„Teściowie nie akceptują mnie, bo nie jestem lekarzem. Najgorsze, że są okrutni również dla swoich wnuków”

Smutna której nie lubią teściowie fot. Adobe Stock
„Teściowa nie miała ochoty poznać przed ślubem ani mnie, ani moich rodziców. Do końca wierzyła, że to zbyteczne, bo Karol w końcu się opamięta i do uroczystości nie dojdzie”.
/ 23.11.2021 13:49
Smutna której nie lubią teściowie fot. Adobe Stock

Kiedy mówię, że mam konflikt z rodzicami męża, to ludzie się uśmiechają. Wiadomo, kto go nie ma? Sęk w tym, że mój jest naprawdę poważny, a w dodatku uderza w dzieci. To chyba najgorsze.

Wychodząc za Karola, wiedziałam z góry, że nie będę miała dokładnie takiego rodzinnego życia, jakie sobie kiedyś wymarzyłam: trzy pokolenia zebrane przy jednym stole. Rodzice Karola bowiem od pierwszego wejrzenia zapałali do mnie niechęcią. Nic im nie zrobiłam. Po prostu nie jestem lekarzem jak oni, nie należę do „klanu”.

Poznałam go, gdy kupował pierścionek

W tamtej rodzinie od pokoleń wszyscy wybierają karierę medyczną i tylko w tym zamkniętym kręgu wchodzą w związki małżeńskie. To swego rodzaju odwieczna tradycja, której nikt wcześniej nie lekceważył. Karol wyłamał się pierwszy...

Teściowie mieli nadzieję, że ich syn ożeni się z koleżanką z roku, Urszulą. Bo spotykali się przez całe studia i wyglądało to na poważną sprawę. Na tyle poważną, że Karol poszedł kupić dla Ulki pierścionek zaręczynowy. I wtedy... spotkał mnie.

Pracowałam u jubilera. Podejrzewam, że gdybym była córką właściciela, być może wybaczono by mi brak wykształcenia medycznego. Ale ja tylko sprzedawałam biżuterię. Karolowi to nie przeszkadzało. Powiedział mi potem, że ledwie spojrzał w moje błękitne oczy, od razu wiedział, że nie kupi tego zaręczynowego pierścionka. Zamiast niego wybrał inny drobiazg. Dla matki, żeby ją przeprosić za to, że zrywa z Ulą.
– Wiesz, ona naprawdę ją lubiła i była pewna, że zostanie jej synową – powiedział.

Wtedy uznałam to za miły gest. Podobało mi się, że tak mu zależy na samopoczuciu matki. Później jednak przekonałam się, że uczucia teściowej będą zawsze na pierwszym miejscu. Sama zresztą nie wiem, jak mi się w ogóle udało pójść z Karolem do ślubu. To przecież nie miało prawa się zdarzyć bez błogosławieństwa jego rodziny. A my go nie mieliśmy… To był chyba jedyny raz, kiedy mąż odważył się postawić matce i ojcu. Wtedy naprawdę mnie kochał do utraty tchu i właśnie ta miłość sprawiła, że znalazł w sobie siłę, by przeciwstawić się ich woli. Potem w licznych momentach, kiedy było mi bardzo ciężko, przypominałam sobie tamtą szczęśliwą chwilę i z niej czerpałam moc. Chyba tylko dzięki temu sama nie zakończyłam naszego małżeństwa i nie odeszłam. Od męża, a przede wszystkim od teściów.

Biedne maluchy bały się własnych dziadków

Bardzo źle wspominam początki moich stosunków z rodzicami Karola. To był czas pełen rozczarowań. Bo wtedy miałam jeszcze nadzieję, że uda mi się z nimi dogadać. Teściowa nie miała ochoty poznać przed ślubem ani mnie, ani moich rodziców. Do końca wierzyła, że to zbyteczne, bo Karol w końcu się opamięta i do uroczystości nie dojdzie. Moim zdaniem zrobiła błąd. Być może gdyby przyszła do kościoła ze zbolałą miną i zalała się łzami, to jej synek uciekłby sprzed ołtarza, nie mogąc znieść tego widoku. Lecz nie było jej tam i klamka zapadła. Złożyliśmy sobie przysięgę małżeńską.

Na palcach jednej ręki mogę policzyć, ile razy po ślubie widziałam moją teściową, zanim zaszłam w ciążę i urodziłam bliźniaki. Było mi przykro.

Kiedy na świat przyszły dzieci, miałam nadzieję, że wszystko się zmieni. Sądziłam, że będę ją teraz widywała częściej, bo przecież własnych wnuków nie zlekceważy. W końcu Asia i Dominik to krew z krwi jej rodzonego syna. A jednak nic się nie zmieniło. Dzieci stały się tylko jeszcze jednym pretekstem do wypominania mi, że nie jestem odpowiednią żoną dla cudownego Karola.

Kiedy teściowa je widywała, zawsze znalazła powód do narzekania. A to Dominik był zbyt wątły „po mojej rodzinie”, a to Asia „niedorozwinięta”, bo jako czterolatka nie chciała przed nią wystąpić i powiedzieć wierszyka. Cisnęło mi się na usta, że może moja córka by się jej nie wstydziła i powiedziała jakiś wierszyk, gdyby widywała ją częściej niż dwa, trzy razy do roku. Obcy ludzie byli milsi dla moich dzieci niż ich własna babcia. A ojciec Karola po prostu wnuki ignorował. Albo zachowywał się przy nich tak, że się go zwyczajnie bały. Wysoki i postawny, ryczał tubalnym głosem. Kiedyś ze strachu przed nim Asia zwymiotowała na świąteczny stół. A Dominik, słysząc, że ma przyjść „ten pan”, schował się pod nasze małżeńskie łóżko w sypialni. Ojciec Karola, gdy wykrył, gdzie zniknął jego wnuk, usiłował chłopca wyciągnąć… szczotką do zamiatania.
– Trzeba wymieść brudy. – stwierdził przy tym, jego zdaniem bardzo dowcipnie.
Dominik wygarnięty jak śmieć na środek podłogi wpadł w taką histerię, że nie mogłam go uspokoić przez godzinę, a potem wymęczony poszedł spać. I tyle było wizyty dziadków.

Moja mama z tatą byli zupełnie inni. Kochali swoje wnuki i poświęcali im każdą wolną chwilę. Nic więc dziwnego, że dzieci zapytane o dziadków wymieniały tylko moich rodziców, o tych drugich zapominając. Za nic też nie chciały dla nich robić laurek na Dzień Babci i Dziadka ani na imieniny. Podobnie wzbraniały się przed zapraszaniem ich do szkoły na uroczyste akademie i inne wydarzenia.
– My także nie dostajemy od nich prezentów – buntował się Dominik i, niestety, miał rację.
– Ja dla babci nie będę śpiewała – upierała się Asia, zrażona wymuszaniem jej występów, gdy była młodsza, i niemiłymi uwagami babci pod jej adresem.

Na początku rysowałam dla dziadków laurki za dzieci, lecz szybko zauważyłam, że to nie ma sensu. Oni się i tak nie pojawiali na przedszkolnych i szkolnych akademiach, a laurki lądowały w śmieciach. Wiem, bo widziałam. Były rodzicom Karola potrzebne tylko dlatego, że „im się należały”! A nie z potrzeby serca.

Jaki z niego facet? Zwykły maminsynek!

Karol w zachowaniu swoich rodziców nie widział niczego złego. Spędziliśmy wiele godzin na rozmowach, podczas których tłumaczył, że oni „już tacy są”.
– Skarbie, wierz mi, że na swój sposób kochają dzieciaki, ale po prostu nie potrafią być serdeczni – dowodził. – A że mają różne uwagi? Chcą jak najlepiej dla naszych dzieci. Usiłują je mobilizować, żeby osiągały coraz lepsze wyniki w szkole, doskonaliły swoje umiejętności.
– A czy muszą to robić w taki sposób? – krzywiłam się.
– Tak trzeba – odpowiadał.
– Ja bym niczego w życiu nie osiągnął, gdyby rodzice prawili mi tylko puste komplementy.

I tak wyglądały wszystkie nasze rozmowy. Po jakimś czasie dałam sobie z nimi spokój, słysząc takie argumenty. Po co miałam się dodatkowo denerwować, prowadząc kłótnie z Karolem? Bo ja widziałam to wszystko inaczej. Pamiętam tani chiński „laptop” za 30 złotych, kupiony przez teściów gdzieś na ulicy, tak na odczepkę, że niby dali wnukom prezent na gwiazdkę. Mąż uznał to badziewie za świetną „zabawką edukacyjną”.

Ubolewałam, że teściowie nigdzie nie chodzą z wnukami, a przecież, skoro tyle mówią o ich nauce, to mogliby wziąć je do jakiegoś muzeum. Karol uważał, że dzieci są na to za małe, ale kiedy dorosną, to jego rodzice na pewno zaczną się nimi bardziej interesować, bo wnuki staną się dla nich partnerami.
Jakoś tymi partnerami się nie stały do tej pory, chociaż oboje zdali już maturę i poszli na studia. Niestety, nie na medycynę.

Oczywiście, teściowie natychmiast oskarżyli mnie o zły wpływ na wnuki i o to, że jako matka nie zadbałam o ich edukację.
– Jak ty swoje dzieci wychowałaś?! – wrzeszczała na mnie teściowa, jakby nie było jeszcze jej syna, który przecież także jest odpowiedzialny za edukację potomstwa, które spłodził.
Karol, owszem, starał się zasugerować medycynę, szczególnie Dominikowi, jednak syn nie zamierzał w ogóle brać tego kierunku pod uwagę.
– Tato, nie zauważyłeś, że jestem humanistą? – powiedział.
Rozpoczął studia językowe, po których zamierza być tłumaczem symultanicznym. Nie znam się na tym, ale to chyba dobry zawód.

Dziadkowie tego w ogóle nie docenili, podobnie jak talentu Asi, która już w liceum wygrała międzynarodowy konkurs malarski. Teraz studiuje w akademii sztuk pięknych. Od dziadków usłyszała, że to żadne studia i pewnie skończy gdzieś jako zwykła sprzedawczyni, bo nigdzie nie znajdzie pracy.
Mój zawód zawsze brzmiał w ich ustach jak obelga i był prawie synonimem prostytutki. Jednak najgorsze miało dopiero nastąpić.

Ta kropla przelała czarę goryczy

Już od wielu lat rodzice Karola opowiadali znajomym, jak to ich wnuki będą miały dobrze, bo odziedziczą po nich wielkie mieszkanie w kamienicy. Wiązałam z tymi zapewnieniami spore nadzieje. Wierzyłam, że skoro dziadkowie nie dali wnukom miłości, to chociaż wynagrodzą im to sowitym spadkiem. Teściowie byli przecież naprawdę uznanymi lekarzami, specjalistami w swoich dziedzinach. Zarabiali duże pieniądze, a teść prowadził jakieś medyczne badania, za które otrzymał sporo nagród.
Tymczasem pewnego czerwcowego wieczoru dowiedziałam się, że oni zapisali cały majątek uczelni medycznej. Na rozwój badań nad tym cholernym czymś, czym zajmował się teść. Myślałam, że dostanę zawału…
– Nie wierzę, że to zrobili. Po prostu nie wierzę. – krzyknęłam w rozmowie z mężem. – Przecież właśnie okradli własne wnuki.
– Kochanie, mieli prawo zrobić ze swoim majątkiem, co chcieli. A tak kochają te swoje badania... – Karol znowu próbował ich usprawiedliwiać.
– Jak ty możesz ich bronić?! – wrzasnęłam wściekle. – Chcesz powiedzieć, że skoro akceptujesz ich decyzję, to w przyszłości nasz dom też zapiszesz „nauce”?!
Mąż zbladł, a potem zrobił się czerwony jak burak. Chyba zrozumiał, że mam rację. A jednak nadal próbował się bronić.
– Nie. Przecież… – zaczął się jąkać. – Ja jestem ojcem...
– Kochanie, oni tobie także nic nie dali. – uświadomiłam go.
– A wykształcenie? Oni…
– Karolu – przerwałam mu brutalnie – spójrz prawdzie w oczy. Całe życie podcinali ci skrzydła i jeżeli do czegoś doszedłeś, to zawdzięczasz to tylko sobie. Nie pomniejszaj swoich zasług, broniąc rodziców, bo oni na to nie zasługują. Ja ci to mówię, twoja żona. Kocham ciebie i dzieci, a nie teściów, więc nie jestem zaślepiona. Oni właśnie skrzywdzili całą naszą rodzinę.

Wreszcie wyrzuciłam z siebie to, co powinnam mężowi powiedzieć już dawno, ale nie chciałam go ranić bolesną prawdą. Zapadła długa i pełna napięcia cisza. Już myślałam, że to być może koniec naszego małżeństwa, bo wreszcie po tylu latach wykrzyczałam naprawdę gorzkie słowa pod adresem rodziców Karola, gdy on nagle jakby skulił się w sobie i z opuszczoną nisko głową wyszeptał:
– Masz rację…
To, że mąż mnie poparł, właściwie niczego nie zmieniło. Między mną a teściami było już tak źle, że gorzej po prostu być nie mogło. Nadal ledwo się tolerujemy, a nasze dzieci w ogóle nie chcą do nich chodzić. Ale wiele zmieniło się między mną a mężem. Przez lata straciłam do niego szacunek, bo ciągle przytakiwał swoim rodzicom. A teraz ponownie zobaczyłam w nim mężczyznę, który potrafił powiedzieć im „nie”, prowadząc mnie do ołtarza.

I skoro my daliśmy sobie radę bez pomocy teściów, to moje dzieci także poradzą sobie bez nich.

Więcej prawdziwych historii: „Za miesiąc mój ślub, ale ja kocham innego. Żeby uprawiać seks z narzeczonym, muszę wcześniej się napić wina”„Miałam raka, straciłam dwie piersi i męża, który mnie kochał, dopóki byłam zdrowa”„Wychowuję nie swoje dziecko. Żona mnie zdradziła i zaszła w ciążę z... moim bratem”

Redakcja poleca

REKLAMA