Dlaczego nie może być czterdzieści siedem cali?!
– Bo to za dużo!
– Co to znaczy za dużo? Kto tak powiedział!? – znów zaczynałem się denerwować.
– Pokój ma szesnaście metrów kwadratowych, a ty chcesz wstawić telewizor na całą ścianę!? Zrobisz z salonu tandetną salę kinową – powiedziała Iwona.
– Mogłabyś nie przesadzać.
– Nie przesadzam – odparła. – Jak to będzie wyglądało?
– Ja będę zadowolony.
– A ja nie!
– No właśnie. Zawsze najważniejsze jest twoje zdanie. To, co ty chcesz, czego ty potrzebujesz, co ty uważasz za słuszne! Niby dlaczego!?
– Bo jestem rozsądniejsza. Gdybyś ty decydował, żylibyśmy w chaosie. Co ja mówię, w chaosie! Mieszkalibyśmy w chlewie!
– Jasne! A z tobą żyjemy w muzeum, które trzeba co pięć lat remontować. Ledwie się tu wprowadziliśmy, a ty już wymyśliłaś, że trzeba wydać dziesięć tysięcy złotych, bo wystrój się co nieco zestarzał!
Ta kłótnia nie była odstępstwo od normy. Przez ostatnie kilka lat nasze małżeństwo zmieniło się w mecz zapaśniczy. Ciągle się o coś spieraliśmy, cały czas przeciągaliśmy rację na swoją stronę.
Chcę tylko kupić ten telewizor!
Sam nie wiem, kiedy zaczęliśmy tak o wszystko walczyć. Na początku było inaczej – szybko dochodziliśmy do porozumienia, każde ustąpiło po trosze i kompromis mieliśmy gotowy. A teraz? Szkoda gadać.
Za każdym razem, gdy wybuchała jakaś kłótnia, miałem wrażenie, że nie toczy się ona o te drobiazgi, tylko przedmiotem sporu jest zupełnie co innego. Wydawało mi się, że ścieramy się o to, kto komu odbierze władzę, kto postawi na swoim. Kto zdobędzie w naszym związku silniejszą pozycję. Chociaż nie – odnosiłem wrażenie, że to ja walczę o resztki niezależności.
Bo przecież wszystko w naszym życiu toczyło się po jej myśli. Wychodziliśmy z domu, gdy ona chciała, gdy ona uznała, że trzeba. Do mamy, na zakupy, spacer, do kina, na miasto – wszędzie. Sprzątaliśmy też na jej sygnał. Podobnie było z gośćmi. Iwona po prostu informowała mnie, że zaprosiła na sobotę znajomych.
Ja zawsze musiałem wcześniej zapytać, czy może przyjść do mnie kumpel. Iwona decydowała też, kiedy nasza córka ma odrabiać lekcje, a kiedy może iść na podwórko. Ona wybierała jej ubrania, ona pozwalała, by poszła do koleżanki, i ona wołała, że już pora spać. Nie muszę chyba dodawać, kto wyszukiwał domki na wakacje. Kto uznawał, że pora na uszczuplenie oszczędności.
– Ja już nie mam w tym domu nic do powiedzenia! – powtarzałem coraz częściej.
– Tylko dlatego, że niczym się nie interesujesz.
– Co to znaczy?
– Nie zajrzysz Marysi do zeszytów, nie naszykujesz jej ubrań, nie przypomnisz sobie, że najwyższy czas odwiedzić jedną i drugą mamę. O sprzątaniu i robieniu zakupów nawet nie powiem. Gdyby nie ja, tylko byś leżał na kanapie, oglądał mecze i jeździł na ryby. No powiedz, jaką teraz Marysia czyta lekturę w szkole?
– Nie wiem, bo świetnie sobie radzi sama. Nie trzeba jej wcale doglądać.
– Świetnie sobie radzi, bo ja jej pilnuję!
– Bo jak ja próbuję się w coś wtrącić, to zaraz mnie kontrujesz. Jak tylko coś zaproponuję, zwrócę na coś uwagę, to komentujesz, że bez sensu, że głupio wymyśliłem i znów robimy po twojemu.
– Aj, Jacek. Pleciesz… Przecież jak cię o coś proszę, nigdy nie masz czasu. Albo zapominasz o mojej prośbie po pięciu minutach.
Z każdym rokiem dominacja mojej żony zaczynała mnie denerwować coraz bardziej. Coraz częściej też dawałem wyraz tej irytacji. Tak jak z tym cholernym z remontem, który Iwona sobie wymyśliła. Mieszkanie wykańczaliśmy tuż po wprowadzeniu, czyli dokładnie pięć lat temu. No i owszem, gdzieniegdzie nie wyglądało już jak nowe, ale czy nie na tym polega upływ czasu? Nie na tym, że rzeczy się starzeją? Może się nie znam, ale dla mnie remont był zbytkiem i fanaberią.
– Mówisz tak, bo jesteś leniwy. Nie chce ci się tyłka ruszyć.
– Mówię tak, bo martwię się o nasz budżet! – odparowałem.
– Oj, przecież już to przegadaliśmy. Stać nas. Trzeba tylko odświeżyć sypialnie, pomalować salon i wyremontować łazienkę. Nic więcej.
– Nic więcej? Łatwo ci powiedzieć, bo ja to będę robił. Tak to zawsze wygląda. Ty coś wymyślisz, a ja mam przechlapane.
– No tak, bo na co dzień tylko pierzesz, prasujesz, gotujesz i masujesz mi nogi…
– kpiła Iwona.
– Może i nie, ale latam za tobą wszędzie. Robię za portfel i szofera!
– O, wypraszam sobie. Ja też zarabiam!
Nie jestem jakimś dzieciakiem
W końcu jednak zgodziłem się na ten remont. Nie chciało mi się już dłużej spierać. Postanowiłem jednak, że osłodzę sobie trochę robotę i przy okazji kupię nowy telewizor. Usłyszałem, że nie mamy pieniędzy na takie wydatki, a nasz stary telewizor jest jeszcze dobry. Potem doszedł jeszcze argument sali kinowej.
Znów mnie szlag trafił. Kłóciliśmy się o to przez kilka tygodni niemal codziennie. Uparcie wracałem do tematu, naciskając na czterdzieści siedem cali. Z dnia na dzień emocje rosły, aż w końcu doszło do takiej eskalacji sporu, że straciłem kontrolę nad sobą.
– Nie pozwolę wstawić tu takiej landary! – krzyczała Iwona, korzystając z tego, że syna nie było w domu.
– Co znaczy – nie pozwolę?! Zabraniać to możesz naszemu dziecku. Jak będę chciał, to sobie kupię!
– Jeszcze zobaczymy!
– A co mi zrobisz?
– Wiesz co, Jacek, nie zachowuj się jak gówniarz, dobrze?
– To ty się zachowujesz jak gówniara! – wpadłem w szał. W końcu puściły mi nerwy. – To ty się panoszysz i wszystkiego mi zabraniasz! Już mam dość! Dość ciebie, twoich pomysłów, zakazów i wiecznych pretensji! Dość tego, że nasz dom wygląda jak wiosenny bukiet! Wszędzie jakieś kwiatki, bibeloty, durnostojki, pastele! Co ja jestem, paź królowej? Jedną rzecz chcę kupić! Jedną! Durny telewizor! I nie, bo nie! Cholera jasna! – mówiąc to, złapałem za jedną z figurek Iwony i roztrzaskałem ją o ziemię.
Myślałem, że Iwona wpadnie w szał, że skoczy mi do gardła, ale ona zamiast tego się rozpłakała i poszła do sypialni. To był najgorszy dzień naszego małżeństwa, nasza największa kłótnia! Moja najsmutniejsza porażka. Nie jestem zwyrodnialcem i przepraszałem ją przez kilka godzin. Długo nie dawała się udobruchać, ale w końcu się pogodziliśmy. Żeby ją do tego przekonać, zrezygnowałem z wielkiego telewizora…
Oczywiście na drugi dzień potrzeba kupna wróciła i znów zacząłem się frustrować. Nic nie mówiłem, bo przecież dopiero co zrezygnowałem z tego pomysłu – nie wypadało sobie robić z gęby cholewy. Ale w środku cały się gotowałem.
Znowu wyszło na jej… Ech, cholera!
Wstyd się przyznać, ale takie emocje utrzymywały się w we mnie do niedzieli. Poszliśmy do kościoła, a ja doszedłem do wniosku, że po tych wszystkich złośliwościach wymierzonych w żonę powinienem się przed komunią wyspowiadać. Tak też zrobiłem. Gdy szedłem do konfesjonału, jeszcze nie wiedziałem, że będzie to spowiedź, która odmieni moje życie na lepsze.
Zaczęło się standardowo – od formułek. No, a potem wymieniłem grzechy, z którymi przychodzę. Musiałem też opowiedzieć o tej katastrofie z figurką. Jeszcze nigdy nie odwaliłem takiego numeru, więc uznałem, że nie wolno mi niczego ukrywać. Ksiądz wysłuchał, poczekał, aż skończę, a potem – nie wdając się w zbytnie dysputy – zadał mi taką pokutę, że aż zdębiałem.
– Przez dwa tygodnie bądź dobry dla żony. Ale nie tylko miły i grzeczny. Zgadzaj się na wszystkie jej prośby. Rób to, o co cię prosi, bez żadnej zwłoki, od razu! Co więcej, zastanawiaj się nad tym, czego ona od ciebie oczekuje, i wychodź tym oczekiwaniom naprzeciw. Dobrze? Dasz radę?
– No… dam, proszę księdza – odpowiedziałem bez przekonania. Spodziewałem się paru zdrowasiek, jakiegoś „Ojcze nasz”, a tu takie wyzwanie… – Ale przecież ona mnie wtedy wykorzysta. To już w ogóle stracę jakąkolwiek suwerenność w domu.
– Ale małżeństwo to nie jest walka o przywództwo w stadzie…
– No, ja wiem. Ale jednak… To już wszystko będzie po jej myśli, a przecież chodzi o kompromis…
– Tak, masz rację. Chodzi o kompromis. Ale w miłości chodzi też o to, żeby dawać, nie patrząc na to, co jest do wzięcia. Posłuchaj mnie. Dwa tygodnie, nie więcej.
– Dobrze, proszę księdza. Tak zrobię, ale… No nie wiem…
– Odpuszczam tobie grzechy…. – zaczął recytować i już nie było czasu na dyskusję.
Wysiedziałem do końca mszy z głową pełną refleksji – zdziwienia, oburzenia, zaskoczenia, rosnącego gniewu… Ale stłumiłem w sobie wszystkie złe emocje. W końcu byłem u spowiedzi, nie wypadało się teraz wściekać.
Pokutę zacząłem wypełniać, jak tylko wszedłem do domu. Zanim się rozebrałem, wyjąłem z kosza worek ze śmieciami i poszedłem go wyrzucić. Potem, zamiast włączyć telewizor i oglądać jakiś sport, poszedłem do kuchni, żeby pomóc w przygotowaniu obiadu.
Żona popatrzyła na mnie ze zdziwieniem i odrobiną złośliwości, ale udałem, że tego nie widzę. Po obiedzie natomiast wstałem pierwszy i włożyłem wszystko do zmywarki.
– A tobie co się stało? – zapytała Iwona.
– Nic. A co? – odpowiedziałem.
Gdyby nie ta spowiedź, pewnie bym się jej już jakoś odciął, ale nie mogłem.
Ksiądz kazał być ideałem….
– No, sam się do roboty bierzesz…
Kiedy posprzątaliśmy naczynia, żona zrobiła sobie kawę, a ja siadłem przed telewizorem. Normalnie pewnie spędziłbym przed nim resztę dnia, a Iwona sama poszłaby na spacer z synem, ale tym razem zacząłem się zbierać z nimi.
– Muszą cię męczyć wyrzuty sumienia – powiedziała, jakby chciała mnie sprowokować, ale ja tylko się uśmiechnąłem.
Spacer minął nam bardzo przyjemnie, a po przyjściu robiliśmy razem z Iwoną kolację. Grało radio, a my zaczęliśmy rozmawiać, żartować i muszę przyznać, że było bardzo przyjemnie. Do tego stopnia, że jak już syn poszedł spać, to Iwonka przytuliła się do mnie i zaproponowała, żebyśmy już definitywnie się pogodzili. Dzień skończył się więc tak miło, że nabrałem motywacji, żeby wypełnić tę pokutę do końca. Już nie byłem nią tak przerażony.
W kolejne dni też stosowałem się do polecenia księdza. Odpuściłem we wszystkich tych kwestiach, o które darliśmy koty. Na przykład, z własnej woli pojechałem na zakupy do hipermarketu. Poprosiłem, żeby Iwona wypisała mi listę potrzebnych produktów, i gdy ją przejrzałem, od razu się zorientowałem, co będzie gotowane.
Chce zrezygnować z remontu?
– Flaki?
– Tak – potwierdziła.
– Ale przecież nie cierpisz ich zapachu… Mówisz, że śmierdzi w domu jak w rzeźni!
– Ale ty lubisz. Nie umrę, jak ci zrobię.
– No to fajnie… – powiedziałem, gapiąc się na kartkę. – I piwo? Zapisałaś piwo?
– I tak byś sobie kupił – żachnęła się.
– Ale wpisałaś! Muszę tę karteczkę sfotografować! – wyciągnąłem telefon i zrobiłem zdjęcia na pamiątkę tego niezwykłego wydarzenia.
Zaskoczenie spotkało mnie też, gdy w kolejną sobotę pod nieobecność Iwony posprzątałem dom. Była zachwycona! Nawet przymknęła oko na to, co niedoczyszczone. Pomagałem też synowi w odrabianiu lekcji, zabrałem się do naprawy szafki z odpadającymi drzwiami i rozklekotanej deski klozetowej. Raz nawet wstałem wcześniej przed żoną, żeby zrobić śniadanie!
Wszystkie moje starania i uprzejmości zostały jednak dostrzeżone. Wbrew moim obawom okazało się, że żona wcale nie przejęła kontroli nad moim życiem – nie sprowadziła mnie do roli lokaja. Zamiast tego zrobiła się dobra, łagodna i uczynna. Do tego stopnia, że po tych dwóch tygodniach powiedziała:
– Jacuś, jak nie chcesz, to nie musimy robić tego remontu. W sumie nie jest jeszcze tak źle z naszym mieszkaniem…
– A co się stało, że zmieniłaś zdanie? – spytałem, choć znałem odpowiedź.
– No nic, tak sobie tylko myślałam… – uśmiechnęła się, a mnie przeszedł dreszcz zadowolenia, że będę miał ten kłopot z głowy, że kasa zostanie na koncie, a ja się nie natyram.
Ale potem spojrzałem na nią i zrobiło mi się jej szkoda. Była taka słodka, ukrywając przede mną swoją potrzebę, spychając remontowe tęsknoty na drugi plan.
Zrozumiałem, że robi to tylko dla mnie
– Nie, nie. Zrobimy go. To nie jest dużo pieniędzy, a z robotą uwinę się szybko… – powiedziałem.
– Naprawdę?
– Jasne – zapewniłem.
– Super! Dzięki – wycałowała mnie jak jakiegoś bohatera.
No i tak właśnie skończyła się moja przygoda z kontrowersyjnym spowiednikiem. Muszę przyznać, że w pierwszej chwili pomyślałem, że to jakiś nawiedzony klecha, ale teraz zrozumiałem jego intencję. Teraz już wiem, że trafiłem na naprawdę mądrego, dobrego księdza.
Nasze życie małżeńskie naprawdę się odmieniło, a ja mam na ścianie wymarzony czterdziestosiedmiocalowy telewizor… Korzystam jednak z niego umiarkowanie – tylko gdy rodzinne obowiązki pozwolą!
Czytaj także:
„Moja żona potrąciła na pasach starszą sąsiadkę. Jedna chwila nieuwagi zmieniła nasze życie bezpowrotnie...”
„Moja żona była obłudną, pozbawioną serca materialistką. Rzuciła mnie, bo nie było mnie stać na drogie wakacje i nowe mieszkanie"
„Moja żona chorowała na raka, a ja baraszkowałem z koleżanką z pracy. Nigdy nie wybaczę sobie tego, że tak ją zraniłem”