Nazywam się Ania i jestem absolwentką prawa, a obecnie robię staż w jednej z warszawskich kancelarii adwokackich. Można powiedzieć, że zamiłowanie do paragrafów wypiłam z mlekiem matki, ponieważ moi rodzice to znani stołeczni prawnicy i bardzo zależało im na tym, bym poszła w ich ślady. Nie oponowałam, bo przecież ten zawód daje tak wiele możliwości, również tych finansowych.
Chociaż moją mocną stroną była ambicja i nastawienie na sukces, to jednak od zawsze brakowało mi jednego: miłości. Od czasów nastoletnich realizowałam projekty młodzieżowe, chodziłam na dodatkowe zajęcia i zaliczałam kolejne lata edukacji z najwyższymi notami. Ale przez brak czasu nie mogłam pozwolić sobie na miłość i z zazdrością patrzyłam na moje koleżanki, które chodziły na swoje pierwsze "dorosłe" randki w klasie maturalnej. U mnie nie było takiej możliwości.
Aż pojawił się ON. Spotkałam Janka w parku, gdzie akurat biegałam. Przysiadłam na ławce dla zaczerpnięcia oddechu. Zrobiło mi się słabo, bo od rana nic nie jadłam, ale z opresji uratował mnie przystojny blondyn, który przedstawił się jako Janek. Poratował mnie paczką chusteczek i spytał, czy kupić mi w kiosku butelkę wody niegazowanej.
Nie opuszczał mnie do momentu, aż poczułam się lepiej i już chciał odejść, gdy złapałam go za ramię i poprosiłam o numer. Wykazałam się inicjatywą i dałam sobie szansę na miłość, po raz pierwszy w życiu.
To nie miało prawa wypalić. A jednak!
Pomyślałam, że w wieku 24 lat to już naprawdę najwyższy czas na randkowanie. Dlatego tydzień po spotkaniu w parku bez wahania wybrałam numer Janka i umówiliśmy się na spotkanie. Już podczas rozmowy poczułam, że coś jest nie tak.
– To może ta knajpka na Placu Zbawiciela? Zapomniałam nazwy, ale ta z roślinami w środku – rzuciłam od niechcenia.
– Eee... – Janek ewidentnie szukał właściwych słów – A może gdzieś indziej? Jakoś... mi nie smakowało, eee, ostatnio jak byłem.
– No dobrze. To może zaproponuj coś.
– Ta pizzeria na osiedlu. Wiem, że wygląda obskurnie z zewnątrz, ale dają przyzwoite porcje.
Trochę się zdziwiłam, bo nie przywykłam do lokali tego typu, ale bardzo chciałam poznać mojego "wybawcę" z parku. Dlatego przyjęłam zaproszenie i dwa dni potem zobaczyliśmy się po raz drugi w życiu. Na jego widok jakoś szybciej zabiło mi serce. Dobre wrażenie pozostało niezmienne. Janek był prawdziwym ciachem, w dodatku o dobrym sercu.
Rozmawiało nam się bardzo dobrze, chociaż zauważyłam, że chłopak czasami ma problem z doborem właściwych słów. Nadrabiał charyzmą, poczuciem humoru i tym, że słuchał. To ostatnie wcale nie było oczywistą cechą u facetów, o czym wielokrotnie już miałam okazję się przekonać, gdy próbowałam nawiązywać z nimi przyjaźnie na studiach.
W pewnym momencie powiedział, czym się zajmuje. Był pomocnikiem na budowie. Trochę mnie to zbiło z pantałyku, ale nie byłam jedną z tych snobek, które skreślają człowieka na podstawie zawodu. Chciałam dać mu szansę. Byliśmy co prawda z dwóch różnych światów i miałam świadomość tego, że to nie miało prawa wypalić. A jednak!
Pomyślałam sobie: "A niech gadają!"
Potem umówiliśmy się na kolejną randkę. Następnie kolejną, i kolejną. Zanim się obejrzałam, staliśmy się sobie bardzo bliscy, choć o wspólnym figlowaniu nie mogło być jeszcze mowy, zwłaszcza że mieszkałam z rodzicami. A skoro już o nich mowa, to od rozpoczęcia znajomości z Jankiem zaczęli być podejrzliwi. Dopytywali, czemu nie ma mnie całymi godzinami, i czy z powodu tych spotkań nie zaniedbuję stażu, który mi załatwili.
– Mam nadzieję, że masz świadomość tego, ile wyrzeczeń wiąże się z pracą prawniczki. Powinnaś się skupić właśnie na tym, bo faceci raz są, a raz ich nie ma. – radziła mama. Ona sama wyszła za ojca dość późno, bo po trzydziestce. Poznali się na bankiecie branżowym.
– Mamo, spokojnie. Staż jest ważny, ale mam też swoje życie i chcę z niego korzystać. Poza tym miłość nie czeka.
– Te romantyczne wynurzenia... Oczywiście nie mogę ci niczego zakazać, dziecko, ale bądź rozsądna i ułóż sobie priorytety.
Tak zrobiłam. Bo moim priorytetem w tamtym momencie był Janek. Pomyślałam sobie: "A niech gadają!". I tak zrobię po swojemu. Zresztą rodzice nie muszą akceptować mojego związku, a jak przyjdzie co do czego, to i tak będą musieli uznać mojego ukochanego. Jak bardzo się myliłam...
Z nim czułam się jak w niebie
Po roku znajomości byłam już pewna, że Janek to mężczyzna dla mnie. Może i nie miał wykształcenia ani towarzyskiego obycia, ale miał inne ważne cechy: czułość, zaradność, pozytywne nastawienie do życia. Żaden korporacyjny maruda czy zepsuty żądzą pieniądza aplikant. Po prostu: dobry człowiek.
On też widział we mnie to, co najlepsze. Dlatego właśnie podczas wspólnych wakacji na Majorce, które ja opłaciłam w tajemnicy przed rodzicami za pieniądze z okazji zdanej matury, Janek mi się oświadczył. Widziałam, że pierścionek pochodzi z sieciówki, ale w tamtym momencie miało to dla mnie marginalne znaczenie. Mógłby mi wręczyć nawet kapsel z butelki, a ja i tak skakałabym ze szczęścia. Z nim czułam się jak w niebie.
Po powrocie nie powiedziałam bliskim o zaręczynach, bo bałam się ich reakcji. Pierścionek trzymałam w szufladzie, ale pewnego ranka przypadkowo zostawiłam go na szafce nocnej.
Jakie było moje zdziwienie, gdy po przyjściu do domu w progu czekał na mnie ojciec z... moim pierścionkiem zaręczynowym w ręce.
– Co to ma niby znaczyć?!
Myślałam, że zapadnę się pod ziemię ze wstydu. W końcu jednak wydusiłam z siebie:
– Mamo, tato, biorę ślub. Z moim chłopakiem, Jankiem, z którym spotykamy się od roku. Kocham go.
– To nie do pomyślenia – mówiła moja mama, w ciężkim szoku, patrząc na rozeźlonego tatę – Ale.. Jak to w ogóle możliwe? Kiedy zamierzałaś nam powiedzieć? Kim jest ten Janek?
– Moja rodzona córka – westchnął ojciec, wyraźnie rozczarowany moją postawą – Tak mnie oszukała.
– Zrozumcie, że nikogo nie chciałam oszukiwać. Po prostu... Bałam się, że nie zaakceptujecie mojego... Mojego narzeczonego. On nie jest prawnikiem. Tak naprawdę... nie ma nawet wyższego wykształcenia. Bałam się, jak zareagujecie na tę wiadomość.
– Można w takim razie wiedzieć, czym zajmuje się twój wybranek serca? – prychnęła mama, z ironią w głosie.
– Jest budowlańcem.
Reakcja moich rodziców, była oczywista. Zaczęły się wrzaski, wyzwiska i płacze. Tego samego wieczora zaczęłam przeglądać w Internecie oferty wynajmu mieszkania. Wyprowadziłam się miesiąc później, a jedyny kontakt, jaki utrzymywałam z rodzicami, ograniczył się do wysłania zaproszenia na ślub.
Rodzice zniszczyli mój ślub
Dzień wesela był dla mnie i Janka czymś wyjątkowym. Początkiem wspólnego życia na własnych warunkach. Rodziców z obydwu stron posadziliśmy przy stole tak, żeby na siebie nie patrzyli. Ale potem zaczęły się roszady i zaglądanie do kieliszka. Z tej mieszanki wybuchowej o późnej godzinie nie mogło wyniknąć nic dobrego. Po 23.00 ze stolika rozległy się krzyki.
– Moja Ania ze zwykłym robolem! – krzyknął tato, a mama zalała się łzami: – Taki wstyd! Coś ty zrobiła, dziecko!
– Mój syn nie jest żadnym robolem, wypraszam sobie! – odpowiedziała mama Janka.
– Jesteście łasi na kasę! A tyle jej zobaczycie. Będzie intercyza i ja osobiście o nią zadbam – zarzekał się mój ojciec, grożąc palcem.
Stałam i nie dowierzałam.
Próbowaliśmy jakoś załagodzić tę awanturę, ale nic nie skutkowało. Rodzice z obydwu stron robili się coraz bardziej zapalczywi, jakby uwalniali tłumione w sobie emocje. Po północy nie chciało mi się już bawić i straciłam ochotę na świętowanie.
Nie pozwolę na to, by jakiekolwiek uprzedzenia zniweczyły nasze szczęście
Po tych wydarzeniach ucięłam kontakt z moimi rodzicami. Znalazłam pracę bez ich wsparcia, w innym mieście. A Janek to najcudowniejszy mąż pod słońcem.
Nie pozwolę na to, by jakiekolwiek uprzedzenia zniweczyły nasze szczęście. Zresztą... O jakich uprzedzeniach mowa? Mój mąż się przebranżowił i pracuje w IT. Prawdę mówiąc, zarabia dziś tyle, co ja. O żadnym mezaliansie nie ma mowy. Jesteśmy dla siebie równymi partnerami.
Czytaj także:
„Teściowie od początku traktowali mnie gorzej niż psa. Byłam wyrodną synową, która odebrała im synka i dała chorego wnuka”
„Teściowie wynajęli detektywa, żeby znaleźć na mnie brudy i odebrać mi córkę. Nienawidzą mnie, bo jestem niepełnosprawna”
„Jeszcze nie było ślubu, a teściowie córki zaczęli męczyć ją intercyzą. Mają nas za biedaków, czyhających na ich majątek"