Kazik wyjechał na studia do Warszawy, Mirelka zamieszkała w sąsiedniej wsi u teściów, mnie rzuciło najdalej, aż do Ameryki. Nasz gwarny, trochę ciasny dom opustoszał, zabrakło rąk do pracy w gospodarstwie. Tata odchorował decyzje niewdzięcznych dzieci, długo się gryzł, że nikt po nim nie przejmie świętej ziemi, która żywiła nas od co najmniej trzech pokoleń – bo wcześniejsza historia naszej rodziny ginęła w pomroce dziejów.
Kazik regularnie meldował, że trudno mu na to patrzeć
– Ty masz dobrze, siedzisz za Oceanem i nic cię nie obchodzi, że muszę to wszystko znosić. Łzy matki, wyrzuty ojca albo jego zacięte milczenie.
Po każdej rozmowie z bratem czułam się chora ze wstydu i poczucia winy, oczyma wyobraźni widziałam rozpaczającą mamę i ojca pogrążonego w depresji. Nie miał im kto pomóc, dzieci rozbiegły się po świecie, na starość zostali sami.
– Nie przesadzajmy, nie jest im tak źle – mitygował mnie Kazik, kiedy popłakałam mu się w słuchawkę telefonu. – Może trochę przesadziłem, ale znasz rodziców. Chcieliby, żeby było jak dawniej, a ja się nie nadaję na gospodarza. A, byłbym zapomniał. Przyślij trochę kasy ekstra, bo dach obórki przecieka, trzeba nowy położyć.
– Na tej ruinie? – zdziwiłam się. – Nie lepiej rozebrać? Rodzice od dawna krów nie trzymają.
– Budynek ze zdrowej cegły zawsze się przyda – odparł enigmatycznie Kazik.
Wysłałam dodatkowo, ile mogłam, brat nie był zadowolony, ale załatwił, że dekarz poczeka na resztę zapłaty. Musiałam mocno ograniczyć własne wydatki, żeby ze wszystkim nastarczyć – co miesiąc wysyłałam rodzicom coś w rodzaju emerytury, dodatkowe koszty na ten obórkowy dach trochę mnie przytłoczyły. Ale dałam radę i byłam z siebie bardzo dumna.
Bratankowi nie bardzo się spodobała moja klitka
Od lat pomagałam rodzinie, dzięki mnie rodzice mieli godną starość, Kazik mógł studiować medycynę a potem zarabiać grosze na stażu. Uzbierałam na posag dla Mirelki, przesłałam pieniądze na remont obórki, domu, kupno samochodu. Rodzina kosztowała, ale była tego warta. Nie narzekałam, w przeciwieństwie do moich bliskich. „Ty to masz dobrze” – słyszałam od mamy, brata i siostry. Według nich nie miałam kłopotów, żyłam w amerykańskich luksusach i opływałam w gotówkę. Prawda leżała pośrodku.
Owszem, zarabiałam przyzwoicie, ale oszczędzałam na wszystkim, żeby pomagać rodzinie, byłam najstarsza z rodzeństwa, uważałam to za swój obowiązek. Nie miałam wielkich wymagań, mogłam słać pieniądze do kraju. Niczego się nie dorobiłam, latami wynajmowałam skromne mieszkanie w nie najlepszej dzielnicy, lokując większość pieniędzy w kraju. Tam był mój dom, idealizowałam ojczyznę. Tęskniłam za polami, śpiewem skowronka i zapachem rozrzucanego po polu nawozu.
Jak większość rodaków na obczyźnie chciałam emeryturę spędzić w kraju, wśród swoich, otoczona miłością rodziny. Utrzymywaliśmy stały kontakt, mama pisała do mnie długie listy, opowiadała w nich, jak to inni mają dobrze. Kasprzykowie doczekali się pociechy z syna, prowadzi gospodarstwo aż furczy, nie muszą się o nic martwić. Olędzkich Kasia, dobra dziewczyna, wróciła na gospodarkę z mężem, Olędzcy nie lubią zięcia, ale zawsze to jakieś wsparcie. Spomiędzy zdań przebijał żal wzbudzający we mnie poczucie winy, że zostawiłam rodziców.
Pieniądze to nie wszystko, nie zastąpią żywego człowieka. Raz omal nie rzuciłam życia w Stanach i nie wróciłam do kraju. Pomysł oprotestował Kazik, któremu zwierzyłam się na fali rozżalenia.
– Nie wygłupiaj się, siostra, co tu będziesz robiła? Ziemia jest wydzierżawiona, rodzice zabezpieczeni, krzywda im się nie dzieje, bardziej im się przydasz tam niż w Polsce.
Przekonał mnie, z latami nabrał pewności siebie, miał tytuł doktorski, prowadził zajęcia ze studentami. Byłam z niego dumna, gdy odwiedził mnie w Stanach, bawiąc na międzynarodowym kongresie lekarskim. Doskonale się prezentował, elegancki doktor był z mojego braciszka, nie mogłam się napatrzeć. Widzieliśmy się krótko, Kazik mieszkał w hotelu i miał dla mnie mało czasu, ale obiecał przysłać bratanka.
Mateusz miał 16 lat i nie mógł się doczekać, by poznać amerykańską ciotkę. Wysłałam zaproszenie, dokupiłam używany tapczan, bo moje mieszkanie przystosowane było dla jednej osoby, i czekałam ciekawa, jak wygląda mój bratanek i czy się polubimy. Mateusz nie zawiódł, był sympatyczny, wesoły, a przy tym ciepły i serdeczny, zupełnie jak jego ojciec w dzieciństwie. Też była z Kazika przylepa, tylko potem mu przeszło. Mati był operatywny, sam przyjechał z lotniska, wracając z pracy, zobaczyłam go pod domem. Znaliśmy się tylko ze zdjęć, więc powitanie wypadło blado, za to serdecznie zaprosiłam go do środka. Mateusz przekroczył próg i jakby go zatkało.
– Co tak zamilkłeś? – zagadnęłam go. – Zmęczony jesteś? Bo ja tak. Zaraz zrobię coś do jedzenia, odpoczniemy, pogadamy, lepiej się poznamy. Spać będziesz za przepierzeniem, możesz tam rozpakować rzeczy. Drugiego pokoju nie ma, wynajmuję małe mieszkanko, dla mnie jednej wystarczy, ale może tobie będzie niewygodnie…
Mateusz grzecznie zapewnił, że tapczan jest wszystkim, o czym marzył, ale widziałam, że humor mu się zepsuł.
– Nie podoba ci się? – spytałam zaniepokojona; znajome poczucie winy wypełzło z kąta, każąc pomyśleć o niedrogim hotelu dla bratanka.
Mateusz, dobre dziecko, nie chciał słyszeć o takich luksusach, rozchmurzył się i zapewnił, że będzie nam razem wspaniale. Miał rację, zaprzyjaźniliśmy się. Przez cały pobyt namawiał mnie do odwiedzenia starego kraju, wymawiałam się, że to za drogo kosztuje, a on swoje.
– Raz czy dwa ciocia nie przyśle im pieniędzy i styknie. Znaczy obleci, czyli wystarczy. Trzeba wreszcie pomyśleć o sobie, o innych już się ciocia wystarczająco namyślała.
– Nie można być egoistą, Mati – karciłam go, ale pomysł mi się spodobał.
Tyle lat nie odwiedzałam kraju, może rzeczywiście pora to zmienić?
– Będę na ciocię czekał – zapowiedział Mateusz, kiedy się żegnaliśmy, i mocno mnie uściskał.
Łzy same poleciały, nagle dotkliwie odczułam emigracyjną samotność. Setki ludzi przewijały się przez lotnisko, każdy gdzieś leciał, kogoś miał…
– Niech ciocia nie płacze, tylko pakuje walizkę i przyjeżdża – krzyknął z daleka bratanek i znikł w tłumie.
Rok później ja także wsiadłam do samolotu i poleciałam do Polski. Wieś wyglądała dużo lepiej, niż zapamiętałam, stare domy odnowiono, postawiono nowe, ale prawdziwa niespodzianka czekała u celu. Nasze obejście także się zmieniło, i to znacząco. Stary dom przycupnął z boku, wyparty przez wspaniałego sąsiada, piętrową kamienicę z fantastycznym frontonem i tarasem.
– Drugi taras, większy, jest od strony ogrodu – objaśniła mama, nie wypuszczając mojej ręki. – Bardzo to wygodne, jak trzeba zrobić przyjęcie dla znajomych Kazika.
– On tu mieszka? – wyjąkałam, nie mogąc wyobrazić sobie warszawskiego doktora na wsi.
– A skądże – mamę rozśmieszyła naiwność córki. – Przyjeżdża na lato albo na weekend. My tylko pilnujemy z ojcem willi, mieszkamy tam, od tyłu. Chodź, to ci pokażę.
Obejrzałam wszystko. Okazało się, że dom rodziców, a także obórka, nigdy nie były remontowane, moje pieniądze szły na budowę pałacyku dla brata. Kazik wielkodusznie podzielił się nim z rodzicami, prawdopodobnie dlatego, że potrzebował konsjerżów. Mirelka też dostała co nieco z moich amerykańskich darowizn, wystawili ze szwagrem ładny dom na posesji teściów, tylko zabrakło im na wykończenie. Mama zwróciła mi uwagę, że byłoby dobrze, gdybym pomyślała o siostrze, dla mnie to tyle co nic, a jej grosz się przyda.
Z każdym słowem mamy wiecznie towarzyszące mi poczucie winy ulatniało się, ustępując miejsca strasznemu gniewowi. Po to tyle lat harowałam? Zbudowałam rodzinie dwa wspaniałe domy, sama mieszkając w klitce. Nic dziwnego, ze Mateusza zatkało, był przyzwyczajony do innych warunków. Wyszłam na ostatnią naiwniaczkę, pewnie zrobiło mu się mnie żal, dlatego chciał, żebym na własne oczy zobaczyła, na co idą moje pieniądze. Rodzice naszykowali dla mnie pokój w willi brata, ale odmówiłam.
Zatrzymałam się w starym domu, wcale nie tak niewygodnym, jak mi to opisywano. Byłam wściekła, z chęcią wyładowałabym gniew na Kaziku, ale braciszek przezornie nie pojawił się na wsi. Rodziców oszczędziłam, co oni winni, ale miałam do nich żal, że pozwolili mnie wyzyskiwać, dlatego postarałam się skrócić wymarzone wakacje w kraju.
Z dwojga złego wolałam nostalgicznie tęsknić za ojczyzną, niż oglądać na co dzień moich pazernych krewnych. Poczucie misji przeszło mi jak ręką odjął, przestałam się obwiniać, że porzuciłam starych rodziców. Widziałam na własne oczy, że mieszkają w warunkach, o jakich mogłabym tylko marzyć, z ukochanym synem na wyciągnięcie ręki, więc ucięłam dotacje. Teraz żyję jak człowiek, nie skąpiąc sobie na nic i odkładam pieniądze na przyszłość, żeby nie być od nikogo zależną. Bo na rodzinę raczej nie będę mogła liczyć.
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Mama wymyśliła, że chcę ją oddać do hospicjum, a jej mieszkanie przerobić na burdel
Przez teściową nie mogłam cieszyć się ciążą. Nic jej nie pasowało...
Byliśmy zawsze zgraną rodziną. Potem pokłóciliśmy się o podział majątku