Wzięłam swojego synka za rękę i od razu wyczułam zmiany.
„Znowu uczulenie!” – westchnęłam w duchu. „Tylko tym razem na co?”.
Miałam zamęt w głowie. Przecież tak uważałam! Jaś ma ścisłą dietę i dbam o to, aby nie miał styczności z produktami, które go uczulają. W przedszkolu nigdy nie było z tym problemu. Po kilku poważnych rozmowach z wychowawczyniami i dyskretnych prezentach dla kucharek udało mi się tak ustawić jego jadłospis, aby nie pojawiało się w nim nic szkodliwego. Byłam spokojna, wiedząc, że pani Hania i pani Ziuta z kuchni nie podadzą mojemu aniołkowi posiłku, który mógłby wywołać u niego wysypkę. Pod koniec przedszkola nie potrzebowały już nawet rozpiski, którą dla nich przygotowałam, bo znały na pamięć groźne produkty.
Ale jak widać, czasami coś zawodzi...
Tego dnia zachodziłam w głowę, co mógł zjeść mój synek, że pojawiło się zapalenie. Staram się przecież naprawdę czuwać nad jego dietą! Postanowiłam, że w szkole nie będzie jadł obiadów, bo nie będę w stanie w żaden sposób nad nimi zapanować. Dlatego dostaje solidne drugie śniadanie. Sądziłam, że ten system będzie działał i przez kilka miesięcy faktycznie tak było. Co się zatem teraz stało? Może Jasiek po prostu coś w szkole podjadał? Mój synek wie, co mu wolno, a czego nie wolno i raczej nie bierze jedzenia od innych dzieci. Mogła jednak wyniknąć taka sytuacja, że się skusił….
– Kochanie, popatrz na swoje rączki... – zaczęłam rozmowę z synem.
– Jak u krokodylka! – przytaknął Jasiek.
– Powiesz mamusi, czy coś zjadłeś takiego, że ci zaszkodziło? – zapytałam.
Jasiek uciekł wzrokiem.
– Kochanie? – ponagliłam go łagodnie i wtedy… moje dziecko się rozpłakało!
– Bo to pani mi kazała! – wyznało wśród spazmatycznych szlochów.
– Pani? – byłam zaskoczona. – Jaka pani?
Po kwadransie udało mi się wydobyć z mojego synka sensowną opowieść. Otóż okazało się, że pani wychowawczyni wpadła na wprost genialny pomysł. Na dużej przerwie, kiedy pierwszaki zostają w klasie i jedzą drugie śniadanie, zarządziła… szwedzki bufet. To znaczy każe teraz dzieciakom wykładać wszystkie swoje rzeczy, które przyniosły z domu, na jeden stół i potem mogą się częstować tym, czym zechcą!
– I moje kanapki je teraz Bartek! – wyszlochał Jasiek. – Bo on jest najsilniejszy, więc jest pierwszy przy stole! I mówi, że mu bardzo smakują!
Kanapki, które robię z nieuczulających synka produktów. Bez sera, dżemów czy jakichś czekoladowych mazideł, zwykle uwielbianych przez dzieci. Oczywiście, raz czy drugi trafiło się Jaśkowi zdrowe jedzenie, ale częściej wcinał jakieś francuskie rożki z czekoladą czy inne świństwo. Swoją drogą, to straszne, co matki potrafią dawać dzieciom na drugie śniadanie. Słodycze zamiast bułki z ziarnem, batoniki zamiast owoców!
Następnego dnia poszłam do wychowawczyni
Była bardzo zdziwiona moimi pretensjami i stwierdziła, że jej pomysł jest niezwykle wychowawczy.
– Bo wie pani, jedno dziecko przyniesie sobie kanapkę z drogą szynką i pomidorem, a drugie codziennie je bułkę z serkiem. I patrzy na kolegę i zazdrości. A tak wszystkie mogą sobie zjeść to, na co akurat mają ochotę, niekoniecznie to, co dała im tego dnia mama – paplała.
– Tylko że mój syn ma dietę i to usiłuję pani wytłumaczyć! Jest uczulony na wiele produktów! – podniosłam głos. – Czy nadal będzie pani uważała swój pomysł za cudowny, kiedy trzeba będzie do szkoły wzywać karetkę?
– Nie mówiła mi pani o jego alergii – wyskoczyła wychowawczyni z pretensjami, widząc moje zdenerwowanie.
– Bo mi nie przyszło do głowy, że ktoś mu odbierze jego własne drugie śniadanie i zmusi do jedzenia nie wiadomo czego! – wysyczałam. – A poza tym informacja o alergii Jasia jest w jego karcie zdrowia. Sądziłam, że pani obowiązkiem, jako wychowawczyni, jest się z nią zapoznać!
– No wie pani, mamy tyle pracy dydaktycznej... – wymamrotała.
– Nie przeczę. Ale nie uważam, aby to było wychowawcze, nierespektowanie woli rodzica, co ma jeść jego dziecko! Daję Jaśkowi takie a nie inne kanapki i owoce, bo ma takie zalecenia dietetyczne… Jeśli w klasie są biedniejsze dzieci, których nie stać na śniadanie, to szkoła może to chyba rozwiązać w inny sposób niż zabieranie śniadań ich kolegom.
Udało mi się wymóc na nauczycielce obietnicę, że skończy z tą żywieniową ruletką, przynajmniej jeśli chodzi o mojego syna. Nie ma chyba przecież nic dziwnego w tym, że boję się o jego zdrowie.
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”