Pełna zapału rozpoczynałam pracę i… szybciutko ją kończyłam. Bo szefowie praktycznie od razu dawali mi do zrozumienia, że oczekują ode mnie czegoś więcej niż pilnowania terminów spotkań i porządkowania papierów. Wiecie, co mam na myśli… A że konsekwentnie im odmawiałam, zwykle od razu po okresie próbnym wskazywali mi drzwi. Dlatego w wieku 26 lat miałam już za sobą pracę w pięciu firmach. I powoli traciłam nadzieję, że są jeszcze na świecie szefowie, którzy zauważą, że oprócz urody mam także wiedzę i umiejętności. Skończyłam najlepszą w Warszawie szkołę dla sekretarek, znam biegle trzy języki obce...
Pół roku temu stał się jednak cud. Znalazł się w końcu taki szef, o jakim marzyłam. Co prawda, na pierwszej rozmowie uśmiechał się do mnie od ucha do ucha, więc zrezygnowana pomyślałam, że będzie jak zawsze. Zwłaszcza, że facet był w niebezpiecznym wieku, czyli gdzieś między czterdziestką a pięćdziesiątką. Ale minął miesiąc, potem drugi i nic złego się nie działo. Żadnych podtekstów, aluzji, insynuacji... Owszem był dla mnie bardzo miły i serdeczny, ale absolutnie nie naruszał granic stosunków przełożony – pracownica. Nigdy nie usłyszałam od niego żadnych głupich propozycji. Jak zostawaliśmy po godzinach, to rzeczywiście po to, żeby pracować, a nie zabawiać się na jego dyrektorskim biurku. Kiedy więc po okresie próbnym zaproponował mi podpisanie umowy na dłużej, w ogóle się nie wahałam.
Zależało mi na tej pracy jak na żadnej dotąd. Robiłam więc wszystko, jak najlepiej umiałam. Starałam się zgadywać i wyprzedzać żądania szefa. Gdy tylko wchodził do firmy, pytałam, czy ma ochotę na kawę lub herbatę, kiedy widziałam, że źle się czuje, dawałam mu aspirynę. Jeśli trzeba było, broniłam przed natrętnymi interesantami. No i pilnowałam, by zawsze wyglądać bosko. Profesjonalnie, ale i seksownie. Wkładałam więc podkreślające figurę i biust bluzeczki, sięgające nad kolana obcisłe spódniczki. No i oczywiście szpilki. Szef był z tego mojego wyglądu bardzo zadowolony. Śmiał się, że dzięki mnie podpisał kilka korzystnych umów. Bo kontrahenci, zamiast czytać to, co jest w papierach, gapili się na mnie z rozdziawionymi ustami…
Pracowałam tak sobie spokojnie przez kilka miesięcy. No a potem w firmie pojawiła się… żona szefa, Dominika. Do tej pory siedziała w domu i zajmowała się dziećmi. Ale po prawie dziesięciu latach rola kury domowej jej się znudziła i zapragnęła znaleźć się między ludźmi. Na korytarzach zawrzało. Pracownicy szeptali, że będzie bardzo śmiesznie, bo pani szefowa niewiele umie.
– No to dlaczego szef ją tu w ogóle chce wpuścić – dziwiłam się.
– Nie wiesz? On był kiedyś goły i wesoły. To teść przed laty wyłożył pieniądze na założenie tego biznesu. I nie pozwala mu o tym zapomnieć – mrugnął do mnie jeden z kolegów.
Pani Dominika wkroczyła do firmy dumnie jak królowa. Łaskawie przywitała się z każdym z pracowników. Ja, niestety, nie przypadłam jej do gustu. Gdy szef mnie przedstawił, nawet nie podała mi ręki. Zamiast tego zmierzyła mnie lodowatym wzrokiem.
– Kochanie, powiedz swojej sekretarce, że takie ciuchy to może sobie wkładać na wieczorne wyjścia, a nie do pracy. To jest poważna firma, a nie burdel – zwróciła się do męża. Zrobiło mi się bardzo przykro. Już chciałam odpowiedzieć, że ubieram się tak na życzenie szefa, ale kątem oka dostrzegłam jego błagalny wzrok. Przełknęłam więc obelgę i zabrałam się za pracę. Przez skórę czułam jednak, że nie będę miała teraz w firmie łatwego życia.
Moje przypuszczenia się sprawdziły. Pani Dominika bez przerwy się mnie czepiała. Miała dużo wolnego czasu, bo szef nie powierzył jej żadnych poważnych obowiązków, więc plątała się po firmie bez celu i szukała dziury w całym. Dla innych była chwilami nawet całkiem sympatyczna, mnie ciągle wbijała szpile. A to jej zdaniem przepisywałam coś za długo, a to krzywo ustawiłam segregatory, a to nie wpięłam jakiejś faktury tam, gdzie jej zdaniem, powinna być. Najgorzej było jednak, kiedy zaczynałam rozmawiać z szefem. Zawsze bacznie się nam przyglądała. Gdy widziała, że jej mąż się do mnie uśmiecha, jest miły, z wściekłości aż się trzęsła. A potem atakowała mnie ze zdwojoną siłą.
Zupełnie tego nie rozumiałam.
– O co tej larwie chodzi? – zapytałam koleżankę Ankę, po kolejnym „występie” pani Dominiki.
– Naprawdę nie wiesz, czy tylko udajesz? – roześmiała się.
– Jakbym wiedziała, tobym nie pytała! – krzyknęłam zdenerwowana.
– Cicho, bo jeszcze usłyszy… Przecież to proste. Jest o ciebie potwornie zazdrosna – szepnęła.
Zamurowało mnie.
– Ale dlaczego? Przecież mnie z szefem nic nie łączy! Tylko pracujemy, rozmawiamy. Nie ma żadnych powodów do zazdrości. Nawet nie pomyślałam, żeby z nim… – zająknęłam się.
– Ojejku, przecież wiem. Ale postaw się na jej miejscu. Na pewno ma w domu lustro… I codziennie się w nim przegląda. Widzi, że przy tobie wypada, delikatnie mówiąc, kiepsko. Gdybyś była starsza od niej o 20 lat i o 40 kilogramów cięższa, wszystko byłoby dobrze – roześmiała się.
– Przecież specjalnie dla niej nie przytyję i nie zbrzydnę! – zdenerwowałam się. – Może więc pogadam z nią, wytłumaczę, że te jej podejrzenia są głupie?
– Zwariowałaś?! Nie uwierzy… Tylko winni się tłumaczą. A nawet jeśli, to i tak poczuje się upokorzona. Tylko wszystko pogorszysz! – odparła.
– No to może porozmawiam z szefem, poproszę, żeby jakoś zareagował, wpłynął na nią – zaczęłam się zastanawiać.
Ale Anka aż podskoczyła.
– Opamiętaj się! Jeżeli myślisz, że stanie po twojej stronie, poprosi szanowną małżonkę, by się do ciebie odnosiła z szacunkiem, to się grubo mylisz. W jego sytuacji?! Myślę, że prędzej cię zwolni, niż sprzeciwi się żonie i podpadnie teściowi. Nie na darmo udaje, że niczego nie widzi i nie słyszy – krzyknęła.
– No to co mam zrobić? Dłużej już tego nie wytrzymam! – prawie się rozpłakałam z bezsilności.
– Jak ci zależy na tej pracy, zaciśnij zęby i postaraj się nie rzucać za bardzo w oczy. No i nie wdzięcz się do szefa. Może jego żona w końcu przyzwyczai się do twojej obecności i da ci spokój – powiedziała, ale tak jakoś bez przekonania. Chyba sama do końca w to nie wierzyła. Ja zresztą też nie…
Mimo to postanowiłam spróbować. Nie miałam przecież innego wyjścia! Zacisnęłam zęby. Puszczałam mimo uszu prztyczki szefowej, starałam się schodzić jej z drogi. Z szefem rozmawiałam oficjalnym tonem, przy otwartych drzwiach, pilnując, by się za bardzo do niego nie uśmiechać. No i strój zmieniłam na typowo służbowy. Garsonka, bluzeczka zapięta pod szyję… Nic to nie pomogło. Żona szefa wciąż patrzyła na mnie wilkiem i nie szczędziła złośliwości. Jakoś to wytrzymywałam, ale dwa tygodnie temu miarka się przebrała.
Mieliśmy wtedy w firmie prawdziwy armagedon. Siadły nam komputery! Na dodatek szef złapał jakiegoś paskudnego wirusa i musiał zostać w łóżku. Kiedy po kilku godzinach informatykom udało się wreszcie zlikwidować awarię, wszyscy staraliśmy się nadrobić stracony czas. A właściwie prawie wszyscy. Pani Dominika jak zwykle krążyła po pokojach jak sęp i szukała ofiary. No i przylazła oczywiście do mnie. Akurat pisałam zaległe maile. Stanęła nade mną i zaczęła patrzeć mi na ręce. Z nerwów zrobiłam kilka literówek. Oczywiście od razu to zauważyła.
– Naprawdę, nie wiem, dlaczego Marek cię zatrudnił. Jest przecież tyle kompetentnych sekretarek. Będę musiała z nim na ten temat porozmawiać… Ale nie martw się, zatrzymamy cię. Do… sprzątania. Tylko te długie paznokietki będziesz musiała skrócić. Bo szmaty się o nie będą rwać – wycedziła przez zęby.
Nie wytrzymałam. Może gdyby to był normalny dzień, jakoś bym się opanowała. Ale wtedy byłam zdenerwowana, bardzo się spieszyłam. Musiałam jak najszybciej odwołać spotkania szefa, zaplanować nowe. A ona tylko mi przeszkadzała. Zamiast więc wsadzić nos w ekran komputera i udać, że nie słyszę złośliwych uwag, wstałam od biurka. No i wygarnęłam, co mi leżało na sercu. Że jest głupia, że z powodu niczym nieuzasadnionej zazdrości nie daje mi żyć, że z jej mężem nigdy mnie nic nie łączyło, a jeśli tak myśli, to powinna pójść do psychiatry. Że to nie moja wina, że jestem ładna, a ona wygląda jak krowa. I że zamiast czepiać się porządnych ludzi, powinna pójść na jakieś kursy, zdobyć kwalifikacje. Bo nawet do szczotki się nie nadaje. Darłam się tak na całą firmę, aż ludzie powychodzili z pokojów i zaczęli przyglądać się zaciekawieni, co się dzieje.
Pani Dominika zrobiła się najpierw biała jak ściana, a potem czerwona jak burak.
– Ty, ty, ty… Ty bezczelna dziewucho. Wynoś się stąd, ale już! – wrzasnęła.
– Nie pani mnie przyjmowała, to i nie pani będzie mnie zwalniać! – odparowałam i jak gdyby nigdy nic wróciłam za biurko i zabrałam się do pracy. Kątem oka zauważyłam, że miała ochotę zdzielić mnie torebką, ale w ostatniej chwili się opanowała. Chyba uznała, że wokół jest za duży tłok.
– Nie macie nic do roboty! – wrzasnęła do współpracowników przyglądających się całej scenie. A potem się nade mną nachyliła. – Już po tobie! – syknęła mi do ucha i wybiegła z biura. Ludzie zaraz mnie otoczyli, śmiali się, gratulowali odwagi. A ja czułam, że to moje ostatnie godziny w tej pracy.
Było tak, jak przypuszczałam. Następnego dnia pojawił się w firmie szef. Od razu poprosił mnie do swojego gabinetu.
– Jest mi bardzo przykro, pani Martyno, ale musimy się rozstać. Chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego – powiedział tylko, wręczając mi wypowiedzenie. Gdy wychodziłam, spojrzałam na panią Dominikę. Triumfowała…
Nie mam pretensji do szefa. Zrobił to, co musiał. Zresztą, gdyby nawet mnie nie zwolnił, sama bym pewnie wkrótce odeszła. Atmosfera w firmie była już nie do zniesienia. Poza tym szef zachował się naprawdę w porządku. Po południu zadzwonił do mnie i powiedział, że polecił mnie swojemu koledze.
– Proszę zadzwonić do niego, umówić się na rozmowę. Nie chcę, żeby została pani bez pracy – zachęcał.
Umówiłam się. Nowy szef był mną zachwycony. Nawet bardziej, niż bym chciała.
– Pani Martyno, myślę że nasza współpraca będzie układać się znakomicie. Zwłaszcza na delegacjach. No i po godzinach… – uśmiechnął się obleśnie. Było jasne, o co mu chodzi. Nie przyjęłam tej pracy. Na razie siedzę więc w domu i wysyłam CV po różnych firmach. Mam cichą nadzieję, że trafi mi się jeszcze taki miły i kompetentny szef, jak pan Marek. I że będzie kawalerem…
Martyna, 27 lat