Gdy Anita oznajmiła, że wychodzi za mąż, poczułam jednocześnie radość i… dziwny ucisk w żołądku. Moja córka miała mieć ślub, o jakim zawsze marzyła – piękny, elegancki, z setką gości i orkiestrą na żywo. Wiedziałam, że to kosztuje fortunę, ale co miałam zrobić? Powiedzieć jej, że nie stać nas na wesele? Nie, nie mogłam odebrać jej tej chwili.
Marek, mój mąż, próbował przemówić mi do rozsądku. „Renata, przecież nie mamy takich pieniędzy” – powtarzał uparcie, ale ja już podjęłam decyzję. Przecież goście dadzą koperty, długi się spłacą, a Anita będzie szczęśliwa. Musiałam tylko przekonać Marka, a to było najtrudniejsze zadanie.
– To jedyny taki dzień w jej życiu – powiedziałam, patrząc mu w oczy. – Musimy to zrobić dla niej.
Wiedziałam, że prędzej czy później się zgodzi. Bo czy można odmówić własnej córce spełnienia marzenia?
Pokłóciłam się z mężem
– Oszalałaś?! – Marek spojrzał na mnie z niedowierzaniem, gdy po raz pierwszy wspomniałam o kredycie. – Chcesz zadłużyć się na lata dla jednego wieczoru?
– Nie dla wieczoru, tylko dla naszej córki – poprawiłam go ostro, starając się ukryć narastającą frustrację.
Marek odłożył gazetę i przetarł dłonią twarz. Wiedziałam, że to jego sposób na powstrzymanie złości.
– Renata, błagam cię…
– Nasza córka wychodzi za mąż! Ty byś chciał, żeby musiała liczyć każdą złotówkę, żeby wesele odbyło się w remizie, z zimnymi przekąskami i magnetofonem zamiast orkiestry? – przerwałam mu natychmiast.
Marek westchnął. Wiedziałam, że jest bliski kapitulacji.
– Goście dadzą koperty – dodałam łagodniejszym tonem. – To się zwróci. Po weselu spłacimy pierwszą ratę i nawet nie odczujemy długu.
Patrzył na mnie długo, w milczeniu. W końcu pokręcił głową.
– Mam złe przeczucia – mruknął.
Ale zgodził się.
Kilka dni później wyszłam z banku z umową kredytową na 50 tysięcy. W dłoni ściskałam papiery, które na lata miały stać się ciężarem dla naszego budżetu. Ale nie myślałam o tym. Widziałam tylko Anitę w białej sukni, szczęśliwą, promieniejącą. Byłam pewna, że robię to dla jej dobra.
Od rana czułam dziwny niepokój
Powinnam być szczęśliwa – to przecież wielki dzień naszej córki – ale coś ściskało mnie w żołądku. Może to stres, może zmęczenie po nieprzespanej nocy? Przez ostatnie dni dopinałam wszystko na ostatni guzik, nie miałam czasu się nad tym zastanawiać.
Anita była piękna jak nigdy dotąd. Jej suknia układała się idealnie, a makijaż podkreślał jej delikatną urodę. Gdy zobaczyłam ją gotową do wyjścia, oczy zaszły mi łzami.
– Kochanie, wyglądasz jak księżniczka – wyszeptałam, poprawiając jej welon.
– Mamo, to najlepszy dzień mojego życia – uśmiechnęła się, ściskając mnie za rękę.
Marek, mój mąż, był spięty, choć starał się to ukryć. Widziałam, jak nerwowo poprawia krawat i co chwilę zerka na zegarek.
– Wszystko w porządku? – spytałam cicho.
– Nie wiem… Łukasz jest jakiś dziwny. Nie widziałaś, jak nerwowo chodził przed kościołem?
Zmarszczyłam brwi. Faktycznie, gdy wchodziliśmy do środka, widziałam jego sylwetkę przy drzwiach. Rozmawiał szeptem ze świadkiem, a potem nerwowo rozejrzał się dookoła, jakby czegoś szukał. Serce zabiło mi szybciej.
Tego się nikt nie spodziewał
Organy zaczęły grać marsz weselny. Wszystko powinno być już na swoim miejscu. Ale gdy ksiądz spojrzał na nas pytająco, a Łukasza nigdzie nie było, krew odpłynęła mi z twarzy.
– Gdzie on jest? – wyszeptałam do Marka, ale on tylko milczał, patrząc w stronę otwartych drzwi kościoła.
A potem nastała cisza. Ta okropna, duszna cisza, którą przerywały tylko szepty gości. I wtedy już wiedziałam. Coś poszło bardzo, bardzo nie tak. W kościele panowała martwa cisza. Ludzie szeptali, ktoś chrząknął, ale wszyscy czekali. Anita stała przy ołtarzu, a jej ręce zaciskały bukiet tak mocno, że aż pobielały jej palce.
– Gdzie on jest?! – wysyczała do świadka Łukasza, który nerwowo rozglądał się po kościele.
Nie odpowiedział. Czułam, jak nogi uginają się pode mną, a w skroniach pulsuje mi gorąca krew. Łukasz zniknął. Wyszedł tuż przed ceremonią i nie wrócił.
Co za wstyd!
Anita odwróciła się do księdza.
– Może… może zaczekajmy chwilę? – wyszeptała z drżącymi ustami.
Nie mogłam na to patrzeć. Moja córka stała tam jak porzucone dziecko, a goście zaczynali niespokojnie szeptać.
– To jakaś pomyłka – powiedziałam głośno, jakby wypowiedzenie tych słów mogło zmienić rzeczywistość. – Może ktoś do niego zadzwoni?
Świadek spuścił głowę.
– Łukasz nie odbiera… – wyszeptał.
Anita spojrzała na mnie pustym wzrokiem, a potem… rzuciła swój bukiet na ziemię.
– Drań! – powiedziała głośno i wyraźnie.
Goście wstrzymali oddech. A potem wybiegła z kościoła, a ja ruszyłam za nią. Na zewnątrz stała z rozmazanym makijażem i wpatrywała się w pustą ulicę.
– Mamusiu… – wychrypiała. – Co ja teraz zrobię?
A ja nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Bo nie tylko jej życie właśnie legło w gruzach. Nasze też. Marek podszedł do mnie blady jak ściana.
– Renata… Kredyt.
I wtedy wszystko do mnie dotarło. Nie było męża, nie było wesela. Ale długi zostały.
Został nam tylko dług
Siedziałam przy kuchennym stole i patrzyłam na stertę dokumentów z banku. Trzęsły mi się ręce, gdy przesuwałam wzrokiem po cyfrach, które jeszcze kilka dni temu wydawały się czymś odległym, abstrakcyjnym. Teraz były wyrokiem.
Wesele się nie odbyło. Nie było pierwszego tańca, nie było toastów, nie było kopert od gości, które miały pomóc w spłacie kredytu. Była tylko cisza, przerywana szlochem Anity, zamkniętej w swoim pokoju.
Marek wszedł do kuchni i bez słowa usiadł naprzeciwko mnie. Był blady, zmęczony, zgarbiony.
– Trzeba coś z tym zrobić – powiedział w końcu.
– Co? – wyszeptałam.
– Wrócić do banku. Zobaczyć, czy możemy to jakoś rozłożyć na więcej rat.
Pokręciłam głową.
– Myślisz, że bank się przejmie? Że powiedzą: „Och, jaka przykra historia, anulujemy dług”?
Marek nic nie odpowiedział. Tylko wziął stertę papierów i zaczął je przeglądać.
Nic nie dało się zrobić
W banku pachniało kawą i fałszywą uprzejmością. Kobieta w garsonce uśmiechała się do nas z wyuczonym współczuciem, stukając długopisem o blat biurka.
– Rozumiem państwa sytuację – powiedziała, choć było oczywiste, że nie rozumiała niczego. – Ale kredyt został udzielony na konkretnych warunkach.
– My nie mamy z czego tego spłacić – Marek zacisnął pięści. – To miało być na wesele, które się nie odbyło!
Kobieta pochyliła się do przodu i spojrzała na nas tak, jak patrzy się na ludzi, którzy nie potrafią zarządzać własnym życiem.
– Możemy zaproponować restrukturyzację – powiedziała tonem, jakby łaskawie ratowała nas od upadku. – Wydłużenie okresu spłaty…
– Co oznacza większe odsetki – weszłam jej w słowo.
– Tak – przyznała bez cienia wstydu.
Wtedy coś we mnie pękło.
– A może pani mi powie, jak mam powiedzieć córce, że jej ślub kosztował nas więcej niż nasze życie? Jak mam jej powiedzieć, że będziecie nas ścigać latami za coś, co nie trwało nawet sekundy?!
Kobieta się nie poruszyła.
– Pani Renato, rozumiem emocje, ale…
– Nie, nie rozumie pani! – przerwałam jej, uderzając dłonią w stół. – Nie rozumie pani, bo dla was to tylko liczby. Ale dla nas to koniec.
Marek położył dłoń na moim ramieniu.
– Chodźmy stąd.
Córka miała do nas pretensje
W domu zastałam Anitę siedzącą na łóżku. Nie płakała. Patrzyła w pustkę, a jej suknia ślubna leżała wymięta w kącie.
– Córeczko… – zaczęłam cicho.
– Nie mów do mnie tak – powiedziała zimnym tonem. – Nie po tym, co zrobiliście.
– Anita…
– Nie powiedzieliście mi o kredycie – podniosła na mnie puste oczy. – A ja nawet nie wyszłam za mąż.
– Chcieliśmy, żebyś miała piękny dzień…
Zaśmiała się gorzko.
– I co? Jest pięknie?
Nie miałam już nic do powiedzenia.
Sami jesteśmy sobie winni
Siedziałam przy stole, obracając w palcach rachunek z banku. Kolejna rata. Kolejne pieniądze, których nie mieliśmy. Patrzyłam na Marka, który w milczeniu jadł kolację. Był zmęczony, postarzały, jakby te ostatnie tygodnie zabrały mu kilka lat życia. A przecież jeszcze niedawno planowaliśmy ten ślub pełni nadziei, przekonani, że spełniamy marzenie naszej córki. Tylko co nam z tego zostało?
Anita nie rozmawiała z nami od czasu. Może gdybyśmy byli szczerzy od początku… Gdybyśmy powiedzieli jej, że nie stać nas na wielkie wesele, że trzeba zrobić coś skromnego, na miarę naszych możliwości… Może dzisiaj nie siedziałabym tu, czując, jak świat wali mi się na głowę. Zacisnęłam dłonie.
Wszystko mogło wyglądać inaczej. Mogliśmy zrobić małą uroczystość, tylko dla najbliższych. Bez kredytów, bez oczekiwań, bez wiary w to, że pieniądze jakoś się zwrócą. Ale daliśmy się oszukać – nie ludziom, nie bankowi, ale własnym marzeniom. A marzenia, gdy są ponad stan, kosztują za dużo.
Renata, 56 lat
Czytaj także: „Znaleziony wiosną list miłosny zburzył mój spokój. Bałam się, że idealne małżeństwo dziadków było czystą fikcją”
„Żona zażądała rozwodu, żeby nie dzielić się ze mną fortuną. Wygrana w totka migiem zajęła moje miejsce w jej sercu”
„Ciężko pracowałam na awans, wyrabiając nadgodziny z szefem. Teraz zamiast na wymarzoną premię czekam na 800 plus”