Takie mamy czasy, że młodym jest naprawdę trudno i rodzice muszą im pomagać. W naszym wypadku sytuacja jest o tyle skomplikowana, że zięć nie ma ojca, jedynie samotną, starszą mamę, która ledwo wiąże koniec z końcem. Cały wysiłek wsparcia dzieci spadł więc na nas. Ale żeby było jasne – wcale nie narzekam! Ba, nawet cieszę się, że mogę im pomóc. W końcu jednak, kiedy córka i zięć byli już jako tako urządzeni, powróciła nadzieja, że teraz kolej na nasze potrzeby.
Po roku mąż kupił sobie nawet motor!
Nic wielkiego, stare i tanie suzuki do gruntownego remontu, a w zasadzie do odrestaurowania. Całe życie pracował jako mechanik i chciał podłubać przy takim czymś na emeryturze. Realizował więc swoją pasję, przesiadując w garażu, a ja w tym czasie czytałam przewodniki po krajach, które chciałabym odwiedzić. Zawsze marzyłam o długiej wycieczce na południe Europy. Włochy, Hiszpania, Portugalia – wszystkie te słoneczne kraje, które do tej pory oglądałam tylko w telewizji.
– Wiesz, że we Włoszech dwa najpopularniejsze napoje to woda i wino…
– U nas woda i wódka – śmiał się mąż.
– No właśnie. A tam tak romantycznie. Woda i wino… To właśnie byśmy pili, gdybyśmy pojechali…
– Pojedziemy, kochanie, już w przyszłym roku. Konto wygląda coraz lepiej, więc trzeba tylko zaczekać do następnych wakacji.
– Pojedziemy jesienią, bo w lecie jest za gorąco. Wiesz, że w Hiszpanii średnia temperatura lipca i sierpnia wynosi trzydzieści dwa stopnie?
– Matko jedyna. Jedna lampka wina w takim upale i leżysz… – powiedział.
– Owszem. Ale za to jesienią, w październiku, to już tylko dwadzieścia. Idealna temperatura do zwiedzania…
– No to jesteśmy umówieni.
Tak naprawdę jednak nie nastawiałam się specjalnie na tę wyprawę, bo od ślubu Ilonki i Marcina minęło już dość czasu, by spodziewać się wnuka. Wiedziałam, że jeśli córka urodzi, znów trzeba będzie im pomóc. Ale w sumie kto by tam wolał europejskie wojaże od wnucząt? Na pewno nie ja! No i stało się. Córka zaszła w ciążę, a wkrótce potem dowiedzieliśmy się, że będą bliźniaki. Obiecaliśmy młodym, że im pomożemy, że mogą liczyć na nasze wsparcie, także finansowe. No i tak właśnie rozeszły się kolejne oszczędności. Wszyscy, którzy mają dzieci i wnuki, doskonale wiedzą, jak to jest – jedne wydatki gonią drugie. Gdy bliźniaki przyszły już na świat, opieka nad nimi pochłonęła nas zupełnie. Liczyły się tylko one. Dlatego przez kolejne lata skupiliśmy się na wspieraniu młodych.
Ja chyba wtedy już zapomniałam o moich marzeniach
Mąż też zaniedbał motor – po co komu hobby, jak ma dwa takie cudowne brzdące do wychowania? W ten oto sposób mijały nam kolejne lata i przed tegorocznymi wakacjami dzieci pożegnały się z przedszkolem. W lipcu zabraliśmy je z mężem nad jezioro, a córka z mężem zaplanowali im cały sierpień. Zostaliśmy więc na ten miesiąc sami w domu. Właśnie w czasie tej nudy przypomniały mi się moje marzenia.
– Rysiu, czy my się w końcu wybierzemy na tę wycieczkę? Wnuki już duże, to może czas wrócić do naszych planów?
– Jak najbardziej, Grażynko…
– Ty zresztą też znów grzebiesz przy motorze. Może na nim pojedziemy do Włoch i Hiszpanii? – uśmiechnęłam się.
– Grażyna, przecież ciebie tak łatwo przewiewa… – zażartował.
Śmiałam się razem z nim, ale muszę przyznać, że pod nieobecność wnuków czułam się coraz bardziej przytłoczona szarością życia. Mieliśmy jeszcze lato, a ja już ze zgrozą myślałam o ciemnej i mokrej jesieni w domu. No i właśnie wtedy, trzy tygodnie po powrocie znad jeziora, Rysiek przygotował wieczorną kolację, otworzył wino i posadził mnie przy odświętnie nakrytym stole.
– A jaka to okazja? – zapytałam.
– Dzisiaj spełniamy twoje marzenie. Tak częściowo… Zjemy, napijemy się, a potem poprzeglądamy oferty biur podróży….
– Rysiu, czyś ty oszalał? Przecież mnie to jeszcze bardziej przygnębi!
– Nie, jeśli wysilisz wyobraźnię. No, chodź, troszkę sobie pofantazjujemy…
– Rysiek, fantazjować można, jak się ma szesnaście lat. Moja wyobraźnia już nie działa tak jak kiedyś. Ja muszę mieć konkret. Pewność, że pojadę!
– A jak wygramy w totka? Wiesz, że puszczam co tydzień – uśmiechnął się i podsunął mi komputer.
Skusiłam się i włączyłam strony z ofertami biur podróży. Przeglądaliśmy je, a ja dość często sięgałam po lampkę wina, żeby pobudzić wyobraźnię. Żeby rzeczywiście poudawać, że lada moment opłacimy którąś z wycieczek i będę mogła żyć emocjami przygotowań do podróży życia. Angażowałam się coraz bardziej, coraz głośniej komentowałam ceny i programy kolejnych wyjazdów.
W końcu znalazłam tę idealną
Nie najtańszą, ale wyśmienicie zorganizowaną. Trzytygodniową wycieczkę po wybrzeżu Morza Śródziemnego. Wspaniałą, wymarzoną i drogą jak cholera!
– Też mi się podoba. Zwłaszcza że to październik. Idealne temperatury. Tak można zwiedzać – powiedział Rysiek z dziwnym uśmiechem na twarzy.
– Ależ bym chciała się już szykować. Czytać, co zobaczymy, pakować ciuchy, odliczać dni w kalendarzu… Ty sobie wyobrażasz te emocje? Taka przygoda. Codziennie co innego, inny hotel, inne miasto, inni ludzie, jedzenie… Aj, Rysiek, zła jestem na ciebie!
– Dlaczego?
– Bo mnie do tej głupiej zabawy podkusiłeś! – zawołałam.
– Zabawy? Dlaczego zabawy?
– No, proszę cię. Przecież nie stać nas na to – zaczynałam się już denerwować tą jego przekorną gadką.
– Oczywiście, że stać! To co, kupujemy tę? Zdecydowana? – uśmiechał się głupio.
– Rysiu, proszę cię, przestań. Ja już nie mam ochoty dalej udawać… Przecież wiem, ile mamy na koncie!
– Na pewno? – położył mi dłoń na ramieniu. – Wejdź, dziewczyno, na stronę banku i zerknij jeszcze raz…
– Rysiek, w co ty pogrywasz?
– No wejdź, zobacz. Dawaj, nie wgapiaj się we mnie, tylko otwieraj stronę!
Wpisałam adres, a potem login i hasło. Po chwili zobaczyłam stan naszego konta. No i wtedy właśnie zdębiałam. Zobaczyłam tam sumę w zupełności wystarczającą, by opłacić taką wycieczkę. By pojechać tam z przyzwoitym kieszonkowym. Przez głowę przeleciało mi milion myśli, ale tą dominująca była jedna – Rysiek się zapożyczył.
Zwariował i wziął jakiś kredyt
Nie daj Boże chwilówkę!
– Co to za pieniądze!? Skąd je masz?! – zapytałam ciągle rozgniewana.
– Sprzedałem motor.
– Co ty gadasz? Jak? Kiedy?
– Skończyłem go zaraz po naszym przyjeździe, a potem wystawiłem na portalu internetowym. Zgłosiło się kilku gości, ale kupiec odezwał się trzy dni temu. Umówiłem się z nim wczoraj, a ciebie wysłałem do Ilony…
– Jak do Ilony…
– Tak. To była zmowa…
– O matko! Teraz rozumiem te tajemnicze telefony w ostatnich tygodniach. Już wiem, dlaczego chodziłeś gadać na taras. A ja już myślałam, że masz romans. Rysiu! Kochany! – aż podskoczyłam, ale zaraz się opanowałam. – Ale czekaj, czekaj. Przecież ten motor to była twoja krwawica. Tyle lat go robiłeś, dopieszczałeś… Rysiu, przecież szkoda…
– No i właśnie dlatego, że go tak dopieściłem, poszedł za dobre pieniądze. Naprawdę dobrą kasę dostałem. Ale przecież od początku chodziło tylko o to, żeby przy nim dłubać, żeby naprawiać. Kupię drugiego grata i też go naprawę. To co? Kupujemy wycieczkę?
Myślicie, że zarezerwowałam wyjazd jeszcze tego wieczoru? A gdzie tam! Kolejny tydzień przeglądałam oferty, bo przecież z tego też była ogromna frajda. W końcu wybrałam tę idealną i w październiku pojechaliśmy na południe Europy. Coś wspaniałego! Przygoda życia. Ale to już jest temat na osobną opowieść. Ta bowiem nie jest o samym wyjeździe, ale o najlepszym mężu na świecie. O moim bohaterze.
Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”