Uważałam się za szczęśliwa kobietę. Wszystko się układało, jak powinno – bardzo dobry mąż, dwoje udanych, zdrowych dzieci, nieduży, ale wygodny dom z ogrodem, ciekawa praca... Czego trzeba więcej?
Oboje z mężem skończyliśmy studia pod koniec lat osiemdziesiątych. Byliśmy na tym samym wydziale, tylko on o dwa lata wyżej. Gdy się obroniłam, postanowiliśmy się pobrać. Moi rodzice w prezencie ślubnym podarowali nam dom po dziadkach. Nadawał się do solidnego remontu, wymagał sporo pracy i pieniędzy, ale i tak byliśmy szczęśliwi, choć musieliśmy podjąć trudną decyzję o przeprowadzce z dużego miasta do powiatowej dziury liczącej raptem 12 tysięcy mieszkańców.
Na początku było nam trochę trudno się przyzwyczaić do zupełnie innych warunków i ludzi, ale z czasem polubiliśmy nasze miasteczko i wrośliśmy w nie tak bardzo, że przestali na nas mówić „ptaki” (jak o tych, co przylatują na trochę, przezimują i znowu się szykują do drogi).
Urodziły się nam córki, stary dom zmienił się w elegancką siedzibę rodzinną, w ogrodzie wyrosły drzewa owocowe, wiosną kwitły kwiaty na klombach, latem odwiedzali nas znajomi i przyjaciele, żyło się nam spokojnie i dostatnio. Co najdziwniejsze, nie mieliśmy wrogów: tak nam się udawało żyć, by cieszyć się sympatią i życzliwością innych. Mąż był dobrym, uczciwym człowiekiem, pracował w urzędzie miejskim. Pokonywał kolejne stopnie zawodowe – od najniższego, aż do stanowiska burmistrza, które objął po wyborach samorządowych. Uzyskał je, mając dużą przewagę nad kontrkandydatami.
W jego programie wyborczym było wiele inwestycji, ale jedną z najważniejszych i najbardziej oczekiwanych stała się budowa wielofunkcyjnej hali widowiskowo-sportowej. Jest ona bardzo potrzebna i miastu, i okolicy, więc początek prac stał się wyczekiwanym momentem. Mąż nie krył radości, że może brać udział w czymś tak ważnym. Zaczął się gorący okres.
Tak, leć do niej, zdrajco, leć do tej swojej baby
Tadeusz spędzał w pracy wiele godzin, czasami wracał późno w nocy, jednak nigdy nie narzekał. Widziałam, że jest szczęśliwy, mogąc podejmować decyzje, konsultować je z fachowcami, szukać rozwiązań. Ja też się cieszyłam, patrząc na niego. A dziś zastanawiam się, kiedy zauważyłam, że coś się dzieje…
Raz i drugi zobaczyłam smugę światła po drzwiami dużego pokoju. Wstałam zdziwiona, bo zazwyczaj mąż spał jak zabity, więc fakt, że siedzi na sofie o drugiej w nocy, bardzo mnie zaskoczył. Jeszcze bardziej zaskoczyło mnie to, że pali. Lata temu rzucił papierosy, więc dym tytoniowy był czymś tak niezwykłym, że się przestraszyłam, czy się nie pali nasz dom.
Nie tylko to mnie przeraziło – Tadek także pił alkohol. Sam, w nocy, nie wiadomo czemu, z jakiego powodu… Dlaczego nie spał i chował się w tym pokoju? Oczywiście od razu zapytałam, co się stało.
Odpowiedział, że nic ważnego. Po prostu jest bardzo zmęczony, ma problemy z wykonawcą, próbuje odreagować i nie chce mnie martwić. Dlatego woli wypić kielicha niż brać prochy na sen.
Uwierzyłam.
Wkrótce nocne godziny z kielichem weszły mężowi w zwyczaj. Już nie ukrywał, że pali i popija. Zrobił się też nerwowy. Przez telefon rozmawiał, wychodząc do innego pokoju, a potem był wściekły jak nigdy dotąd. Schudł. Widać było, że coś go gryzie.
Moje złe przeczucia zmieniły się w pewność, gdy znalazłam jego drugi telefon. Tłumaczył się, że jako urzędnik przecież musi mieć aparat do służbowych kontaktów. Wtedy pomyślałam, że ma romans, że mnie zdradza, więc próbowałam z niego coś wycisnąć. Płakałam i prosiłam, żeby mówił prawdę.
– Tadek, wiem, że kłamiesz. – krzyczałam. – Myślisz, ze jestem głupia? Nie mam oczu i uszu? Nic do mnie nie dociera?
– Przysięgam, że nie ma żadnej innej baby. – powtarzał. – Jestem ci wierny. Zresztą nie w głowie mi kobiety, k.... mać.
– A co masz w głowie? Powiedz. Może jesteś chory i to ukrywasz, żeby mnie nie martwić… Boże kochany, ja muszę znać prawdę.
– Prawda jest taka, że histeryzujesz! – warknął wtedy Tadek. – Wymyślasz jakieś dziwactwa, męczysz siebie i mnie. Przestań sobie wyobrażać nie wiadomo co, a od razu się uspokoisz. Zresztą, obiecuję, że od jutra częściej będę w domu. Najgorszy czas chyba za mną.
Dotrzymał słowa. Przez kilka dni siedział murem, wracał punktualnie z pracy, nawet był jakby weselszy i spokojniejszy. Trochę mi ulżyło. Nawet nasze córki dostrzegły, że w domu atmosfera się poprawiła. One też były weselsze i już się nie zamykały w swoich pokojach. Do tej soboty, kiedy mieliśmy wspólnie pojechać po zakupy…
Kończyliśmy obiad, kiedy usłyszałam nieznany mi dźwięk komórki. Od razu zrozumiałam, że to jeszcze jeden telefon należący do męża, zapewne skrzętnie ukrywany. Tadek podskoczył na krześle, zbladł jak kreda, a po chwili wybiegł z pokoju.
– Leć do niej. – zawołałam. – Ty kłamco, oszuście. Myślałeś, że się nie wyda?
Oczywiście, nigdzie nie pojechaliśmy… Mąż wrócił do domu nad ranem. Pijany. Nie dało się z nim porozmawiać.
Następne dni mijały tak samo: widywaliśmy się jedynie w przelocie, nie odzywaliśmy się do siebie, w domu panowała grobowa atmosfera. Wreszcie uznałam, że muszę coś zrobić, bo tak dalej nie da się żyć. Odwiozłam dziewczynki do mojej mamy, a sama zaczęłam pakować walizki. Myślałam, że jak Tadek zobaczy, że nie żartuję i faktycznie się chcę wyprowadzić – coś mu przeskoczy w głowie i się zastanowi, czy dla kochanki warto niszczyć tyle lat wspólnego udanego życia.
Postawiwszy spakowane walizki w przedpokoju, czekałam, aż wróci. Miałam nadzieję, że będzie trzeźwy… Rzeczywiście nie pił, chociaż i bez wódki wyglądał fatalnie. Jakby się nagle zestarzał o dwadzieścia lat. Albo jakby go trawiła jakaż ciężka choroba.
– Co to jest? – zapytał. – Wyprowadzasz się?
Myślałam, że to nim wstrząśnie; że zacznie mnie przekonywać, bym została, a tu figa.
– Chyba masz rację, nie będę cię zatrzymywał – powiedział Tadeusz spokojnie.
Wtedy zaczęłam strasznie płakać.
On chyba czeka, żebym ja coś wymyśliła. Ale co?!
Usiadł na fotelu i słuchał, jak szlocham i go oskarżam, że jest bydlakiem i zmarnował mi życie. Dopiero po paru minutach się odezwał.
– Masz rację, Olu, jestem draniem i zdrajcą, tylko że nie takim, jak myślisz. Chodzi o coś zupełnie innego… Ciężko mi będzie to wyznać, ale chyba nie mam wyjścia. Wszystko powiem, tylko obiecaj, że mi nie będziesz przerywała. Obiecujesz, że wytrzymasz do końca?
Wtedy poznałam prawdę. Ale coś czuję, że bez tej prawdy byłoby mi łatwiej…
Mój mąż w późnych latach osiemdziesiątych współpracował z ubecją. Donosił na kolegów i profesorów z uczelni, na znajomych, sąsiadów, rodzinę… Dostawał za to kasę i talony na rozmaite dobra, na przykład gramofon, który grał na naszych prywatkach. Obiecali mu także paszport, ale tego już nie doczekał, bo upadła komuna i dawali paszporty bez żadnej łaski.
Nasz wyjazd na prowincję bardzo mu był na rękę. Nikt nas tu nie znał, przeszłość odkreślono grubą kreską, można było zaczynać od nowa. Jednak przeszłość się odezwała… Zaszeptała mu do ucha: „Czas płacić rachunki za to, co było. Nic nie ginie bez śladu!”. Kiedy miasto rozpoczęło budowę tej hali widowiskowej, ogłoszono przetargi na wykonanie różnych prac.
I wtedy zgłosił się ktoś stamtąd. Dawniej oficer prowadzący, a teraz właściciel dużej firmy budowlanej, specjalizującej się w zamówieniach publicznych. Nie był konkurencyjny, na pewno nie wygrałby tego przetargu, gdyby nie szantaż. Postawił sprawę jasno: albo Tadeusz da mu zarobić i wtedy nie ma sprawy, albo sprawa będzie. Trzeciego wyjścia nie ma…
– Myślałem, żeby to wszystko rzucić w diabły. Złożyć dymisję, wyjechać, uciec. Ale to nic nie da. Znajdą mnie albo was. Jak już się przyczepili, to się nie odczepią…
– Powiedz mi, Tadeusz… Na mnie też donosiłeś? – zapytałam po chwili totalnego szoku.
– Nie ma co ukrywać. Parę razy. Ale nigdy ci nie zaszkodziłem. Ani twoim rodzicom, ani nikomu z bliskich – zapewnił mnie żarliwie.
– Ale innym zaszkodziłeś?
– Nie wiem. Może nie, może tak, co ci mam powiedzieć? Byłem młody, ambitny. Chciałem się szybko dorobić… Nie myślałem, że to wszystko tak szybko runie. I wierz mi, naprawdę się ucieszyłem, kiedy się zawaliło, że będę mógł zaczynać od nowa. Nie dało się.
– Co masz zamiar zrobić?
– Miałem iść na policję, ale tamten mi grozi, że oni wszędzie mają swoich ludzi i że się zemszczą… Zastraszył mnie. Nigdy nie byłem specjalnie odważny, wiedzą o tym. Myślałem, żeby uciekać za granicę, ale przecież was tu nie zostawię, więc chyba zwariuję po prostu i to będzie koniec. Albo walnę autem w drzewo. To jedyne wyjście, cholera.
– A ten przetarg już się odbył?
– Nie. Jeszcze mam trochę czasu, ale facet dzwoni i naciska – w głosie Tadka usłyszałam rozpacz. – Mówi, że to tylko ten jeden raz, ale nie jestem idiotą. Zgłosi się, ilekroć będzie potrzebował. Sam nic nie ryzykuje, tak twierdzi.
Mija trzeci dzień, a my wciąż rozmawiamy. Kłócimy się, płaczemy, próbujemy znaleźć jakieś wyjście… Dobrze, że dziewczynki są poza domem. Lepiej, że tego nie widzą. Mąż wyraźnie czeka, żebym to ja zdecydowała, co robić. A ja nie wiem. Żal mi go, jest w gruncie rzeczy dobrym, porządnym facetem, który mocno zgrzeszył w młodości i teraz musi za to zapłacić. Tylko jaka to będzie cena?
Więcej listów do redakcji:„Mąż wszystko zawdzięczał mnie. To ja go wychowałam i ukształtowałam, a on odszedł do jakiegoś tłumoka…”„Seks za pieniądze to nie zdrada. To jest odreagowanie - czynność fizjologiczna. Zdrada to jest z kochanką”„Moja żona miała romans z kobietą. Według niej to nie była zdrada, bo nie poszła do łóżka z innym facetem”