Nigdy nie sądziłam, że koło pięćdziesiątki skończę jako gospodyni bloku, w którym się wychowałam, i stanę się przeźroczysta dla większości dawnych znajomych. Ja, absolwentka jednego z najlepszych liceów w mieście, i bizneswoman, jak to się dzisiaj szumnie określa.
Latami stawałam na głowie, żeby utrzymać rodzinę, mimo alkoholizmu męża i późniejszego, samotnego macierzyństwa. Dla wszystkich miałam zawsze dobre słowo, czas, a nawet pieniądze, jeśli brakowało im do pierwszego. Dzisiaj w spojrzeniach wielu z nich widzę jedynie politowanie. Niektórzy udają, że przestali mnie poznawać. Wstydzą się znajomości z cieciem, mimo że ciężko pracuję na swoją najniższą krajową.
W pewnym sensie ich rozumiem. Sama, przyjmując tę pracę na początku roku, sądziłam, że niżej upaść już nie mogę, ale do wyboru miałam, że albo pójdę do schroniska dla bezdomnych i zgodzę się na życie z zasiłków lub dorywczych prac zleconych przez miasto, albo zrobię coś, żeby zachować zadłużone mieszkanie w bloku i resztki godności. Wybrałam to drugie, po części dlatego, że nie wiedziałam, na co się porywam.
Od stycznia każdego ranka wstaję tuż po piątej, przegryzam kanapkę szatańsko mocną kawą, żeby godzinę później rozbijać lód i odgarniać śnieg z chodników, wystawiać obsłudze śmieciarek kontenery wypełnione odpadkami, szorować po nich ślady brudu lub zbierać to, co z koszy wypadnie. Codziennie sprzątam z klatek schodowych piach wymieszany z petami, a czasami i gorszymi rzeczami… I choć od świtu mijają mnie ludzie, nikt nie pyta mnie o samopoczucie czy zdrowie.
A przecież od czasu, gdy na początku stycznia przyjęłam tę posadę, zdążyłam nadwyrężyć sobie bark i kręgosłup. Nikt nie chce słuchać, jak minął mi wieczór i nikt też, jak dawniej, nie wyciąga mnie na papierosa, żeby zwierzyć mi się ze swoich kłopotów albo poplotkować na temat koleżanek. Od rana więc w kompletnej ciszy pucuję, szoruję i myję. Czasami ktoś odpowie na moje: „dzień dobry”, a wtedy z radości serce o mało nie wyskoczy mi z piersi. Nigdy nie byłam pazerna, ale teraz wystarczy naprawdę niewiele, abym poczuła się szczęśliwa.
Ważne było dla mnie tylko to, że wreszcie mam pracę
Myślicie, że ta praca to było moje marzenie? Skąd. Zostałam gospodynią bloku, bo nikt inny nie chciał zatrudnić kobiety koło pięćdziesiątki. Dwa lata szukałam zajęcia, mimo że naprawdę mam spore doświadczenie. Wiele lat prowadziłam firmę szyjącą na wymiar firany i zasłony, znam się na wszystkim – od księgowości, przez reklamę, organizację pracy zespołu, po dobór materiałów. Jednak według potencjalnych pracodawców nie nadawałam się nawet na sprzątaczkę w szkole.
Najbardziej bolało to, że jeszcze niedawno miałam adresy tych wszystkich ludzi w swoim notesie. Sprowadzałam dla nich z zagranicy wymyślne materiały i słuchając narzekań na niewiernych mężów czy rozrzutne żony, brałam miary na gustowne, zgodne z najnowszą modą firany i zasłony. Z wszystkimi byłam na ty, dopóki nie powinęła mi się noga.
Czasami wydaje mi się, że jestem przeklęta. Że ciąży nade mną jakieś fatum, jakbym całym życiem płaciła za nieswoje winy. Najpierw uwikłałam się w małżeństwo z alkoholikiem. Początkowo mąż wydawał się jedynie okazyjnym pijakiem, który nie umie odmawiać kolegom, potem pił bez okazji i bez kolegów, wszystko, co tylko miało procenty. Wywaliłam go z domu, gdy rzucił się na starszego syna, który odmówił mu oddania pieniędzy oszczędzanych na komputer.
Nie byliśmy patologią, a ja nie należę do osób wylewnych, więc z trudem udało mi się przekonać bliskich, że ten zadbany mężczyzna, jadający co niedzielę z nami obiady w restauracjach, zmienił się w potwora.
Odeszłam, choć zarówno on, jak i połowa jego rodziny błagali o kolejną szansę, i zostałam za to wyklęta. Nie przejęłam się rozsiewanymi przez rodzinę plotkami, bo wiedziałam, że postępuję słusznie, ratując synów. Poza tym byłam niezależna – miałam pracę i pieniądze, więc bez żalu rozstałam się z przeszłością. Sprzedałam dom i za połowę sumy kupiłam i wyremontowałam przestronne mieszkanie w nowoczesnym apartamentowcu. Cieszyłam się, mogąc w spokoju delektować się poranną herbatą czy patrzeć, jak synowie wracają do domu z pobliskiej szkoły.
Choćbym nie wiem ile miałabym pracy, zawsze w środku dnia znalazłam czas, aby wrócić do domu i zjeść z nimi obiad. Starszy Grzegorz wydawał się taki bystry. Nauczyciele przedmiotów ścisłych nie mogli się go nachwalić. Bez trudu dostał się na politechnikę, a potem do wymarzonej firmy. Mógł mieć wszystko, ale wrócił w rodzinne strony i ożenił się z dawną miłością. Dał mi dwoje wspaniałych wnucząt i mnóstwo radości.
Z młodszym Nikodemem zawsze miałam pod górkę. Nie chciał się uczyć ani rozwijać plastycznego talentu. W przeciwieństwie do mnie czy brata nie miał ambicji, nie chciał zarabiać, rozwijać się. Pragnął jedynie cieszyć się życiem. Zwyczajnym – bez własnego mieszkania, samochodu czy egzotycznych wakacji. Brał więc tylko tyle zleceń, aby utrzymać swoją jednoosobową firmę i nie być dla mnie ciężarem.
Irytował mnie, ale w pewnym sensie zazdrościłam mu, bo nigdy nie wyglądał na przytłoczonego i prawdopodobnie dlatego tak późno zorientowałam się, że jest poważnie chory.
Przecież nie doniosę policji na własne dziecko
Syn długo ignorował objawy i z trudem dał się namówić na wizytę u lekarza. A gdy już to zrobił, okazało się, że przy tym stopniu zaawansowania ostrej białaczki limfoblastycznej trudno będzie mu pomóc. Poruszyłam niebo i ziemię, żeby znaleźć najlepszych specjalistów i sprowadzić najnowsze lekarstwa. Choć zapewniano mnie, że te dostępne w Polsce są wystarczające, postawiłam jeszcze na alternatywne metody.
Pierwsza chemioterapia nie przyniosła znaczącej poprawy. Nikodem musiał się wzmocnić, więc stawałam na głowie, aby zapewnić mu odpowiednie suplementy i zabiegi. Zjeździłam z nim pół Europy, chcąc sprawdzić, czy nigdzie nikt nie oferuje lepszej terapii. Skupiona na młodszym synu, zaniedbałam firmę, w której rządy objął starszy. Grzegorz obiecał pomóc, a wyprowadził z mojego małego przedsiębiorstwa wszystkie środki i zadłużył mnie. Podkradał mi dowód i brał w moim imieniu pożyczki na grube tysiące. Bez skrupułów podrabiał mój podpis, żeby wyciągnąć siebie i swoją rodzinę z hazardowych długów.
Podobnie jak żona Grzegorza nie miałam pojęcia, że on już na studiach zaczął odwiedzać kasyna. Początkowo szło mu tak dobrze, że opracował nawet własne techniki wygrywania, które jednak szybko przestały działać. Coraz bardziej się zadłużał. Czasami tak bardzo, że tygodniami nie miał co jeść. Wrócił w rodzinne strony ze strachu przed wierzycielami i o swoją przyszłość. Po ślubie z Izą przez kilka lat wiódł normalne, spokojne życie, ale któregoś dnia zaintrygowany jakąś internetową stroną wszedł do wirtualnego kasyna, stamtąd trafił do zamkniętego klubu dla graczy, potem do kolejnego i tak stracił wszelkie hamulce.
Przegrał pieniądze swoje, moje i rodzinne oszczędności
Grzegorz do samego końca, z pomocą znajomych, którzy kryli przede mną jego oszustwa, udawał niewiniątko. Wydało się, gdy nie miałam pieniędzy już nawet na pensje dla szwaczek. Jak kiedyś jego ojciec, błagał o wybaczenie. Obcego człowieka bez wahania podałabym na policję i do sądu, ale nie miałam serca niszczyć życia synowi.
Pewnie załamałabym się, gdyby Nikodem nie zareagował pozytywnie na drugą chemioterapię. W jednej chwili całe zło, które mnie spotkało, przestało mieć znaczenie. Liczyło się tylko życie mojego dziecka. Dlatego zamknęłam firmę, sprzedałam po kosztach maszyny, ogromne mieszkanie i dwa samochody, byle tylko spłacić część długów. Wraz z Nikodemem zamieszkałam u mojej owdowiałej mamy, a u pozostałych wierzycieli i komornika wynegocjowałam odroczenie spłaty zadłużeń.
Sądziłam, że szybko sobie poradzę. Znajdę coś na etat i dorobię na czarno, żeby komornik nie zabrał mnie i synowi reszty pieniędzy, niestety… Jak już mówiłam, dwa lata szukałam jakiegokolwiek zajęcia, nie mogąc uwierzyć, że nikt nie chce dać mi choć jeden trzeciej etatu albo umowy zlecenia, abym miała chociaż zagwarantowane ubezpieczenie zdrowotne.
Długi rosły, także te w spółdzielni, więc z wdzięcznością przyjęłam pomoc ze strony administracji i zatrudniłam się jako cieć w moim bloku. Codziennie rano wstaję o świcie i tyram jak wół, wysłuchując jedynie pretensji. Po godzinach, choć ledwie trzymam się na nogach, pomagam pewnej starszej pani z sąsiedniego osiedla. Nie poddaję jednak i doceniam jasne strony sytuacji. Grzegorz zaczął się leczyć, Nikodem znalazł pracę grafika komputerowego, a ja cieszę się każdą spłaconą ratą.
Więcej prawdziwych historii:
„Latami odrzucałam niskich, grubych i brzydkich facetów, chociaż sama kiedyś byłam otyła. W końcu los utarł mi nosa”
„Mój narzeczony bez mamusi zgubiłby się we własnej kuchni. Jak żyć z życiowym kaleką i jego wstrętną rodzicielką?”
„Wiedziałam, że moja przyjaciółka ma ogromne kłopoty, ale byłam zajęta własnym szczęściem. Potem było już za późno...”