„Mąż miał w nosie moje uczucia. Gdy byłam bliska depresji zaproponował, bym zjadła czekoladkę, to się lepiej poczuję”

Kobieta, która zniszczyła rodzinę fot. Adobe Stock, Antonioguillem
Grzesiek był egoistą. Rzadko kiedy okazywał czułość, nigdy nie pytał o moje samopoczucie. Kiedy cokolwiek mi dolegało, musiałam walczyć o jej uwagę.
/ 25.11.2021 10:50
Kobieta, która zniszczyła rodzinę fot. Adobe Stock, Antonioguillem

Grześka poznałam na imprezie u koleżanki. Byliśmy tam jedynymi singlami, więc domyslaliśmy się, że znajomi próbują nas wyswatać. Siedzieliśmy przy stole obok siebie i co rusz ktoś zerkał z rozbawieniem, żeby sprawdzić, czy już między nami iskrzy. Mówiąc szczerze, nie miałam im za złe, bo przecież od dawna skarżyłam się przyjaciółkom, że chciałabym znaleźć porządnego faceta na stałe. One wszystkie miały już mężów i narzeczonych, a ja ostatnia szukałam pary.

– Co oni się tak na nas gapią? – zapytał Grzegorz, krojąc kotlet.

– Kibicują – odparłam szeptem, a on uśmiechnął się porozumiewawczo.

Tak właśnie zaczęła się nasza wspólna historia. Dwanaście lat związku, w tym aż dziewięć małżeństwa. Przez pierwsze trzy lata było nam ze sobą bardzo dobrze. Nie mieliśmy dzieci, a wolny czas spędzaliśmy przede wszystkim na przyjemnościach. Zimą regularnie jeździliśmy na narty i chodziliśmy do klubów nocnych, a latem robiliśmy długie wyprawy rowerowe i przesiadywaliśmy w ogródkach knajp. 

Organizowaliśmy też przyjęcia dla znajomych, a i sami często ich odwiedzaliśmy. Nigdy się nie nudziliśmy i dzięki temu różnice, które nas dzieliły, zeszły na drugi plan. Ignorowałam więc fakt, że Grzesiek był egoistą. Rzadko kiedy okazywał czułość, nigdy nie pytał o moje samopoczucie. Kiedy cokolwiek mi dolegało, musiałam walczyć o jej uwagę.

– Ale mam dzisiaj doła… – zaczynałam rozmowę, gdy dokuczała mi chandra.

– Ta? – odpowiadał, wgapiając się w telewizor albo telefon.

– Okropnego!

– Zjedz coś dobrego, to ci przejdzie. Czekoladę na przykład – odpowiadał, nie odrywając wzroku od ekranu.

– Nie chcę jeść. Nie o to chodzi… – tłumaczyłam bez większej wiary, że zrozumie, czego oczekuję. – A kochasz mnie chociaż trochę?

– No… – kiwał głową, przełączając kanały.

Ze wszystkich dni, które spędziliśmy razem, najmilej wspominam obie ciąże. To były najlepsze chwile naszego związku, bo Grzesiek stał się naprawdę troskliwy. Pytał mnie o samopoczucie, przynosił mi jedzenie do łóżka i oglądał filmy, na które ja miałam ochotę. Nie szalał może tak jak najbardziej zwariowani małżonkowie, którzy przywożą kobietom w środku nocy hot dogi ze stacji benzynowej, ale naprawdę się starał. A że obie córki urodziłam w krótkim odstępie czasu, przez kolejne cztery lata było między nami dobrze. Chociaż już wtedy zaczęły mi dokuczać jego wady. To, że jest dość skąpy i nie chce mieć wspólnego konta. Że nie sprząta, nie pomaga mi w domu, a gdy ma ochotę pójść po pracy na piwo, nie przejmuje się moim zdaniem.

– Będę późno. Około jedenastej. Nie czekaj – mówił przez telefon.

– Okej, w porządku. Ale myślałam, że spędzimy wieczór razem. Właśnie miałam szykować kolację.

– To zrób tylko dla siebie – odpowiadał.

– Tylko że…

– Że co?

– Stęskniłam się za tobą. Cały dzień siedzę w domu z Mileną – skarżyłam się, że znów zostawia mnie samą z dzieckiem.

– Wiola, nie marudź, proszę cię! To tylko jeden wieczór!

– W zeszłym tygodniu też byłeś z kumplami. I to dwa razy.

– Nie wypominaj mi, dobrze? Nie zachowuj się jak moja matka! – kończył rozmowę nerwowym tonem.

Przez długi czas znosiłam takie traktowanie z pokorą. Kiedy jednak córki trochę podrosły i wróciłam do pracy, nasze kłótnie stały się gwałtowniejsze. Zaczęłam walczyć o swoje. Z każdym kolejny rokiem dyskusje na różniące nas tematy robiły się coraz bardziej zażarte i agresywne. Kiedy Milena miała sześć lat, a Kasia cztery, nasz dom powoli zaczął zamieniać się w strefę wojny. Byle drobiazg potrafił doprowadzić do grubej awantury.

Zarzucałam Grześkowi, że jest zimny, wredny, skąpy i samolubny, a on nazywał mnie marudną idiotką, która nie daje mu żyć i nastawia przeciwko niemu dzieci.

Muszę przyznać, że był naprawdę świetnym ojcem

Niestety, muszę przyznać, że wciągnęliśmy córki w nasz konflikt. Były niemal regularnymi świadkami naszych kłótni. Bywały sytuacje, że starsza Milena próbowała nas przekrzyczeć. Błagała, żebyśmy przestali, zalewając się łzami, podczas gdy jej młodsza siostra stała w drzwiach przerażona. Ale my, zamiast przerwać i je przeprosić, kłóciliśmy się dalej, wyrzucając z siebie całą złość.

Dziś żałuję, że zamiast rozstać się z Grześkiem jak najszybciej, robiłam wszystko, żeby uczynić z jego życia piekło. Oskarżałam go o zdrady, przemoc i oziębłość wobec dzieci. Nic z tego nie było prawdą. Wydaje mi się, że Grzegorz dochował mi wierności, a już na pewno spełniał się w roli ojca. Był wyrozumiały, cierpliwy i bardzo kochał dziewczynki. Tylko one potrafiły powstrzymać go przed wyjściem na miasto. Wystarczyło dać do telefonu Milenę albo Kasię i już miękło mu serce.

Często to zresztą robiłam. Bywało, że na złość – tylko po to, żeby ominęła go przyjemność odpoczynku poza domem. Niestety, prawda była taka, że nigdy się nie kochaliśmy. Powinniśmy byli prędko się rozstać, a nie męczyć ze sobą tak długo, psując dzieciństwo naszym córkom. Zresztą rozwód też wykorzystaliśmy, żeby się krzywdzić.

Wysokość alimentów, sprzedaż mieszkania, oszacowanie wartości auta i sprzętu domowego – wszystko stało się przyczynkiem do jeszcze bardziej zażartych kłótni. Z każdym miesiącem nasze relacje były coraz gorsze i doszło do tego, że po rozwodzie staliśmy się wrogami, którzy sporo energii i czasu marnowali na uprzykrzanie sobie nawzajem życia. Jak to robiliśmy? Nic wyszukanego.

Grzesiek zwlekał z opłacaniem alimentów na dzieci, a ja ograniczałam mu kontakty z nimi. On tłumaczył dziewczynkom, że to wszystko moja wina, bo jestem wariatką, a ja ostrzegałam je, żeby nie przywiązywały się do tatusia za bardzo, bo je niedługo porzuci. I tak w koło, do znudzenia… Może i faktycznie byśmy się tym w końcu znudzili, gdyby los dał nam szansę. Ale nie był tak łaskawy i rozdzielił skłóconych ludzi w najokrutniejszy sposób.

Trzy miesiące temu, w piątkowy wieczór, zadzwoniła do mnie mama Grzegorza i powiedziała, że jej syn nie żyje. Długo nie mogłam zrozumieć, co do mnie mówi, bo była w fatalnym stanie psychicznym, ale w końcu zrozumiałam, że Grzesiek miał wypadek samochodowy. Wyjechał w podróż służbową i wracał do domu z Krakowa. Był dobrym kierowcą i nie popełnił żadnego błędu, ale prowadzący ciężarówkę pięćdziesięciolatek przysnął za kierownicą. Potężne auto zjechało na przeciwny pas i uderzyło w samochód byłego męża. Biedak zginął na miejscu.

W naszym związku nigdy nie było miłości

Jego śmierć bardzo mnie poruszyła, ale jeszcze gorzej wpłynęła na dzieci. Pamiętam, że kiedy im powiedziałam, Kasia zwyczajnie się wystraszyła i natychmiast wpadła mi w ramiona. Milena, natomiast, przez pierwszych kilka minut siedziała milcząc, a potem oskarżyła mnie o śmierć ojca. W przerażającej histerii powtarzała: „To przez ciebie. Przez ciebie tata nie żyje, bo go nie kochałaś…”. I tak w kółko przez dobre kilka minut. Dopiero potem wybuchła płaczem i też zaczęła się do mnie tulić.

Od pogrzebu Grześka minęło już wiele tygodni, a nie ma dnia, żeby wspomnienie tego okropnego wydarzenia nie wracało do naszego domu. Dziewczynki są w jeszcze gorszym stanie niż po naszym rozwodzie. Młodsza moczy łóżko, budzi się z krzykiem, a za dnia miewa stany lękowe. A Milena? Ona jest ciągle smutna. Nie chce się bawić i wychodzić z domu. Za mało je i niebezpiecznie schudła. Bywają też wieczory, gdy zastaję ją w łóżku z otwartymi oczami. Nie śpi, tylko się zamartwia jak dorosły człowiek. Kilka tygodni temu miała urodziny i zapytałam ją, jaki prezent chciałaby dostać. Odpowiedziała, że najbardziej marzy o tym, żeby tatuś wrócił.

Tatuś… Kiedy usłyszałam, z jaką czułością wymawia to słowo, pękło mi serce. W jednej chwili wróciły wspomnienia naszych kłótni. Wszystkich krzywd, które wyrządziliśmy sobie i dzieciom. Stanęły mi przed oczami też momenty, w których oczerniałam Grześka przed dziećmi. Strasznie się wtedy poczułam…
Chcę więc powiedzieć, że bardzo żałuję.

Nie tego, że wyszłam za Grzegorza, bo to był zwykły błąd. Żałuję swojego zachowania w trakcie i po rozwodzie. Nie mogę sobie wybaczyć, że tak okropnie traktowałam ojca moich dzieci. Człowieka, którego one bezgranicznie kochały. Już wiem, że właśnie ze względu na córki powinniśmy byli zwyczajnie uznać, że się nie kochamy i rozejść w zgodzie. Wszystko było już przecież przesądzone, a dalsze kłótnie tylko pogarszały sprawę. Zostałam więc ze wspomnieniami, których będę musiała się wstydzić do końca życia. 

Czytaj także:
„Teściowie nie akceptują mnie, bo nie jestem lekarzem. Najgorsze, że są okrutni również dla swoich wnuków”
„Mąż od wielu lat mnie bije i zdrada. Mówi, że jestem zimna jak ryba i potrzebuje więcej niż mu daję”
„Dziewczyna syna oskarżyła mojego męża o gwałt. Nie wiedziała, że mamy kamerkę w samochodzie...”

Redakcja poleca

REKLAMA