Tamtej soboty jakby diabeł wstąpił w moje maluchy. Dziesięcioletnie bliźniaki szalały od rana po domu, roznosząc go niemal w strzępy. Gonili z piętra na parter, zjeżdżali po poręczy, chociaż mieli to zakazane raz na zawsze, po tym, jak w ten sposób Michaś rozbił w zeszłym roku głowę. Ale wtedy Mirek był w domu, natychmiast zabrał go do szpitala, ja mogłam spokojnie utulić drugiego synka, który rozpaczał nie gorzej od brata.
Niestety, od trzech miesięcy mąż pracował za granicą na poważnym kontrakcie. Ta rozłąka była dla nas bardzo bolesna, przeżywaliśmy ją każde na swój sposób, ja chyba gorzej, bo miałam na głowie nie tylko pracę i dom, ale i synów.
Nieraz łapałam się na myśli, że najchętniej zadzwoniłabym do Maćka i błagała, żeby już wrócił, bo ja sobie nie daję rady. W końcu jednak pukałam się w czoło. Co ja mu miałam głowę zawracać takimi głupotami, jak rozrabiający chłopcy. Od ich wrzasków pękała mi głowa, ale wychowywaliśmy dzieci bezstresowo, i dotąd się nie zdarzyło, żeby któreś z nas podniosło na nie głos.
Tego dnia nie wytrzymałam...
Wyczerpałam już cały zasób próśb, tłumaczeń, że muszę się skupić na pracy, moje pedagogiczne zdolności legły w gruzach. A miałam pilną robotę do wykończenia, wzięłam do domu kwartalne rozliczenia, musiałam je skończyć na poniedziałek rano.
Nie mogłam się za nic skupić, wpisywałam niewłaściwe liczby w niewłaściwe rubryki, ból głowy rósł proporcjonalnie do złości na synów. I wreszcie, patrząc, jak Michał siedzi na plecach Wojtka i próbuje położyć go na łopatki, wrzeszcząc przy tym niemiłosiernie, sama rozdarłam się jak stare prześcieradło.
– Czy wyście zupełnie oszaleli, smarkacze?! – sama nie spodziewałam się po sobie takiej agresji. – Macie w tej chwili być cicho! Siadać mi tu, ale już! Zajmijcie się rysowaniem albo czytaniem, bo ja nie słyszę przy was własnych myśli! – wrzeszczałam, marszcząc groźnie czoło. – Ma być cisza, bo jak nie, to… To pozamykam was w piwnicy! – obiecałam.
Rozsadzała ich energia, musieli się wybiegać
– Tak, my chcemy do piwnicy! – moje groźby odniosły zupełnie odwrotny od spodziewanego skutek, uradowani chłopcy zaczęli podskakiwać wokoło mnie. – Zrobimy tam wojnę światów jak na filmie…
– Cisza! – przerwałam im. – Jesteście naprawdę niedobrzy, wszystko powiem tacie, zaraz zadzwonię.
– Ale my się tylko bawimy, nam się nudzi rysowanie i czytanie – wzruszył ramionami Michaś, a Wojtek zrobił smutną minkę.
– Jakbyś nam pozwoliła pograć na komputerze… – zaczął, ale natychmiast mu przerwałam:
– Mowy nie ma, wyczerpaliście już dzisiaj dzienny limit grania – spojrzałam na zegarek.
Było już późno jak na spacer do parku, ale pomyślałam, że z mojej pracy nic nie będzie, dopóki chłopcy nie zasną. A rozsadzała ich taka energia, że pewnie nie uda mi się wcześniej zagnać ich do łóżek, więc może niech się w parku wyszaleją.
Pozwoliłam im zabrać piłkę, biegali teraz za nią po boisku, a ja otuliwszy się płaszczem, wygodnie oparłam się o ławkę, próbując jakoś się uspokoić. Bo wciąż byłam nabuzowana, nakręciłam się złością na chłopaków, na to, że nie mogłam dać sobie z nimi rady, że mnie nie słuchali.
Mirek to co innego; miał u nich taki posłuch, że wystarczyło tylko, że raz spojrzał, nawet nie musiał mówić, co mają robić. Nie to, co ja… „Prawie niewydolna wychowawczo matka” – myślałam o sobie z ironią.
Zauważyłam, że pomimo późnej pory, nie ja jedna byłam z dziećmi w parku. W moją stronę zbliżała się alejką wysoka kobieta z dwiema dziewczynkami, może troszkę starszymi od moich synów. Gdy zrównała się z ławką, przystanęła.
– Ala, to ty? – zakrzyknęła na mój widok. – No pewnie że ty! Kopę lat, dziewczyno, nic się nie zmieniłaś…
Dopiero po chwili rozpoznałam Ewkę, dawną koleżankę, jeszcze z liceum. Nie była jakoś mi bliska, ale razem chodziłyśmy na kółko teatralne, wyjeżdżałyśmy na występy.
– To moje córki, Mania i Ania – Ewa wypchnęła dziewczynki przed siebie, a one natychmiast grzecznie dygnęły przede mną jak panienki z przedwojennej pensji. – A to jest ciocia Ala, moja przyjaciółka ze szkoły – przysiadła przy mnie. – Co ty tu robisz sama w parku, czekasz na swojego księcia z bajki? – roześmiała się.
– Mój książę siedzi na kontrakcie, a ja kibicuję naszym królewiczom – głową wskazałam na grających synów. – Siedzę tu, bo chciałam odetchnąć, tak mi dzisiaj dali w kość, że ledwie żyję – pokręciłam głową z gniewem.
Ewa powiedziała, że wracają z kina, a potem zaczęła mnie podpytywać, skąd ta moja złość, co takiego się stało. Zrobiła to w taki sprytny sposób, że zanim się zorientowałam, co i do kogo mówię, wylałam cały swój żal, rozdrażnienie, zmęczenie.
Nagadałam jej, jakie to moje chłopaki są niedobre, jak mnie nie słuchają, że wytrzymać z nimi nie mogę, że najchętniej, tobym uciekła na bezludną wyspę. I że nie nadaję się na matkę.
Gadałam i gadałam, a Ewa i jej córki słuchały. Tak się nakręciłam, że dopiero po dobrej chwili kątem oka zauważyłam, że Michaś z Wojtkiem stoją obok ławki i też słuchają tego, co mówię. Od razu ugryzłam się w język, ale było już za późno, oni chyba wszystko słyszeli.
Zamilkłam, a Ewa tak jakoś szybko pożegnała się, chwyciła swoje córki za ręce i odeszła, jakby moi chłopcy byli trędowaci. Chciałam im wyjaśnić, kto to był, ale gdy spojrzałam na ich buzie, słowa uwięzły mi w gardle.
Chłopcy szybko zapomnieli o moim wybuchu, ja nie
Obaj patrzyli na mnie z takim wyrazem twarzy, jakiego nigdy jeszcze u nich nie widziałam. W ich spojrzeniach było wszystko – zdumienie, niedowierzanie, wyrzut, przykrość, jaką im sprawiłam, wreszcie łzy.
Usłyszałam cichy głos Wojtusia:
– Jak mogłaś tej obcej pani mówić, że nie możesz z nami wytrzymać? – pociągnął nosem. – I że jesteś złą matką… Przecież jesteś naszą mamą, nie możesz być zła.
– I dlaczego chcesz wyjechać na bezludną wyspę? – spytał zaraz Michaś. – Chcesz być sama, żeby nas tam nie było, nie kochasz nas już?
– Nie chcemy, żebyś wyjeżdżała, bo z kim my zostaniemy, tatuś też przecież pojechał, a z tobą nam jest dobrze! – powiedział Wojtek. – A będzie lepiej, jak tata wróci, to już za sto dwadzieścia dwa dni …
Gdybym nie siedziała na ławce, pewnie by się nogi pode mną ugięły. Przygarnęłam do siebie swoje dzieci, mocno przytuliłam, scałowywałam łzy z zakurzonych policzków, głaskałam ich po główkach, plecach, tuliłam, jakby byli niemowlakami.
Jak mogłam to zrobić, opowiadać takie złe rzeczy o swoich synach obcej przecież kobiecie. Bo się akurat napatoczyła, a ja chciałam się wyładować? Co za głupota przeze mnie przemawiała. Jak bardzo skrzywdziłam chłopaków, słyszeli ten stek bzdur, które o nich wygadywałam!
Co ja teraz miałam zrobić, tłumaczyć im, że wcale tak nie myślałam, tylko byłam zła? To nie sprawi, że obeschną ich łzy, że przestaną się bać, że nie będą mieć do mnie żalu.
– Moi synkowie kochani, przepraszam was, tak mi przykro – sama pociągnęłam nosem. – Czasem człowiek głupieje i mówi rzeczy, których nie chciałby powiedzieć, i które nie są prawdą. I tak się teraz stało, naprawdę was przepraszam, jesteście najukochańsi na świecie!
– My się nie gniewamy mamusiu, nie musisz nas przepraszać – Michał pierwszy uwolnił się z moich ramion, kopnął piłkę do Wojtka. – Pogramy jeszcze trochę, dobrze?
Skinęłam głową, wrócili na boisko
Chłopcy szybko zapomnieli o tym, co stało się w parku, ale mnie wciąż prześladowały tamte ich spojrzenia i myśl, że ich skrzywdziłam. I że tak bardzo trzeba uważać, co i do kogo się mówi, zwłaszcza o swoich dzieciach.
Bo przecież tak naprawdę, to oni wcale tacy nie byli, to moje zmęczenie i złość sprawiły, że dawnej koleżance przedstawiłam swoich synów niczym jakieś karykatury dzieci.
To nie mogło się powtórzyć. I nigdy już nie powtórzyło. A chłopcy mieli prawo być tacy rozwydrzeni tamtego popołudnia, siedzieli przecież cały dzień w domu, a ja zajęta swoimi sprawami nie zauważyłam, że mnie potrzebują. Bo na razie mieli tylko mnie, ich tata wraca dopiero za długie sto dwadzieścia dwa dni.
Czytaj także:
„Całe życie poświęciłam rodzinie. Daję z siebie wszystko, a nie dostaję nic w zamian. Nawet serialu nie mogę obejrzeć”
„Matka całe życie podróżowała, bawiła się, romansowała. Miała w nosie, że jej potrzebuję. Teraz chce ode mnie opieki”
„Byłam dla Rafała panienką na telefon. Brał, kiedy potrzebował, a i tak było mu mało. Ten drań zrobił dziecko innej”