„Wyszłam za mąż w wieku 18 lat, bo tak się robiło u nas na wsi. Żyliśmy z zasiłków i przelewów od babci”

panna młoda fot. Adobe Stock, Africa Studio
„Czy babcia wiedziała, na czym polega miłość? Jako młoda dziewczyna przeżyła fascynację, potem rozdzielono ją z ukochanym. Straciła dziecko. Wydano ją za kogoś, kogo nie znała. Wyobrażała sobie, że z Janem byłaby szczęśliwsza. Ale czy tak byłoby naprawdę?”
/ 27.07.2023 21:30
panna młoda fot. Adobe Stock, Africa Studio

Miłość jest najważniejsza – powtarzała często babcia. No to jej uwierzyłam i niestety, bardzo boleśnie się rozczarowałam. Dopiero po jej śmierci dowiedziałam się, skąd wzięło się to przekonanie. Uwielbiałam babcię Tosię, mamę mamy i moją imienniczkę. Ona mnie wychowała, gdyż rodzice prowadzili zakład stolarski i ciągle byli zajęci.

To babcia, oprócz uczenia literek i wierszyków, opowiadała mi bajki o królewnach, dla których królewicze gotowi byli obejść cały świat i zabić wszelakie potwory. Gdy byłam starsza, wbijała mi do głowy, że w życiu najważniejsza jest miłość, że nadaje mu sens.

Na przekór rodzicom

Sama od dawna była wdową. Dziadka nie poznałam, w rodzinie rzadko się go wspominało. Nie dociekałam, co się za tym kryło. Jednak karmiona babcinymi opowieściami już jako nastolatka szukałam tego królewicza i miłości. Rodzice trzymali mnie pod kluczem, krzycząc, że w wieku szesnastu lat nie ugania się za chłopakami. Babcia Tosia przekonywała, żeby dali mi więcej wolności. Rodzice odpierali, że powinnam skończyć szkołę.

A ja… poznałam Bartka i nie w głowie była mi nauka. Bartek, starszy ode mnie pięć lat, szalał za mną. Czułam, że to ten królewicz, który będzie o mnie walczył. Chciałam, żeby rodzice przestali się mnie czepiać, więc zaszłam w ciążę. Tym doprowadziłam ich do rozpaczy.

Ale babcia stała za mną murem, powtarzając, że jej córki wyszły za mąż z miłości i wnuczki też mogą. Rodzice zmiękli, planowali wesele, jednak ja ślubu brać nie chciałam. Ale życie na kocią łapę w naszej małej miejscowości przynosiło wstyd rodzinie. Dlatego wyjechaliśmy do dużego miasta.

I tak, mając osiemnaście lat, urodziłam pierwsze dziecko. Żyłam jak w bajce – kochałam, byłam kochana. Na początku nie przeszkadzało mi, że żyliśmy z zasiłków opieki społecznej i przelewów od babci, ponieważ mój królewicz nie umiał znaleźć sobie stałego zajęcia. Dopiero gdy urodziłam drugą córkę i musiałam sama wziąć się za robotę, bo Bartek dalej nie pracował, poczułam, że coś jest nie tak. Uparcie jednak trwałam w tym związku. Ciągle kochałam Bartka. Ale w bajce pojawiało się coraz więcej rys, a moje uczucia się zmieniły. Planowałam odejść, tylko za bardzo nie wiedziałam dokąd.

Wkrótce umarła babcia. Na pogrzebie opłakiwałam jej śmierć i koniec marzeń o wielkim uczuciu. Cichutko pytałam, dlaczego omamiła mnie bzdurami o miłości. Prosiłam, aby teraz jakoś mi pomogła, przecież zawsze to robiła.

Tajemniczy mężczyzna w stadninie

I rzeczywiście babcia mi pomogła – w testamencie zapisała mi dom. Bez wahania wróciłam z dziećmi do rodzinnej miejscowości. Otworzyłam zakład fryzjerski. Obiecałam sobie, że od tej chwili nie wierzę w żadne bajki o miłości. Zajmuję się wyłącznie pracą i córkami.

Dziewczynki dobrze zniosły moje rozstanie z mężem, znalazły koleżanki. Niedługo zaczęły wspominać o tym, że chcą jeździć na konikach, więc wyszukałam w pobliżu lekcje jazdy konnej. Tego dnia, jadąc do stadniny, nie oczekiwałam żadnych niespodzianek. Jednak życie ponownie mnie zaskoczyło. Kolejny raz za sprawą babci.

Już na miejscu dziewczynki bez pytania kogokolwiek o zgodę wbiegły do stajni oglądać konie. Dołączyłam do nich i we trzy zatrzymałyśmy się przed boksem, gdzie znajdowała się klacz ze źrebakiem.

– Tam nie można wchodzić! – zawołał ktoś nagle za naszymi plecami.

– Przepraszam! Już uciekamy – pociągnęłam córki do wyjścia.

Stał tam starszy pan. Wielkie siwe wąsy zabawnie kontrastowały z łysiną.    

– Nasze konie wszystkim się podobają – powiedział nieco łagodniej.

Ogarnął wzrokiem naszą gromadkę, chociaż to mnie przypatrywał się najdłużej.  

– Plosę pana, my będziemy skakać pses pseskody – zasepleniła mocno przejęta pięcioletnia Basia. 

Mężczyzna, jakby jej nie słyszał. Nadal wpatrywał się we mnie.  

– Dlaczego pan tak gapi się na mamę? – zapytała bezpośrednia jak zwykle siedmioletnia Ala.

– Zamyśliłem się – zawstydził się i odszedł bez słowa.

Wzruszyłam ramionami i pobiegłyśmy na wyznaczone miejsce. Już z daleka widziałam, jak mężczyzna w kraciastej kurtce przy białym budynku rozglądał się niecierpliwie. Na nasz widok uśmiechnął się jednak.

– O, to pewnie Ala i Basia oraz wasza mama Antonina. Ja jestem Adam, mówmy sobie po imieniu – uścisnął nam dłonie.

Był przed czterdziestką, miał kiepską fryzurę i wydawał się szalenie sympatyczny. Oświadczył, że zabiera dziewczynki, aby zdradzić im kilka końskich sekretów, a mnie zaprasza za jakieś trzydzieści minut.

Zakazana miłość babci?

Postanowiłam rozejrzeć się po tym wielkim gospodarstwie.  

– Halo, proszę pani, proszę zaczekać! – usłyszałam wołanie. 

To był ten wcześniej spotkany staruszek. Podeszłam do niego. Znowu przeszywał mnie świdrującym wzrokiem.

– Mam na imię Jan, niedawno skończyłem osiemdziesiąt cztery lata – przedstawił się. – Właśnie poczułem się, jakby ktoś nagle cofnął czas o kilkadziesiąt lat – usiadł na pobliskiej ławce.

Nie rozumiałam, po co mi to mówi. 

– Czy pani babcia to Antonina?  – zapytał drżącym głosem.

– Tak – odparłam zaskoczona i przysiadłam obok niego. – Znał ją pan?

Chwilę patrzył w dal. 

Byłem w niej zakochany, ona we mnie też – szepnął. – Chcieliśmy brać ślub, ale rodzina się nie zgodziła. Jesteś taka podobna do niej, do Antoniny. Przez chwilę miałem wrażenie, że to ona…

Nerwowo podrapałam się po nosie. News był niewiarygodny.

– Nawet tak samo drapiesz się po nosie – dodał cicho pan Jan.

– Babcia nigdy o panu nie wspominała… – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

Odwrócił głowę, smutny zamyślił się.

– Bo ją zawiodłem – szepnął.

– Niedawno umarła – wyjaśniłam.

Zapadła cisza. Pan Jan zwiesił smutno głowę. Wtedy zadzwonił mój telefon. Córeczki chciały, żebym szybko do nich przyszła, czekała je jazda na lonży.

– Zaraz tu wrócę, a pan mi wszystko opowie, dobrze? – uśmiechnęłam się.  

Po lekcji, gdy córki z instruktorem odprowadzały kucyka do stajni, pobiegłam do pana Jana. Jednak na ławce już go nie było. Przejęta opowieścią, odciągnęłam Adama na bok i podzieliłam się z nim usłyszaną historią. 

– Mało o nim wiem – oświadczył. – To stryjeczny brat mojego dziadka. Pochodzi stąd, ale mieszkał w Szczecinie. Niedawno został sam, a my jako najbliższa rodzina zaopiekowaliśmy się nim. Tylko on tu nie czuje się szczęśliwy.

– Podobno starych drzew się nie przesadza – szepnęłam.   

– Czasem trzeba – westchnął. Po czym błysnął białymi zębami i zapytał: – A może ty spróbujesz jazdy konnej? Córki radzą sobie wspaniale! Przy trzech klientkach dam zniżkę – uśmiechnął się,

– Ja?! Coś ty! Boję się koni! – roześmiałam się, odnosząc wrażenie, że zaczyna mnie podrywać.

– Trudno, w takim razie zapraszam w niedzielę na piknik. Spotkanie dla okolicznych mieszkańców, lokalna integracja.

– Nie za bardzo mam czas – próbowałam się jakoś wykręcić.

– Mamo, zgódź się, prosimy! –  niespodziewanie zawołała Ala, która pojawiła się z Basią obok nas.

Jedno spojrzenie na ich buzie sprawiło, że wyraziłam zgodę. Liczyłam też, że podczas tego spotkania dowiem się czegoś więcej od pana Jana.   

Rodzina nie chciała wyznać prawdy

W aucie, kiedy wracałyśmy do domu, Ala zrobiła dziwną minkę.

– Mamo, ty mu się podobasz, tak myślę – oznajmiła. – A on nie ma żony. Wiem, bo go o to zapytałam. Ma fajne konie. Gdybyś za niego wyszła, mogłybyśmy codziennie jeździć… My nie mamy taty i potrzebujemy męskiego wzorca, tak mówiłaś do babci…

Zahamowałam gwałtownie. Dobrze, że była to leśna, niezbyt ruchliwa droga.

– Alicja! Tak nie można! Po pierwsze, nie podsłuchuj, a po drugie, widzimy tego człowieka pierwszy raz w życiu… Proszę mnie z nim nie swatać! Ani z nikim innym – zezłościłam się.

Do domu dojechałyśmy w milczeniu. Złość na Alę szybko mi jednak przeszła. Cóż, to tylko dziecko. Raczej skoncentrowałam się na babci. Czy historia, którą usłyszałam, mogła być prawdziwa?

Wieczorem zadzwoniłam do mamy.

– Nie, twoja babcia nie miała wcześniej żadnego narzeczonego – niepewnie powiedziała po wysłuchaniu opowieści.

– Dlaczego ten Jan tak mówił? – nie dawałam za wygraną.

– Bo ja wiem, może podkochiwał się w niej kiedyś, teraz wszystko mu się pomieszało. Lepiej powiedz, jak było w tej stadninie? – zmieniła temat. 

W nocy wyciągnęłam stare albumy babci. Na czarnobiałych fotografiach trwał świat, który dawno przeminął. W nim piękna młoda dziewczyna z jasnymi włosami, do której byłam podobna. Roześmiana. Przytulona do rodziców na ławeczce przed domem. Z siostrami w kwitnącym sadzie.

Potem zdjęcia ze ślubu z dziadkiem, z dziećmi. Dopiero teraz zwróciłam uwagę, że począwszy od zdjęć ślubnych, zniknął babciny uśmiech. No, może gdzieś na fotografii z córkami, rozświetlił trochę twarz.

Kolejnego dnia w moim zakładzie fryzjerskim panował szalony ruch. Do historii babci wróciłam późnym popołudniem, gdy wpadłam do rodziców po córeczki. Ciocia Ola, starsza siostra mamy posiadała fenomenalną pamięć i wiedzę o rodzinie. Jednak po moim pytaniu, wzruszyła ramionami. 

– Nawet gdyby była to prawda, po co do tego wracać?

– Przecież babcia powtarzała, że nie warto żyć bez miłości, wspierała mnie. Może po prostu chciała, aby mnie nie odebrano miłości, którą zabrano jej! – prawie krzyknęłam.

– Dziecko kochane, chyba już nie wierzysz w te głupoty o miłości, co? – spojrzała na mnie znacząco. – Nam też babcia to mówiła i co? Nasze miłości skończyły się zaraz po ślubie…

– Nie wiem… – szepnęłam. Głośno zaś dodałam: – Macie dobrych mężów, ale ciągle na nich narzekacie… 

– Tosia, przestań się wymądrzać! – huknęła na mnie mama i na tym skończyła się dyskusja.

Niedzielne spotkanie w stadninie okazało się sympatyczne. Przede wszystkim Adam, choć miły, wcale mnie nie podrywał. Wśród wielu zgromadzonych tam osób spotkałam znajomych ze starych czasów, poznałam też nowych.

Dziewczynki również wspaniale się bawiły. Niestety, nie porozmawiałam z panem Janem, źle się czuł. Adam jednak obiecał, że jeśli kuzyn dojdzie do siebie, postara się czegoś dowiedzieć.

Poznałam sekret babci

W poniedziałek z rana w moim salonie niespodziewanie zjawiła się najstarsza z sióstr mojej mamy, ciotka Mirka. Sądziłam, że mam zająć się jej włosami. Kuzynki czasem tak mnie zaskakiwały.  

Jednak ciotka popatrzyła na mnie badawczo i powiedziała:

– Podobno spotkałaś się z tym… Janem… No, co tak rozdziawiłaś buzię? Po naradzie z twoją matką i ciocią Olą uznałyśmy, że skoro już czegoś się dowiedziałaś, trzeba powiedzieć ci resztę. Bo jak zaczniesz wypytywać sąsiadów, to naopowiadają ci głupot – wyjaśniła. – Zrób mi mocnej kawy! Jedyna w rodzinie mam niskie ciśnienie.

Ciotka dostała kawę, a ja przycupnęłam na krześle obok niej. 

– Obiecałyśmy sobie, że nigdy nikomu tego nie powiemy. Nasza matka zbyt mocno cierpiała… No, a teraz ty… To było tak…

Antonina i Jan mieli po osiemnaście lat. Zobaczyli się na odpuście. Kiedyś było to wielkie wydarzenie towarzyskie. Zaczęli się spotykać. Rodzice Jana byli temu przeciwni – Antosia pochodziła z biednej rodziny. Młodzi, jak to młodzi, nic sobie z tego nie robili. Antosia zaszła w ciążę. Jan poinformował o tym rodziców, chciał się żenić, a jednak wyjechał.

Nikt nie wiedział, co się stało. Mimo to zrozpaczona Antosia postanowiła urodzić. Niestety, poroniła. Nie doszła jeszcze do siebie, gdy rodzice znaleźli dla niej męża. Chcieli uciszyć złe języki. Trafił się bezdzietny wdowiec, piętnaście lat starszy od Marysi. Że lubił wypić, nikogo nie obchodziło. Potem okazało się, że i żony nie szanował.

Wrócił Jan, przyszedł do rodzinnego domu Antosi, chciał się żenić. Ojciec Antosi poszczuł go psami. Była już mężatką, spodziewała się dziecka. Jan przepadł bez wieści. Wiele lat później wyjaśniło się, dlaczego porzucił Antosię – rodzice wysłali go do kuzynów aż do Szczecina. Tam podczas jakiejś roboty spadł z dachu, połamał się, leżał długo w szpitalu. Pisał listy, ale zatrzymywali je rodzice Antosi. Życie płynęło, córki rosły. Zmarł mąż Antosi.

– Pamiętam, że twoja babcia upierała się, aby każda z nas wyszła za mąż z miłości – zamyśliła się ciotka. – Chłopów mamy niezłych, ale czy to człowiek wie, jak wygląda miłość, kiedy nie widział jej w domu. Spodobali się nam chłopcy, my im, poszliśmy do ołtarza…

Ciotka dopiła kawę i poprosiła o podcięcie włosów. Obie przez dłuższy czas milczałyśmy zamyślone.

– Pamiętam, jak kiedyś, gdy byłyśmy małe – odezwała się ciotka – pracowałyśmy w ogrodzie, ten Jan przyszedł do naszej matki. Chwilę rozmawiali, potem złapał ją za rękę, pocałował… I odszedł. Mama potem długo płakała.  Nic nam nie wytłumaczyła, bałyśmy się, że ten człowiek chce zrobić jej krzywdę… Wiesz, jakie były czasy. Dopiero potem jako dorastające panienki z różnych podsłuchanych i zasłyszanych elementów poskładałyśmy całość.  

Po tej wizycie odwołałam dwie późniejsze klientki. Wróciłam do domu, jeszcze raz wyciągnęłam stare zdjęcia. Nagle pojęłam, dlaczego babcia tak wspierała mnie, gdy związałam się z Bartkiem. Marzyła o szczęściu, które jej zabrano.

Tylko czy babcia wiedziała, na czym polega miłość? Jako młoda dziewczyna przeżyła fascynację, potem rozdzielono ją z ukochanym. Straciła dziecko. Wydano ją za kogoś, kogo nie znała. Wyobrażała sobie, że z Janem byłaby szczęśliwsza. Ale czy tak byłoby naprawdę?

Po raz kolejny mi pomogła

Uświadomiłam sobie, że jeśli zechcę z kimś kiedyś być, to związek zacznę od przyjaźni. Bo najbardziej na świecie potrzebowałam zaufania, oparcia i troski. Królewicza z bajki i dziką namiętność już przeżyłam. Dobrze na tym nie wyszłam.

Po kilku dniach mój zakład odwiedził Adam. Powiadomił mnie, że pan Jan zmarł, a przed śmiercią podarował mu zdjęcie. Na zniszczonej czarnobiałej fotografii znajdowałam się… Ja? Nie, to była babcia Tosia w młodości. Pan Jan nosił jej podobiznę w portfelu przez całe życie.

Z Adamem najpierw widywaliśmy się wyłącznie podczas lekcji jazdy konnej, na które woziłam córki. Sporo rozmawialiśmy. Polubiłam te nasze spotkania. Nie przeszkadzała mi różnica wieku. Adam zaskakiwał mnie poczuciem humoru i ciepłem, z jakim się do wszystkich odnosił. Dowiedziałam się, że też sporo przeszedł.

Po kilku miesiącach i na prośbę uwielbiających go dziewczynek zjawił się u nas na kolacji. W pewnym momencie jako przyjaciel stał mi się niezbędny. Po kolejnych kilku miesiącach zostaliśmy parą. W Wigilię, w jego imieniny, zaręczyliśmy się.

Jestem przekonana, że tu znowu pomogła mi babcia. Tym razem już się nie pomyliła. Adam to nie królewicz. Ale prawdziwy rycerz, który nie pozwoli mnie skrzywdzić.

Czytaj także:
„Mój związek z wykładowcą miał być tajemnicą, a ja głupia uznałam to za romantyczne. Ciekawe, co na to wszystko jego żona”
„Wszyscy mieli Julię za wariatkę i pomyloną. Tylko ja wiedziałem, że ta niezwykła kobieta skrywa tajemnicę”
„Wzięłam ślub w tajemnicy przed rodziną. Mój mąż rozpłynął się w powietrzu bez rozwodu, a chłopak chce się oświadczyć”

Redakcja poleca

REKLAMA