„Czułem, że żona rozpuszcza syna, ale nie sądziłem, że ten szczeniak nas okradnie. Żałuję, że nie wydałem go policji"

Chłopiec, który okradł ojca fot. Adobe Stock, motortion
„Do dziś pamiętam ten moment, kiedy pojawiliśmy się w komisariacie i śledczy puścił nam film z monitoringu. Pamiętam, jak na te kilka sekund wbiłem wzrok w ekran, nie mogąc uwierzyć w to, co widzę. Nasz syn kradnie pieniądze z konta swojej matki. Nie mogłem mu tego popuścić”.
/ 03.09.2021 10:17
Chłopiec, który okradł ojca fot. Adobe Stock, motortion

Pieniądze nigdy nie były w naszym domu problemem. Zarabiamy z żoną dość dobrze, więc stać nas na wiele. Tak po prawdzie to stosunek do finansów jest w mojej rodzinie nawet zbyt lekki. Czasem mam wrażenie, że gdyby nie ja – gdyby nie moja oszczędność i rozsądek – niczego byśmy się nie dorobili.

Magda swobodnie wydaje pieniądze na ciuchy i rozrywki, przekonując, że trzeba się cieszyć życiem, póki można. Nie skąpi też ich naszemu synowi. Do tego stopnia, że chłopakowi już trudno cokolwiek kupić na urodziny. Wszystko przecież ma. Komputer, tablet, rower, komórkę, a nawet quada.

Często się o to z żoną sprzeczaliśmy. Przekonywałem ją, że Radka rozpieszczamy, że pozwalamy mu na zbyt wiele. Ale ona twierdziła, że syn jest rozsądnym nastolatkiem, i potrafi docenić naszą hojność.

– Na kogo mam wydawać, jak nie na niego? – pytała zawsze na koniec.

–  Dobrze wiesz, że to nie o to chodzi.

– No to o co?

– Chciałbym tylko, żeby nauczył się cenić wartość pieniądza i pracy.

– Jeszcze zdąży.

Nie podzielałem opinii mojej małżonki. Tym bardziej że pojawiały się już niepokojące sygnały w zachowaniu syna. Radek miał problem z szanowaniem rzeczy. Traktował je bardzo swobodnie. Wiele razy podnosiłem z dywanu beztrosko porzucony przez niego tablet i przyprowadzałem do domu rower pozostawiony przed ogrodową bramką.

Radkowi nadzwyczaj często psuł się telefon, pękała w nim szybka albo siadała elektronika. Bywały też sytuacje, w których bardzo pochopnie pozbywał się niektórych rzeczy. Kiedyś za grosze odsprzedał koledze zdalnie sterowany samochód, bo potrzebował pieniędzy na jakąś grę komputerową…

Natychmiast zastrzegliśmy kartę w oddziale banku

Wtedy jeszcze wydawało mi się, że nic wielkiego się nie dzieje, że to normalne zachowanie beztroskiego nastolatka. Kilka razy rozmawiałem z nim na ten temat i wydawało mi się, że rozumie, że pieniądze nie spadają nam z nieba. To mnie uspokajało, więc poprzestałem na sporadycznym upominaniu żony i syna. Nie chciałem być tyranem, nigdy nie planowałem, że nim zostanę. A mimo to musiałem się zmienić, musiałem w końcu postawić na swoim. A oto, jak do tego doszło.

– Szymek, nie widziałeś gdzieś mojej karty bankomatowej? – zapytała mnie pewnego dnia żona.

– Nie… – odpowiedziałem z przekąsem, bo nie pierwszy raz gubiła coś tak ważnego – a to kluczyki do auta, a to telefon, a to portfel.

– Na pewno? – dopytywała.

– Tak, na pewno – znów się uśmiechnąłem do siebie.

– Nie chichraj mi się tam pod nosem. To jest poważna sprawa.

– Akurat mi nie musisz tego tłumaczyć. Gdzie ją widziałaś ostatni raz? – zapytałem, a ona zaczęła się zastanawiać; po chwili odpowiedziała:

– Cztery dni temu. Leżała w łazience.

– W łazience? Cztery dni temu?

– No tak. A co w tym dziwnego?

Naprawdę się wtedy zdenerwowałem, ale nie było sensu marnować czasu na kłótnie. Trzeba było działać. Zabraliśmy się więc za przetrząsanie mieszkania. Nasze wysiłki nic jednak nie dały. Karty nigdzie nie było.

Doszliśmy razem do wniosku, że trzeba zadzwonić do banku i zgłosić sprawę. Tak też zrobiliśmy.
Kobieta z działu obsługi wypytywała nas o dane identyfikacyjne, a potem w kilka sekund zamknęła dostęp do konta z zagubionej karty. Wydawało się, że mamy sprawę za sobą.

Mnie jednak tknęło coś, żeby siąść przy komputerze i sprawdzić w internecie stan konta. Upewnić się, że nasze pieniądze są bezpieczne.

No i spotkała mnie przykra niespodzianka

Okazało się bowiem, że w historii naszych transakcji widnieje kwota, o której ani ja, ani małżonka nie mamy pojęcia. Bez naszej wiedzy ubyło nam całe tysiąc złotych!

Nie mogliśmy odpuścić. Jeszcze raz zadzwoniliśmy do banku, by poinformować o stracie, a potem uznaliśmy, że trzeba sprawę zgłosić na policję. Pojechaliśmy z żoną na komisariat jeszcze tego samego dnia. Jeden z policjantów przyjął nas, wysłuchał i powiedział, że odezwie się, kiedy będzie coś wiadomo.

Gdy pytaliśmy, jaka jest szansa, że złapią złodzieja, odpowiedział, że trudno powiedzieć. Zapewnił nas, że przyjrzą się zapisom z monitoringu przy bankomacie, z którego zostały wypłacone pieniądze.

– Ale czy uda się zidentyfikować sprawcę, trudno powiedzieć. Ludzie, którzy zajmują się tym zawodowo, nauczyli się dobrze maskować.

– Czyli marne szanse… – westchnęła żona, pocierając dłonią czoło.

– Niekoniecznie. Czasem karty kradną amatorzy, a niekiedy złodzieja rozpoznajemy my, policjanci. Różnie bywa – uśmiechnął się.

Rany boskie, co robić? Wydać go policji?

Wróciliśmy do domu i otworzyliśmy wino, żeby ochłonąć. Ten dzień był nerwowy, ale po kilku następnych opadły emocje, a gdy minęły dwa tygodnie, nikt już nie pamiętał o sprawie. Dlatego tak bardzo się zdziwiliśmy, gdy do żony zadzwonił znany nam policjant. Powiedział, że mają na nagraniu człowieka, który wypłacił pieniądze z naszego konta, lecz nie są w stanie go zidentyfikować.

– To jakiś młody chłopak. Ale jest zakapturzony i nie przypomina nikogo, kogo znamy z takich wybryków. Może zechcieliby państwo przyjechać i rzucić okiem na nagranie. Czasem bywa tak, że ludzi okrada ktoś z ich bliskiego otoczenia. A nuż rozpoznacie tego cwaniaczka – zaproponował.

Do dziś pamiętam ten moment, kiedy pojawiliśmy się w komisariacie i śledczy posadził nas przed swoim komputerem, żeby puścić film z monitoringu. Pamiętam, jak na te kilka sekund wbiłem wzrok w ekran, nie mogąc uwierzyć w to, co widzę.

Zrobiło mi się gorąco. Przez kilka chwil czułem, jak narasta we mnie złość, ale potem się opanowałem. Musiałem poskromić emocje. Nie mogłem się z nimi zdradzić. Nie mogłem pozwolić, by policjant domyślił się, że znam tego złodziejaszka.

Powoli uspokajałem oddech, żeby być gotowym do rzeczowej rozmowy, gdy skończy się nagranie. Po kilkunastu sekundach walki z samym sobą spojrzałem na żonę. Magda była biała jak ściana. Jej nie udało się poskromić emocji. Myślę, że była tak zszokowana, że nawet o tym nie myślała. Miałem tylko nadzieję, że zachowa dość rozsądku, by nie wydać złodzieja.

– Poznajecie go? – zapytał gliniarz.

– Nie. Ani trochę. Zresztą nie widać twarzy. Tylko kaptur – odpowiedziałem, by uprzedzić małżonkę.

– No tak. Wystarczy, że się dobrze nim zasłonią i po sprawie – policjant uśmiechnął się smutno i spojrzał na żonę. – Dobrze się pani czuje? Wszystko w porządku?

– Tak, tak… – małżonka pokiwała głową i zerknęła na mnie z lękiem.

– Żonę bardzo stresuje ta sytuacja. A teraz jeszcze zobaczyła tego faceta… Sam pan rozumie – wtrąciłem szybko, chcąc ratować sytuację.

– No tak. To nie męczę państwa dłużej. Gdyby coś się wyjaśniło, dam znać. Do widzenia.

Kiedy wychodziliśmy z jego pokoju, wziąłem żonę pod rękę. Szliśmy korytarzami komendy, w ogóle się do siebie nie odzywając. Jakbyśmy bali się, że nas śledzą, że chcą nas złapać na ukrywaniu prawdy. Dopiero gdy usiedliśmy razem w samochodzie, spojrzałem na Magdę ze smutkiem, a ona otarła łzę rękawem.

– Chyba go nie rozpoznają, co?

– Bez naszej pomocy raczej nie.

Żona miała na myśli naszego syna. Bo to jego zobaczyliśmy na nagraniu z monitoringu. Był zakapturzony, ale i tak go rozpoznaliśmy. Miał na sobie rzeczy, które sami mu kupiliśmy.

– Ale nie zamierzasz im pomóc…? – spojrzała na mnie z przejęciem.

– Szczerze powiedziawszy, miałem taką ochotę przez chwilę.

– Czyś ty zwariował!? Zabraliby go do poprawczaka! – panikowała.

– Dajże spokój, za takie coś? W papierach by mu tylko nabrudzili. Ot, tyle.

– Tak czy siak, nie zamierzasz go chyba wydać? Obiecaj mi…

– Gdybym zamierzał, już bym to zrobił. Pytanie, co robimy?

– Trzeba z nim porozmawiać. Wytłumaczyć mu i w ogóle.

– Może go jeszcze pogłaskać?! – zdenerwowałem się.

– Jezu, dlaczego jesteś złośliwy? – była bliska płaczu.

– Bo widzę, że dalej masz zamiar chronić smarkacza! Ale już za późno na rozmowy, trzeba w końcu postawić twarde granice!

– Co chcesz zrobić?

– Zobaczysz.

On naprawdę nie widział nic złego w tym postępku!

Przez całą drogę do domu, zastanawiałem się, dlaczego to zrobił. Co pchnęło go do takiego świństwa. Czy mało od nas dostawał? Nie mieściło mi się to w głowie. Miałem żal nie tylko do syna, ale i do siebie.
Też byłem winny, bo przez tyle lat, dla świętego spokoju, przymykałem oczy na to rozpasanie. Teraz to do mnie wreszcie dotarło. Miałem tylko nadzieję, że nie za późno.

Gdy przyjechaliśmy do domu, Radek siedział u siebie w pokoju.

Wiedział, co się szykuje. Powiedzieliśmy mu, po co jedziemy na policję, więc spodziewał się, że go rozpoznamy. Wyglądał na wystraszonego, ale gdy zacząłem z nim rozmawiać i zrozumiał, że go nie wydaliśmy, odzyskał animusz. Zaczął się nawet stawiać.

– Powiedz, dlaczego to zrobiłeś? – zapytałem go spokojnie.

– Chciałem sobie kupić lepszą kartę grafiki do komputera, a ty powiedziałeś, że starczy mi ta, co mam. Wszyscy mają nowsze modele ode mnie. Nie mogę grać z chłopakami!

– Nie możesz grać?!

– Tak.

– I dlatego nas okradłeś? Swoich rodziców. Swoją matkę!

– Nie ukradłem tej forsy przecież, pożyczyłem. Oddam…

– Z czego?

– Zarobię! – krzyknął.

Puściły mu nerwy.

– Okradłeś matkę, bo nie możesz grać z kolegami, i jeszcze podnosisz na mnie głos? Halo, ja czegoś tu chyba nie rozumiem!

– Wielu rzeczy nie rozumiesz – odparł, a mnie zamurowało.

Spodziewałem się skruchy, przeprosin, zapewnienia, że to ostatni raz. A tutaj taka buta. Nie mogłem dopuścić, by dalej rozwijało się w nim przekonanie, że wszystko mu się należy.  Mogłem z nim dyskutować, przekonywać, ale wybrałem inną drogę.

– To ty nie rozumiesz, jaka jest twoja sytuacja! – też podniosłem głos. – Pozwól, że ci wyjaśnię. Mogę w tej chwili wyjąć telefon i zadzwonić na policję i donieść na ciebie. Wtedy pewnie wyrzucą cię ze szkoły i może skończysz w poprawczaku – straszyłem go. – To jedna ewentualność, ta gorsza. Druga jest taka, że zostajesz w domu, ale na moich warunkach.

– Jakich warunkach?

– Dowiesz się, jak nie wybierzesz poprawczaka – odpowiedziałem.

Milczał. Dałem mu wtedy czas do namysłu i zamknąłem w pokoju.

Żona próbowała mnie przekonać, wspierała syna

Wieczorem przyszedł do mnie i powiedział, że jest gotów na karę. Ale nie przeprosił. Nie złościłem się, nie krzyczałem. Wyjaśniłem tylko, że rekwiruję jego sprzęt elektroniczny. Powiedziałem mu też, że już nigdy nie dostanie ode mnie kieszonkowego, więc będzie musiał zarabiać na własne wydatki. Miałem kolegów, którzy mogli dać mu zatrudnienie adekwatne do wieku – to nie był problem.

Przyjął te kary ze skruchą, ale też i niedowierzaniem. Chyba myślał, że blefuję, że go straszę, a ja naprawdę postanowiłem, że nie dam mu już nigdy ani grosza. Dotrzymałem słowa. Konsekwencją w realizowaniu tego postanowienia zaskoczyłem sam siebie. Przez pierwsze dni, a nawet tygodnie syn pokornie poddawał się nowym zasadom panującym w domu.

Żył skromnie i poszedł do pracy. Zarabiał na siebie we wtorki, czwartki i soboty. W firmie mojego znajomego spędzał w te dni całe cztery godziny. Widziałem, że ciężko to znosi, ale nie odpuściłem mu. Po miesiącu zaczął jednak marudzić, a w jego obronie stanęła żona. Widać uznali, że już dość, że wystarczy. Ale ja mówiłem serio, obiecując, że już nigdy nie dam Radkowi kieszonkowego. Wtedy dopiero to zrozumiał.

Do żony też nareszcie dotarło, że wcale nie żartowałem.

– Chyba oszalałeś, Szymek! Chcesz, żeby nas znienawidził?

– Nie, moja droga, chcę, żeby wyrósł na porządnego człowieka.

– To nie jest metoda.

– To jest, kochanie, najlepsza metoda.

Protestowała, próbowała mnie przekonywać, zmiękczyć, jednak nie miała odwagi postawić na swoim. Nie po tym, co zrobił Radek.

Mijały kolejne miesiące, a syn pracował. Nie obyło się jednak bez buntu. Pierwszą pracę stracił, bo po prostu przestał do niej przychodzić. Nie denerwowałem się, gdy kolega zadzwonił do mnie z informacją, że Radka nie było w firmie przez cały tydzień. Czekałem, aż skończą mu się pieniądze i przyjdzie do mnie, bym załatwił mu nowe zajęcie. No i przyszedł. Ale w innym celu – chciał wyprosić u mnie kieszonkowe.

Oczywiście, odmówiłem.

Musiałem się wykazać żelazną konsekwencją

Przez tydzień się do mnie nie odzywał. Żona też się obraziła. Ale w końcu obojgu im przeszło i wtedy załatwiłem Radkowi nową pracę. Takich chwil buntu było wiele. Kłótnie o pieniądze też się zdarzały. Na przykład wtedy, gdy zorientowałem się, że żona znów po cichu wspiera syna. Tłumaczyłem jej, że możemy wygrać tylko konsekwencją. Na szczęście zrozumiała. 

Tak to właśnie mój syn został zmuszony do częściowego utrzymywania samego siebie. My zapewnialiśmy mu jedzenie i opłacaliśmy szkolne wydatki. On pracował na swoje prywatne potrzeby. Dzięki temu dość szybko wydoroślał, spoważniał i zaczął szanować pieniądze.

Od momentu kradzieży minęły już trzy lata. Dziś Radek ma dziewiętnaście lat i wybiera się na studia. Za nami wiele kłótni o karę, wiele sprzeczek o pieniądze, które podrzucała mu mama. Muszę przyznać, że długoletnia konsekwencja wymagała ode mnie wysiłku, ale chyba się udało. Nie przydarzył nam się już żaden taki złodziejski incydent, a syn wyrasta na odpowiedzialnego człowieka.

Trochę na tym wszystkim ucierpiały nasze relacje. Rozmawia nam się ze sobą trudniej niż kiedyś, a Radek od czasu do czasu wypomina, że mu „skąpię”. To boli. Nie wie, jak bardzo. Nie rozumie też, że zrobiłem to tylko dla niego. Nie mogłem postąpić inaczej. Mam nadzieję, że kiedyś pojmie, że ta kara była konieczna. Że kiedyś siądziemy sobie razem, a on mi za to podziękuje. Może kiedy sam zacznie wychowywać dzieci?

Czytaj także:
„Mąż zabrał na służbowy wyjazd matkę. Ja byłam dla niego zbyt przaśna, za mało prestiżowa, bo robiłam w spożywczaku”
„Helena to moja przyjaciółka, ale odkąd poznała Tadzika, zachowuje się bezwstydnie. Tylko seks jej w głowie”
„Teściowie nadal spędzają wakacje i święta ze swoją byłą synową. Czy już zawsze będę musiała siedzieć z nią przy stole?”

Redakcja poleca

REKLAMA