„Wzięłam kota, żeby pozbył mi się myszy z domu. Bezużyteczny pchlarz nie był nimi zainteresowany, tylko żarł za darmo i spał”

Kot miał mi łapać myszy fot. Adobe Stock, daiqu
„– Dość tego, albo się weźmiesz do roboty, albo fora ze dwora. Nie będę trzymać w domu darmozjada. Tej myszy ma tu jutro nie być! – ryknęłam. Kot podniósł łeb. Z jego miny wyczytałam, że jest zdziwiony i jakby lekko obrażony. Ziewnął, a potem wrócił do leniuchowania. Ręce mi opadły. Na co mi to zwierzę, skoro nawet nie robi tego, co powinno?!”.
/ 29.04.2023 15:15
Kot miał mi łapać myszy fot. Adobe Stock, daiqu

Zazwyczaj nie boję się myszy. Na ich widok nie mdleję, nie wskakuję na stół i nie krzyczę „Ratunku!”. W ogóle uważam, że to całkiem ładne gryzonie ze śmiesznymi stojącymi uszkami i figlarnymi pyszczkami. Gdy buszują sobie tylko po ogrodzie, nie walczę z nimi. Wychodzę z założenia, że to też stworzenia boże, które mają prawo do życia. Gorzej jeśli wpakują mi się do domu. Wtedy wydaję im prawdziwą wojnę, bo, jak wiadomo, nie potrafią się kulturalnie zachować. Nie dość, że przegryzają wszystkie kable, to jeszcze za przeproszeniem, paskudzą gdzie popadnie. A to smród potworny i zaraza.

Zawsze wystawiam więc po kątach łapki

Myszy schodzą wtedy z pól i szukają miejsca, w którym mogłyby przezimować. A mój mały domek z mnóstwem zakamarków i zapasów jest dla nich bardzo atrakcyjny. W tym roku wojna zaczęła się bardzo wcześnie. Pierwsi lokatorzy wprowadzili się do mnie już pod koniec lata. Na szczęście szybko to zauważyłam. Ustawiłam łapki na ich szlaku oznaczonym czarnymi bobkami i było po problemie. Przynajmniej tak mi się wydawało. Okazało się jednak, że nie wyłapałam wszystkich myszy. Ostała się jedna, wyjątkowo sprytna i bezczelna. Omijała pułapki mimo że wkładałam do nich prawdziwe smakołyki. Nie jakiś tam byle żółty serek, ale kabanosy po 70 złotych za kilogram! Kupione zresztą specjalnie na tę okazję, bo przecież sobie takich luksusów bym nie fundowała. Ale mysz nie zwracała na nie uwagi. Jak gdyby nigdy nic biegała sobie po kuchni i salonie. Na dodatek była bardzo towarzyska. Kiedy zasiadałam przy stole, by wypić poranną kawę, wychodziła spod szafki lub lodówki i na moich oczach zaczynała czyścić sobie pyszczek.

– O matko, no i po co ja cię mam – westchnęłam pierwszego dnia tej zabawy, patrząc na swojego kota, Bazylego.

Przygarnęłam tego dachowca kilka lat temu głównie po to, by odstraszał, a jeśli trzeba – łapał myszy. Ale on nigdy nawet nie próbował tego robić. Gryzonie biegały mu bezczelnie przed nosem, a on tylko przekrzywiał łepek i przyglądał im się z ciekawością.

– No cóż, musisz pogodzić się z tym, że trafił ci się kot pacyfista. Nie znosi przemocy – śmiała się kiedyś moja sąsiadka Jola, której Mruczek rozprawiał się z gryzoniami w trzy sekundy.

Posłuchałam jej

Przyzwyczaiłam się do tego, że to ja walczę z myszami a Bazyli jest tylko biernym obserwatorem. Teraz jednak miałam dość. Po czterech dniach bezczelność myszy zaczęła doprowadzać mnie do białej gorączki. Poza tym miałam po dziurki w nosie codziennego sprzątania i odsuwania szafek. Kiedy więc po powrocie z pracy znowu zauważyłam znajome ślady, nie wytrzymałam. Spojrzałam groźnie na Bazylego, który spokojnie wylegiwał się na parapecie.

– Dość tego, albo się weźmiesz do roboty, albo fora ze dwora. Nie będę trzymać w domu darmozjada. Tej myszy ma tu jutro nie być! – ryknęłam.

Kot podniósł łeb. Z jego miny wyczytałam, że jest zdziwiony i jakby lekko obrażony. Ziewnął, a potem wrócił do leniuchowania. Ręce mi opadły.

– No i po co ja się wydzieram? Ty i tak nawet łapą nie ruszysz, żeby spełnić moje żądanie – mruknęłam zrezygnowana.

Po raz kolejny posprzątałam salon i kuchnię, wykąpałam się i poszłam na górę spać. Zasypiając, pomyślałam, że jutro poszukam specjalistycznej firmy, która rozwiąże problem.

Następnego ranka obudziłam się sama

Zanim jeszcze zadzwonił alarm w telefonie. Pomyślałam, że poleniuchuję jeszcze chwilkę, poprzeciągam się w łóżeczku. Przekręciłam się na bok i… Na poduszce, tuż obok mojej twarzy leżała mysz. Całkiem nieżywa… To, co się potem działo, przypominało komedię pomyłek. Najpierw z dzikim wrzaskiem wyskoczyłam z łóżka, potem pośliznęłam się na dywaniku. Następnie jak długa runęłam na podłogę, zaczepiając jeszcze po drodze głową o kant szafki. Kiedy tak leżałam i zastanawiałam się, czy w ogóle żyję, do sypialni wkroczył Bazyli. Był dumny jak paw. Patrzył znacząco raz na mnie, raz na mysz leżącą na poduszce, tak, jakby domagał się pochwały. Co tu ukrywać – należała mu się. Przecież dostałam to, co chciałam.

– Dobry, kotek, dobry – pogłaskałam go.

Z bólu chciało mi się płakać. Bazyli zamruczał z zadowoleniem, a potem powędrował na dół. Kiedy wreszcie i ja się tam zwlokłam, spał smacznie na parapecie. Siniaki i guz na głowie zniknęły mi chyba dopiero po dwóch tygodniach. Przez ten czas do domu próbowały się wprowadzić kolejne myszy. Sama sobie z nimi poradziłam. Nie miałam pieniędzy na żadnego specjalistę od tępienia gryzoni, więc musiałam liczyć na siebie. Na wszelki wypadek nie prosiłam już o pomoc Bazylego, a ten na szczęście wcale się do niej nie kwapił. 

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA