza tym ustaliliśmy, że oboje pijemy kawę z dwiema łyżeczkami cukru, lubimy sernik i filmy, na których nie strzelają. I że dobrze nam się razem spędza czas, więc nie przestaniemy się spotykać, kiedy skończymy malowanie. Teraz każdej zimy błogosławię siebie, że postanowiłam zrobić w naszym domku porządki o tak nietypowej porze. I choć na początku to ja zagrałam rolę księcia z bajki, który ma obowiązek ratować z opresji, to dzisiaj, przy Sławku, czuję się jak prawdziwa księżniczka.

Redakcja poleca

REKLAMA