Gdy się ma dzieci, to mały błąd może człowieka sporo kosztować. I nie mam tu na myśli jakichś błędów życiowych, za które płaci się cierpieniem i nieszczęściem. Myślę o takich drobnych, za które trzeba płacić pieniędzmi… I wcale nie trzeba mieć w domu łobuza, który tłucze szyby, kradnie w sklepach i podpala altany na działkach. Można mieć słodkiego, pięcioletniego, wrażliwego Marcinka, którego trzeba wykupić z nieszczęścia. Nieszczęścia, w które – mea culpa! – samemu się go wpakowało.
Razem z mężem i synem mieszkamy w bloku
Nasza klatka ma tę zaletę, że wszystkie dzieci się znają i tworzą bardzo zgraną paczkę. Marcinek ma trzech kolegów, z którymi ciągle się bawi. Do tego stopnia, że każdy wolny weekend spędzają w domu jednego z chłopaków z paczki. Co cztery tygodnie przychodzą więc do nas.
Kończył się weekend. Marcin bawił się na podwórku do późna, a potem wrócił do domu, wykąpał się, przebrał w piżamę i siadł do kolacji. Właśnie wtedy przyleciał jego kolega i walił do drzwi jak opętany. Kiedy otworzyłam, był tak zdyszany i podniecony, że ledwo zipał:
– Przyjdzie do mnie Małcin na chwilę? Moja mama pozwoliła.
– Już późno – odpowiedziałam.
– Ale włóciliśmy ze sklepu i mam nowe żołnierzyki. Chciałem pokazać! Na chwiłe, płose… – wykrzyczał.
Jak Marcinek to usłyszał, to zaraz przybiegł do drzwi i zaczął mnie błagać, żebym go puściła do Jacka. Pomyślałam sobie, że skoro chłopaki się tak lubią, to czemu nie. Najgorsze, co mogłoby się stać, to gdyby na prezentacji żołnierzyków zabrakło mojego syna. Myliłam się, najgorsze dopiero nas czekało.
– Dobrze, idź – uśmiechnęłam się.
– Lecę się przebrać – powiedział mały, a ja go zatrzymałam. – Nie przebieraj się, idziesz tylko na chwilę, to możesz pobiec w piżamie.
– W piżamie? – powątpiewał.
– Jasne.
No i poleciał, a ja swój błąd uzmysłowiłam sobie, dopiero jak wrócił. A przybiegł szybciej, niż się spodziewałam, na dodatek cały zapłakany. Wszedł do domu i usłyszałam, jak siorbie nosem. Podleciałam do niego, przyklęknęłam. Pytałam, co się stało, ale Marcinek tylko tarł oczy i nie odpowiadał. Myślałam, że się pobili, że się wywrócił, ale nie miał na sobie żadnych śladów. A piżama, w której go puściłam, była cała.
No właśnie, piżama
– Bo wszyscy się ze mnie śmiali! – wyrzucił nagle z siebie Marcin.
– Dlaczego, synku?
– Przez tą gupią piżamę!!! – wybeczał wreszcie i rozpłakał się na dobre.
Długo nie mogłam go uspokoić, ale w końcu zmęczony poszedł spać. Myślałam, że o wszystkim zapomni, że następnego dnia sprawa wróci do normy. Ale nie, dzieci pamiętały, i ciągle przezywały go „piżamowym chłopcem”. Okazało się, że dla kolegów Marcina to był straszny wstyd przyjść do kogoś w piżamie. Najpierw się dziwiłam, lecz potem uzmysłowiłam sobie, że sama bym tak ubrana nie wyszła. A przecież dzieci są szczególnie złośliwe – potrafią śmiać się z różnych cech. Wyszło na to, że potrafią śmiać się też z tych niestosownie ubranych. To był prawdziwy dramat, który wbrew moim nadziejom wcale się szybko nie skończył. Jeszcze tydzień po całym zdarzeniu Marcinek przychodził do domu zasmucony i opowiadał, że chłopaki się z niego śmieją. Mogłam porozmawiać z mamami jego kolegów, jednak to skompromitowałoby go pewnie jeszcze bardziej, bo stałby się… piżamowym skarżypytą.
Szukałam sposobu, żeby całą sprawę naprawić
Dwa dni myślałam, aż doszłam do wniosku, że skoro strojem się mój syn skompromitował – a właściwie, to ja go skompromitowałam – to strojem musi ten szacunek odzyskać. A że garnitury i drogie koszulki polo nie robią na dzieciach wrażenia, to uznałam, że trzeba kupić mu jakiś super, ekstra, po prostu rewelacyjny kostium. Tak zrobiłam i naprawdę się postarałam. Wyszukałam niesamowite przebranie Supermana na anglojęzycznym portalu handlowym i sprowadziłam go do Polski. Marcin poszedł w nim jednego dnia do kolegów i wrócił w znacznie lepszym humorze.
– Było super – uśmiechnął się. – Ale Jacek dalej woła na mnie piżama…
Doszłam do wniosku, że trzeba stosować metodę, która skutkuje, i kupiłam kolejny strój innego superbohatera z komiksu… Dzieciaki skończyły kojarzyć Marcinka z piżamą dopiero po czwartym. Ale się udało! Byłam z siebie dumna, a mój syn w końcu chodził do kumpli bez obaw. Niestety, kosztowało to sporo. Mąż musiał pracować na te kostiumy przez tydzień… Ale przecież pieniądze nie mają znaczenia, gdy chodzi o reputację, prawda?
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”