„Wyszłam za mąż jako głupia i naiwna 19-latka. Po 30 latach nawet nie mogę na niego patrzeć”

kobieta której małżeństwo wisi na włosku fot. Adobe Stock
Przywykliśmy już do tego tonu wiecznego poirytowania. Kłóciliśmy się o wszystko i o nic. O dzieci, o moją mamę, o teściową, o kupno nowego telewizora, o sprzątanie, o skarpety rozrzucone po pokoju, o pieniądze wydane na pierdoły, o brudną wannę, o wizytę znajomych, o jego piwo, o moje kosmetyki…
/ 17.03.2021 13:43
kobieta której małżeństwo wisi na włosku fot. Adobe Stock

Kłócić można się o wszystko… Nie wiedziałam tego, gdy byliśmy z mężem młodzi. Wyszłam za niego, mając zaledwie dziewiętnaście lat, i do dziś pamiętam, jak nam było ze sobą dobrze. Zgodne, czułe i pełne namiętności małżeństwo. Dziś oboje jesteśmy już po pięćdziesiątce i wszystko się zmieniło. Wychowaliśmy dwójkę dzieci, które są już po studiach i świetnie sobie radzą z nowymi rodzinami, ale wysiłek związany z troską o nie kosztował nas bardzo dużo. Przez ponad trzy dekady codzienność stopniowo studziła nasze uczucia, aż w końcu doszliśmy do tego, co mamy teraz. Ciągle na siebie powarkujemy, o wszystko się siebie czepiamy i przypisujemy sobie tyko złe intencje.
– Baśka, gdzie mi schowałaś klapki? – krzyczał na przykład mąż z przedpokoju.
– Nigdzie nie chowałam.
– Jak to nigdzie, skoro nie ma ich tam, gdzie zwykle je zostawiam!
– Czyli na środku przedpokoju?

Odłożyłam robotę w kuchni i przyszłam zobaczyć, jak szuka tych swoich wymiętolonych i rozpadających się kapci.
– Nie bądź taka do przodu… – burknął.  
– Nie jestem. Nigdzie ci ich nie chowałam. Mogłam je co najwyżej odłożyć do dolnej szafki na buty.
– Nie ma tam, sprawdzałem. Zawsze mi gdzieś je wciśniesz, a potem nie pamiętasz. A ja tracę czas na szukanie.
– Czas, który przeznaczysz na przesiadywanie przed telewizorem.
– Należy mi się. Pracuję na ten dom!
A ja to niby co? Nie pracuję? Nie zarabiam? – też podniosłam głos, bo już mnie poważnie wkurzył.
– Tak, pracujesz. Głównie nad tym, jak pochować moje rzeczy! Gdzie one są?!
– Spróbuj poszukać pod fotelem. Pewnie sam je tam wcisnąłeś…
Wróciłam do kuchni, żeby zaraz usłyszeć, jak Olek pomrukuje, że znalazł. Że rzeczywiście były tam, gdzie mówiłam…

Ale nie tylko on się mnie czepiał. Ja też wiele razy urządzałam mu awanturę bez większego powodu. Zazwyczaj wtedy, gdy miałam już wszystkiego dość – byłam zbyt zmęczona, żeby znaleźć siłę na wyrozumiałość i życzliwość. Miałam nieuzasadnione pretensje, a potem tak jak on nie potrafiłam przyznać się do winy. Przeszkadzała mi duma. Zapomniałam już, jak to jest przeprosić, normalnie się pogodzić, przytulić. Tym sposobem złość odkładała się w jeszcze większe pokłady rozdrażnienia.
– Co ty robisz, Olek?! – wpadłam raz w szał na widok kawałków tynku rozrzuconych po świeżo wymytej podłodze.
Wróciłam właśnie z zakupów i zastałam niemiłosierny bajzel w przedpokoju.
– No jak to co? Usuwam ten placek pleśni. Sama chciałaś! – bronił się mąż.
–  Ale teraz, jak ja rano całą chałupę wysprzątałam?!
– A kiedy mam to zrobić, jak nie w sobotę? W tygodniu po pracy, kiedy ledwo żyję?
– Przecież jeszcze raz będę musiała wszystko sprzątać, cholera.
– Ja ogarnę po sobie, spokojnie.
– Jasne. Tak jak zawsze… Daj mi chociaż przejść, do cholery!
No i tak właśnie w ostatnich latach wyglądało nasze małżeństwo.

Przywykliśmy już do tego tonu wiecznego poirytowania. Kłóciliśmy się o wszystko i o nic. O dzieci, o moją mamę, o teściową, o kupno nowego telewizora, o sprzątanie, o skarpety rozrzucone po pokoju, o pieniądze wydane na pierdoły, o brudną wannę, o wizytę znajomych, o jego piwo, o moje kosmetyki…
Owszem, bywały między nami okresy jako takiego spokoju i względnej czułości, ale nigdy nie wiadomo było, kiedy znów wkroczymy na wojenną ścieżkę. Bo kłótnie wybuchały gwałtownie, bez uprzedzenia.
Jak na przykład wtedy, gdy sprzątaliśmy piwnicę i znaleźliśmy stare kasety wideo z początków naszego małżeństwa. Żadne z nas nie przypuszczało, że te nagrania staną się powodem kolejnej wielkiej kłótni.

Przynieśliśmy je do domu podekscytowani i włożyliśmy do starego magnetowidu, który też leżał w piwnicy i czekał na lepsze czasy. Ku naszemu rozczarowaniu okazało się, że prawie nic na tych starych VHS-ach nie widać. Że są zniszczone.
– Szlag by to… Patrz, tutaj jest nasz ślub, a tu chrzciny Marcina. A tutaj nasze pierwsze wakacje we dwoje…. – pokazywał mąż etykiety kolejnych kaset.
– I co? Nic nie działa?
Działa, obraz jest, ale mało co widać. Wilgoć i kurz zrobiły swoje… – westchnął.
– Jak to zrobiły swoje? Nie rozumiem?
– No popsuły kasety. Nic z tego już chyba nie będzie.
– Jak to nic nie będzie? Olek, do cholery. Przecież to nie są jakieś stare pocztówki. To są nasze jedyne pamiątki z tamtych czasów!
– Wiem, nie musisz mi tłumaczyć. Też mi ich szkoda i nie rozumiem, dlaczego na mnie ryczysz? Czy to ja je popsułem?!
– A kto? Ile cię czasu prosiłam, żebyś posprzątał piwnicę? Wyrzucił śmieci i przyniósł to, co wartościowe?! No ile?!
– Nic o przynoszeniu nie mówiłaś. Marudziłaś tylko o sprzątaniu!
– No i co? Posprzątałeś? Posprzątałeś?!
Tak oto zaczęła się kolejna awantura pełna goryczy i wzajemnej niechęci.

Zupełnie bezsensowna, bo przecież w tym, że kasety się popsuły, była też moja wina. Owszem, prosiłam Olka, żeby posprzątał, żeby zrobił porządek w piwnicy, ale przecież sama też mogłam pomyśleć i zabrać stamtąd cenne rzeczy. Przyznaję więc, że zrobiłam mu wtedy niepotrzebną awanturę. Wyładowałam na nim złość. Dziś moje wyrzuty sumienia są jeszcze większe niż wtedy, bo wkrótce potem Olek zrobił coś, co okazało się prawdziwym przełomem. Co uzmysłowiło mi, że musimy się opamiętać, bo przecież wciąż się kochamy…
Kłótnia o kasety była głośniejsza i gwałtowniejsza niż przeciętne sprzeczki, więc nastąpiły po niej długie, ciche dni. Nie gadaliśmy ze sobą przez niemal tydzień. W następną sobotę Olek zrobił jednak coś, co nie tylko nas pogodziło, ale zmusiło do poważnej małżeńskiej refleksji.

Zaczęło się od tego, że przyszedł do mnie do kuchni i poprosił, żebym poszła z nim do salonu. Tam stała już na stole butelka wina i dwa kieliszki. Wypucowane na błysk – tak jak lubię.
– Będziemy się godzić? – zapytałam.– I oglądać.
– Ale co? Bo ja nie za bardzo mam teraz czas – wskazałam palcem na kuchnię.
– Pozwól tylko, że ci coś puszczę. Sama ocenisz, czy warto przy tym posiedzieć.
Nalał mi wina, wziął pilota od DVD i włączył odtwarzanie, a na ekranie telewizora wyświetliło się coś, czego absolutnie się nie spodziewałam – nagranie z naszego ślubu! Patrzyłam na samą siebie sprzed lat i próbowałam zrozumieć, co się stało, że jednak oglądamy film, który miał być zniszczony.
– Oluś, skąd to masz? Przecież to było na kasetach… A ty z płyty puszczasz teraz…
– Znalazłem firmę, która zajmuje się odzyskiwaniem nagrań ze starych taśm VHS. Nie jest to już nawet takie strasznie drogie.
– Ile zapłaciłeś?
– Moja tajemnica.
– I co się udało odzyskać?
– Wszystko. Ślub, chrzciny…
– O matko! Ale super. Oluś! – przytuliłam go, jednocześnie wgapiając się w telewizor. – Zatrzymaj na chwilę, wyłączę gaz pod garami i siadamy. Ale numer, ja cię kręcę!   
Już wtedy, przed seansem byłam w wyśmienitym nastroju, ale kolejne nagrania tylko mi go poprawiały. Oglądaliśmy z Olkiem nasze początki i śmialiśmy się, popłakując co chwila ze wzruszenia. Było śmiesznie i sentymentalnie, ale było przede wszystkim refleksyjnie. Co chwila zerkałam na Olka i wydawało mi się, że myśli o tym samym co ja. Że w jego głowie coraz wyraźniej pobrzmiewa pytanie, co się z nami stało. Dlaczego już się tak nie całujemy, już nie przytulamy w ten sposób co kiedyś? Dlaczego się tak nie dogadujemy?

Kiedy doszliśmy do kasety z chrzcin Izy, zobaczyłam, z jaką czułością spoglądamy na siebie, stojąc przed ołtarzem… Poprosiłam wtedy Olka, żeby znów zatrzymał.
– Czy ty też to widzisz? – zapytałam.
– Chyba wiem, co masz na myśli…
Przecież myśmy się wtedy tak świetnie dogadywali… – westchnęłam.
– I nie krzyczeliśmy na siebie.
– Co się w takim razie stało? – zapytałam.
– Dobrze wiesz. Codzienność, rutyna. Ale to można zmienić… Trzeba się tylko starać.

Pogadaliśmy sobie wtedy o wszystkim złym, co między nami. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że Olek widzi nasze problemy tak samo – też chciałby skończyć z tym powarkiwaniem. Też chciałby za wszystko przeprosić i wiele razy się szykował, ale zabrakło mu odwagi.
Zgodziliśmy się oboje, że od dziś postaramy się wszystko naprawić.
– Może byśmy gdzieś pojechali… – zaproponował Olek nagle. 
– To jest dobry pomysł.
– Może do Ustki, co? Tam byliśmy pierwszy raz razem. Na naszych pierwszych wakacjach we dwoje.
– Ale byłoby fajnie!
– A wiesz, że ten wyjazd jest na kasecie?
– Poważnie?
– No tak, tutaj. Patrz! Co prawda, tylko parę minut, ale zawsze coś. Puścić?
–  Jasne, dawaj!
– Oluś… – zatrzymałam go jeszcze na chwilę, zanim znów włączył odtwarzanie.
– Co?
Kocham cię i przepraszam.
– Nic nie szkodzi. Ja też przeginałem… I też cię kocham, Basieńko.
Tak oto zaczęła się druga połowa naszego małżeństwa. Taką mam przynajmniej nadzieję, bo od dnia, kiedy obejrzeliśmy nagrania z naszej przeszłości, minęło półtora roku, a my coraz lepiej się dogadujemy. Oczywiście, kłócimy się jeszcze od czasu do czasu, ale widzę, że Olek się stara. Ja też się pilnuję, dzięki czemu jest między nami znacznie więcej czułości. Każdemu polecam taką terapię. Zerknijcie na swoje pamiątki, by przypomnieć sobie, jak było, zanim straciliście do siebie cierpliwość.

Więcej prawdziwych historii:
„Wiecie, które kobiety wybaczają zdradę? Z doświadczenia wiem, że te, które mają wysokie poczucie własnej wartości”
„Liczyłam na romans z młodym byczkiem, ale on miał mnie za starą zdesperowaną babę. I ja chciałam z nim zdradzić męża!”
„Mój 65-letni ojciec związał się z 28-latką. Przestało mi to przeszkadzać, gdy… mnie uwiodła”

Redakcja poleca

REKLAMA