„Liczyłam na romans z młodym byczkiem, ale on miał mnie za starą zdesperowaną babę. I ja chciałam z nim zdradzić męża!”

kobieta która szuka romansu fot. Adobe Stock
Mój mąż to obrzydliwy seksista. Uważa, że każda kobieta po 50. robi się otłuszczoną, pomarszczoną śliwką, a mężczyźni do końca życia pozostają gładziutcy i jędrni jak za młodu. I tak mi przyszło do głowy – też mogę woleć młodszych! Zwłaszcza, że pojawiła się okazja…
/ 17.03.2021 11:29
kobieta która szuka romansu fot. Adobe Stock

Nie mówiłem ci, że spotkałem Halinę? W zeszłym tygodniu, w spożywczaku. Stary, w życiu bym jej nie poznał. Dopiero jak podeszła i zaczęła do mnie mówić, coś mi zaiskrzyło w głowie. Nie masz pojęcia, co też się z nią porobiło…

Lepiej zaparzę kawę, zamiast słuchać jeszcze raz tego seksistowskiego międlenia. Oczywiście Irek już mi zrelacjonował całe wydarzenie na świeżo. A teraz kolejny raz przy kumplu pastwił się nad tą nieszczęsną Haliną, która tak bardzo utyła. Znając Radka, ochoczo dołączy do tej małej egzekucji. Co za rozkosz, pastwić się nad bliźnimi, większej radochy już nie ma.
Inna sprawa, że te baby naprawdę o siebie nie dbają. Wyglądają czasem jak kocmołuchy. Zasługują na słowa krytyki. Ale…
– …spójrz na siebie, na swoich kolegów, jak oni się prezentują. Wielkie brzuszyska, potrójne podbródki, wyłysiałe głowy. Wory pod oczami od permanentnego opilstwa. Dlaczego tak zupełnie nie zajmuje to twojej uwagi, tymczasem widok grubej Haliny budzi aż takie emocje? I to przecież dotyczy nie tylko jej, każda z twoich dawnych koleżanek wygląda ponoć „tragicznie”. A to „babuleńka”, a to „smok” albo inny „potwór”. Pomyślałby kto, że naprawdę.
– Tak, naprawdę, wyglądają tragicznie. Czas obchodzi się z kobietami dużo gorzej niż z mężczyznami, to powszechnie wiadomo. Tyją, rozrastają się do jakichś niebotycznych rozmiarów, twarze im się marszczą jak suszone śliwki…
– …a facetom nie?! Ich gęby to jędrne jabłuszka, a te brzuchy i podbródki to ja sobie zmyślam?!
– Ach, to dotyczy tylko niektórych. I nie daje aż tak przygnębiających rezultatów.
– Irku, zejdź na ziemię! Swoich kolegów widujesz na co dzień, prawie tak jak i mnie. Nie dostrzegasz w nich zmian. Jak spotkasz któregoś po trzydziestu latach, szok będzie jeszcze większy.
– Na pewno nie, facetom z otyłością bardziej do twarzy, po prostu mężnieją. Kawał chłopa zawsze znajdzie amatorkę, a zapasione babsko… Już nie bądź taka solidarna, nie do twarzy ci z tym. Sama jesteś przecież wyjątkowa. Absolutnie wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju. Trzymasz się wspaniale, wyglądasz świetnie, ale dobrze wiesz, że na wygląd trzeba ciężko zapracować. Więc nie broń tak namiętnie zapuszczonych, gnuśnych bab, dla których całym wszechświatem stają się wnuki.

Tu akurat się z nim zgadzam. Tak, gnuśność budzi we mnie obrzydzenie i tępię ją w sobie z walecznością wojów spod Grunwaldu. Jestem w świetnej formie dzięki codziennej wytrwałości i napawa mnie to dumą – moja forma i moja wytrwałość.
Jak ktoś sobie odpuszcza, niech nie oczekuje litości. Może rzeczywiście nie powinnam aż tak bronić tej Haliny i innych biednych hipopotamic. Tyle tylko, że to dotyczy obu płci, a tego mój ukochany małżonek nie może zrozumieć. Choć to całkiem proste. Chętnie dogryzłabym mu zapuszczeniem intelektualnym, ale już się nie chcę awanturować, bo wiem, że ten odcisk zabolałby mocno. Irek od lat zajmuje się swoim ciałem odwrotnie proporcjonalnie do stanu umysłu. Siłownia, basen, jogging, ciuchy z modnych sklepów, specjalne szampony do włosów „przywracające naturalny ciemny kolor”. Ostatnio zaczął smarować twarz kremem przeciwzmarszczkowym i interesuje się balsamami do ciała. Podobają mi się zadbani mężczyźni, ale on jednak już przesadza. Niewiele czasu zostaje mu na przeczytanie książki.
„Praca wystarczająco mnie ogłupia” twierdzi, gdy zwracam na to uwagę. Czyli co – książki miałyby ogłupić go do reszty? Lepiej się zająć bieganiem? Resetowaniem biednego, przepracowanego mózgu?

Ja tymczasem, nie chwaląc się, postanowiłam kontynuować edukację i wykształcić się tak, jak zawsze marzyłam, ale życie nie pozwoliło. Czyli zrobić doktorat. Dzieciaki wyfrunęły z domu, moja posada w urzędzie gminy mało mnie absorbowała i czułam, że mój mózg jest niedoinwestowany, niewykorzystany w swoim potencjale. Zawsze lubiłam prozę Iwaszkiewicza, na temat jego opowiadań napisałam magisterium i doszłam do wniosku, że temat mogę zgłębiać w nieskończoność. Otworzyłam przewód doktorski i… zrobiłam to. Łatwo nie było, ale tym większa satysfakcja. Udało się.
W dniu pięćdziesiątych piątych urodzin, jak zawsze olśniewająca – widziałam to w lustrze i w spojrzeniach zaproszonych gości – oblewałam nie tylko jubileusz, ale również nowy stopień naukowy. Jak się bardzo chce, to wszystko można. Starość (chociaż ja ani trochę nie czuję się stara) może być owocna, przynosząca sukcesy, może mieć smak satysfakcji i szczęścia.

Więc jeśli ktoś pomiaukuje i stęka, niech się lepiej weźmie do roboty i coś ze sobą zrobi. To moja rada.
Kilka miesięcy później niewielkie wydawnictwo naukowe zaproponowało, że wyda moją pracę doktorską. Zostałam zaproszona na spotkanie z redaktorem. Szłam na nie jak burza, z rozwianym włosem i rosnącą do gigantycznych rozmiarów pewnością siebie. To jakiś znak – myślałam. Druga połowa mojego życia zapowiada się ekscytująco. Wydam książkę, choćby i w małym nakładzie, będę spotykać się z czytelnikami na wieczorach autorskich, podpisywać egzemplarze, słać czarujące uśmiechy. A może sama zacznę pisać opowiadania? Czemu nie? Tyle ich w życiu przeczytałam, pisanie nie jest aż takie trudne. No, na pewno nie na poziomie Iwaszkiewicza, ale bez przesady, nie każdy musi być wielki. Wystarczy mi średniość, przeciętność, kilka dobrych recenzji, kilku wiernych czytelników, średni nakład…
Weszłam do redakcyjnego pokoju rozmarzona i już prawie obmyślająca treść pierwszej noweli. Za biurkiem siedział facet, dobrze zbudowany, na oko 30 lat.

Patrzył na mnie z urzędowym uśmiechem, ale tak dokładnie to mnie chyba nie widział, bo zatopiony był w swoich, chyba dość ponurych, myślach. I dobrze, bo dzięki temu mogłam mu się bezkarnie przypatrywać. A było czemu!
Piękny. Nie w lalusiowato-gogusiowatym stylu, przeciwnie, twarz miał pokrytą trzydniowym zarostem i była to twarz zmęczona życiem, a już z pewnością weekendem. Rysy ostre, chociaż nie kanciaste, oczy blisko osadzone, ciemne, nieufne. Wąskie usta zaciśnięte w kreskę, szczęka mocna, silna, jak u boksera. Generalnie – wcale nie wyglądał na redaktora, jeśli w ogóle ktoś wygląda. Raczej jednak na chirurga po trzech operacjach na otwartym sercu. Albo na komornika, który wyeksmitował właśnie kolejną rodzinę zwracając mieszkanie prawowitym właścicielom…
Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Miałam ochotę wykrzyknąć: „Panie Piotrze, dajmy spokój Iwaszkiewiczowi i moim o nim wypocinom, wyjdźmy z tej nudnej redakcji, chodźmy na drinka i upijmy się razem, a potem…”. Co mogłoby być potem, wolałam sobie jeszcze nie wyobrażać, bo i tak już ciemniało mi w oczach.

Zawadiackim ruchem głowy odrzuciłam do tyłu moje długie, świeżo umyte szamponem zwiększającym objętość włosy. Pan Piotr wreszcie się do mnie uśmiechnął.
Zdaje się, powodem było zakończenie naszego spotkania. Wydukał jakąś formułkę, a ja uświadomiłam sobie, że nic, kompletnie nic nie zrozumiałam z tego, co do mnie mówił. Wszystko jedno. Wstałam cała w uśmiechach. Co za szczęście, że włożyłam tę obcisłą spódnicę – myślałam. Tak pięknie podkreśla linię moich dojrzałych, superkobiecych bioder…
Pożegnaliśmy się, umawiając na kolejne spotkanie. Za trzy tygodnie. Jak ja to miałam wytrzymać? Tyle czasu!
Po powrocie do domu natychmiast wyszukałam go na Facebooku. Jego zdjęcie profilowe – o mój Boże! Czy to nie kolejny znak? Wystylizowany był na nim na dżentelmena z okresu międzywojnia: elegancki garnitur, pantofle, kapelusz, mały wąsik i laseczka w dłoni. Wyglądał bosko. Ależ by z nas była para! Gdybyśmy poszli na bal przebierańców, wzbudzilibyśmy zachwyt.
Wysłałam mu zaproszenie do grona znajomych, przyjął je, chociaż dopiero następnego dnia. No tak, taki to nie ma nadmiaru czasu. Mogłam teraz oglądać inne jego fotografie i wpatrywać się w nie bez końca. Co za przepiękny mężczyzna.

Zaczęłam obserwować się w lustrze z większą niż dotychczas uwagą. Zauważyłam, że gdy patrzę na siebie w okularach, widzę trochę inną twarz, mniej moją. Naprawdę mam tyle zmarszczek? A te pionowe, biegnące przez środek policzków, to co za jedne? Mogłabym się założyć, że jeszcze wczoraj ich nie było. Zrobiły się w nocy? Może jeszcze znikną?
Ale figura prezentowała się wciąż świetnie, nie na darmo ćwiczę codziennie, chodzę na basen i jogę. No i te włosy. I ten szyk. Ciekawe, ile tak szykownych kobiet zna mój redaktor? Te współczesne dziewczyny tak o siebie nie dbają! Noszą tenisówki albo nawet trampki dramatycznie skracające każdą nogę. A już te legginsy na wielkich tyłkach? Lepiej nie mówić. Im większe cztery litery, tym mniejsze legginsy!

Ze zdjęć i wpisów wynikało, że mój redaktor jest człowiekiem samotnym i nieobciążonym rodziną. Znalazłam fotografie paru kobiet, ale żadna nie wydała mi się piękna ani choćby interesująca. A gdyby tak spróbować? Dać mu do zrozumienia, że też może popróbować? Czy coś z tego by mogło wyniknąć? Jestem kobietą atrakcyjną, muszę o tym pamiętać.
Wieczorami pracowałam nad tekstem, bo w końcu, dzięki czatom, dowiedziałam się chytrze, co właściwie powinnam z nim robić. Nocami, już po zgaszeniu światła, oddawałam się marzeniom. Piotr zawładnął moją wyobraźnią kompletnie. Całkowicie. Na jawie i we śnie.
Co się z tobą dzieje? – dopytywał Irek. – Zachowujesz się ostatnio bardzo dziwnie.
– Nic, to tylko przemęczenie – kłamałam bez mrugnięcia okiem. – No wiesz, pracuję nad książką. Daję z siebie wszystko, żebyś nie musiał się mnie wstydzić.
– Wiem, wiem, jestem z ciebie taki dumny! Ale odżywiaj się lepiej i pobiegaj trochę czasem, bo marnie wyglądasz.
– Naprawdę? Marnie? Co masz na myśli? – nie mogłam ukryć zaniepokojenia.
– O, bez przesady, jesteś bardzo piękna, jak zawsze, tylko ciut przemęczona, sama przecież mówisz. Trzeba ci trochę relaksu.

Zbliżał się termin kolejnego spotkania z redaktorem, więc na wszelki wypadek biegałam i wcinałam witaminy. W krytycznym dniu wystroiłam się jak na pierwszą w życiu randkę. Byłam tak zdenerwowana, że nie mogłam porządnie się pomalować, ręka mi się trzęsła. W konsekwencji przesadziłam z makijażem. Wyglądałam dramatycznie i drapieżnie. Może i dobrze. Czułam się jak drapieżnik, prawdziwa dzika kocica.

Ku wielkiemu zdziwieniu z miejsca dostrzegłam, że image Piotra się zmienił – gładko ogolony i dobrze wyspany sprawiał wrażenie zadowolonego z życia osiłka. Sportowiec po niewielkim treningu, świadomy napięcia i sprężystości swoich wspaniałych mięśni. Uśmiechał się trochę idiotycznie. Chyba go peszyłam. Ale odprowadził mnie na korytarz, rozmawialiśmy jeszcze chwilę, starałam się jak najdłużej przytrzymać jego uwagę. W pewnym momencie wyminęła nas młoda kobieta, jakaś koleżanka po fachu. Wpatrywała się w mojego Piotra i dziwnie przewracała oczami. Co jest? Szybciutko przeniosłam wzrok na niego i zrozumiałam. Dziewczyna zareagowała na złośliwy grymas. Za pomocą głupich min naśmiewali się ze mnie w mojej obecności. Nawet nie poczekali, aż wyjdę. Zalała mnie fala upokorzenia. Pożegnałam się i wypłoszona, zgarbiona, już nie kocica, ale mysz jakaś – szybciutko uciekłam. Cieszyłam się jedynie z tego, że nie połamałam obcasów.

Czy jestem aż tak beznadziejna? Jak gruba Halina i inne znajome babcie, z których naśmiewa się mój mąż wespół z kumplami, przy piwie? Przecież to nieprawda! Każdy mi mówi, że się wcale nie starzeję, że kwitnę, olśniewam. Wszystkich – tylko nie jego.
Schowałam na dno szafy obcasy, a nienawistną mi teraz obcisłą spódnicę wrzuciłam do worka. Zaniosę do skrzyni z używanymi ciuchami, niech się którejś przyda. Uporządkowałam biurko i ruszyłam do roboty. Zaczęłam pisać swoje pierwsze opowiadanie.

Więcej prawdziwych historii:
„Mój 65-letni ojciec związał się z 28-latką. Przestało mi to przeszkadzać, gdy… mnie uwiodła”
„Po śmierci męża córki przestały mnie odwiedzać. Nie mam nawet kontaktu z wnukiem, bo nie zna polskiego”
„Wysłałam syna na terapię konwersyjną dla homoseksualistów. Zamiast mi podziękować, nasłał na mnie policję”

 

Redakcja poleca

REKLAMA