„Z moimi nastoletnimi wnukami zupełnie nie ma kontaktu. Siedzą nadąsani z nosami w telefonach i nie chcą niczego robić”

Nastoletnie dzieci nie akceptowały mojej ciąży fot. Adobe Stock, cherryandbees
„Teraz ci dorośli nie mają czasu dla swoich pociech, a za kilka lat to dzieci nie będą mieć czasu dla nich. Może właśnie tak było z moją córką i zięciem? Może też nauczyli swoje dzieciaki, że bycie za wszelką cenę online jest sensem życia? A teraz nie wiedzą, co robić, bo dzieci przejęły ich zwyczaje i już nie chcą spędzać z nimi czasu…”.
/ 10.03.2023 09:15
Nastoletnie dzieci nie akceptowały mojej ciąży fot. Adobe Stock, cherryandbees

Renia zaprosiła mnie na degustację nalewki porzeczkowej, ale musiałam odmówić. Akurat na weekend miały do mnie przyjechać wnuki.

Te starsze czy te młodsze? – zainteresowała się przyjaciółka.

– Starsze – odparłam, mając na myśli czternastoletnią Ninę i dwunastoletniego Damiana, dzieci mojej córki; syn miał dwóch małych synków i ich widywałam dużo częściej, czasami nawet odbierałam z przedszkola.

Bardzo czekałam na ten weekend

Moje wnuki od córki mieszkały z rodzicami w innym mieście, więc zajmowałam się nimi rzadko, głównie w wakacje, ferie czy podczas długich weekendów. O tym, co dzieje się w ich życiu, dowiadywałam się z SMS-ów córki i rzadkich rozmów telefonicznych. Nina ponoć od niedawna miała sympatię, Damian trenował w elitarnej szkółce piłkarskiej, oboje świetnie się uczyli. Tyle wiedziałam i nie mogłam się doczekać, żeby wreszcie z nimi o wszystkim porozmawiać. Ugotowałam pyszny rosół z kaczki, zrobiłam sznycle i upiekłam szarlotkę. Ninka wiecznie zapewniała, że jest na diecie, więc specjalnie dla niej przygotowałam też sernik na zimno, na chudym serku i z naturalnym słodzikiem zamiast cukru.

Kazik też ekscytował się wizytą wnuków, których dawno nie widział. Przygotował szachownicę, bo kiedyś dość długo uczył Damiana grać, i sprawdził pogodę na cały weekend, żeby upewnić się, czy można zaproponować dzieciakom wycieczkę. Słowem: przygotowaliśmy się pierwszorzędnie i nie mogliśmy się doczekać naszych kochanych gości. Kiedy rodzina córki pojawiła się przed naszym domem, wybiegłam, żeby powitać ich przy samochodzie. Anka i Wojtek wysiedli i mnie wycałowali, ale wnuki jakoś nie śpieszyły się do otwierania drzwi.

– Hej, dojechaliśmy, nie zauważyliście? – krzyknął do nich ojciec. – Wyłaźcie przywitać się z babcią!

Zajrzałam do wnętrza samochodu i zobaczyłam, że oboje z niechęcią chowają do kieszeni swoje komórki. To nimi byli zajęci tak, że nawet nie zauważyli, kiedy dojechali do celu. Przywitałam się z wnukami, a Wojtek pomógł im zanieść plecaki do ich pokoi. Oznajmiłam, że za pół godziny będzie obiad, i mogą wykorzystać ten czas, by się odświeżyć. Córka nigdzie nie poszła, tylko usiadła ze mną w kuchni i zaczęła opowiadać, co u niej. Zięć wdał się w pogawędkę z Kazikiem o tym, czy w tym roku będą grzyby. Ninka i Damian zniknęli, jakby ich kto zdmuchnął. Kiedy obiad stał na stole, poprosiłam córkę, by zawołała dzieciaki. Wykrzykiwała ich imiona raz po raz przez dobrych kilka minut, a potem ciężko wstała od stołu i ruszyła po schodach na górę.

– Zaraz zejdą – mruknęła, wróciwszy.

– A co oni tam robią? – zapytałam. – Przecież tam na górze, nic nie ma.

– Jak to co? – uśmiechnęła się krzywo. – Siedzą w telefonach.

Nie bardzo zrozumiałam, co miała na myśli. Zajęłam się odcedzaniem ziemniaków. Pierwszy zszedł Damian. Kątem oka widziałam, że szedł po schodach, jakby był zahipnotyzowany, takim wolnym, niepewnym krokiem. Dopiero kiedy podniosłam wzrok znad garnka, zrozumiałam, dlaczego tak się poruszał. Bo nie patrzył pod nogi, tylko na swój telefon, który trzymał w ręce.

Usiadł do stołu, nie spuszczając z niego wzroku

– Damian, odłóż komórkę! – skarciła go matka i wnuk niechętnie schował smartfona do kieszeni.

Nina zeszła wprawdzie, patrząc pod nogi, ale nim usiadła do stołu, zaczęła pstrykać telefonem zdjęcia. Sfotografowała rosół z makaronem na talerzu w kwiatuszki i zawartość patelni.

– Co robisz? – zainteresowałam się.

– Znajomi wiedzą, że spędzam weekend u babci, więc chcę wrzucić fotki babcinego rosołku – odpowiedziała, nie patrząc na mnie; wciąż próbowała uchwycić zupę pod lepszym kątem. – Dostanę kupę lajków!

Kazik i Wojtek przyszli z dworu i wzięli łyżki w ręce.

– Nina! – syknęła Anka, a córka spojrzała na nią roztargnionym wzrokiem.

– Co, mamo? A, no już odkładam, tylko dokończę podpis pod focią, okej?

Podczas obiadu telefony dzieci na okrągło brzęczały, ćwierkały i wydawały inne, irytujące dźwięki. Żadne z nich nie mogło się powstrzymać przed rzucaniem okiem na ekran. Kiedy coś się do nich mówiło, były jakby nieobecne. Po deserze córka i zięć pojechali na swój weekend tylko we dwoje, a my zostaliśmy z wnukami. Kazik zaproponował Damianowi partyjkę szachów, ale młody grzecznie się wykręcił. Zarówno on jak i Nina czmychnęli do swoich pokoi. Zostaliśmy sami. Myślałam, że może dzieci są zmęczone po podróży i kiedy się wyśpią, to przez cały następny dzień będą bardziej aktywne. Niestety, Nina nie miała ochoty iść ze mną na rynek, chociaż kusiłam ją, że można tam kupić ubrania, a nawet skórzane torebki. Nie chciała iść, i już. Zostawiłam ją więc leżącą na łóżku, z telefonem w ręce i słuchawkami na uszach. Kazik z kolei próbował wyciągnąć młodego na grzyby. Sąsiad zebrał już w lesie pierwsze kanie, a jego szwagier ponoć nawet podgrzybki. W te podgrzybki Kazik nie wierzył, ale kanie widzieliśmy na własne oczy.

Warto było spróbować…

– Chodź, Damian – zachęcał wnuka. – Zobaczysz, jakie to pyszne, jak babcia zrobi w bułeczce na patelni. A nawet jak nic nie znajdziemy, to troszkę pospacerujemy po lesie. Za gorąco, żeby w domu siedzieć, a komarów w dzień nie ma!

Wnuk z początku mocno się wzbraniał, ale w końcu – chyba dla świętego spokoju – powiedział, że pójdzie z dziadkiem. Kiedy wyszli z domu, patrzyłam na nich z rozrzewnieniem przez okno. Wyobrażałam sobie, że ucinają sobie męską pogawędkę, Kazik opowiada młodemu o grzybach, a może o lesie, w którym pod koniec wojny uciekający Niemcy ponoć zakopali zrabowany skarb. Niestety, okazało się, że byłam w błędzie. Mąż wyznał, że Damian niespecjalnie brał udział w konwersacji, wręcz wydawał się zniecierpliwiony, że dziadek ciągle coś do niego mówi. Co chwila za to zerkał na swój telefon, a kiedy okazało się, że traci zasięg, uparł się, żeby wracać. Kazik był zły, bo do tej polany, gdzie mogły rosnąć kanie, było jeszcze z półtora kilometra, ale młody się zaparł, że dalej nie pójdzie. Oczywiście chodziło o to, by przez cały czas mógł grzebać w internecie. Mąż opowiadał, że chłopak robił po drodze zdjęcia i od razu gdzieś je wrzucał, jak się wyraził.

– To tak, jakby ci jego znajomi, którym on te zdjęcia pokazywał, byli ważniejsi niż dziadek, który szedł obok – podsumował z goryczą mąż. – Czy to jest w ogóle normalne? Bo moim zdaniem te dzieciaki mają jakiś problem z tymi telefonami.

Powiedziałam, że może słowo „problem” jest nieco zbyt na wyrost. Młodzi dzisiaj zachowują się inaczej niż my kiedyś, to normalne. Chcą być ciągle w kontakcie z przyjaciółmi, a telefony i komputery im to ułatwiają. Zasugerowałam, że może jeśli będziemy robić coś wszyscy razem, to dzieci porzucą swoje urządzenia i spędzimy miły, rodzinny wieczór. Cóż, moje nadzieje prysły, kiedy próbowałam wyciągnąć z wnuczki, na co mianowicie miałaby ochotę.

Gry? Nie, ja to nie lubię grać – skrzywiła się. – Nie, ciasta nie chce mi się piec, zresztą przecież wiesz, babciu, że ja nie jem cukru. No ale co w tej telewizji? Pewnie jakieś same słabe teleturnieje?

Nie miałam nic więcej do zaproponowania

Zrezygnowałam z prób zainteresowania jej haftowaniem, które uwielbiałam, i poddałam się z proponowaniem wyjścia do Reni. Na to ostanie dość liczyłam, bo Renia miała konia, takiego pod wierzch, na którym trenował do zawodów jej syn. Myślałam, że może Ninka będzie chciała tego wierzchowca obejrzeć, może nawet Paweł pozwoliłby jej go dosiąść i trochę poobwoził po placu. Przecież wszystkie nastolatki kochają konie, prawda? Najwyraźniej jednak nie wszystkie, bo mojej wnuczki koń nie interesował. Wolała nakręcać filmiki do rytmu muzyki płynącej ze smartfona, a później publikować je gdzieś, gdzie inni mogli podziwiać, jak to – wedle jej słów – spędza weekend u babci… Tyle sobie obiecywałam po tej wizycie, Kazik zresztą też. Mieliśmy spędzić czas z dawno niewidzianymi wnukami, a zamiast tego mogliśmy jedynie patrzyć bezradnie, jak głaskają kciukami swoje dotykowe telefony, szczerzą się do zdjęć robionych z ręki i z napięciem na młodych twarzach liczą lajki pod zdjęciami z „weekendu u babci”. Kiedy w niedzielę córka i zięć przyjechali po dzieci, nie omieszkałam im powiedzieć, co o tym myślę. Ania zacisnęła tylko szczęki i westchnęła:

– Wiem, mamo, ale kompletnie nie mam pomysłu, co z tym zrobić. Kiedyś zabraliśmy im komórki na trzy dni i w domu było piekło. Wrzeszczeli na nas i siebie nawzajem, Ninę rozbolał brzuch ze stresu, na niczym nie mogli się skupić… Koszmar jakiś. Teraz taki świat, mamo. Nie wiem, co mam zrobić. Może pójdę do psychologa, to mi coś doradzi.

Pokiwałam głową, że to nienajgorszy pomysł

Może faktycznie specjalista doradziłby, jak można sobie poradzić z ewidentnym uzależnieniem nastolatków od komórek. Pożegnałam wnuki, patrząc, jak jeszcze przed zapięciem pasów w samochodzie sprawdzają coś na swoich telefonach. Została mi po nich pościel do wyprania i niedojedzone ciasto. I poczucie rozczarowania. Na szczęście, następnego dnia miałam spędzić całe popołudnie z moimi młodszymi wnukami, synkami syna. Nikodem i Kacperek jeszcze nie mieli własnych telefonów i wciąż uwielbiali bawić się babcią i dziadkiem. Syn poprosił, żebym odebrała ich z przedszkola i zabrała do nas.

Weszłam, jak zwykle, przez szatnię. Już tam rzuciło mi się w oczy, ilu rodziców idzie po swoje dziecko z komórką przy uchu. Kiedy doszłam do sali Nikodema, w drzwiach stały już dwie mamusie. Jedna rozmawiała przez komórkę, druga coś pisała na telefonie. Ich dzieci bezskutecznie próbowały zwrócić uwagę mam na rysunki, które tego dnia wykonały. Podobnie było w grupie Kacpra. Kiedy rzucił mi się na szyję, jakiś pan obok zawołał innego chłopca. Chłopczyk podbiegł do taty, także próbując go objąć, ale ojciec odsunął go na wyciągniętej ręce, bo akurat rozmawiał przez telefon. Odepchnięte dziecko powlekło się z powrotem do stoliczka i odłożyło jakiś przedmiot z rolki po papierze toaletowym, które zapewne samodzielnie wykonało i chciało z dumą zaprezentować tacie. Miałam ochotę stanąć na środku korytarza i wrzasnąć: „Wyłączcie telefony! Przyszliście po całym dniu do waszych dzieci, one na was czekają i chcą, żebyście je przytulili! Chcą wam pokazać swoje obrazki i arcydzieła, które zrobiły dzisiaj specjalnie dla was! One za wami tęskniły przez cały dzień! Czy naprawdę nie możecie nawet przez dziesięć minut przestać grzebać w tych waszych komórkach i przywitać się ze swoimi dziećmi?!”.

Oczywiście nie odezwałam się ani słowem

Pomyślałam tylko ze smutkiem, że teraz ci dorośli nie mają czasu dla swoich pociech, a za kilka lat to dzieci nie będą mieć czasu dla nich. Może właśnie tak było z moją córką i zięciem? Może też nauczyli swoje dzieciaki, że bycie za wszelką cenę online jest sensem życia? A teraz nie wiedzą, co robić, bo dzieci przejęły ich zwyczaje, i już nie chcą spędzać z nimi czasu… Przecież internet, Facebook i wirtualne pogaduszki są o wiele ciekawsze, prawda? Na szczęście, Kacper i Nikodem wciąż są wesołymi, kochanymi dzieciaczkami, które potrzebują kontaktu, zabawy i wspólnego spędzania czasu. To z nimi upiekłam w końcu szarlotkę, a Kazik zaczął uczyć starszego wnusia grać w warcaby. Poszliśmy też do ogródka pozbierać kwiatki dla mamy i przez godzinę robiliśmy z nich piękny bukiet. Kiedy syn po nich przyjechał, pierwsze, co zrobiłam, otwierając mu drzwi, to powiedziałam:

– Wyłącz telefon! Ale już! Chłopcy chcą ci opowiedzieć, co dzisiaj robili. No, teraz możesz wejść.

Spojrzał na mnie zdziwiony, ale posłuchał i wyłączył komórkę. Nie wiem, co to będzie z Niną i Damianem, ale na pewno zawalczę o to, żeby Kacperek i Nikodem byli wychowywani inaczej. Chcę, żeby, kiedy będą mieli po te naście lat, wciąż mieli chęć do zabawy, na spacery i zbieranie grzybów z dziadkiem. Ale zrozumiałam, że aby wychować dzieci, trzeba przede wszystkim wychować ich rodziców. Apeluję więc do Czytelników, którzy są rodzicami: odłóżcie na trochę komórki i poświęćcie czas własnym dzieciom, żeby kiedyś one chciały odłożyć swoje telefony i spędzać czas z Wami! 

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA