„Mam ponad 50 lat, a zakochałam się na wakacjach jak nastolatka! Czy to w ogóle wypada w tym wieku?”

Zakochałam się jak nastolatka już po 50 fot. Adobe Stock, auremar
„Czy tak działał na mnie urlop? Czy może i ja osiągnęłam wiek, w którym otwarcie myślało się i mówiło o swoich potrzebach? Byłam swawolna i zalotna, i… podobała mi się ta zmiana. W nocy mało spałam w oczekiwaniu na to, aż znowu zobaczę mężczyznę w czerwonym polarze. Moje serce odmłodniało, przypominając sobie towarzyszące pierwszej randce uczucia”.
/ 11.07.2022 11:00
Zakochałam się jak nastolatka już po 50 fot. Adobe Stock, auremar

Tegoroczny urlop spędziłam w małej, uzdrowiskowej miejscowości, którą poleciła mi przyjaciółka. W pensjonaciku rezydowałam sama, więc do wyłącznej dyspozycji miałam zawieszony pomiędzy brzozami hamak. Leżałam w nim, zawinięta w chustę od Sabiny, a z góry sypały się na mnie złotawe listki i modrzewiowe igiełki.

Cisza aż dzwoniła w uszach…

Ogarnęło mnie tam jakieś błogie lenistwo. Nie chciało mi się nawet książek czytać. Spacerowałam tylko albo leżałam w hamaku. Nie pomyślałabym, że nicnierobienie może być takie cudowne. Czasem wypuszczałam się jednak na wycieczki. W okolicy pełno było małych cerkwi, pięknie wkomponowanych we wzgórza. Jeździłam od wsi do wsi, zatrzymując się przy każdym kościółku. Sabina miała rację. W takich miejscach jak N. nabiera się dystansu do siebie i swoich problemów. A mnie bardzo to było potrzebne – kilka tygodni wcześniej zakończyło się moje 20-letnie małżeństwo. Przyczyna? Standard. On się zakochał. Oczywiście w młodszej…

Któregoś dnia siedziałam, patrząc w nurt rzeki, i okręcałam na przegubie dłoni rzemyki swojej ukochanej bransoletki z bursztynami. Dopiero w pokoju, na drugi dzień rano, zorientowałam się, że zgubiłam błyskotkę. Pobiegłam szybko na plażę, ale nigdzie jej nie znalazłam. Dotkliwie odczuwałam brak rzemyków na przegubie dłoni. Biżuteria nie była cenna, ale byłam do niej bardzo przywiązana. Po obiedzie znów poszłam na plażę i przeczesałam ją dosłownie kamień po kamieniu. Bezskutecznie. W końcu przysiadłam na zwalonym drzewie i zaklęłam szpetnie. W tym momencie usłyszałam za plecami czyjeś kroki.

Kto jeszcze mógł ją zgubić, jeśli nie ja?

Trochę przestraszona obejrzałam się za siebie. Po plaży szedł może pięćdziesięcioletni mężczyzna, którego obrzuciłam niechętnym spojrzeniem. Że też akurat musiał przyjść tutaj! Taką się zrobiłam samotnicą, że przeszkadzałby mi człowiek, który usiadłby na najodleglejszym kamieniu.

– Nie zgubiła pani przypadkiem czegoś? – zapytał po chwili.

– Przypadkiem tak. Bransoletkę – odparłam i na policzkach poczułam rumieniec radości; podeszłam do mężczyzny, szukając wzrokiem zguby.

A opisze ją pani?

– Niby kto jeszcze mógł ją zgubić na tym pustkowiu? – mruknęłam, ale dodałam: – To były bursztyny na brązowym rzemyku. Nic specjalnego.

Nieznajomy uśmiechnął się i wyciągnął z kieszeni koszuli bransoletkę. Podał mi ją, mówiąc:

– Gdyby to faktycznie było „nic specjalnego”, nie miałaby pani teraz takiego błysku w oczach.

Nie słuchałam go. Założyłam rzemyki na nadgarstek, czując się, jakby ktoś obdarował mnie podwójnie. A potem, jakoś tak bezmyślnie, odwróciłam się i zaczęłam schodzić z plaży.

– No, ja już nie mówię, że należałaby się kawa. Ale jakieś „dziękuję” to i owszem!

Usłyszałam za plecami słowa, które mnie zawstydziły

Rzeczywiście, chwyciłam swoją błyskotkę i uciekłam z nią tak prędko jak dziecko z lizakiem. Roześmiałam się i odwróciłam, mówiąc:

– Gapa za mnie. Przepraszam i bardzo panu dziękuję – pomachałam mu i poszłam do pensjonatu.

Dzień po tym, jak odzyskałam swoją zgubę, poszłam znowu na plażę, która… przestała być już tylko moja. Na pniu drzewa, odwrócony do mnie plecami, siedział znów ten mężczyzna. Nie wiem, co mnie podkusiło, ale wycofałam się cicho i szybko wróciłam do swojego pokoju. Zagotowałam wodę, wsypałam do termosu kawę i cukier. Zalałam wrzątkiem i mocno zakręciłam. Śpieszyłam się bardzo, żeby tylko zdążyć… Z termosem pod pachą przedzierałam się przez wiodące do rzeki zarośla.

Mężczyzna siedział na plaży w niezmienionej pozycji. Chrząknęłam. Odwrócił się zaskoczony. Chwilę patrzył na mnie, a potem uśmiechnął się ciepło i spytał:

– Czy znowu coś pani zgubiła?

– Tym razem nie – odpowiedziałam.

Miły był. W oczach pełgały mu takie ciepłe iskierki, a włosy, choć przyprószone siwizną, młodzieńczo wichrzyły się nad czołem.

– Naprawdę, jestem panu bardzo wdzięczna za zwrot zguby.

Usiadłam na kamieniu i na kawałku deski postawiłam termos.

A to dowód mojej wdzięczności. Kawa. Powinnam była ją sama zaproponować – dodałam ze skruchą.

Mężczyzna zamachał rękami.

Ależ ja tylko żartowałem, pani…

– Ewo. Mam na imię Ewa.

– A ja jestem Michał.

Uściskiem dłoni dopełniliśmy formalności, pieczętując je kawowym bruderszaftem. Napój, pity małymi łykami, starczył na długą rozmowę.

Grzał nasze dłonie i ciała

I całe szczęście; popołudnie robiło się coraz chłodniejsze. Kiedy moje ciało przebiegł dreszcz, Michał podniósł się z pnia.

– Chyba powinnaś wracać do pokoju. Odprowadzę cię. Wieczorami las się uaktywnia. Zwierzęta potrafią wtedy nieźle przestraszyć – zażartował.

Byłam mu wdzięczna, bo rzeczywiście nie uśmiechało mi się wracać samej. Przedzieraliśmy się przez zarośla, a ja, choć było mi zimno, chciałam, żeby nasz spacer trwał jak najdłużej. Michał spodobał mi się; i jako mężczyzna, i jako człowiek. Oprócz ujmującej powierzchowności, po prostu był miły, a sposób, w jaki prowadził rozmowę, niebanalny. Prowokujący do poruszania nowych tematów.

– Mieszkasz w okolicy? – zapytałam, gdy w oddali zamajaczyły światła pensjonatu. – Czy, jak ja, spędzasz tutaj urlop?

– Jestem tutejszy – odpowiedział. – Ale, że ty nie jesteś stąd, wiedziałem od razu.

– Dlaczego?

– Bo nikt miejscowy nie chodzi na kamienistą plażę – uśmiechnął się i po chwili dodał: – Ewa, mój wiek nie pozwala bawić mi się już w podchody. A twój czas urlopowy także nie jest moim sprzymierzeńcem. Zapytam więc wprost: wybierzesz się ze mną jutro na spacer?

Zaskoczył mnie pytaniem, pomimo że chciałam, aby takie padło. W odpowiedzi kiwnęłam tylko głową i jak na skrzydłach pobiegłam do pensjonatu.

– Ewa! – krzyknął Michał. – Znowu uciekasz! Nie umówiliśmy się!

Stanęłam w miejscu i śmiejąc się z własnego roztrzepania, krzyknęłam:

– Czekaj na plaży. Będę!

Nie wiem, skąd we mnie wzięło się tyle śmiałości, że w stosunku do obcego mężczyzny zachowywałam się tak, jakbym znała go całkiem długo.

Czy tak działał na mnie urlop?

Czy może i ja osiągnęłam wiek, w którym otwarcie myślało się i mówiło o swoich potrzebach? Byłam swawolna i zalotna, i… podobała mi się ta zmiana. W nocy mało spałam w oczekiwaniu na to, aż znowu zobaczę mężczyznę w czerwonym polarze. Moje serce odmłodniało, przypominając sobie towarzyszące pierwszej randce uczucia. Szczery, wspólny śmiech łączy…

Rano przełknęłam śniadanie i już wciągałam buty, gdy zdałam sobie sprawę, że przecież nie umówiliśmy się z Michałem na konkretną porę! Powoli wiązałam sznurówki, myśląc, co zrobić z tym fantem. W końcu uznałam, że skoro na plaży widywaliśmy się popołudniową porą, należy się tam udać właśnie wtedy. Przedpołudnie dłużyło mi się okropnie. Nie mogłam ułożyć się w hamaku, samotny spacer już nie cieszył, a wzrok próbował posunąć do przodu wskazówki zegarka.

Nie wytrzymałam i na tę plażę poszłam zaraz po obiedzie. Gdy tylko przedarłam się przez zarośla, zobaczyłam plecy w czerwonym polarze i zaczęłam się śmiać. Michał odwrócił się i zawtórował mi.

– Nie umówiliśmy się na konkretną godzinę. Wiesz, że czekam tu na ciebie od rana? – przyznał się.

Śmialiśmy się tak długo, że rozbolały nas brzuchy. Michał pomógł mi przysiąść na drzewie, a gdy się już trochę uspokoiliśmy, powiedział:

– Wiesz, że nie mogłem spać? Czułem się jak przed pierwszą randką.

– Ty też? W takim razie chodzenie na randki powinno być zabronione po 50-tce, bo człowiek może się wykończyć. Na serce.

No i tak zaczęła się nasza znajomość

Od salw śmiechu. Byłam tym zdziwiona, ponieważ chyba nigdy w życiu z żadnym mężczyzną nie śmiałam się tak od serca. Zawsze myślałam, że jeśli umie się z kimś milczeć, to to jest dobry znak. Od poznania Michała zmieniłam zdanie. Uważam, że najistotniejsze to umieć się razem śmiać. Tak szczerze, niewymuszenie. Nie półgębkiem. Z Michałem spędziłam wspólnie kilka dni do czasu mojego wyjazdu. Chodziliśmy na długie spacery, a wieczorami piliśmy herbatę u niego w domu. Byliśmy pewni, że nasza znajomość nie jest tylko z gatunku przelotnych, ale nie przyśpieszaliśmy niczego. Może właśnie z tego powodu, coraz bardziej pewni siebie i swoich uczuć, czekaliśmy cierpliwie na to, co nowego dla naszej znajomości przyniesie kolejny dzień.

Mój wyjazd nie był początkiem końca. Przed odjazdem autobusu Michał przytulił mnie mocno do siebie. Potem ujął moją twarz w dłonie i pocałował bardziej czule niż zachłannie. Całą sobą poprosiłam o jeszcze, ale on odsunął mnie delikatnie od siebie.

– Tylko tyle, Ewuniu, żebyś chciała wrócić po więcej – odpowiedział na moje zdziwione spojrzenie.

– Jesteś bardzo pewny siebie – stwierdziłam, cokolwiek obrażona za tak skąpe pożegnanie.

– Jestem pewny i siebie, i ciebie, Ewuniu. Będę czekał. Za miesiąc? – słowami i wzrokiem potwierdzał wcześniejsze ustalenia.

– Za miesiąc – odpowiedziałam i wsiadłam do autobusu.

Po chwili kierowca ruszył. Wykręciłam głowę do tyłu i śledziłam wzrokiem oddalającą się czerwoną kropkę Michałowego polaru. Palce dłoni same powędrowały do przegubu dłoni, na której kołysały się nowe, ozdobione srebrnymi listkami rzemyki.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA