„Wymarzyłam sobie wesele na wodzie i bez dzieci. Rodzina nie rozumie, że chcemy zrobić po swojemu”

Ślub na wodzie i konflikt z rodziną fot. Adobe Stock
„Sprawa jest już załatwiona, zaproszenia wysłane. Komu pasuje, jest mile widziany, komu nie – trudno. Nie zamierzam układać sobie życia od początku pod czyjeś dyktando!”.
/ 30.03.2021 21:07
Ślub na wodzie i konflikt z rodziną fot. Adobe Stock

Nasza kasa, nasz ślub! Zwyczaje, tradycja, nie wypada, trzeba… Dość mam tych haseł i dość mam rodziny, która wciąż się wtrąca i komentuje nasze decyzje! Klamka zapadła.

Zamiast płynąć na wyspę Arran, co planowaliśmy od tygodni, przegadaliśmy z Ksawerym cały weekend. Trochę się kłóciliśmy, trochę kochaliśmy dla rozładowania atmosfery, robiliśmy notatki, tabele, a nawet rysowaliśmy wykresy. Wszystko to, by ostatecznie dojść do wniosku, że do Polski jednak nie będziemy wracać.

Nic miłego podejmować takie wiążące zero-jedynkowe decyzje, ale hamowała nas już mnogość możliwości i niezdecydowanie. No bo co to za życie wciąż na pół gwizdka? Najpierw Ksawery poleciał do Glasgow, bo stracił robotę, a mieliśmy długi do spłacenia. Po pół roku wpadłam go odwiedzić i pomyślałam sobie, że bez sensu tak żyć, jedno tu, drugie tam… A dobrych pielęgniarek potrzebują wszędzie.

Spłaciliśmy długi, potem przez cztery lata pracowaliśmy, odkładając kasę na czas mitycznego powrotu, a po tegorocznych wakacjach w kraju uznaliśmy, że wcale nas tam na dłużej nie ciągnie.

Tydzień, dziesięć dni dwa razy w roku w pełni zaspokajają nasze tęsknoty patriotyczne. Nawet przyjaciół mamy już więcej w Szkocji niż w Polsce. I przynajmniej nas rozumieją, a nie snują jakieś dziwaczne insynuacje o szczurach uciekających z tonącego okrętu!

– I to ci powinno dać do myślenia, Roksana – powiedziała teściowa, gdy mi się zebrało na zwierzenia podczas wspólnego gotowania. – Tu zawsze jest schizofrenicznie i mówię ci to jako psychiatra. Cały czas propaganda sukcesu, a z drugiej strony tonący okręt – podsumowała ponuro.

Tak! Wesele jest dla nas, to nam ma się podobać

Teść też sugerował, żeby się nie kierować sentymentami, tylko pragmatyzmem. Natomiast mojej matki tradycyjnie nie obchodziło nic poza stałym tematem, czyli: „Kiedy w końcu będzie wesele?! Ile można zwlekać?!”. Babcia Adelka się martwi, że nie dożyje, kuzynki ze Skawiny są młodsze, a już dawno ochajtane, tatuś też się zamartwia, że mnie w końcu ten łobuz na lodzie zostawi, kto wie, może nawet z brzuchem… I jak już tak wałkowaliśmy temat z Ksawerym przez cały weekend, rozpracowaliśmy wszystko szczegółowo, żeby nie wracać ponownie do problemu.

Bierzemy ślub, robimy w Polsce na pożegnanie wypasione wesele i adieu. W Szkocji szukamy lepszej pracy, zmieniamy mieszkanie na większe i zachodzimy w ciążę. To znaczy ja zachodzę, ale Ksawery tak przeżywa swoje potencjalne ojcostwo, że nie wiem w sumie, czy mu jakiś fantomowy brzuch nie wyskoczy. Niby na razie wszystko tylko na papierze, ale od razu poczuliśmy się lżej. Wiadomo, perspektywy!

Zabukowaliśmy termin ślubu na wrzesień i zaczęliśmy kombinować, co z tym weselem. Ostatecznie jak już mamy poświęcić na imprezę morze ciężko uciułanej kasy, to niech to będzie coś ekstra. Mercedes z lalą na masce i dziwaczne zabawy z turlaniem jajka w nogawce raczej nie wchodziły w grę… Tylko że im więcej o tym myśleliśmy, tym większe ogarniało nas zniechęcenie, a wąż w kieszeni syczał coraz bardziej. Tak było, dopóki nie wpadli na weekend znajomi z Edynburga, którzy po pięciu minutach rozmowy obnażyli błędy w naszym rozumowaniu. Otóż, stwierdzili, żal nam tyłki ściska, bo planujemy imprezę dla rodziny, tymczasem ona ma być dla nas. To nasz ślub, nasza kasa i nasze niezapomniane wrażenia na resztę życia.

Wtedy chyba po raz pierwszy padło hasło „wesele na wodzie”, które z czasem przekształciło się w ideę zabawy na barce. Odkąd zobaczyliśmy to oczami wyobraźni, wciągnęło nas z kretesem, i nic innego już nie wchodziło w grę. I jak to często bywa, gdy wkroczy się na właściwą ścieżkę, sprawy zaczęły się układać. Znaleźliśmy odpowiednią firmę, zaklepaliśmy termin i po dwóch miesiącach mieliśmy wszystko pozapinane niemal na ostatni guzik. Znajoma graficzka zrobiła nam w prezencie przepiękne zaproszenia w stylu marynistycznym i rozesłaliśmy je gościom.

Mama się trochę martwiła, czy babcia nie zgłosi sprzeciwu wobec takich ekstrawagancji, ale staruszce akurat się spodobało. Stwierdziła nawet, że to szalenie romantyczny pomysł. Problem pojawił się tam, gdzie nikt się go nie spodziewał.

Któregoś dnia zadzwoniła przyrodnia siostra Ksawerego

Zapytała, czy na zaproszeniach jest błąd, czy faktycznie nie życzymy sobie na imprezie dzieci.

– Na kartce wymieniliście tylko mnie i Rafała – wyjaśniła. – Nie ma słowa o dziewczynkach!

– Jola, a co twoim zdaniem dwuletnie bliźniaczki miałyby robić na imprezie?– Ksawery zbagatelizował sprawę. – Dodam: na imprezie, która będzie na barce. Płynącej. Nocą.

– Ślub to przede wszystkim wydarzenie rodzinne – stwierdziła. – Czy moje córki nie należą do rodziny? Prawdę mówiąc, w ogóle nie braliśmy pod uwagę obecności żadnych dzieci. Co niby miałyby robić wśród tańczących i pijących alkohol weselników?

Nie podoba się komuś? To niech zostanie w domu. Ale Joleczka najwyraźniej odwaliła w kraju krecią robotę, bo po tygodniu w tej samej sprawie zadzwoniła jedna z kuzynek, a potem, jakżeby nie, moja mama, która ponoć dowiedziała się o awanturze od rodziców Ksawerego.

– Nie możesz zawsze myśleć tylko o sobie i swoich przyjemnościach – jęczała. – Wszyscy robią imprezy w domach weselnych, jakichś pałacach, hotelach, a wy ciągle cudujecie. Barka, też coś!

Cudujemy? Jakbyśmy urządzali wesele wegańskie lub bezalkoholowe, to rozumiem, komuś mogłoby się nie podobać, ale tak?!

– Mamo, to najważniejszy dzień w naszym życiu – wyjaśniłam. – Chcemy go przeżyć właśnie w taki sposób.

– Ale zwyczajowo dzieci się zaprasza!

– Zwyczajowo to się raczej szanuje zdanie nowożeńców – wkurzyłam się. – Sprawa jest już załatwiona, zaproszenia wysłane. Komu pasuje, jest mile widziany, komu nie – trudno. Oczywiście zaraz usłyszałam, że nawet jak wreszcie raczę wychodzić za mąż, to tak, żeby jej na złość zrobić… Nie zamierzam układać sobie życia od początku pod czyjeś dyktando!

Zobacz więcej prawdziwych historii:
Śmierć psa przeżyłam mocniej, niż śmierć matki
Córka w wieku 6 lat zobaczyła, jak uprawiam seks z kochankiem
Przyłapałam na zdradzie moją 80-letnią babcię

Redakcja poleca

REKLAMA