Co roku powtarzam sobie, że to będzie inny wieczór. Może tym razem Roman przyjdzie na trzeźwo, może Marek – jego młodszy brat – nie da się sprowokować, a mama z babcią jakoś załagodzą każdy konflikt. Ale nie, przecież u nas to tak nie działa.
I choć wiem, że dziś wieczorem przy stole znowu wydarzy się coś, co sprawi, że będę miała ochotę uciec, to wciąż tu jestem. Siedzę w pokoju obok i słyszę, jak tata warczy pod nosem, że „Roman zaraz coś zacznie”, a mama stara się udobruchać go kompotem z suszu.
Przecież święta to rodzina
Wszystko zaczęło się nawet spokojnie. Stół był nakryty, opłatek połamany, babcia Teresa siedziała na swoim miejscu z lekkim uśmiechem, który zawsze maskował jej dystans wobec rodzinnych awantur. Mama, w swojej wiecznej roli mediatora, rzucała ciepłe uwagi, które miały na celu rozluźnić atmosferę, a tata Janek starał się trzymać fason jako gospodarz.
Wujek Roman spóźnił się tylko o kwadrans, co jak na niego było prawdziwym osiągnięciem. Gdy wszedł, jego mocny zapach wody kolońskiej zmieszał się z wonią śledzi i grzybów.
– No, to jak tam, braciszku? – rzucił Roman do mojego taty, siadając ciężko na krześle. – Młody się już ogarnął, czy dalej ci na garnuszku siedzi?
Nie trzeba było długo czekać na pierwszą uszczypliwość. Wszyscy wiedzieli, że to aluzja do Marka, który od lat mieszkał z babcią i nie garnął się ani do pracy, ani do przeprowadzki. Marek uniósł brew, ale nic nie powiedział. Milczenie było jego najlepszą bronią.
– Roman, nie zaczynaj, proszę – wtrąciła mama. Jej łagodny ton zawsze wydawał się Romanowi zaproszeniem do kolejnych komentarzy.
– Ale co ja? Nic nie mówię, tylko pytam. Przecież to wszyscy wiemy – odparł wujek, sięgając po kieliszek wina.
Tata spojrzał na mamę z rezygnacją. Roman nie był osobą, którą można uciszyć. Raz wypił, to mówił, co mu ślina na język przyniesie, bez względu na to, kogo zrani.
– To ciekawe, Roman, że zawsze masz najwięcej do powiedzenia o moim życiu, kiedy twoje się sypie – odezwał się w końcu Marek. Jego spokojny głos zaskoczył wszystkich, bo zwykle unikał konfrontacji.
– Sypie? – Roman zrobił minę, jakby nie mógł uwierzyć, co słyszy. – Młody, chyba ci się coś pomyliło. To twoje życie stoi w miejscu, podczas gdy ja przynajmniej próbuję coś osiągnąć. Ty za to pewnie dalej siedzisz z mamusią i liczysz, że sama będzie twoje rachunki płacić.
Babcia Teresa, do tej pory cicha, westchnęła głęboko, jakby cała ta rozmowa była już dla niej zbyt dobrze znanym schematem.
– Marek, Roman, proszę. To Wigilia. Zostawcie to na później – wtrąciła.
Ale kto by jej słuchał. Marek już otwierał usta, żeby odpowiedzieć, gdy tata wtrącił się, próbując zmienić temat:
– Ewa, powiedz, jak tam w pracy? Jakieś plany na przyszły rok?
Wszyscy spojrzeli na mnie, jakby ten temat miał uratować wieczór. Zaczęłam mówić o awansie, ale widziałam, że nikt mnie tak naprawdę nie słucha. Roman zajęty był nalewaniem kolejnego kieliszka, Marek marszczył brwi, a mama patrzyła na mnie z wyrazem twarzy, który mówił: „Spróbujmy chociaż udawać, że wszystko jest dobrze”.
– No, no, jak to ładnie brzmi – Roman w końcu spojrzał na mnie. – A ten twój chłopak? Jak mu tam było... Damian? Jeszcze jest, czy już się zmył?
Poczułam, jak zaciska mi się gardło
Dlaczego, do cholery, wujek Roman zawsze wiedział, gdzie uderzyć? Damian odszedł kilka miesięcy temu, ale ja nie zamierzałam mówić o tym przy świątecznym stole.
– Nie twoja sprawa, Roman – odparłam krótko.
Atmosfera zaczęła się zagęszczać, a ja już wiedziałam, że to dopiero początek. Wujek Roman rozkręcał się powoli, jak zwykle. Za każdym razem, kiedy zbliżaliśmy się do półmetka kolacji, granice jego przyzwoitości coraz bardziej się przesuwały.
Roman wstał, podniósł kieliszek i odchrząknął teatralnie.
– No to cóż... Najpierw życzenia. Zdrowia, zdrowia, zdrowia. Bez tego, moi drodzy, nie ma nic. Ale wiecie, ja to zawsze powtarzam, że samo zdrowie to mało, bo co z tego, że zdrowy, jak żyć trzeba? A z tym życiem to różnie bywa, prawda, Marek? – Roman zerknął na swojego młodszego brata z ironicznym uśmiechem.
Mama Zosia od razu interweniowała:
– Roman, nie prowokuj. Powiedziałeś już, co miałeś powiedzieć, więc może...
– Nie przerywaj mi, Zośka – skwitował, machając ręką. – Ja tu toast składam, nie? A Marek... Marek to się pewnie zastanawia, co to znaczy „żyć”, bo przecież całe życie jest u mamy na garnuszku.
W tym momencie Marek wyprostował się na krześle. Oczy miał błyszczące od gniewu, ale na razie milczał. Wujek kontynuował, ignorując narastające napięcie.
– No i Janek, nasz gospodarz – Roman zwrócił się do taty. – Brat starszy, głowa rodziny, ten, co zawsze pilnuje porządku. Ale jak to mówią: „Gospodarzu, nie daj się, jak goście na głowie ci tańczą”. A ty, Janku, przez lata się dałeś. Jakieś wieczne kompromisy, to z żoną, to z bratem. Tylko co z tego masz, co? – Zrobił dramatyczną pauzę, jakby naprawdę czekał na odpowiedź.
– Roman, wystarczy – tata powiedział stanowczo, ale w jego głosie było słychać zmęczenie.
– Nie, bracie, jeszcze nie skończyłem – odpowiedział Roman, unosząc kieliszek, ale nie pił. – Bo jeszcze mamy tu naszą Zosię, łagodną Zosię, która zawsze tak pięknie wszystko układa. Tylko szkoda, że czasem to układanie przypomina zamiatanie śmieci pod dywan, co nie?
Mama opuściła wzrok na talerz, starając się zachować spokój. Babcia Teresa poruszyła się niespokojnie, ale wciąż milczała.
Roman nagle spojrzał na mnie:
– A ty, Ewa. Panna ambitna. Jak to tam było? „Kariera w dużym mieście”? No, nie powiem, gratulacje. Ale widzisz, dziewczyno, rodzina to rodzina. I powiem ci jedno: możesz uciekać, gdzie chcesz, ale prawdy nie oszukasz. Damian wiedział o tym wcześniej niż ty, dlatego się zwinął, co?
Moje dłonie zaczęły drżeć, a złość gotowała mi się w środku.
– Roman, przestań! – powiedziałam ostro. – Jak ty śmiesz tak mówić? O mnie, o moich rodzicach? Może spojrzałbyś w lustro i zastanowił się, dlaczego twoje życie to pasmo nieporozumień!
To był moment, kiedy Marek postanowił zainterweniować.
– Roman, może ty po prostu zamknij się na chwilę? Każdy twój tekst to jakaś żenada. Może wreszcie przestaniesz nas traktować jak worek treningowy dla swojej frustracji?
Roman wybuchnął śmiechem, ale jego oczy błyszczały od gniewu.
– O, proszę, Marek ma coś do powiedzenia! Chyba Wigilia to jednak czas cudów. Ale nie bój się, młody, ja cię zaraz sprowadzę na ziemię...
Mama desperacko próbując załagodzić sytuację, przerwała:
– Może już przejdziemy do prezentów, co? Pomyślmy o czymś miłym...
– Nie, Zośka – Roman odparł zimno. – Nie przejdziemy. Bo zanim zaczniemy rozdawać prezenty, porozmawiajmy o prawdzie. Bo prawda, moi drodzy, jest jedna. I teraz ją wszyscy usłyszycie.
Spojrzałam na ojca, który wyglądał, jakby zaraz miał wybuchnąć. Mama wyciągnęła rękę, żeby złapać go za ramię, ale on już się odsunął. W powietrzu wisiała burza, a ja zaczynałam się bać, co wujek powie.
– Prawda, moi drodzy, to coś, o czym wszyscy tu zapomnieli – zaczął Roman, kręcąc kieliszkiem, jakby zaraz miał wypowiedzieć coś, co zmieni bieg świata. – Ale ja, jak zawsze, muszę być tym, który otwiera oczy. Bo wiecie, ktoś w tej rodzinie musi mieć odwagę mówić, jak jest.
– Roman, daruj sobie. To święta – ojciec przeciął jego wywód stanowczym głosem, ale było już za późno.
– Wszyscy tu udają, że wszystko jest pięknie, a prawda jest taka, że ta rodzina to ruina! Ale najlepsze jest to, że Teresa, nasza kochana matka, też coś ukrywa. I teraz wam powiem, co.
Babcia Teresa podniosła głowę
Przez chwilę jej spojrzenie było spokojne, jakby próbowała przekazać coś oczami, ale Roman to zignorował.
– Roman, zamknij się. – Marek w końcu stracił cierpliwość i podszedł do brata. – Przestań mieszać ludziom w głowach i przysparzać mamie problemów. Może ty się lepiej zajmij swoim życiem, a nie naszym?
– Zajmuję się, młody, zajmuję. A wiesz, od czego zacząłem? Od dokumentów. Tak, dokładnie – Roman sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął plik papierów. – Bo widzisz, Marek, nasza matka nie jest taka święta, jak wszyscy myślą. I teraz posłuchajcie, bo wszyscy musicie to wiedzieć: dom, w którym siedzi nasza babcia Teresa, NIE należy już do naszej rodziny.
Zapadła cisza
Taka cisza, że można było usłyszeć brzęk widelca, który wypadł mamie z ręki.
– Co ty pierniczysz? – odezwał się ojciec, podnosząc się z miejsca. – Jak to „nie należy”? Co to za brednie?
– Żadne brednie, bracie. Wszystko tutaj jest czarno na białym. – Roman rzucił papiery na stół, a tata chwycił je nerwowo. – Nasza kochana mama, nasz fundament rodziny, przepisała dom fundacji charytatywnej. Żadne z nas nic nie dostanie, bo najwyraźniej „rodzina” dla niej nie znaczy nic!
Oczy wszystkich zwróciły się na babcię. Siedziała nieruchomo, patrząc na swoje splecione dłonie. Przez chwilę wydawało się, że nic nie powie, ale w końcu uniosła wzrok.
– Tak – potwierdziła cicho. – To prawda. Przepisałam dom fundacji.
Wszyscy wybuchli jednocześnie:
– Jak mogłaś?! – krzyknął ojciec.
– Przecież to nasz dom! – dodał Marek.
– Co ty sobie wyobrażasz? – wtrąciła mama, próbując nie podnieść głosu, ale i tak jej się nie udało.
Roman, triumfując, usiadł z powrotem i nalał sobie wina, jakby właśnie wygrał wojnę.
– Dlaczego? – zapytałam babcię. Jej twarz była spokojna, choć w oczach miała coś, co przypominało smutek. – Babciu, dlaczego? Dlaczego nie powiedziałaś nam wcześniej?
– Bo wiedziałam, że tak zareagujecie – odpowiedziała spokojnie. – Nie chcę, żebyście się kłócili o ten dom po mojej śmierci. To tylko mury. A rodzina... Rodzina jest ważniejsza.
– Rodzina?! – zaśmiał się gorzko Marek. – A co z nami? Co z naszym życiem?
Babcia odetchnęła głęboko, ale nic nie odpowiedziała. W tym momencie straciłam cierpliwość. Wstałam od stołu i rzuciłam serwetkę na talerz.
– Wiecie co? Mam dość. Nie ma świąt, nie ma rodziny, nie ma niczego, co miałoby sens. Wszyscy tu tylko się ranią! Roman, gratulacje – zrobiłeś z Wigilii cyrk. Babciu, może miałaś dobre intencje, ale to był najgorszy możliwy sposób.
Odwróciłam się i ruszyłam do drzwi
– Uciekasz? – rzucił Roman za mną. – No to uważaj, bo prawda i tak cię dopadnie!
Przytrzymałam się futryny, czując, jak moje ciało drży z gniewu, ale nie odpowiedziałam. Wyszłam, trzaskając drzwiami, mając nadzieję, że zrobią taki hałas, że przynajmniej na chwilę zagłuszą cały ten bałagan.
– Ewa! Zaczekaj! – Marek wybiegł za mną, zapinając w pośpiechu kurtkę.
– Czego chcesz – spytałam, nie odwracając się. – Chcesz się wyżalić na Romana? A może na babcię? Bo jeśli tak, to zapomnij. Mam tego wszystkiego dosyć.
– Ewa, błagam, zaczekaj – powtórzył, chwytając mnie za ramię. Odwróciłam się. Jego twarz była napięta, a oczy błyszczały. Nie wyglądał, jakby miał zamiar się skarżyć. – Po prostu musimy to jakoś zrozumieć.
– Co tu jest do zrozumienia? – zapytałam z irytacją. – Roman odpalił bombę, babcia go nie zatrzymała, a my wszyscy tylko na tym cierpimy.
Marek spuścił wzrok i kopnął leżący na chodniku kawałek lodu.
– Wiesz, Ewa, czasami myślę, że może Roman ma trochę racji – powiedział cicho, ledwie słyszalnie.
– Co?! – Spojrzałam na niego, jakby wyrósł mu trzecią głowa. – To, że wkurza wszystkich na każdym kroku i traktuje ludzi jak śmieci? To ma rację?
– Nie, nie o to mi chodzi – przerwał szybko. – Tylko... Może po prostu nigdy nie byliśmy normalną rodziną? A babcia? Może ona widziała to najlepiej ze wszystkich?
– Wiesz, co jest najgorsze? – powiedziałam, próbując opanować narastający żal. – Że nikt nawet nie próbował tego wyjaśnić. Że babcia milczała przez lata, jakby to wszystko było tajemnicą, a Roman po prostu czekał na moment, żeby to wywlec. Jak... jak sęp.
Marek skinął głową, ale zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, usłyszeliśmy kolejne kroki.
Z ciemności wyłoniła się postać ojca
– Wracajcie do domu – powiedział cicho. W jego głosie nie było gniewu, raczej rezygnacja. – Zosia płacze. Babcia zamknęła się w pokoju. A Roman? Ten... – urwał, zaciskając pięści. – Wypił jeszcze jeden kieliszek i rozsiadł się w salonie, jakby nic się nie stało.
– Nie wrócę tam – powiedziałam, kręcąc głową. – Nie po tym wszystkim.
– Ewa – kontynuował ojciec. – Twoja mama ma złamane serce. Całe życie starała się trzymać to wszystko w kupie, a teraz widzi, jak wszystko się sypie. Jeśli nie dla babci, to zrób to dla niej. Proszę.
Westchnęłam. Nie chciałam wracać, nie chciałam patrzeć na Romana, ale myśl o mamie, próbującej jakoś posklejać resztki naszej Wigilii, przekonała mnie. Skinęłam głową.
Wróciliśmy do domu, gdzie atmosfera była jeszcze bardziej duszna niż przed moim wyjściem. Roman rzeczywiście siedział w salonie z kieliszkiem w ręku, patrząc na wszystkich z aroganckim uśmiechem. Babcia nigdzie nie było widać, a mama stała w kuchni, bez celu wycierając blat, jakby to mogło cokolwiek zmienić.
Te święta nie przyniosły pokoju
Nikt nie odzywał się, gdy usiadłam z powrotem przy stole. Po chwili do pokoju weszła babcia Teresa. Jej twarz była spokojna, ale w oczach miała coś, co sprawiło, że wszyscy w końcu zamilkli.
– Przepraszam – powiedziała cicho, ale stanowczo. – Nie chciałam, żeby tak to wyglądało.
Rozeszliśmy się do swoich miejsc, jak żołnierze po bitwie. Stół wyglądał, jakby przeszedł przez niego huragan – poprzewracane kieliszki, okruchy ciasta, nierówne stosy talerzy. Usiedliśmy w milczeniu, a z kuchni rozbrzmiał odgłos czajnika, jakby to on teraz miał zabrać głos.
Patrzyłam na swoją rodzinę, na ich zmęczone, zranione twarze, i czułam, że choć nie wszystko jest stracone, to droga do jakiejkolwiek normalności będzie długa.
Te święta nie przyniosły pokoju. Ale może – tylko może – przyniosły ziarno prawdy. A prawda, jak bolesna by nie była, jest lepszym fundamentem niż kłamstwo. Tylko czy ten fundament wystarczy, by odbudować to, co zostało zniszczone?
Ewa, 27 lat
Czytaj także:
„Siostra zażyczyła sobie dla dzieci prezenty za fortunę, a moim kupiła najtańszą tandetę. Nie pozwolę się tak traktować”
„Rodzice próbowali przejąć kontrolę nad moim życiem. Chcieli wiedzieć, z czym jem kanapki i z kim chodzę do łóżka”
„Troska siostrzenicy skończyła się tak szybko, jak tylko złożyłam podpis na testamencie. Wykorzystała mnie i oszukała”