Zawsze marzyłam o obserwowaniu, jak dzieci odnoszą sukcesy, ale córka okazała się moim życiowym zawodem. Miłość i zaangażowanie zamierzałam więc przenieść na wnuki. Nie sądziłam jednak, że zostanę babcią i ojcem w jednym: i to na cały etat…
Nigdy nie była księżniczką
Jako dziewczynka dorastająca w czasach PRL, nie miałam możliwości spełniania swoich ambicji. Surowi rodzice potępiali moją chęć rozwoju, zamiast studiów załatwiając mi posadę w sklepie mięsnym. Nawet tam nie rozwinęłam się zawodowo i niczym się nie wykazałam – obowiązki jednej osoby wykonywały trzy pracownice, które trzeba było gdzieś na siłę obsadzić.
W wieku dwudziestu siedmiu lat wyszłam za Zbyszka, który był znośnym mężem, ale nieudolnym ojcem. Przynosił do domu pieniądze, ale wszystko było mu obojętne. Nigdy nie wiedział, co chce zjeść, co zamierza robić i do czego w życiu dąży. Do pełni szczęścia wystarczały mu fotel i telewizor.
Z wychowaniem małej Anitki zostałam więc sama. Ojciec co prawda wydawał się nią zainteresowany, ale jego metody wychowawcze opierały się na przytakiwaniu i zadawaniu jałowych pytań. To ja odrabiałam z nią lekcje, uczyłam gotowania, próbowałam zarazić miłością do sztuki. Anita wdała się jednak w leniwego ojca, z tą różnicą, że była znacznie bardziej bezczelna.
– Jak nie dostanę jeansów, to pójdę do szkoły w majtkach! – groziła nastolatka.
– To idź, dziecko. Wyjdziesz na idiotkę.
Z zemsty rozbiła mój ulubiony wazon.
Była okropna
– Jak nie będziesz się uczyć, to będziesz kopać doły – powtarzałam, widząc same dwóje na świadectwie. Dziś uważam to za trochę głupie, ale z tego co wiem, praktycznie każdy w moim wieku powtarzał to swoim dzieciom.
– Nieprawda. Znajdę chłopaka, który będzie mnie utrzymywał. On, i ty – smarkula śmiała mi się bezczelnie w twarz.
Tak bardzo chciałam wychować choć jednego dobrego człowieka… Tymczasem córka nie stawiała się na lekcjach, imprezowała, w końcu rzuciła szkołę. Wielokrotnie próbowałam wyprowadzić ją na prostą, zaproponować jakieś hobby. Ta jednak tylko wchodziła w burzliwe związki na kilka dni. Zastanawiam się, gdzie popełniłam błąd.
Kiedy znaleźliśmy się w lepszej sytuacji ekonomicznej, Anita miała wszystko, ale i tak starałam się uczyć ją pokory i dobrego wychowania. Nie wyszło. Również w wieku dorosłym wiecznie wyciągała ode mnie pieniądze i liczyła na to, że zapewnię jej godny byt, podczas gdy ona będzie wylegiwać się na kanapie. Gdy skończyła trzydzieści lat, a mi zaczęły doskwierać ból i zmęczenie, postawiłam sprawę jasno.
– Anita, musisz się ustatkować, albo odetnę cię od swojego portfela. Chciałabym mieć wreszcie wnuka – zadeklarowałam.
Chciałam mieć rodzinę
Dziś nie rozumiem, czemu tak się na to uparłam. Byłam tylko nudną gospodynią domową, która rzadko cieszyła się życiem. Wyposażona w obecną wiedzę i doświadczenie czułam, że mogę wychować wnuki na dobrych ludzi, którzy nie popełnią rodzinnych błędów. To sprawiłoby mi radość. Poczułabym, że coś potrafię, skoro wychowanie Anity przyniosło mi jedynie wstyd…
– Mamo! Wiesz, że nie mam pracy i faceta! Mam mieszkać pod mostem? – wybuchła.
– Nie wiem, ale dzień dziecka się skończył. Czekam na wnuka. Daję ci góra dwa lata.
Karcę się dzisiaj za to, że nie sprecyzowałam wtedy swoich warunków. Chciałam, by wnuk miał przy okazji dwoje kochających się rodziców. Uznałam to za taką oczywistość, że nie brałam nawet pod uwagę innego scenariusza.
– Jest dziecko. Ale nie ma ojca – skwitowała w końcu Anita, pokazując mi dwie kreski na teście.
– Jak to nie ma ojca? – nie dowierzałam jej słowom.
– No nie ma, to nie ma – mówiąc to Anita oglądała swój brzuch w lusterku, upewniając się, czy nie zagraża jej pięknej sylwetce.
– Nie wiesz, z kim spałaś? Lafiryndo! – wykrzyczałam w złości.
– Wiem, ale on nie zamierza bawić się w tatusia. Zamierza dawać kasę w kopercie, wiesz, nie chcemy łazić po sądach. Wpiszę, że „ojciec nieznany”. Mamuś, widać mi ten brzuch?
Co za próżna smarkula!
Trzasnęłam drzwiami. Przez następne miesiące dbałam tylko o to, żeby durna imprezowiczka siedziała na tyłku i trzymała się z dala od klubów i parkietu. Choć kręciło się wokół niej trochę facetów, żaden z nich nie nadawał się na tatusia. Jedyne, co było w ich życiu stabilne, to zawieszenie zdezelowanego samochodu.
– Zjedz warzywa, córuś. Zrobią dobrze dziecku – prosiłam.
Latałam wokół niej, wcielając się w rolę gosposi. Po raz kolejny, i nie ostatni, w moim smutnym życiu…
– A tam, dziecko. Ważne, żeby wpływały dobrze na urodę – mówiąc to, Anita zaśmiała się przekornie. Wciąż liczył się dla niej tylko wygląd.
Kiedy jednak brzuch zrobił się niewspółmiernie duży, a ja udałam się z córką na USG, przeżyłam szok. Bliźniaki jednojajowe. Ta cholera ususzy nawet kaktusa, nie mówiąc o zajmowaniu się dwójką małych dzieci!
Wyszłam z gabinetu z podwyższonym pulsem. Czułam, że zanim ona wyląduje na porodówce, ja skończę chyba w kostnicy.
– No, mamuś, będziesz miała podwójną radość. A ja podwójne kieszonkowe – cieszyła się Anita.
Bardzo je kocham
Ciąża i poród przebiegły pomyślnie, a ja zostałam babcią Helenki i Hani. Dziewczynki podrosły, a ja regularnie przeprowadzałam castingi wśród facetów Anity. Niestety, żaden nie dorastał nawet do poziomu pięt mojego leniwego, nudnego męża. Ach, gdyby Zbyszek żył… W całym tym harmidrze zaczęłam doceniać jego ślamazarność.
– Pójdziesz z małymi na plac zabaw, nie? Ja jestem umówiona do kosmetyczki – słyszałam regularnie. Nie mam pojęcia, kiedy minęło w ten sposób osiem lat.
Anita praktycznie nie uczestniczyła w tym czasie w procesie wychowania córek. Nie widziała ich pierwszych kroków, nie dostawała laurek, nie rozdzielała kłócących się bliźniąt. To ja pracuję w ten sposób na cały etat.
Nie wiem, na co córka przeznacza świadczenia i zaskórniaki przekazywane przez tajemniczego faceta pod stołem, ale z pewnością nie wydaje ich na dzieci. Co chwilę widzę ją w nowych butach, a kolory przedłużanych pazurów zmieniają się jak w kalejdoskopie. Kruche włosy, które nigdy nie przegoniły łopatek, za sprawą doczepów sięgają teraz pasa.
Ma życie jak w Madrycie
– Babcia, a dziadek nas kocha? Chociaż nas nie zna? – spytały ostatnio wnuczki.
– Bardzo was kocha, moje słoneczka.
– Kłamiesz. Słońce jest jedno – odpowiedziała Hania, szczerząc ząbki w szczerym uśmiechu.
Nie mogę wyjść z podziwu, jak mądre są moje wnuczki. Nie dość, że potrafią martwić się o los nieżyjącego dziadka, to jeszcze wykazują wiedzę ogólną. Potrafią już czytać, ładnie liczą i śpiewają ze mną piosenki. Czuję, że mogę je wychować… ale to niekoniecznie moje zadanie.
– Chciałaś być babcią, to możesz być i ojcem – wyśmiewa mnie córka. Ja nie mam jednak odwagi jej odpyskować, nie tym razem. Nie chcę stracić moich ukochanych wnuczek.
Lata mijają, a ja się starzeję. Martwię się tylko o to, co spotka moje dziewczynki, gdy zostaną na tym świecie tylko z matką. Liczę jednak, że spotka je lepszy los niż mnie i Anitę…
Danuta, 68 lat
Czytaj także:
„Skończyłam studia z wyróżnieniem, a przerzucam gnój na wsi. Przez mały błąd straciłam wszystko, na co pracowałam”
„Ledwo miesiąc cieszyłam się statusem zony. Mąż nasze wesele nazwał >>cyrkiem<< i zwiał do kochanki”
„Razem z Jurkiem znalazłam sposób na przeżywanie żałoby po moim mężu. Oprócz łez i bólu, łączyła nas też miłość”