„Po śmierci męża musiałam nauczyć się żyć na nowo. Samotność leczyłam zakupami, a nową miłość dostałam do nich w promocji”

Zakochana kobieta fot. Adobe Stock, JackF
„Pewnego dnia mój mąż, już bardzo słaby, powiedział, żebym przestała męczyć jego i siebie i żebym go wreszcie posłuchała, bo ma mi coś ważnego do powiedzenia. Wytłumaczył mi, że kiedy zostanę sama, muszę się nauczyć żyć tak, jakbym nagle straciła jedną rękę”.
/ 25.06.2022 17:30
Zakochana kobieta fot. Adobe Stock, JackF

Dopóki żył mój mąż wszystko było łatwiejsze: nigdy się u nas nie przelewało, ale biedy też nie zaznaliśmy, więc nie miałam potrzeby oglądania każdej złotówki przed jej wydaniem.

Nie zarabialiśmy kokosów, ale oboje mieliśmy stabilne zatrudnienie i umieliśmy liczyć, dlatego wychowaliśmy i wykształciliśmy syna, w ostatnich latach udało się nam zrobić kapitalny remont mieszkania, a nawet co nieco zaoszczędzić na czarną godzinę.

Nie byliśmy na to przygotowani

Ludzie mówią i myślą o czarnych godzinach, ale głównie teoretycznie, tak jakby na ich zegarach takiej nie przewidziano. Myśmy sądzili podobnie, dlatego gdy przyszła nagle i bez ostrzeżenia w postaci ciężkiej choroby mojego męża, zastała nas nieprzygotowanych.

To znaczy niby wiedzieliśmy, co robić, mieliśmy jakieś pieniądze, ale najtrudniej nam było się zebrać, opanować żal i rozpacz, a później działać w miarę spokojnie i racjonalnie. Wszędzie szukaliśmy pomocy, u rozmaitych uzdrowicieli i szarlatanów także. Poszło na to dużo pieniędzy i nerwów, zanim zrozumieliśmy, że płacimy tylko za nadzieję, która z dnia na dzień gasła i odlatywała.

Pewnego dnia mój mąż, już bardzo słaby, powiedział, żebym przestała męczyć jego i siebie i żebym go wreszcie posłuchała, bo ma mi coś ważnego do powiedzenia. Wytłumaczył mi, że kiedy zostanę sama, muszę się nauczyć żyć tak, jakbym nagle straciła jedną rękę.

– Miałaś obie sprawne i słuchające twoich poleceń, aż jedna z nich znikła i jesteś zdana tylko na tę, która została. Będzie ci ciężko, jednak nie możesz się poddać. Mam nadzieję, że rozumiesz, jakie to ważne, bo jesteś jeszcze w takim wieku i zdrowiu, że powinnaś sama o siebie zadbać. Wierzę, że sobie poradzisz. Najważniejsze – staraj się na nikim nie wisieć. Brak jednej ręki to wprawdzie wielka niewygoda i kłopot, ale nie wyrok. I pamiętaj, że możesz jeszcze postarać się o jakąś porządną protezę… Nie mam nic przeciwko temu.

Nikt mi nie zwróci tego, co straciłam

Nie ma co opowiadać, jak wyglądały pierwsze miesiące mojego wdowieństwa. Były smutne i beznadziejnie samotne. Nasz syn na stałe mieszka za granicą, więc po dwóch tygodniach od pogrzebu wrócił do siebie.

Znajomi przestali telefonować, dzwonek przy drzwiach milczał, sąsiedzi pytali wprawdzie, jak się czuję, i nawet proponowali jakąś pomoc, ale odmawiałam, bo przecież i tak nie mogli mi dać tego, co straciłam.

Nie mogłam spać w nocy, drzemałam całe dnie, poprzestawiałam sobie rytm dobowy, jednym słowem – czułam się fatalnie fizycznie i psychicznie. Każdy, kto kogoś stracił, wie, jak trudno się z tym pogodzić i ile trzeba czasu, żeby wszystko sobie poukładać w pojedynkę.

Są na to rozmaite sposoby: jedni się zamykają w czterech ścianach i przeczekują żałobę, inni wręcz przeciwnie – przejawiają nadmierną aktywność i zaczynają porządkować strychy, pawlacze, odwiedzać dawno niewidzianych znajomych i krewnych, chodzą do teatru albo muzeum, choć wcześniej się tym w ogóle nie interesowali.

Jedno jest wspólne: to, co robią, musi być inne od tego, co robili wcześniej. Taka jest prawidłowość.

U mnie się zaczęło całkiem przypadkowo

Wybrałam się do apteki po zioła na uspokojenie i trafiłam na promocje parafarmaceutyków i różnych maści.

Szybko obliczyłam, ile zaoszczędzę na takiej promocji, a potem, już w domu, pomyślałam, że to znakomity interes dla kogoś, kto zamiast dwóch pensji czy emerytur musi się nagle zadowolić jedną, i to niezbyt wysoką.

Odtąd promocje stały się moja pasją! Gromadziłam gazetki reklamujące markety i domy handlowe, wyszukiwałam towary z półek, do których przyklejono kartki z napisem „obniżka” lub informującym o krótkim terminie ważności.

Z czasem zrobiłam się prawdziwą specjalistką od takich promocji. Wiedziałam, gdzie, co i kiedy warto upolować, i umiałam odróżnić prawdziwe okazje od tych udawanych, bo i takie się często zdarzały.

Pomijając realne korzyści finansowe, przy okazji miałam motywację, żeby wychodzić z domu i nie myśleć o swoich smutkach. Nie przeszkadzała mi odległość, miałam wolny czas i lubiłam wsiąść w autobus, żeby pojechać do jakiejś galerii na drugim końcu miasta, gdzie akurat można było taniej cos kupić.

Nie zawsze to robiłam. Często chodziłam między regałami, oglądałam, czasami nawet coś przymierzyłam albo włożyłam do koszyka, ale po paru minutach odkładałam z powrotem.

Czas mijał błyskawicznie. Zdarzało się, że nawet się posiliłam podczas tych wędrówek, bo bardzo często trafiałam na promocję wędlin, ciast czy pieczywa i zwykle z tych promocji korzystałam.

Po powrocie do domu byłam najedzona, a nawet opita dobrą kawą, sokiem lub herbatą, bo i na takie promocje zdarzało mi się trafiać w rozmaitych kawiarenkach czy restauracyjkach znajdujących się w galeriach handlowych.

Wszędzie były windy, miękkie kanapki i foteliki dla tych, którzy się zmęczyli i postanowili odsapnąć. Można było posiedzieć wygodnie i poprzyglądać się ludziom.

Szczególnie jeden pan zwrócił moja uwagę

Powrót do domu także nie był uciążliwy, bo pętle tramwajowe i autobusowe na ogół umieszczano blisko wielkich domów handlowych, więc wygodnie i na siedząco dojeżdżałam do swojej ulicy.

Po jakimś czasie zaczynałam poznawać twarze tych, którzy tak jak ja często i w podobnych godzinach chodzili po sklepowych alejkach. Niekiedy się do siebie nawet uśmiechaliśmy, wiedząc, że sprowadził nas tu ten sam cel: pooglądać, zabić czas, kupić coś taniej…

Szczególnie jeden pan zwrócił moja uwagę, bo miał w sobie coś z mojego męża – podobnie chodził, podobnie trzymał głowę, w ogóle było w nim coś znajomego, więc zaczęłam go obserwować i nawet szukać wśród kupujących.

Zauważyłam, że i on starannie ogląda opakowania, czyta metki i napisy informujące o składzie produktów. Miał nawet specjalne okulary, których używał, gdy druk był zbyt mały lub niewyraźny.

Podobał mi się ten mężczyzna, chętnie bym do niego zagadała, ale nigdy nie byłam specjalnie śmiała w kontaktach z obcymi ludźmi, a teraz, gdy młodość dawno minęła, jestem jeszcze bardziej wycofana.

Okazuje się jednak, że jeśli dwojgu coś jest pisane, to ich nie minie! Pewnego dnia trafiłam na promocję masła, którego zwykle używam. Było w świetnej cenie pod warunkiem, że się od razu kupi trzy duże osełki. Dla rodziny – czysty zysk, ale dla osoby samotnej tylko kłopot, więc stałam przy tej ladzie chłodniczej i zastanawiałam się, co robić.

A może to początek nowej znajomości?

– Widzę, że i pani ma problem? – usłyszałam obok siebie miły męski głos – Może go jakoś wspólnie rozwiążemy? Gdybyśmy kupili to promocyjne masło na spółkę, a potem je podzielili, byłoby chyba nieźle. Co pani na to?

– Myśli pan? – zapytałam, choć pomysł od razu mi się spodobał, i to nie tylko że względu na oszczędności – To znaczy dzielimy na pół pieniądze i masło, tak?

– Właśnie tak – odpowiedział uśmiechając się. – Możemy to potraktować jako początek spółki zakupowej. Kiedy zobaczymy podobną promocję, najpierw się zastanowimy, czy te rzeczy są nam faktycznie potrzebne, a potem się podzielimy.

– Zgadzam się, jednak żeby to się udało, powinniśmy wspólnie chodzić na zakupy – powiedziałam. – W przeciwnym wypadku nie będziemy wiedzieli, czy druga strona jest zainteresowana promocją.

– A cóż stoi na przeszkodzie? Zdaje się, że oboje mamy czas, chyba mieszkamy niedaleko od siebie, lubimy wędrówki po sklepach i galeriach, więc czemu nie?

– Choćby dlatego, że się nie znamy…

– A to jaki kłopot? – pan pochylił głowę i się przedstawił.

Dostałam go w promocji

Powiedział także, na jakiej ulicy mieszka i że jest samotny od pięciu lat. Wyznał, że dopóki żyła jego żona, nienawidził zakupów i robił wszystko, żeby się od nich wymigać, ale codzienność zmusiło go do zmiany obyczajów.

– To tak jak mnie – przyznałam się. – Powiem panu więcej, dla mnie to chodzenie po sklepach jest nie tylko sposobem oszczędzania, ale i metodą na samotność. Dlatego chętnie skorzystam z pana propozycji i zobaczę, jak mi się spodoba taki sposób spędzania czasu. Gdyby coś nam nie wyszło, damy sobie spokój. Zgoda?

Muszę powiedzieć, że nie tylko wyszło, ale się doskonale rozwija. Dodam nawet, że się chyba zaprzyjaźniliśmy, więc spotykamy się nie tylko po to, żeby robić zakupy, ale jeździmy razem na wycieczki za miasto, chodzimy na różne wystawy i do teatru.

Ostatnio sąsiadka zapytała, skąd wytrzasnęłam takiego miłego pana. Odpowiedziałam, że dostałam go w promocji. Nie zrozumiała, ale to przecież szczera prawda!

Czytaj także:
„Mąż i teściowa podmienili mi pigułki antykoncepcyjne na cukierki. Zdecydowali za mnie, kiedy mam zostać matką”
„Moja córka zaszła w ciążę, gdy miała 17 lat. Teraz smarkula ma w nosie dziecko i myśli, że ja będę wychowywała wnuka”
„Całe życie zajmowałam się rodzicami, bo mój brat robił karierę. Gdy zmarli, zostawili nasz dom jemu. Zostałam na bruku”

Redakcja poleca

REKLAMA