„Wychowawczyni zabierała dzieciom śniadania i robiła sobie szwedzki bufet! Taką małpę to tylko do sądu pozwać”

Dziecko partnera zmanipulowane przez matkę fot. Adobe Stock, vejaa
„– Nie mówiła mi pani o jego alergii – wyskoczyła wychowawczyni z pretensjami. – Nie przyszło do głowy, że ktoś mu odbierze jego własne śniadanie i zmusi do jedzenia syfu! – wysyczałam. – A poza tym informacja o alergii Jasia jest w jego karcie zdrowia. Pani obowiązkiem jest się z nią zapoznać! – Mamy tyle pracy dydaktycznej... – wymamrotała”.
/ 19.04.2023 13:15
Dziecko partnera zmanipulowane przez matkę fot. Adobe Stock, vejaa

Wzięłam swojego synka za rękę i od razu wyczułam zmiany.

„Znowu uczulenie!” – westchnęłam w duchu. „Tylko tym razem na co?”.

Miałam zamęt w głowie. Przecież tak uważałam! Jaś ma ścisłą dietę i dbam o to, aby nie miał styczności z produktami, które go uczulają. W przedszkolu nigdy nie było z tym problemu. Po kilku poważnych rozmowach z wychowawczyniami i dyskretnych prezentach dla kucharek udało mi się tak ustawić jego jadłospis, aby nie pojawiało się w nim nic szkodliwego. Byłam spokojna, wiedząc, że pani Hania i pani Ziuta z kuchni nie podadzą mojemu aniołkowi posiłku, który mógłby wywołać u niego wysypkę. Pod koniec przedszkola nie potrzebowały już nawet rozpiski, którą dla nich przygotowałam, bo znały na pamięć groźne produkty.

Ale jak widać, czasami coś zawodzi...

Tego dnia zachodziłam w głowę, co mógł zjeść mój synek, że pojawiło się zapalenie. Staram się przecież naprawdę czuwać nad jego dietą! Postanowiłam, że w szkole nie będzie jadł obiadów, bo nie będę w stanie w żaden sposób nad nimi zapanować. Dlatego dostaje solidne drugie śniadanie. Sądziłam, że ten system będzie działał i przez kilka miesięcy faktycznie tak było. Co się zatem teraz stało? Może Jasiek po prostu coś w szkole podjadał? Mój synek wie, co mu wolno, a czego nie wolno i raczej nie bierze jedzenia od innych dzieci. Mogła jednak wyniknąć taka sytuacja, że się skusił….

– Kochanie, popatrz na swoje rączki... – zaczęłam rozmowę z synem.

– Jak u krokodylka! – przytaknął Jasiek.

– Powiesz mamusi, czy coś zjadłeś takiego, że ci zaszkodziło? – zapytałam.

Jasiek uciekł wzrokiem.

– Kochanie? – ponagliłam go łagodnie i wtedy… moje dziecko się rozpłakało!

– Bo to pani mi kazała! – wyznało wśród spazmatycznych szlochów.

– Pani? – byłam zaskoczona. – Jaka pani?

Po kwadransie udało mi się wydobyć z mojego synka sensowną opowieść. Otóż okazało się, że pani wychowawczyni wpadła na wprost genialny pomysł. Na dużej przerwie, kiedy pierwszaki zostają w klasie i jedzą drugie śniadanie, zarządziła… szwedzki bufet. To znaczy każe teraz dzieciakom wykładać wszystkie swoje rzeczy, które przyniosły z domu, na jeden stół i potem mogą się częstować tym, czym zechcą!

– I moje kanapki je teraz Bartek! – wyszlochał Jasiek. – Bo on jest najsilniejszy, więc jest pierwszy przy stole! I mówi, że mu bardzo smakują!

Kanapki, które robię z nieuczulających synka produktów. Bez sera, dżemów czy jakichś czekoladowych mazideł, zwykle uwielbianych przez dzieci. Oczywiście, raz czy drugi trafiło się Jaśkowi zdrowe jedzenie, ale częściej wcinał jakieś francuskie rożki z czekoladą czy inne świństwo. Swoją drogą, to straszne, co matki potrafią dawać dzieciom na drugie śniadanie. Słodycze zamiast bułki z ziarnem, batoniki zamiast owoców!

Następnego dnia poszłam do wychowawczyni

Była bardzo zdziwiona moimi pretensjami i stwierdziła, że jej pomysł jest niezwykle wychowawczy.

– Bo wie pani, jedno dziecko przyniesie sobie kanapkę z drogą szynką i pomidorem, a drugie codziennie je bułkę z serkiem. I patrzy na kolegę i zazdrości. A tak wszystkie mogą sobie zjeść to, na co akurat mają ochotę, niekoniecznie to, co dała im tego dnia mama – paplała.

– Tylko że mój syn ma dietę i to usiłuję pani wytłumaczyć! Jest uczulony na wiele produktów! – podniosłam głos. – Czy nadal będzie pani uważała swój pomysł za cudowny, kiedy trzeba będzie do szkoły wzywać karetkę?

– Nie mówiła mi pani o jego alergii – wyskoczyła wychowawczyni z pretensjami, widząc moje zdenerwowanie.

– Bo mi nie przyszło do głowy, że ktoś mu odbierze jego własne drugie śniadanie i zmusi do jedzenia nie wiadomo czego! – wysyczałam. – A poza tym informacja o alergii Jasia jest w jego karcie zdrowia. Sądziłam, że pani obowiązkiem, jako wychowawczyni, jest się z nią zapoznać!

– No wie pani, mamy tyle pracy dydaktycznej... – wymamrotała.

– Nie przeczę. Ale nie uważam, aby to było wychowawcze, nierespektowanie woli rodzica, co ma jeść jego dziecko! Daję Jaśkowi takie a nie inne kanapki i owoce, bo ma takie zalecenia dietetyczne… Jeśli w klasie są biedniejsze dzieci, których nie stać na śniadanie, to szkoła może to chyba rozwiązać w inny sposób niż zabieranie śniadań ich kolegom.

Udało mi się wymóc na nauczycielce obietnicę, że skończy z tą żywieniową ruletką, przynajmniej jeśli chodzi o mojego syna. Nie ma chyba przecież nic dziwnego w tym, że boję się o jego zdrowie.

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA