„Matka całe życie podróżowała, bawiła się, romansowała. Miała w nosie, że jej potrzebuję. Teraz chce ode mnie opieki”

córka, która zawiodła się na matce fot. Adobe Stock, Suzi Media
„– Wszyscy jesteśmy samotni – uśmiechnęła się do mnie zimno. – Lepiej, żeby to do ciebie dotarło. Jak się do nikogo nie będziesz przyklejała i w porę oderwiesz tych, co się przylepią do ciebie, będziesz wolna jak ptak”.
/ 05.05.2022 23:00
córka, która zawiodła się na matce fot. Adobe Stock, Suzi Media

W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku nosiło się prawdziwe futra. W szafie mojej mamy wisiały popielice, karakuły i srebrne lisy. Pachniały perfumami, były leciutkie, eleganckie i bardzo ciepłe. Raz na jakiś czas nasza pomoc domowa wywieszała je na mróz i delikatnie trzepała. To samo robiła latem, w największe upały. Potem leżały owinięte w delikatne bibuły, poprzekładane liśćmi włoskiego orzecha. Podobno mole nienawidzą ich ostrego, charakterystycznego zapachu…

Nie wiem, czy to prawda, bo kiedy mama się od nas wyprowadziła, zabrała futra, i więcej nie miałam okazji ich oglądać. Ale czasami myślałam, że gdyby je pocięły mole, byłabym zadowolona.

Mama była piękna, uderzająco podobna do Rity Hayworth. Miała takie same złote, falujące włosy, zgrabny nosek, pełne usta i wielkie oczy z długimi, wywiniętymi rzęsami. Każda kobieta przy niej gasła; wystarczyło, że mama się gdzieś pojawiła, i natychmiast otaczał ją wianuszek zachwyconych mężczyzn. Mój tata zostawił dla niej swoją byłą rodzinę: żonę i dwoje dzieci. Był przed czterdziestką i właśnie zaczynał robić partyjną karierę. Wspinał się mozolnie po kolejnych szczeblach – od komitetu dzielnicowego po wojewódzki. Marzył mu się centralny, ale do tego potrzebował układów i reprezentacyjnej żony. Mama taka była.

Wyłuskał ją z jakiegoś sekretariatu, gdzie pracowała jako goniec, roznosząc papiery po pokojach i parząc kawę. Wtedy nie było internetu, poczty elektronicznej, komórek... Mama przemierzała korytarze, zalotnie kołysząc pośladkami w opiętych spódniczkach, na które łakomie spoglądali panowie z brzuszkami i łysiną. Tata też taki był, ale jej to nie przeszkadzało, szybko wyczuła swoją szansę!

Polowała tylko na ustawionych facetów

Pierwszy raz pojechała z nim do Związku Radzieckiego. Była oficjalnym członkiem delegacji, do jej obowiązków należało się ładnie uśmiechać i mówić: zdrastwujcie, spasiba… Wywiązywała się z tych zadań doskonale. W nagrodę dostała od taty pierścionek z ruskiego czerwonego złota – ciężki i toporny, z syntetycznym kamieniem. Szybko go sprzedała… Zresztą wtedy już miała inną biżuterię, ładniejszą i w lepszym guście.

Jestem pewna, że gdyby tata ożenił się z nią, zanim zaszła w ciążę, nie byłoby mnie na świecie… Zawsze powtarzała, że jest kobietą nierodzinną, ale wówczas jeszcze nie była taty tak zupełnie pewna i dziecko stanowiło dla niej zabezpieczenie.

Po bardzo długim i trudnym porodzie przysięgła sobie, że to pierwszy i ostatni raz; miała zaledwie dwadzieścia lat, tata kończył czterdzieści trzy… Kazała sobie podwiązać jajowody. Tata nic o tym nie wiedział. Pobrali się, kiedy miałam niespełna rok.

To ona wyczuła, skąd wieje wiatr, i namówiła ojca, by skumał się z „partyzantami” od Moczara i Korczyńskiego. Podobno nawet pisała ojcu przemówienia pełne nacjonalistycznych haseł i wezwań do walki z kosmopolityzmem. Będąc już wówczas studentką prawa, stawała się coraz bardziej samodzielna i przebojowa. W niedługim czasie to ona była w centrum, a tata w tle…

Nie miała czasu na dom. Zatrudniała kolejne panie: Wacię, Genię, Jasię… Zawsze starannie je dobierała, uważając, żeby nie były zbyt młode i ładne. Wymagała posłuszeństwa, dyskrecji, staranności i dokładności. Kiedy dzisiaj oglądam program o perfekcyjnej pani domu, przypominam sobie ją: dokładnie w ten sam sposób sprawdzała, czy nie ma gdzieś kurzu – wkładała jasną rękawiczkę i przejeżdżała palcem po framudze.

– To jest porządek? – pytała. – Wacia to zrobi jeszcze raz… Na mokro!

Była sierotą. Urodziła się po drugiej wojnie światowej w małym szpitaliku na Pomorzu. Była „NN”, matka ją zostawiła i zrzekła się wszelkich praw do córki, a ta prosto ze szpitala trafiła do sierocińca…

Podobno parę razy miała szansę na adopcję, ale przyszli rodzice szybko rezygnowali, kiedy tylko lepiej poznawali małą Irenkę. Była ślicznym dzieckiem, lecz w tym pięknym ciałku mieszkał diabeł! Jak tylko się orientowała, że ktoś chce ją zabrać z bidula, odwrotnie niż inne dzieci, wpadała w złość. Gryzła, pluła, szczypała, kopała… Kto by ryzykował dla takiego odmieńca?

Chyba już wtedy zaczynała się w niej kształtować ta „nierodzinność”… Dobrze się czuła tylko wtedy, gdy była wolna, nieograniczenie swobodna i niezwiązana z nikim i niczym. Bidul dawał jej taką możliwość. Tu mogła się troszczyć tylko o siebie, zabiegać o swoje sprawy, myśleć o tym, żeby jej było dobrze. I nie musiała nikogo kochać!

Kiedy od nas odeszła, miałam prawie dziesięć lat, a nie pamiętam, żeby mnie kiedyś wzięła na kolana i przytuliła. Owszem, cmokała mnie czasami w czubek głowy, poprawiała spinki na warkoczach, sprawdzała tornister, ale tylko po to, żeby mi wytknąć bałagan! Sama była zawsze nieskazitelnie czysta, pachnąca, wymuskana, jak spod igły! Może gdyby nie moje wiecznie podrapane nogi i strupy na kolanach, rozczochrane włosy i paluchy poplamione atramentem, mama by mnie bardziej lubiła?

Teraz wiem, że zawsze miała kochanków… I że każdy kolejny był lepiej ustawiony i bogatszy od poprzedniego. Mógł więcej dać, załatwić, utorować drogę… Tata już się nie liczył. Jego marzenie o KC się nie spełniło. Utknął gdzieś po drodze, nie mógł mamie już w niczym pomóc. Teraz to ona była z wyższej półki, nie on. Miała stały paszport, wyjeżdżała za granicę, i to nie tylko do demoludów. Rozwiodła się z ojcem szybko i po cichu. Jak na radcę prawnego przystało. Wciąż zachwycała urodą i elegancją. Niestety, nie byłam i nie jestem do niej podobna…

Muszę uczciwie przyznać, że interesowała się moją nauką i zdrowiem. Regularnie płaciła tacie coś w rodzaju alimentów na mnie i nie były to wcale małe sumy! Na jej wyraźne życzenie co jakiś czas byłam gruntownie badana przez lekarza, który potem składał jej sprawozdanie z tych oględzin. Jakbym startowała w jakichś wyścigach, albo była rasową klaczą do pokazywania na padoku!

W szkole załatwiła z nauczycielami, że będą ją informowali o moich postępach w nauce. Kiedy mi coś nie wyszło, telefonowała i umawiała się ze mną na spotkanie. Pytała, czemu się nie przykładam, proponowała korepetycje. Zawsze odmawiałam.

W końcu przestało mi zależeć

Przyszedł taki okres, że zaczęłam za nią tęsknić. Wtedy specjalnie zawalałam szkołę, żeby mieć pretekst do spotkań, ale szybko się zorientowała, o co mi chodzi. Powiedziała wtedy spokojnie:

– Chcesz być robolem? Bardzo proszę, twoja sprawa! Może nie jestem idealną matką, ale na pewno nie będę cię do niczego zmuszała. I zostaw te gierki… Zawracasz mi głowę niepotrzebnie. Jesteś wystarczająco duża, żeby wiedzieć, na czym ci zależy.

– Może na tobie? – odważyłam się powiedzieć.

– Popełniasz zasadniczy błąd w rozumowaniu, bo powinno ci zależeć wyłącznie na sobie! Kiedyś to zrozumiesz. Oby jak najwcześniej.

Jeszcze próbowałam o nią walczyć:

– Jestem bardzo samotna, mamo – szepnęłam. – Tata mi ciebie nie zastąpi. Potrzebuję matki!

– Wszyscy jesteśmy samotni – uśmiechnęła się zimno. – Lepiej, żeby to do ciebie dotarło. Jak się do nikogo nie będziesz przyklejała i w porę oderwiesz tych, co się przylepią do ciebie, będziesz wolna jak ptak.

Po jakimś czasie przestałam o nią zabiegać. Już mi nie zależało.

Wiedziałam, że ma kancelarię adwokacką i jest znaną specjalistką od spraw rozwodowych. Mieszkała w okazałej willi pod miastem, jeździła luksusowym autem, zarabiała kupę kasy… Dookoła zmieniał się świat, zjednoczyły się Niemcy, rozpadło ZSRR, w Polsce przyszedł czas Wałęsy, potem Kwaśniewskiego, wstąpiliśmy do NATO, a ona nadal była piękną kobietą, jakby czas o niej zapomniał.

Widywałyśmy się rzadko. Nie przyszła nawet na pogrzeb taty, ale jestem pewna, że najbardziej okazały wieniec – jedyny bez szarfy – był właśnie od niej.

Jej choroba była dla mnie szokiem. Wprawdzie od pewnego czasu docierały do mnie pogłoski, że traci pozycję na rynku, że zawala sprawy, nie dotrzymuje terminów i w ogóle mocno oryginalnie się zachowuje, ale niespecjalnie się tym przejęłam. Dla mnie zawsze była inna niż wszyscy, poza tym nie byłyśmy przesadnie zżyte i od wielu, wielu lat dawałam sobie radę bez niej.

Finansowo stałam nieźle, miałam smykałkę do biznesu, a czasy nadeszły takie, że każdy, kto miał pomysł i głowę jakoś sobie radził. Gorzej było ze związkami, bo nie bardzo umiałam się dogadywać z płcią przeciwną. Jednak nie płakałam z tego powodu, ponieważ żaden facet nie był mi potrzebny na stałe. Zapamiętałam też dobrze słowa mamy o tym odklejeniu się od ludzi i doszłam do wniosku, że to rzeczywiście wygodne. Samotność naprawdę mi się spodobała.

Do swojego mieszkania wracałam tylko po to, żeby się wykąpać, przespać i przebrać. Zazwyczaj tak zmęczona, że waliłam się na łóżko jak kłoda i zasypiałam kamiennym snem. Walenie do drzwi musiało być mocne i długo trwać, inaczej pewnie bym nic nie usłyszała.

W pierwszej chwili nie poznałam kobiety stojącej w progu! Rozczochrana, bez makijażu, w zmiętym prochowcu i kapciach na bosych nogach. Ona, która nawet w upały nie wychodziła z domu bez pończoch, a pokazanie się ludziom z nieumalowaną twarzą i nieułożonymi włosami uważała za niedopuszczalne, teraz, na tych schodach przed moimi drzwiami, wyglądała jak stara wariatka.

Położyła palec na ustach i wyszeptała:

– Ćśśś…! Gonią mnie. Muszę się u ciebie schować. Zgaś światło, to sobie pójdą!

– Kto? – zapytałam. – Co ty gadasz? Skąd się tu wzięłaś?

Jak duch przemknęła do środka. Nie pozwoliła mi zapalić nawet małej lampki w łazience, za to odkręciła wodę nad wanną i umywalką…

– Tak nie usłyszą – powiedziała konspiracyjnym szeptem. – Twój ojciec mnie tego nauczył, jak były czystki w partii po marcu sześćdziesiątego ósmego i nikomu się nie wierzyło… Kiedy chcieliśmy naprawdę pogadać, tośmy szli do parku, niby na spacer… Ale i tak szpiclowali! Ja mam oko, wszystkich zaraz rozpoznaję. Na szczęście umiem ich zgubić.

Patrzyłam na nią przerażona.

Chyba przytyła albo opuchła od czegoś, bo zmieniły jej się rysy twarzy: broda dziwnie wystawała, a nad górna wargą widać było pionowe kreski zmarszczek.

– Mamo, ty nosisz protezę? – zapytałam zdziwiona.

– Od dawna! Nie wiedziałaś? – zachichotała upiornie. – No tak, nikt się nigdy nie domyślał, że to nie moje zęby! Robiłam ją za granicą, kosztowała majątek!

– Więc czemu jej teraz nie masz?

– Jest dobrze schowana.

– Gdzie?

– W… eee…, zapomniałam… Szukałam cały dzień i nie znalazłam. Może oni mi ją zabrali? Są zdolni do wszystkiego!

Wtedy zrozumiałam, że naprawdę z nią źle.

Nie miałam czasu na zajmowanie się matką, nie miałam cierpliwości do niej, a przede wszystkim – nie miałam takiego obowiązku. Ona mnie zostawiła bez skrupułów. Całe lata żyła jak pączek w maśle, podróżowała, bawiła się, romansowała – i miała w nosie, że jej jedyna córka jej potrzebuje! Dlaczego teraz ja miałabym się nią przejmować? Zwaliła mi się na głowę i co? Mam wszystko rzucić, zapomnieć o swojej pracy, zobowiązaniach, terminach, przyjemnościach? W imię czego? Tylko dlatego, że przez dziewięć miesięcy mieszkałam w jej brzuchu? Wolne żarty!

Nie wiem, co mam robić

Podzwoniłam tu i ówdzie, żeby załatwić matce placówkę, w której ją poobserwują i zdecydują, czy się kwalifikuje do stałego pobytu w jakimś domu opieki, czy będzie mogła nadal mieszkać sama. Niestety, okazało się, że ta druga opcja jest całkiem wykluczona.

Lekarze na szczęście wykluczyli chorobę. Matka dobiegała osiemdziesiątki, więc wszystko wskazywało na to, że to była demencja. Ale taki stan, w jakim była, nie bierze się znikąd, tylko rozwija latami.

– Niczego pani nie zauważyła? – zapytał zdziwiony doktor, który się nią zajął.

Jak niby miałam zauważyć? Na odległość czy oczami wyobraźni?

To się będzie pogłębiało – usłyszałam. – Pani mama powinna mieć stałą opiekę. Oczywiście to może być państwowy ośrodek, ale wie pani, jakie tam są warunki… Musi pani zdecydować, co dalej.

– Ona z tego już nie wyjdzie… – bardziej stwierdziłam, niż spytałam.

– Niestety – potwierdził moje przypuszczenia lekarz. – Co więcej, będzie coraz trudniej, proszę się na to przygotować.

Byłam wściekła. Najgorętszy okres biznesowy w pełni, powinnam mieć spokojną głowę, a tu taki problem! Zaczęłam gorączkowo szukać jakiegoś rozwiązania i w końcu je znalazłam: wynajęłam ten wielki, wypasiony dom mamy, a za uzyskane pieniądze opłaciłam prywatny pensjonat-sanatorium dla ludzi starych i przewlekle chorych. Oczywiście najpierw sprawdziłam warunki…

Cieszył się dobrą opinią, rozmawiałam z rodzinami pensjonariuszy i wszyscy byli zadowoleni. Miał tylko jedną wadę… był za granicą!

– To raczej zaleta! – powiedział mój aktualny przyjaciel, człowiek praktyczny i konkretny. – Nigdy nie byłyście blisko, więc chyba nie grozi wam wzajemna tęsknota? Doceń raczej plusy takiego rozwiązania.

Sama ją tam zawiozłam. Śpieszyłam się z powrotem, bo czekało mnie ważne spotkanie w interesach, więc tylko pomachałam jej ręką, powiedziałam „pa” i już mnie nie było. Nie zdążyłam przekroczyć granicy, kiedy zadzwoniła moja komórka. Mama szalała, płakała, rzucała się na podłogę, nie mogli jej uspokoić.

– Ciągle panią woła – mówiła pielęgniarka. – Musi pani wrócić. Powinniśmy wspólnie uzgodnić, jak z nią postępować, bo w tym stanie może zagrażać sama sobie. Czy mamy ją wiązać?

Odwołałam umówione spotkania, i wróciłam. Nie mogłam inaczej.

Mama rzuciła mi się na szyję i już nie pozwoliła oderwać. Położyła głowę na moim ramieniu i tak siedziałyśmy długie chwile… Ta nadzwyczajna i nieznana mi bliskość kompletnie mnie zaskoczyła. Nie wiedziałam, jak się zachowywać. W końcu zapytałam, czego chce.

– Czemu płaczesz? Przecież wiedziałaś, że tu zostaniesz… Tłumaczyłam ci, że to jedyne wyjście.

– Nie jedyne – wymamrotała. – Ja chcę być z tobą.

– Nie możesz! Mam swoje życie, sprawy, zajęcia, pracę… Nie znajdę dla ciebie czasu.

Wtedy powiedziała coś, co mnie kompletnie rozłożyło emocjonalnie. Nie byłam na to przygotowana…

Nie zostawiaj mnie samej! Będę grzeczna!

Przypomniał mi się taki obraz… Moja młoda i piękna mama pakuje walizki, potem wkłada na głowę kapelusz, szyję przewiązuje cieniutką, kolorową apaszką, poprawia szminką usta i idzie w stronę drzwi… Siedzę w kącie jej sypialni, ale wtedy się zrywam i biegnę do niej.

– Nie zostawiaj mnie samej! – krzyczę. – Będę grzeczna!

Przez długie lata o tym nie pamiętałam. Wyparłam ten moment z pamięci jako zbyt bolesny… Ciekawe, że w niej to zostało… Wtedy wydawała się niewzruszona. A może dla niej to też temat tabu? Może to wspomnienie rani ją równie mocno jak mnie?  Nie wiem, co mam zrobić. Poddać się emocjom i przemeblować życie dla kogoś, kto za chwilę przestanie mnie poznawać? Drżeć, czy nie odkręci gazu, nie zaleje mieszkania, nie zrobi sobie krzywdy? Znosić na co dzień obcych ludzi, którzy się będą nią zajmowali? Pozwolić, żeby się do mnie przykleiła, chociaż kiedyś radziła mi inaczej?

Czy raczej powiedzieć sobie:

– Trudno. Ma, jak chciała. Sama wybrała, nie jestem jej nic winna.

Wiem, że nikt za mnie nie zdecyduje, ale tak bym chciała, żeby to było łatwiejsze!

Patrzę na dawne zdjęcie mamy, które zawsze mam w portfelu… Jest na nim urzekająco piękna, wygląda, jakby mówiła: „zapamiętaj mnie taką… Niezależnie, co się wydarzy, taka byłam! Patrzę na ciebie spod rzęs i zaciskam kciuki na szczęście. Mnie nie wyszło… Ale ty spróbuj. Masz jeszcze czas. Może, na początek, nie bój się pokochać? Może od tego zacznij?”.

Czytaj także:
„2 lata po ślubie mój mąż zginął w wypadku. Teraz wredna teściowa chce zabrać mi mieszkanie, bo należało do jej syna”
„Nie kocham swojego syna. Przypomina mi ukochanego, który zostawił mnie z brzuchem. Mówił, że nie da rady być... ojcem”
„Byłam w 5 miesiącu ciąży, gdy mąż miał wypadek i zapadł w śpiączkę. Lekarze nie dawali mu szans na przeżycie”

Redakcja poleca

REKLAMA