„Wyleciałem z pracy, bo stanąłem w obronie zwierząt. Będę jadł chleb z pasztetem, ale jestem z siebie dumny”

zadowolony mężczyzna fot. Adobe Stock, Jose Calsina
„Nie dałem rady, przysięgam na Boga, po prostu nie wytrzymałem. Majster chyba w ogóle się tego nie spodziewał, bo nawet nie próbował się zasłonić”.
/ 06.05.2024 07:15
zadowolony mężczyzna fot. Adobe Stock, Jose Calsina

Podjąłem taką decyzję i absolutnie nie mam wyrzutów sumienia. W rezultacie pod moim dachem mieszkają cudowne czworonogi, które są przeze mnie bardzo kochane i traktowane jak członkowie rodziny. Dodatkowo czuję satysfakcję, że postąpiłem słusznie i zrobiłem coś pozytywnego.

Działo się tam coś dziwnego

Nic nie zapowiadało, że ten dzień będzie inny niż pozostałe. Wczesnym rankiem, zanim jeszcze pojawiłem się w pracy, zdecydowałem się podjechać na ulicę Akacjową. Byłem zatrudniony w sporej firmie z branży budowlanej. Moim zadaniem było przygotowywanie propozycji na przetargi i negocjacje kontraktów. Dzięki moim staraniom rok wcześniej nasza spółka wygrała zlecenie na postawienie osiedla na peryferiach, właśnie przy Akacjowej.

To urokliwa okolica, spokojna, tuż obok lasu. Razem z małżonką planowaliśmy kupić tam mieszkanie, więc czułem do tej inwestycji pewien sentyment. Dość regularnie tam zaglądałem, by zobaczyć, jak idą pracę. Pracownicy budowlani kojarzyli mnie, więc wejście na plac budowy nie stanowiło problemu.

Zaparkowałem auto niedaleko wjazdu na plac budowy. Pracownicy zgromadzili się w niewielkim gronie i zawzięcie o czymś dyskutowali. Raz po raz dało się słyszeć, jak parskają śmiechem. Zaciekawiony, co wprawiło ich w taki dobry nastrój, zbliżyłem się do powiększającego się zgromadzenia.

W sporym wykopie, który miał jakieś pół metra głębokości, zauważyłem niewielką suczkę w kolorze czekolady. Drżała ze strachu, ale nie próbowała nigdzie uciekać. Szybko zrozumiałem, co było powodem takiego zachowania – tuż przy niej przycupnęło sześć malutkich, jeszcze niewidomych szczeniaków. Trudno było je dojrzeć, bo mama starała się je osłonić własnym ciałem. Chciała zapewnić swoim dzieciom bezpieczeństwo.

Nieraz już widziałem tego psa. Od czasu do czasu pałętała się przy barakach, szukając jedzenia. Była strachliwa. Parę razy usiłowałem się do niej zbliżyć, ale za każdym razem uciekała. W końcu postanowiłem kłaść dla niej kanapki, które szykowała mi małżonka, a potem się oddalałem. Z pewnej odległości obserwowałem, jak ostrożnie się przyczaja i pożera je z wielkim apetytem.

– Rany, skąd się tu wzięły te pieski? – spytałem zaskoczony.

– Nie wiem, same wpadły. Ja sobie rąk brudził nie będę. Nikomu to niepotrzebne – odpowiedział kierownik budowy. Myślałem, że się przesłyszałem.

Chyba się przesłyszałem...

Reszta ekipy zebrała się wokół dołu, jak gdyby lada moment miał się tu odbyć jakiś spektakl. Poczułem narastającą falę gniewu. Z trudem nad sobą zapanowałem.

– Mam inny pomysł. Ty, Walduś, nigdzie nie pójdziesz, a ja wezmę tę suczkę z małymi. Dzięki temu pozbędziecie się problemu – rzuciłem, udając opanowanego.

Zdecydowałem, że odwiozę zwierzaki do siebie, a potem rozejrzę się za chętnymi, by je przygarnęli. Już byłem jedną nogą w dole, kiedy szef ekipy złapał mnie za łapę.

– Zgłupiałeś? Będziesz obce psiska przygarniał? Co ty jesteś chłop, czy baba?

Należało mu się

Aż biło od niego satysfakcją. Koledzy rzecz jasna od razu mu przytaknęli. Nie dałem rady, przysięgam na Boga, po prostu nie wytrzymałem. Zamachnąłem się i z całej siły przyłożyłem mu pięścią. Prosto w ten jego rechoczący ryj. Majster chyba w ogóle się tego nie spodziewał, bo nawet nie próbował się zasłonić. Oberwał i gruchnął jak długi, łapiąc się za nos. Prościutko w kałużę. Schyliłem się nad nim i tak na wszelki wypadek jeszcze raz mu dołożyłem z drugiej ręki.

– Tylko spróbuj się ruszyć, a cię zatłukę – wycedziłem groźnie.

Najwyraźniej pojął, że nie żartuję, bo nawet się nie poruszył. Jedynie rzęził i trzymał się obiema rękami za gębę. Spojrzałem na resztę ekipy budowlanej. Tkwili w miejscu jakby sparaliżowani. Z niedowierzaniem patrzyli raz na szamoczącego się w błotnistej mazi majstra, a raz na mnie.

– Wynocha stąd, barany! Bo za chwilę albo będziecie koło niego tarzać się w błocie, albo na dnie tej dziury. A ja wtedy wskoczę za stery koparki – pogroziłem im.

Musiałem wyglądać wyjątkowo przekonująco, bo wszyscy zaczęli się powoli wycofywać. Skoczyłem do dołu. Ściągnąłem z siebie kurtkę i ostrożnie umieściłem na niej pieski, a na samym końcu ich mamę. Nie stawiała oporu. Polizała mnie czule po ręce. Zupełnie jakby była świadoma, że ocalę ją i jej maleństwa. Popędziłem w stronę auta. Trochę się bałem, że te potwory oprzytomnieją i całym stadem rzucą się za mną w pogoń. Jestem sporym gościem, ale siódemce wkurzonych robotników chyba bym nie sprostał. Odjeżdżając, dostrzegłem kątem oka, jak majster gramoli się z błocka i grozi mi zaciśniętymi pięściami.

To czyste okrucieństwo

Pokonałem mniej więcej połowę trasy, kiedy odezwała się moja komórka.

– Panie K., prezes prosi pana pilnie do siebie. Niech pan czym prędzej przyjedzie do biura – usłyszałem głos asystentki szefa. Kiedy po trzydziestu minutach pojawiłem się u dyrektora, ten wyglądał na mocno wkurzonego.

– Czy ty, cholera jasna, rozumiesz, coś nawywijał? Kierownik robót ma pękniętą przegrodę nosową i złamanie szczęki. Trafił do szpitala. Wynoś się w tej chwili z mojej firmy. Wypowiedzenie odbierz od sekretarki – zaczął na mnie wrzeszczeć. Osłupiałem. Zupełnie nie tego się spodziewałem.

– Wiesz może, dlaczego dostał ode mnie w twarz? – spytałem z nadzieją, że Adam nie zna kontekstu sytuacji. Niestety. Łudziłem się co do mojego szefa.

– Nic mnie nie obchodzą jakieś psy. Wielki miłośnik zwierząt się znalazł – parsknął szyderczo.

Tym razem puściły mi nerwy już po raz drugi tego dnia. Pchnąłem go tak mocno, że padł plackiem na podłogę. Stanąłem nad nim, patrząc z góry.

– Chcę, żebyś wiedział jedno – oberwałeś nie dlatego, że mnie wylałeś. To twoje prawo. Ale za to, że tolerujesz takie rzeczy – oznajmiłem lodowatym tonem.

– Podam cię do sądu, ty gnoju... Zgnijesz w więzieniu i długach – wysapał Adam.

– Nie krępuj się. Kiedy media się dowiedzą, o co chodzi, twoja firma zyska spory rozgłos. Tyle że taka reklama chyba nie wyjdzie ci na dobre – stwierdziłem. Potem jak gdyby nigdy nic pomaszerowałem do sekretariatu i złożyłem podpis na wypowiedzeniu.

Od pamiętnego dnia upłynęło osiem tygodni. Szczeniaki czują się wspaniale i przybierają na wadze. Wraz z małżonką postanowiliśmy zatrzymać dwa psiaki: mamę i jednego z jej synków. Reszta maluchów trafi pod opiekę naszych znajomych. Jesteśmy przekonani, że otoczą je miłością i troską.

Robert, 32 lata

Czytaj także:
„Byłam mężatką, ale pewnego dnia spotkałam dawną miłość. Po 9 miesiącach trzymałam na rękach owoc zdrady”
„Od 15 lat jestem z gburem, przez którego przestałam czuć się kobietą. Iskrę kobiecości rozpalił we mnie były facet”
„Bałam się samotności i znalazłam sobie młodszego utrzymanka. Okradł mnie i uciekł bez słowa”

Redakcja poleca

REKLAMA