Z życia wzięte - prawdziwa historia miłosna

Prawdziwe historie miłosne fot. Fotolia
Z opowieści rodzinnych wynikało, że Marta jest nudna, mało bystra i generalnie nieciekawa. na mnie jednak zrobiła zgoła inne wrażenie…
/ 17.06.2014 06:58
Prawdziwe historie miłosne fot. Fotolia
Katarzyna była dla mnie ideałem kobiety: metr siedemdziesiąt pięć wzrostu, piękne jasnoblond włosy, wspaniałe, harmonijne rysy twarzy. A do tego wszystkiego niebywale inteligentna. Co tu gadać, zakochałem się w niej. Wpadłem jak śliwka w kompot. I w nosie miałem złośliwe uwagi, które czasem do mnie docierały, że Kasia jest ze mną, bo mam kasę. Wiedziałem, że ona po prostu ceni życiową zaradność. Zresztą, zanim się poznaliśmy, zerwała z moim znajomym, który jest ode mnie dwa razy bogatszy. To chyba o czymś świadczy, prawda?

Kasia nigdy nie oczekiwała ode mnie żadnych drogich prezentów. Co najwyżej traktowała jako oczywistość, że to ja zapłacę rachunek w restauracji. Właśnie z tych powodów nie traktowałem Katarzyny jak przygody, kolejnej kobiety w swoim życiu, tylko jak kogoś, kto może w nim zostać na stałe. Ona najwyraźniej myślała o mnie podobnie, bo już po miesiącu naszej znajomości postanowiła przedstawić mnie swojej rodzinie.

Z opowieści Kasi znałem ją już wcześniej. Ojciec to poważany dyrektor prężnej spółki giełdowej, matka jest projektantką mody z kilkoma własnymi butikami. Kasia, studiująca na wydziale wzornictwa na Akademii Sztuk Pięknych, pomagała matce. Mało tego – w jej sklepach sprzedawała już własne projekty. Brat Katarzyny, Wojtek, ukończył z wyróżnieniem prestiżową polsko-japońską szkołę informatyki i teraz – pewnie trochę dzięki kontaktom ojca
– przebierał w ofertach. Jedynie Marta, siostra młodsza od Katarzyny o rok, jawiła się w tych opowieściach jako wadliwy i trochę wstydliwy element doskonałej rodziny. Dziewczyna studiowała polonistykę i jedyne, co ją czekało, to praca nauczycielki w kiepskim gimnazjum, gdzie zresztą miała praktyki.

Tak przynajmniej uważała Kasia, która wypowiadała się o siostrze z mieszaniną lekceważenia i żalu, bo przecież Marta jej również sprawiła zawód. Nie poznałem Marty w trakcie pierwszego rodzinnego obiadu, bo akurat wyjechała ze znajomymi na spływ kajakowy. Trudno jednak powiedzieć, żeby była nieobecna. Cały czas pojawiała się w rodzinnych dykteryjkach, stanowiąc źródło rozrywki dla rodziców i rodzeństwa. Te historyjki były zresztą naprawdę zabawne, śmiałem się więc i ja. Choć, z drugiej strony, trochę zrobiło mi się żal Marty.
– Wy tak zawsze żartujecie sobie z twojej siostry? – zapytałem Kasię dzień później.
– Tylko kiedy nam dostarczy nowych tematów – uśmiechnęła się moja dziewczyna.

Potem zrobiła zamyśloną minkę, udając, że nad czymś się zastanawia, i oświadczyła:
– Ale wiesz, to chyba rzeczywiście jest zawsze. Ona po prostu popełnia gafę za gafą. Zupełnie jakby nie była z naszej rodziny. My z Wojtkiem nawet uważamy, że to efekt wyczerpania…
– Wyczerpania?
– No tak. Rodzicom wyczerpały się na nas talenty do przekazania i, niestety, nic dla Marty nie zostało!– roześmiała się ze swojego dowcipu, ale ja tylko uśmiechnąłem się półgębkiem. – Ojej, Bartek, przestań być taki okropnie poważny. Marta sama wie, że trochę od nas odstaje, ale podchodzi do tego z dystansem. Zobaczysz, jak ją poznasz. Nie rozumiem zresztą, dlaczego tak się tym przejmujesz.
– Może się okazać, że ja też nie pasuję do waszej rodziny…
– Żartujesz?! – spojrzała na mnie szczerze zdziwiona. – Ty się z nami świetnie komponujesz! Tak powiedziała mama po wczorajszym obiedzie. Cała moja rodzina jest tobą zachwycona.
– Cała mnie jeszcze nie poznała – przypomniałem.
– Daj spokój, Marta się nie liczy. Poza tym ona też będzie zachwycona. Zawsze się podkochiwała w każdym moim kolejnym chłopaku, chociaż każdy był poza jej zasięgiem.
Nie podobało mi się to, jak Katarzyna mówiła o swojej siostrze, ale był to w zasadzie jedyny zgrzyt w naszym związku. Reszta pod każdym względem wydawała się układać perfekcyjnie. Coraz częściej bywałem zapraszany przez rodzinę mojej dziewczyny i nawet poczułem, że jestem delikatnie naciskany przez jej ojca i matkę w kwestii zaręczyn. Nie musieli tego robić, bo ja na oświadczyny byłem właściwie zdecydowany od początku. Wybrałem więc najpiękniejszy pierścionek, jaki znalazłem u jubilera, zaprosiłem Kasieńkę na romantyczną kolację w restauracji i zostałem przyjęty.

Oficjalne zaręczyny zaplanowaliśmy kilka tygodni po oświadczynach. Mieli być na nich moi rodzice i Marta, której do tej pory nie dane mi było poznać. Zawsze się tak składało, że gdy odwiedzałem rodzinę Kasi, to jej siostra akurat miała coś pilnego do załatwienia. Zacząłem się nawet zastanawiać, czy to ona mnie unika, czy raczej rodzina pozbywa się Marty z domu, wstydząc się córki czy siostry ze skazą. Kiedy ją zobaczyłem, od razu pomyślałem, że na pierwszy rzut oka rzeczywiście wygląda jak słaba kopia Kasi. Bo choć rysy twarzy i sylwetka wyglądały niemal identyczne jak u mojej dziewczyny, to była o kilka centymetrów niższa i jakby bardziej koścista. Nie, nie była brzydka. Mogła zdecydowanie się podobać. Lecz postawiona obok starszej siostry nie wytrzymywała z nią konkurencji.

Myślałem, że w trakcie zaręczyn, choćby ze względu na obecność moich rodziców, jak i samej Marty, jej rodzina podaruje sobie drobne uszczypliwości. Tak się jednak nie stało. A Marta nie miała ich zamiaru pokornie znosić i odcinała się, jak mogła. Była wystarczająco bystra żeby umieć wbić rodzinie szpileczki. I trzeba przyznać, że robiła to bardzo zręcznie, z dużym poczuciem humoru, aż musiałem się powstrzymywać od śmiechu. Te jej uwagi popsuły jednak nastrój i atmosfera pod koniec zaręczyn zrobiła się nieco gęsta.
– No i co myślisz o tej mojej nieszczęsnej siostrze? – zapytała mnie Kasia następnego dnia i nie czekając na odpowiedź, powiedziała: – Nie potrafiła nawet uszanować takiej chwili, tylko cały czas nam docinała!
– Raczej tylko odpłacała wam pięknym za nadobne.
– No wiesz co? – moja dziewczyna spojrzała na mnie zdziwiona. – Przecież my jej wcale nie dokuczaliśmy! Owszem, zwróciliśmy uwagę na parę rzeczy, ale to wyłącznie dla jej dobra, żeby się nad sobą zastanowiła. Jeszcze przecież może się zmienić, zrobić coś ze sobą, prawda?

Nie podobało mi się to, co mówiła Katarzyna. Owszem, doceniałem osiągnięcia jej rodziców, brata oraz jej samej. Ale irytowało mnie to poczucie wyższości. Dlatego kiedy niedługo potem w trakcie rodzinnego obiadu znów żartowali sobie z „głupoty pani nauczycielki”, stanąłem w jej obronie. Wszyscy, łącznie z Kasią, spojrzeli na mnie niepomiernie zdziwieni, żeby nie rzec – zgorszeni. Trochę, jakbym puścił bąka w eleganckim towarzystwie. Zapadła chwila milczenia, aż w końcu Katarzyna oświadczyła z wymuszonym uśmiechem:
– Bartek miał gorszy tydzień…
– A, rozumiem, kłopoty w interesach – mój przyszły teść pokiwał głową ze współczuciem. – Ale cóż, takie czasy, nie ma się czym przejmować, mój drogi.

Nie protestowałem przeciwko wiązaniu mojej obrony Marty z kłopotami w firmie, które mnie rzeczywiście dopadły. Nie chciałem zaogniać sytuacji, a cel i tak udało mi się osiągnąć. Do końca mojej wizyty nikt już słowem nie wspomniał o Marcie. Podczas następnej również nie. Miałem więc nadzieję, że moja przyszła rodzina przemyślała całą sprawę i po prostu zauważyła niestosowność swojego zachowania. Tydzień później usłyszałem jednak w słuchawce telefonu:
– Cześć, tu Marta… W sensie twoja przyszła szwagierka.
– Witaj, Marto… W sensie moja przyszła szwagierko. Coś się stało, że dzwonisz?
– Chciałam ci podziękować.
– Za co? – zapytałem autentycznie zdziwiony.
– Za to, że stanąłeś w mojej obronie – powiedziała cicho.
– Kto ci to powiedział?
– Mój braciszek. Oświadczył, że jestem tak żałosna, że nawet ty to zauważyłeś, i oświadczyłeś, że nie chcesz słuchać uwag na mój temat, bo psuje ci to apetyt przy rodzinnym obiedzie.
– Nie… ja wcale… – próbowałem zaprotestować, lecz Marta weszła mi w słowo:
– Spokojnie, nie musisz się tłumaczyć. Znam swoją rodzinkę i wiem, jaka potrafi być czasem przyjemniutka. Ale zakładam, że jest ziarno prawdy w tym, co powiedział Wojtek, i nie pozwoliłeś dowcipkować na mój temat. Wielka to odwaga, wręcz szaleńcza, bym powiedziała – zakpiła, ale tak jakoś sympatycznie.
Przegadałem z Martą jeszcze ze dwadzieścia minut. Bardzo mi się spodobało to, że choć miała szansę powiedzieć mi parę niemiłych słów o swojej rodzinie, jednak tego nie zrobiła. Ba, nawet wtrąciła czasem o nich coś ciepłego, jakby na ich usprawiedliwienie. Przerwaliśmy rozmowę, gdy zjawił się u mnie klient. Dlatego poczułem się w obowiązku, żeby zadzwonić do niej kilka dni później. Była chyba bardzo zdziwiona moim telefonem ale również zadowolona.
– Dzięki za rozmowę – powiedziałem na koniec. – I do zobaczenia za parę dni.
– Za parę dni? – zdziwiła się. – A co jest za parę dni?
– Kolejny rodzinny obiad. Mam nadzieję, że teraz, skoro już wiesz, że masz we mnie sojusznika, to przyjdziesz…
– Niestety, nie ma mnie wtedy w mieście – odparła Marta. – Jadę na kurs do Płocka.
– Szkoda.
– Nic na to nie poradzę. Moja mama zna wszystkie moje obowiązki i wie, kiedy mogę do nich wpaść, a kiedy nie – stwierdziła na to gorzko siostra Katarzyny.
– Zaraz, chcesz powiedzieć, że oni umawiają te nasze obiady tak, żebyś ty nie mogła na nie wpaść?
– Sam widziałeś, że nie są ze mnie specjalnie dumni, więc nic dziwnego, że nie chcą się mną chwalić. I tak dobrze, że dopuścili mnie do waszych zaręczyn, ale widać uznali, że w tego kalibru wydarzeniu rodzinnym chyba jednak powinnam uczestniczyć.

Poczułem się głupio. Było mi normalnie wstyd za Kaśkę.
– To wiesz co, zróbmy tak. Ja się wymówię od tego obiadu, a ty powiesz, kiedy masz czas, i wtedy ja zaproponuję…
– Daj spokój, Bartek, nie ma sensu, żebyś z nimi o mnie wojował. Tylko się niepotrzebnie pokłócisz z Kasią. Ona i tak uważa, że ja się podkochuję w jej wszystkich facetach… W sumie fakt, na widok każdego z nich dostawałam mdłości, ale to dlatego, że to były zarozumiałe dupki. To znaczy, oczywiście, nie mam na myśli ciebie – zapewniła szybko. – Ty pierwszy jesteś sensowny i nie dziwię się, że Kaśka chce się z tobą hajtać – wyznała szczerze. – Tak że odpuść sobie.
– Nie będę naciskał, ale może dasz się czasem namówić na rozmowę przez telefon?
– Pod warunkiem że nie powiesz o tym mojej siostrze – poprosiła Marta. – Ona by uznała, że chcę cię usidlić, i rodzina by mi nie dawała spokoju.

Zgodziłem się na warunek Marty i od tej pory czasem do siebie dzwoniliśmy w ciągu dnia. Natomiast obiady rodzinne odbywały się podczas jej nieobecności, a ja pilnowałem tylko, żeby nie żartowano z mojej szwagierki. To wprawdzie bardzo nie podobało się Katarzynie, lecz nic sobie z tego nie robiłem.
– Ty to się chyba zakochałeś w Marcie! – rzuciła mi w końcu z wściekłością po jednym z rodzinnych obiadków.
– Tylko dlatego, że nie pozwalam wam z niej żartować? – spojrzałem na nią rozbawiony.
– To też… Ale od jakiegoś czasu w ogóle nie rozmawiamy o terminie naszego ślubu – wypomniała mi z goryczą. – A mama się coraz bardziej dopytuje.
– Przecież wiesz, kochanie, mam kłopoty w firmie. Wolałbym najpierw wyjść na prostą… No i ty kończysz studia. Może jak obronisz magisterkę?
– Obronę mam zaraz po wakacjach. Termin moglibyśmy spokojnie wyznaczyć na…
– Ustalimy ten termin po wakacjach – przerwałem jej. – Jak już będziemy wiedzieć, że się obroniłaś, a ja wyjdę na prostą w firmie.
Katarzyna bez zachwytu przyjęła do wiadomości moją decyzję. Jako pupilka swoich profesorów była pewna bezproblemowej obrony pracy, a w moim odwlekaniu widziała jakąś niezrozumiałą niechęć do podjęcia konkretnej decyzji o dacie ślubu. Musiałem przyznać przed sobą, że jest w tym sporo racji. Rozmowy przez telefon z Martą były naprawdę niezwykłe. Przekonałem się, że moja przyszła szwagierka to świetna, inteligentna dziewczyna, na dodatek miała w sobie fantastyczny ładunek ciepła i życzliwości wobec świata. Tego z pewnością brakowało Kasi. Co śmieszniejsze, choć nie widywałem w ogóle Marty, to coraz lepiej oceniałem jej urodę. Gdyby nie porównywać jej z siostrą, była z pewnością bardzo ładną dziewczyną. Zresztą w ogóle była bardzo ładna…

Coraz częściej łapałem się na tym, że wyobrażam sobie, jak jest ubrana, jak się zachowuje, jaka w dotyku jest jej skóra. Sam karciłem się za te myśli, bo czułem, że mają niebezpieczną dawkę realności. I stwierdziłem, że muszę sprawdzić, którą z sióstr tak naprawdę w tej chwili kocham. Przy Katarzynie, choć miałem ją w zasięgu ręki, coraz częściej nie odczuwałem niczego specjalnego. A gdy gadałem z Martą przez telefon, coś we mnie coraz mocniej drżało.

Dlatego postanowiłem się z nią umówić w realu.
– Nie – odpowiedziała, gdy zaproponowałem spotkanie.
– Ale czemu?
– Dobrze wiesz czemu. Jesteś narzeczonym mojej siostry, a my… – zawiesiła głos.
– Co „my”?
– My ze sobą za często rozmawiamy. I nie powinniśmy się widywać. I chyba nie powinniśmy do siebie dzwonić. Nie mogę tego robić mojej siostrze. Powinieneś się z nią ożenić… – na chwilę przerwała, by po sekundzie dorzucić: – Naprawdę świetnie do siebie pasujecie! – i rozłączyła się.

Ta rozmowa podziałała na mnie jak zimny prysznic. Zrozumiałem, że za wiele myślałem o sobie, w ogóle nie licząc się z uczuciami Marty. Przecież wiadomo, że gdyby stała się przyczyną mojego rozstania z Kasią, rodzina nigdy by jej tego nie wybaczyła. A ona, chociaż nie była przez nich najlepiej traktowana, na swój sposób ich kochała i zachowywała się lojalnie. Przy okazji uświadomiłem sobie, że właściwie nic już nie czuję do narzeczonej. Za to naprawdę kocham Martę. Zaimponowała mi tym, że nie chciała się ze mną spotkać, aby nie robić przykrości swojej siostrze…

Zacząłem unikać Katarzyny. Nie chciałem się spotykać w tygodniu, tłumacząc się nawałem roboty. Potem w weekend też nie mogłem widzieć się z nią ani z jej rodziną, bo albo „musiałem być w firmie”, albo potrzebowałem „odpocząć po długim tygodniu”. W końcu narzeczona zadzwoniła do mnie, a gdy znów odmówiłem spotkania, oświadczyła:
– To koniec.
– Kochanie, ja naprawdę mam dużo pracy… – sam nie wiem, po co usiłowałem zaprzeczać oczywistym faktom.
– Daj spokój, Bartek, nie ma sensu tego ciągnąć. Ty mnie nie kochasz. Kochasz Martę – głos Kasi brzmiał nadspodziewanie spokojnie. – Nic nie mów, nie zaprzeczaj, wiem o wszystkim, ona nam powiedziała. To znaczy, nie bezpośrednio. Zorientowaliśmy się po tym, jak cię wzięła w obronę. Mama była niezadowolona, że tak odwlekasz ślub, trochę na ciebie nagadała, a Marta… Co tak milczysz?
– Przecież sama powiedziałaś, żebym nic nie mówił.
– Czyli że mam rację. Wiesz, naprawdę ci się dziwię… Zrozumiałabym, gdybyś zakochał się w kimś niezwykłym… Ale ona?!

Rozłączyła się, a ja poczułem ulgę. Wiem, powinienem zachować się jak mężczyzna i sam jej powiedzieć, że to już koniec. Nie potrafiłem jednak i cieszyłem, że sama się tego domyśliła. Tylko nie miałem pojęcia co dalej. Bo wcale nie byłem pewien uczuć Marty! Próbowałem się dodzwonić do mojej niedoszłej szwagierki, żeby z nią szczerze pogadać. Niestety, nie odbierała moich telefonów. Kilka dni później spotkałem ją za to pod siedzibą mojej firmy. Na mój widok wstała z ławki i wręczyła mi maleńki pakuneczek.
– To pierścionek zaręczynowy. Kasia kazała mi go przekazać.
– Mogłaś go wysłać pocztą.
– Nie chciało mi się tracić pieniędzy. A i tak mam miesięczny bilet – odwróciła się i chciała odejść, ale złapałem ją za rękę.
– Marta, poczekaj. Przecież wiem, że ty też coś czujesz, że nie jestem ci obojętny…
– I co z tego?! – wybuchła. – Jeśli się z tobą zwiążę, moja rodzina nie będzie chciała ze mną rozmawiać. Wyklną mnie!
– A nie wolałabyś, żebym to ja był twoją rodziną? Taką kochającą cię bez zastrzeżeń?
– Obiecanki cacanki – spojrzała na mnie łagodniej. – Ty się tylko zaręczasz, a potem nie żenisz.
– Z tobą nie będę się zaręczał, tylko od razu się ożenię! Myślę, że w góra dwa miesiące się ze wszystkim uwiniemy…

Uwinęliśmy się w miesiąc i od trzech lat jesteśmy małżeństwem. Z perfekcyjną rodziną mojej żony stosunki mamy raczej chłodne. Chyba nie potrafią mi wybaczyć, że wybrałem tę (ich zdaniem) mniej perfekcyjną z sióstr.

Bartłomiej

Redakcja poleca

REKLAMA