„Teściowie wynajęli detektywa, żeby znaleźć na mnie brudy i odebrać mi córkę. Nienawidzą mnie, bo jestem niepełnosprawna”

Kobieta, której nienawidzą teściowie fot. Adobe Stock, Bits and Splits
„Teściowie wyciągnęli w sądzie i wszystkie moje tajemnice, dowodząc, że osoba tak chwiejna psychicznie jak ja nie powinna opiekować się dzieckiem. A ja zastanawiam się, czy nie mają racji… Bo ja już nie mam siły walczyć. Najpierw śmierć męża, a teraz to... Miałam dość”.
/ 18.02.2022 07:06
Kobieta, której nienawidzą teściowie fot. Adobe Stock, Bits and Splits

Byliśmy z Jackiem zupełnie zwyczajnym małżeństwem. Ani złym, ani dobrym; takim przeciętnym. Kochaliśmy się, ale kłótnie też nam się zdarzały. Szczególnie  o pieniądze, bo tych w naszym domu stale brakowało. Jestem bowiem osobą niepełnosprawną, jeżdżę na wózku inwalidzkim.

Potrzebuję ciągłej rehabilitacji, a jednocześnie nie zarabiam zbyt wiele. Mam skromną rentę
i tylko czasami uda mi się dorobić. A to komuś upiekę ciasto, a to przepiszę na komputerze jakieś urzędowe dokumenty starszym sąsiadkom. Nie biorę za to dużo, lecz zawsze coś skapnie do domowego budżetu.

Nie da się jednak ukryć, że cały ciężar utrzymania rodziny spoczywał głównie na Jacku. Mąż bez szemrania brał kolejne fuchy i nigdy się nie skarżył. Widziałam, że jest przemęczony, ale co mogłam na to poradzić? 

Czy zginął dlatego, że był przemęczony?

Mnie także nie było lekko: wychowywanie małego dziecka, kiedy człowiek porusza się na wózku, pochłania wiele energii. Dlatego nigdy nie powiedziałam Jackowi: stop! Choć może powinnam… Może gdyby czasami odpoczął, nie doszłoby do tego wypadku, w którym stracił życie.

Półtora roku temu, w listopadzie, mój przemęczony mąż wracał nocą do domu. Możliwe, że przysnął za kierownicą, bo jego auto wypadło z zakrętu i uderzyło w drzewo. Jacek nie miał ubezpieczenia, pozostawił więc mnie i Lenkę z niewielką rentą. Nasza sytuacja materialna gwałtownie się pogorszyła. I wtedy na arenę zdarzeń wkroczyli teściowie.

Rodzice mojego męża to dosyć majętni ludzie. Wiele razy zastanawiałam się, dlaczego nie chcą nam pomóc, chociaż mogliby bez problemu od czasu do czasu podratować nas jakąś kwotą. Niekiedy nawet  dawałam im do zrozumienia, że jest nam naprawdę ciężko, ale udawali, że nie rozumieją. A teraz oskarżają mnie o śmierć syna!

– Zajeździłaś go! – zdumiona usłyszałam po pogrzebie od teściowej. – Gdyby nie musiał tak ciężko na ciebie pracować, z pewnością nadal by żył!

Wiedziałam: nie przepadają za mną, bo nigdy nie zaakceptowali faktu, że ich syn ożenił się z niepełnosprawną. Nie spodziewałam się jednak tak brutalnego ataku. Na tych oskarżeniach się nie skończyło. Teściowie bowiem stwierdzili, że skoro zmarł jedyny żywiciel rodziny, to ich wnusia jest w niebezpieczeństwie.

– Lenka nie może dorastać w biedzie! – zawyrokowali.

I zamiast pomóc mi materialnie, postanowili mi ją… odebrać. Na szczęście finansowe argumenty tych ludzi nie przemówiły do wysokiego sądu.

– Dziecko jest w domu zadbane i szczęśliwe, a jeśli chodzi o matkę, to nie stwierdzono żadnych uchybień z jej strony. Mimo że jest osobą poruszającą się na wózku, o dziecko troszczy się należycie, i nie ma powodu, aby ją rozdzielać z córką. Jest bowiem między nimi silna więź, która znaczy dużo więcej niż pieniądze – usłyszeli teściowie od sędzi.

I tylko ich to rozeźliło. Nie ustalali w swoich wysiłkach i skoro nie zadziałał argument ekonomiczny, postanowili inaczej dobrać mi się do skóry. Zrobili coś, co nie przyszłoby mi do głowy. Wynajęli detektywa.

Facet miał nie tylko mnie śledzić, ale i zbadać moją przeszłość. Jestem pewna, że teściowie nie spodziewali się żadnych rewelacji – ot, chcieli mi dopiec. Tymczasem ja faktycznie od lat skrywałam tajemnicę, która teraz, w maju, wyszła na jaw…

Nawet Jacek nie wiedział, jaka jest prawdziwa przyczyna mojego kalectwa. Zarówno ja, jak i moja rodzina powiedzieliśmy mu, że to był wypadek na skuterze. Prawda jest jednak taka, że próbowałam popełnić samobójstwo… Skoczyłam z okna.

Wezwana przez przechodniów karetka przyjechała po mnie błyskawicznie. Lekarze podczas skomplikowanej operacji uratowali mi życie, ale nie nogi. Kiedy obudziłam się po narkozie, pojęłam, że białe światło, które widzę, wcale nie oznacza tunelu „na drugą stronę”. Widziałam zwyczajne jarzeniówki na intensywnej terapii.

Leżałam w szpitalu – i byłam tym przerażona! Okropnie się bałam, że spotkam się tam
z kompletnym brakiem zrozumienia ze strony personelu medycznego, szczególnie pielęgniarek. W ich oczach bowiem, jako ich koleżanka po fachu, zrobiłam pewnie coś potwornego.

Tak, byłam pielęgniarką. Pracowałam na pół etatu w szkole i to lubiłam. Kontakt z młodzieżą dawał mi wiele satysfakcji. Niestety, dwóch czternastoletnich chłopców wystawiło mnie na ciężką próbę, niszcząc moją reputację i burząc spokój. Oskarżyli mnie o… molestowanie!

Wmówili rodzicom, a potem dyrektorce szkoły i policji, że pod pozorem robienia bilansu zdrowotnego kazałam im się rozbierać do naga, a potem „badałam” ich narządy płciowe.
Kiedy to usłyszałam, przeżyłam szoku. Owszem, robiłam uczniom bilanse, ale polegały one na ważeniu i mierzeniu wzrostu. Jeśli zaś zdarzyło się coś poważniejszego, to zawsze ucznia badała lekarka, a ja nigdy nie pozostawałam w gabinecie sama.

Pogroziłam im, więc mnie oskarżyli

Moja rola w szkole była dość ograniczona i ściśle określona przepisami. Nie mogłam nawet uczniowi podać tabletki przeciwbólowej bez wyraźnego pozwolenia rodzica lub opiekuna prawnego! Zawsze więc do nich najpierw dzwoniłam. Oczywiście wtedy, gdy stwierdziłam autentyczne złe samopoczucie czy nawet podwyższoną temperaturę.

Niestety, niektórzy uczniowie odkryli, że przyjście do gabinetu i poskarżenie się na rozmaite „bóle” daje im jeśli nie zwolnienie ze szkoły, to przynajmniej możliwość spędzenia czasu na kozetce zamiast uczestniczenia w lekcji. I tak próbowali unikać tych nielubianych, a także kartkówek i sprawdzianów.

Do „pomysłowych” uczniów należeli właśnie Kamil i Bartek. Naturalnie nie jestem naiwna; po kolejnym ich numerze doskonale widziałam, z kim mam do czynienia. Tym bardziej że te dwa ancymonki raz czy drugi próbowały chorować razem, wymyślając sobie zatrucie jedzeniem ze szkolnej stołówki.

Kiedy przyszli znowu, sprawdziłam, że na następnej lekcji mają klasówkę z matematyki,
i zapowiedziałam groźnie, że pogadam z ich wychowawczynią. Nie zrobiłam tego jednak, nie chcąc im zaszkodzić. Kierowałam się litością, bo kto z nas w szkolnych czasach nie próbował uniknąć klasówek? I to był mój największy błąd!

Kiedy mnie bowiem oskarżyli o molestowanie, nie miałam przeciwko nim żadnego argumentu. Moje tłumaczenia trafiały jak grochem o ścianę, zwłaszcza że chłopcy nawzajem się wspierali
i trzymali się wyjątkowo spójnej wersji zmyślonych wydarzeń.

Zostałam dyscyplinarnie zwolniona z pracy, zanim jeszcze zaczęło się postępowanie sądowe.
Na policji i w prokuraturze traktowano mnie jak najgorszą, zwyrodniałą przestępczynię. Moje zapewnienia o niewinności były ignorowane, zeznania gubione, abym ponownie musiała opowiadać swoją wersję. Czułam, że wszyscy tylko czekają, aż się potknę, aby mogli mi zarzucić kłamstwo i surowo osądzić.

Nie wytrzymywałam tej presji… Wokół mnie nagle zrobiło się pusto. Przyjaciele niby mi wierzyli, ale jakoś nie do końca, przynajmniej tak to wtedy czułam. Rodzina współczuła, lecz milczała zaszczuta przez innych. W końcu doprowadzona do ostateczności, pozbawiona środków do życia, skoczyłam z okna.

Wszystko odwołali, ale i tak było za późno

I wtedy wszystko się odmieniło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. W szpitalu wszyscy się mną troskliwie zajęli, a pielęgniarki mi wręcz nadskakiwały. Mówiły, żebym była dzielna… Chłopcy, przestraszeni rozwojem sytuacji, odwołali swoje oszczerstwa, tłumacząc, że wszystko wymyślili, bo nie dawałam im zwolnień z lekcji. Obu jako nieletnim groził poprawczak, jednak skończyło się na grzywnie, bo wcześniej nie byli karani.

Do mnie zgłosił się jakiś prawnik z propozycją, że wystąpi dla mnie o odszkodowanie. Zgodziłam się na to, bo chociaż przywrócono mnie do pracy, to przecież od razu musiałam pójść na rentę, gdyż nie byłam już w stanie wykonywać swojego zawodu.

Dostałam 20 tysięcy. Brzmi świetnie, tyle że cała kwota poszła na przystosowanie mieszkania do potrzeb osoby niechodzącej, na wózek i rehabilitację. W innym mieście, bo z tamtego się wyniosłam. Nie chciałam ciągle spotykać ludzi, którzy o wszystkim wiedzieli, i okazując mi fałszywe współczucie, zastanawiali się, ile było prawdy w tamtych oskarżeniach.

No a teraz, po śmierci Jacka,  tamten koszmar znowu do mnie wraca… Teściowie wyciągnęli
w sądzie i kwestię molestowania, i próbę samobójczą, dowodząc, że osoba tak chwiejna psychicznie jak ja nie powinna opiekować się dzieckiem. A ja zastanawiam się, czy nie mają racji… Bo ja już nie mam siły walczyć.

Czasami, kiedy kładę się wieczorem spać, to marzę, aby się już nie obudzić. Wiem, że Lence w sumie będzie u nich dobrze, dostatniej niż u mnie. Może więc to jest jakieś rozwiązanie?

Czytaj także:
„Moja żona to niewierna kłamczucha. Nakryłem ją z kochankiem w naszym mieszkaniu. Płakała i mówiła, że to moja wina”
„Dla biologicznej matki byłem tylko rekwizytem do wyłudzenia pieniędzy na ulicy. Oddała mnie bez mrugnięcia okiem”
„Bieda zmusiła mamę do zastawiania rodzinnych pamiątek za grosze. Po 32 latach odnalazłam cenny medalion babci i miłość”

Redakcja poleca

REKLAMA