Odkąd związałam się z Sebastianem, nie mogłam znieść myśli, że jakaś baba mogłaby mi go ukraść. Ta wizja mnie prześladowała i zabijała całą moją radość życia. To była obsesja.
Czasami Sebastian tłumaczył:
– Kochanie, nie masz powodów do zazdrości. Jesteś jedyna.
Innym razem się wściekał:
– Zrób z tym coś! Nie jestem twoim niewolnikiem!
– Przecież ja cię kocham! – tłumaczyłam się z płaczem. – To wszystko z miłości…
– Mam gdzieś taką miłość! Powinnaś się leczyć! – krzyczał.
Obiecywałam, że się poprawię i już nie będę urządzać mu scen. Jednak dobrze wiedziałam, że jeśli choć raz spojrzy na jakąś inną babkę albo spóźni się do domu 5 minut, znów oszaleję…
Nie potrzebuję mieć twardych dowodów
Zawsze tak było. Najpierw skurcz żołądka. Tak mnie ściskało w dołku, że prawie mdlałam. Potem zasychało mi w gardle, serce biło gwałtownie, a w głowie trwała gonitwa myśli: „Czyli jednak kogoś ma! Jakaś małpa kradnie mi chłopaka! Nie oddam! Prędzej zabiję oboje, niż pozwolę, żeby byli szczęśliwi!”.
Nie muszę mieć żadnych twardych dowodów. Wystarczy, że sobie coś uroję. Jakiś czas temu wdarłam się do lecznicy, gdzie mój narzeczony pracował jako fizykoterapeuta, i wytargałam za włosy dziewczynę, która, jak mi się wydawało, na niego leciała. Ledwo mnie od niej oderwali.
Później się okazało, że ta pracująca w recepcji biedaczka była Bogu ducha winna… Dała się przebłagać i nie wniosła żadnej skargi, lecz wiem, że Sebek i tak najadł się wstydu.
Po tym zdarzeniu zagroził mi, że jeśli jeszcze raz mnie poniesie – koniec z nami.
Tymczasem pewnego wiosennego dnia ta recepcjonistka znów do niego zadzwoniła…
Chodziło o zmianę godziny zabiegów, bo jakiś pacjent nie mógł dojechać na czas. Przypadkiem usłyszałam, jak Sebek się z nią umawia i śmieje.
– Super – powiedział. – To jeszcze kawę zdążymy wypić!
To mi wystarczyło… W jednej chwili ogarnęła mnie niewysłowiona wściekłość, ale udawałam, że wszystko w porządku.
– Z kim gadałeś? – zapytałam niewinnym tonem.
– Z recepcją – odparł spokojnie. – Marzena prosiła, żebym był o czwartej. Ktoś się spóźni.
Sebastian zawsze bierze prysznic i używa wody kolońskiej, kiedy idzie do pracy, lecz tym razem robił to dłużej i staranniej. Tak mi się przynajmniej wydawało.
– Mogę dziś wrócić później – zakomunikował mi tuż przed wyjściem. – Mam jeden zabieg ekstra. Nie czekaj z kolacją
Patrzyłam przez okno, jak wyjeżdża z parkingu. Przez chwilę miałam wrażenie, że na przednim siedzeniu dla pasażera, tym obok niego, ktoś siedzi. W jednej chwili wyprysnęłam z domu jak
z katapulty.
W kapciach zbiegłam na dół, ale samochód Sebastiana już znikał za skrzyżowaniem.
I wtedy… W głowie zaczął mi się wyświetlać znajomy film: mój Seba i jakaś baba tylko czekają, żeby mnie zdradzić. Spiskują pod moim nosem. Nie dam się!
Narzuciłam płaszcz i pojechałam taksówką do lecznicy. Wysiadłam nieco dalej. Zadzwoniłam, chcąc sprawdzić, czy Seba mnie nie okłamuje i rzeczywiście jest w pracy. Udawałam pacjentkę, która chce się umówić na zabieg.
Dowiedziałam się, że pracuje do 19.00. Czyli zgodnie z planem! To niby dlaczego mam „nie czekać z kolacją”?! Już ja mu pokażę! Teraz miałam przed sobą kilka godzin czekania...
Najpierw siedziałam w kawiarni i układałam plan zemsty. Później poszłam do marketu i w dziale chemii kupiłam, co trzeba. Stamtąd dotarłam na postój taksówek. Wybrałam ciemny, stary samochód. Ostatnią godzinę spędziłam, obserwując wyjście.
– Warto się tak poświęcać? – spytał taksówkarz, któremu powiedziałam, że dużo zapłacę, tylko ma o nic nie pytać.
– Nie pana interes! Mam szukać innej taksówki? – burknęłam.
Zamknął się, ale wyczułam jego niechęć. Potem zeznawał, że byłam w jakiejś furii i że bardzo źle mi z oczu patrzało.
Seba wyszedł punktualnie. Sam. Wsiadł do swojego auta
Miałam nadzieję, że pojedzie prosto do domu, ale nie. Skierował się w przeciwną stronę.
Stanął przed niedużym domem, prawie na przedmieściu. Chyba go oczekiwano, bo furtka się otworzyła zaraz po tym, jak zadzwonił domofonem. Na progu stała młoda blondynka...
Odczekałam pół godziny, specjalnie, żeby ich przyłapać na gorącym uczynku. Zapłaciłam za kurs, wysiadłam z taksówki i podeszłam do furtki. Drżącą dłonią zadzwoniłam, cały czas trzymając drugą rękę w kieszeni.
Drzwi otworzyła blondynka.
– Pani w jakiej sprawie? – spytała jak gdyby nigdy nic.
Miałam ochotę ją udusić.
Powiedziałam, że jestem z sanepidu, bo tylko to przyszło mi do głowy. Blondynka wcale się nie zdziwiła. Wpuściła mnie.
– Chcę rozmawiać z Sebastianem. Niech pani nie kłamie, że go tu nie ma, bo wiem, że jest!
– Po co mam kłamać? – zdziwiła się i zawołała: – Seba! Ktoś do ciebie. Chodź tutaj!
Jak ona się do niego zwraca! Od razu widać, co ich łączy…
Mój narzeczony wyszedł z pokoju. Był w koszulce na ramiączkach i wyglądał na zmęczonego. Jeśli dotąd miałam wątpliwości, czy mnie zdradza, to właśnie się ich pozbyłam.
– Co ty tu robisz? – zdążył jeszcze zapytać, zanim chlusnęłam mu w twarz żrącym płynem, który kupiłam w supermarkecie.
„Bezwzględnie chronić oczy i i usta!” – napisane było na opakowaniu. Oblałam Sebka raz, potem drugi, bo się zasłaniał, a ja chciałam mu zrobić krzywdę.
To świadczy na moją niekorzyść. Bo nie działałam w afekcie, tylko wszystko zaplanowałam z zimną premedytacją. I doskonale wiedziałam, co robię.
Tak właśnie stwierdził potem prokurator. A co ja mogłam mu na to powiedzieć? Że to nie ja byłam, tylko jakaś oszalała z zazdrości wariatka?!
Ciągle pytają na przesłuchaniach, czy nie przyszło mi do głowy, że dla Sebastiana może się to skończyć ślepotą, kalectwem. Zgodnie z prawdą odpowiadam, że tak, wiedziałam.
Teraz strasznie żałuję, ale wtedy chciałam, żeby go bolało, żeby cierpiał jak ja! Żeby się przekonał, jak to jest być ukaranym za kłamstwo…
Potem przeżyłam szok. Choć długo do mnie nie docierało, kiedy mi powiedzieli, że Sebek wcale nie kłamał. To wszystko były moje urojenia...
Nigdy nikogo aż tak bardzo nie kochałam
Podobno przyjechał wówczas do swojego kumpla, którego syn miesiąc wcześniej okropnie się połamał na nartach i po zdjęciu gipsu potrzebował rehabilitacji.
Ten kolega był wtedy w domu, a jego żona otworzyła mi furtkę, bo pomyślała, że kontrola sanepidu ma jakiś związek z pobytem ich syna w szpitalu. Do głowy jej nie przyszło, co chcę zrobić. Była kompletnie zszokowana.
Nawet wtedy, gdy Seba już krzyczał i słaniał się z bólu, ona stała jak słup soli. Dopiero jej mąż wypadł z pokoju syna i wezwał pogotowie i policję.
Bardzo szybko przyjechali, a ja nie zamierzałam uciekać.
Mój adwokat twierdzi, że miałam ograniczoną poczytalność, Tylko czy sąd w to uwierzy?
Na sprawę doprowadzą mnie z aresztu. Nie wiem, czy zobaczę Sebę. Podobno nadal jest w kiepskim stanie. Ma wyraźne blizny na twarzy i szyi, a także mocno poparzone ręce. Kto wie, czy będzie mógł wrócić do pracy…
Teraz ciągle rozmawiam z więziennymi psychologami. Pytają, co mną kierowało. Czy pamiętam swoje emocje w tamtym momencie? Badali mnie nawet psychiatrzy. A ostatnio przyszedł tutejszy kapelan. Nie jestem wierząca, ale zgodziłam się na jego wizytę, bo było mi wszystko jedno. On też pytał, czy mi lżej po tym, co zrobiłam. I powiedział, że zazdrość to straszna choroba.
– Chyba miłość! – odparłam.
– Naprawdę myślisz, że kochasz tego biedaka? – spytał.
– Kocham. I to bardzo! – zapewniłam go żarliwie.
– I z miłości prawie go oślepiłaś i skazałaś na ból? Mówisz, że kochasz, a chciałaś, żeby cierpiał? – spytał cicho.
Nie rozumieją mnie. Nigdy nikogo nie kochałam tak jak Sebastiana. Gdyby mnie zostawił, umarłabym chyba. Więc nie mogłam do tego dopuścić.
Nie mam przyjaciółek; koleżanki mówią, że jestem skryta i podejrzliwa. Nie lubię gadać o sobie, więc pękałam od złych myśli. Może gdybym się komuś wyżaliła, byłoby mi łatwiej?
Z mamą nigdy się nie dogadywałam. Wciąż tylko słyszę, że jestem starą panną, bo wybrzydzam. A mnie po prostu faceci rzucali! Odkąd siedzę w areszcie, mama nawet mnie nie odwiedziła.
Pewnie jest wściekła, bo najadła się przeze mnie wstydu. Zawsze się bała, co ludzie powiedzą
Chciałabym dostać wysoki wyrok. Bo do czego bym wróciła? I po co mi wolność bez Seby?
Skończyłam dwadzieścia siedem lat. Na niczym mi nie zależy.
Czytaj także:
„Mąż odszedł, a dzieci miały pretensje do mnie. Ale najbardziej zabolało mnie zachowanie koleżanki”
„Córka traktuje mnie jak bankomat, a zięć jak śmiecia. Marzę, by się rozwiodła - wolę jej łzy, niż swoje”
„Nie podobał mi się wybranek córki, więc uknułam intrygę z jego byłą żoną. Udało mi się rozbić ten związek”