Jestem prawdziwą życiową szczęściarą. Naprawdę. Mam 26 lat i jedyne, na co chorowałam, to grypa, która skończyła się zapaleniem płuc. Biegam, pływam. Tańczę. Czytam i słucham. Mówię. Potrafię kochać i potrafię myśleć logicznie. Mam rodzinę, przyjaciół i od dwóch lat męża, który wciąż mówi, że mnie kocha… Chociaż czasami mu nie wierzę.
Ale i tak mam w życiu szczęście. Pomyślałam tak sobie w pewien piątek, gdy patrzyłam na dzieci, którymi miałam się zaopiekować przez kilka dni.
– To nie będzie łatwe – powiedziała dyrektorka. – Musisz się uzbroić w cierpliwość. Cały ocean cierpliwości i spokoju. Bez tego nie dasz sobie rady.
– No, akurat cierpliwości mi chyba nie brakuje. Inaczej mój mąż chodziłby już bez zębów – odparłam z uśmiechem.
– Cóż, akurat jeśli o to chodzi, to powinnaś wreszcie mu przyłożyć – odparła dyrektorka, która, tak się złożyło, była moją matką chrzestną i rodzoną ciotką. – Ale ty o tym doskonale wiesz…
Przestałam słuchać jej wiecznego marudzenia, bo moją uwagę przyciągnął śliczny, może 10-letni chłopiec o niemal czarnych włosach, siedzący nieruchomo przy stoliku pod oknem. Wydawało się, że wpatrywał się w coś po drugiej stronie dużego pokoju. Podążyłam za jego spojrzeniem. Wpatrywał się w stół, na którym kilka minut wcześniej postawiłam wazon z baziami i cukrowego baranka.
– Pamiętaj – ciotka dotknęła mojego ramienia, więc na nią spojrzałam. – Żadnych gwałtownych ruchów, bo niektóre mogą się wystraszyć. Na przykład Julia – pokazała mi może dziewięcioletnią dziewczynkę z rudymi włosami zawiązanymi w kucyk. – Jak się przestraszy, zaczyna gryźć. I to nie siebie. Staraj się jej nie dotykać. Nie lubi tego. Też gryzie.
– A tamten chłopiec? – spytałam, wskazując jej szatynka w kącie.
Szymon. Biedne dziecko. No, idę już. I dziękuję ci, Marysiu, za pomoc!
Ciotka Wanda cmoknęła mnie w policzek i szybko znikła za drzwiami.
Kogo ta ciotka zatrudnia?!
Ciotka jest dyrektorką administracyjną w zakładzie otwartym dla dzieci dotkniętych autyzmem. Wczoraj zadzwoniła do mnie zdenerwowana, mówiąc, że zachorowały dwie wychowawczynie w grupie średniej: jedna na anginę, druga na półpasiec. Poszły na zwolnienie.
A tu przecież długi weekend i w żaden sposób nie załatwi na teraz zastępstwa. A skoro ja jestem po pedagogice, to chyba poradzę sobie przez kilka dni.
– Wiem, że długi weekend… – westchnęła.
– Ale dzieci też będzie niewiele, raptem troje, bo resztę rodzice biorą do siebie.
– Nie ma sprawy – odparłam. – Trzeba pomagać rodzinie. Szkoda tylko, że mój mąż jeszcze się tego nie nauczył.
Znów spojrzałam na Szymona. Cały czas siedział sam i patrzył w jeden punkt. Julia coś rysowała, a trzecie dziecko, kilkuletni chłopiec, układał jakieś klocki pod opieką pielęgniarza.
Podeszłam do Szymona. Usiadłam obok niego przy stoliku. Nawet nie drgnął. Mimo to byłam pewna, że choć jego oczy są nieruchome, to chłopiec uważnie mnie obserwuje. Podsunęłam mu pod nos czystą kartkę bloku do rysowania i wręczyłam ołówek.
– Mógłbyś mi narysować baranka? A może wolisz bazie w wazoniku?
– To idiota – usłyszałem za plecami głos pielęgniarza. – Całymi dniami siedzi w jednym miejscu i gapi się gdzieś… no, nie wiadomo gdzie. On nic pani nie narysuje. Julia ładnie rysuje.
Zdenerwowałam się. Jak ten facet może tak mówić?! W dodatku głośno! Kogo ta ciotka zatrudnia? Jakichś kretynów? Przecież te dzieci doskonale wszystko słyszą i rozumieją! Nadal trzymałam przed Szymonem ołówek. Chciałam go tym zachęcić do spełnienia mojej prośby.
Po chwili zastanowienia chłopiec wziął ode mnie ołówek. I znów zaczął wpatrywać się w sobie tylko znany punkt.
– Mówiłem? – prychnął pielęgniarz.
– Nikt pana nie pytał o zdanie – odparłam, nawet się nie odwracając.
Miałam wrażenie, że gałki oczne Szymona poruszyły się lekko w moją stronę. Nic więcej nie zrobił, ale słyszał mnie. Rozumiał. Byłam tego pewna.
– Szymonie – powiedziałam cicho.
– Mam na imię Marysia. Na razie odchodzę, ale wrócę. Mam nadzieję, że zechcesz narysować mi coś ładnego.
Wstałam od stolika. Gdy odchodziłam, mogłabym przysiąc, że czułam na sobie spojrzenie ciemnowłosego chłopca.
„Ten pomylony”
Podeszłam do stojącego w rogu sali biurka, na którym ciotka położyła akta chorobowe dzieci do przeczytania, żebym wiedziała, z czym mam do czynienia. Na pierwszy ogień poszedł Szymon. Wynotowywałam najważniejsze fakty.
Padaczka. Rodzice uważają syna za niepełnosprawnego umysłowo i zastanawiają się poważnie nad oddaniem go na stałe do zakładu opiekuńczego.
Jego matka nie pracuje. Do tej pory zajmowała się Szymonem, czyli nie wypuszczała go z domu, bojąc się, że wśród ludzi dostanie ataku padaczki i będzie wstyd – przeczytałam w raporcie środowiskowym psychologa. – Do 10. roku życia na życzenie ojca uczęszczał do normalnej szkoły, mimo że nauka szła mu dosyć opornie. Jednak w towarzystwie innych dzieci powoli, ale za to z uporem parł do przodu. Bardzo pomagał mu w tym prywatny nauczyciel.
W połowie drugiej klasy chłopca odesłano do domu. Przyklejono mu łatkę epileptyka i dziecka całkowicie opóźnionego w rozwoju, które nie rokuje żadnej nadziei na osiągnięcie jako takich wyników w nauce. Na podwórku inne matki nie pozwalały swoim dzieciom bawić się „z tym pomylonym”. Odsunięty od życia coraz bardziej zagłębiał się w siebie. Szymon przestał sygnalizować, że ma jakieś potrzeby. Wreszcie lekarze uznali jego przypadek za beznadziejny.
Początkowo przepisywano chłopcu najróżniejsze leki, które miały przeciwdziałać napadom epilepsji. Na niewiele to się zdawało. Rodzice zamknęli syna w pokoju. Jednak nasilające się ataki epilepsji spowodowały, że został zabrany do szpitala na dłuższą obserwację.To dlatego jest na oddziale dzieci z syndromem Aspergera… Choć jego zachowanie wcale nie wskazuje, że cierpi na tę chorobę.
Nie jest agresywny, niegrzeczny. Ludzie z syndromem Aspergera potrafią żyć normalnie, choć – w zależności od stopnia choroby – mają większe lub mniejsze trudności z przystosowaniem się do życia. Zachowują się obsesyjnie, nie potrafią rozpoznać emocji u innych ludzi i w ogóle są bardzo trudni.
Szymon wydał mi się zupełnie inny.
Ten chłopiec ma prawdziwy talent
Zamknęłam raport, czując ogarniające mnie przerażenie. Biedne dziecko! Moja przyjaciółka Kaśka, zapalona ezoteryczka, wierzy, że zanim się urodzimy, gdzieś tam w zaświatach sami wybieramy sobie los, rodziców i lekcje do odrobienia. Jeśli to prawda, to dusza Szymona wybrała sobie głupich rodziców. I okropny los.
Znowu miałam wrażenie, że ktoś mi się przypatruje. Podniosłam wzrok i serce aż podskoczyło mi w piersi z zaskoczenia. Przy biurku stał… chłopiec, o którym przed chwilą czytałam.
– Tak, Szymonie? – powiedziałam łagodnie. – Potrzebujesz czegoś?
Chłopiec położył na stole kartkę bloku rysunkowego i wyciągnął rękę, jakby chciał, bym dała mu swoje pióro.
Zrobiłam to. Szymon przez chwilę patrzył na mnie uważnie, a potem wziął pióro i zaczął coś szybko rysować na kartce, zasłaniając ją ramieniem. „Biedna stalówka…” – pomyślałam.
– I jak idzie temu baranowi? – znowu usłyszałam drwiący głos pielęgniarza. – On się nawet nie orientuje, która jest teraz godzina. Nie potrafi wydusić z siebie żadnego sensownego słowa. To najzwyklejszy w świecie kretyn.
Zauważyłam, że Szymon zesztywniał. Poczułam przypływ furii. Wstałam i podeszłam do mężczyzny, który powinien pracować raczej w więzieniu przy mordercach, a nie w placówce z chorymi dziećmi. Może wtedy jego głupota nie narobiłaby szkody!
– Jeśli jeszcze raz usłyszę takie słowa o tym czy innym dziecku, powiem dyrektorce, mojej ciotce – zaakcentowałam to – że nie nadaje się pan do tej pracy. A niełatwo znaleźć inną w dzisiejszych czasach, prawda? Proszę mi wierzyć, on ma więcej inteligencji w małym palcu niż pan w całych zwojach mózgowych!
Odwróciłam się, zanim udało mu się zamknąć usta po tym, jak mu szczęka opadła. Myślałam, że zrobi mi awanturę, ale nie… Wyszedł z sali. Odetchnęłam kilka razy i usiadłam przy biurku.
Szymon nadal rysował coś na kartce. Kilka minut później skończył. Chwilę przyglądał się rysunkowi. Potem oddał mi wieczne pióro i pozwolił spojrzeć na swój obrazek. Zaniemówiłam.
Przyznaję, spodziewałam się zobaczyć nieskładne esy-floresy. Nic, co przeczytałam w aktach chłopca, nie przygotowało mnie na ten szok. To było… arcydzieło!
Rysunek przedstawiał wazonik z wystającymi z niego baziami. Tuż obok stał baranek cukrowy. Wazonik i baranek rzucały cień. Wszystko wyglądało jak żywe, tylko biało-granatowe.
Kiedy opanowałam szok, podniosłam oczy. Szymona przy stoliku już nie było. Znów siedział w kącie, wpatrzony w sobie tylko znane krajobrazy duszy.
Wystarczyło dać mu szansę
Wieczorem wróciłam podekscytowana do domu. Szymon zaczął reagować na moje prośby, co wprawiło w zdumienie pielęgniarza. Opowiedziałam o wszystkim mojemu mężowi, który sam zachowuje się, jakby miał syndrom Aspergera. Co ciekawe, po raz pierwszy słuchał mnie z zainteresowaniem. Jakby zobaczył we mnie coś więcej niż kuchtę i kochankę.
W ciągu następnych dni okazało się, że nie wiedzieć jakim cudem udało mi się nawiązać kontakt z chłopcem. Ciotka, widząc genialny rysunek „idioty” oraz to, że potrafię wywołać w chłopcu różnorakie reakcje, wezwała na konsultację neurologa. Ten, żywo zainteresowany przypadkiem, zwrócił się o wsparcie do innych swoich kolegów.
W rezultacie po kilku tygodniach i wielu badaniach chłopiec trafił do ośrodka, które zajmuje się dziećmi autystycznymi.
Okazało się, że Szymek cierpi na bardzo rzadką chorobę mózgu. Bardziej staranne i wnikliwsze oceny jego stanu zdrowia pozwoliły ustawić lekarstwa, które zaczął regularnie zażywać. Dzięki lekom objawy padaczki najpierw zmniejszyły się znacząco, a po pewnym czasie pojawiały się już tylko sporadycznie.
Rok później, na moją prośbę, ciotka Wanda zabrała mnie do ośrodka, bym mogła odwiedzić Szymka i sprawdzić, jak się miewa.
Weszłyśmy do dużej, kolorowej sali. Szymek siedział przy jednym ze stolików z innymi dziećmi. Kilkoro z nich – jak powiedziała ciotka, z zaprzyjaźnionej szkoły – specjalnie przyszło odwiedzić tutejsze i razem się poryować. Robiły to z wielkim skupieniem i uwagą.
W pewnej chwili Szymon zobaczył mnie. Natychmiast promiennie się uśmiechnął. Nie tak szeroko jak inni, ale na jego ustach wyraźnie zobaczyłem ten słoneczny cień radości. Pamiętał mnie!
Chłopiec wstał od stolika, podszedł do mnie i wyciągnął dłoń. Od razu wiedziałam, czego chce. Co prawda poprzednia naprawa stalówki trochę mnie kosztowała, ale i tym razem bez wahania wyciągnęłam z torebki wieczne pióro.
Szymon wziął z półki obok białą kartkę, usiadł przy stole i zaczął rysować.
– Jak pani myśli, czy Szymek wróci kiedyś do naszego świata ze swej odległej wyspy? – spytałam lekarki.
– Na pewno. Malowanie to był jego pomysł. Nie potrafi jeszcze wyrażać swoich myśli słowami, ale za to… – sięgnęła do niesionej ze sobą teczki i pokazała mi kilka rysunków.
Chłopiec narysował komiks! Około dziesięciu scenek, z których dokładnie wynikało, co pragnąłby powiedzieć nauczycielkom. Przedstawiały grupkę dzieci rozkładających na stole farbki i malujących wraz z dorosłymi.
– Posługuje się w rozmowach językiem rysowanym i świetnie mu to wychodzi. Słyszałam o pani – lekarka uśmiechnęła się. – Dzięki pani do nas wrócił.
Poczułam, jak wzruszenie łapie mnie za gardło. Czy Szymek zrozumiałby, gdybym mu powiedziała, że dzięki niemu również mój mąż wrócił do mnie? Bo od roku i z nim udało mi się wreszcie nawiązać jakiś kontakt.
Nieoczekiwanie poczułam, jak ktoś ciągnie mnie za rękaw sukienki. Szymon. W jednej ręce trzymał wieczne pióro, w drugiej rysunek. Jak przed rokiem był na nim wazonik z baziami, cukrowy baranek i trzy pisanki z pięknie wyrysowanymi na nich, misternymi wzorami.
Rysunki, które dostałam od Szymona, utwierdzają mnie w przekonaniu, że za jakiś czas chłopiec całkiem wróci do świata.
Czytaj także:
„Gdy urodziłam chorego syna, mąż odszedł do innej. Powiedział, że znalazł taką, która da mu zdrowe dziecko”
„Moich synów wychowywały babcie. Ja nie miałam czasu. Czy nie wystarczy, że ich urodziłam? To i tak bohaterstwo”
„Matka złamała mi serce 2 razy. Raz, gdy oddała mnie do domu dziecka. Drugi, gdy porzuciła mnie w dniu ślubu”