„Gdy urodziłam chorego syna, mąż odszedł do innej. Powiedział, że znalazł taką, która da mu zdrowe dziecko”

kobieta, którą mąż porzucił bo urodziła chore dziecko fot. Adobe Stock, Wordley Calvo Stock
„Rafał co prawda nie przepuścił żadnej okazji, by się napić, ale już mnie nie zdradzał. Niestety, Kacper urodził się chory. Wtedy znowu się wszystko popsuło. Mąż pił coraz więcej, znikał z domu. Oskarżał mnie, że to moja wina, że nasz syn nie jest zdrowy.”
/ 30.09.2021 09:24
kobieta, którą mąż porzucił bo urodziła chore dziecko fot. Adobe Stock, Wordley Calvo Stock

Los mnie nie oszczędzał. Przeszłam chyba prawie wszystkie etapy załamania nerwowego. Bałam się, że nie starczy mi sił, by ciągnąć ten wózek dalej… Podobno, co nas nie zabije, to nas wzmocni. Zawsze się w końcu podnosiłam i szłam dalej.

Moi rodzice pochodzą ze wsi, ale jak miałam kilka lat, przeprowadzili się do miasta

Tata dostał pracę w dużym zakładzie i mieszkanie bloku. Wcale się nie cieszyłam. Po pierwsze, na wsi zostawiałam koleżanki, a po drugie, już od pierwszego dnia w mieście byłam napiętnowana. Dzieciaki na podwórku wołały za mną „wsiowa”. Nie lubiłam miasta, nie lubiłam szkoły. Jedyny przedmiot, jaki mnie interesował, to plastyka. Na przerwach uciekałam przed docinkami do biblioteki i tylko dlatego pod koniec podstawówki byłam najbardziej oczytaną osobą w klasie.

W domu musiałam pomagać mamie, która dorabiała szyciem, i nie miała czasu ani dla mnie, ani dla dwójki rodzeństwa. To ja obierałam ziemniaki, robiłam zakupy i gotowałam obiady. No i zajmowałam się dzieciakami.

Spadało na mnie jedno nieszczęście za drugim

Na wakacje wyjeżdżaliśmy do babci. Moje rodzeństwo nie było tym zachwycone, bo woleli siedzieć w mieście, a ja nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie znajdę się sama na polu, kiedy poczuję zapach łąki… Po podstawówce poszłam do technikum fotograficznego, zgodnie z moimi zainteresowaniami. Rodzice nie byli tym wyborem zachwyceni i często docinali mi z tego powodu. Atmosfera w domu stawała się nie do zniesienia, zwłaszcza że ojciec coraz więcej pił. Dlatego, jak tylko odebrałam dyplom i zrobiłam maturę, wyniosłam się z domu.

Wynajęłam pokój z koleżanką, znalazłam pracę w zakładzie fotograficznym. Strasznie to było nudne, ale pozwoliło mi się utrzymać, dawało namiastkę samodzielności. W pracy poznałam Rafała. Był synem właściciela zakładu, imponował mi. To on odpowiadał za wystrój wnętrz, za stylizację zdjęć, za dekoracje. Wydawał mi się taki… inny, zachodni. Nie słuchałam ostrzeżeń koleżanek, że z niego lepsze ziółko.

– Ty lepiej na niego uważaj – mówiły. – Żadnej nie przepuści, bawidamek z niego. I za kołnierz nie wylewa!

Ale ja naiwnie wierzyłam, że to zmienię, że mnie pokocha naprawdę, i będziemy żyć długo i szczęśliwie. Szybko dostałam po uszach. Rafał do wiernych nie należał i nie krył, że nie jestem jedyna w jego życiu. Ale ja trwałam przy nim, przebaczałam zdrady i czekałam na cud.

Kiedy zaszłam w ciążę, Rafał poprosił mnie o rękę

Wzięliśmy ślub i zamieszkaliśmy razem w mieszkanku, które kupili nam jego rodzice. Już myślałam, że los wreszcie zacznie mi sprzyjać. Rafał co prawda nie przepuścił żadnej okazji, by się napić, ale mnie nie zdradzał. Niestety, Kacper urodził się chory. Niewidomy i, jak się okazało, lekko upośledzony. Późno zaczął chodzić, długo wcale nie mówił… Rafał się załamał. Pił coraz więcej, znowu zaczął znikać z domu.

Kłóciliśmy się prawie codziennie, oskarżał mnie, że to moja wina, że urodziłam upośledzonego syna. Wreszcie powiedział, że spotkał kogoś, kto urodzi mu zdrowe dziecko, i kazał nam się wyprowadzić. Resztką przytomności umysłu wystąpiłam o rozwód z jego winy i alimenty. Sąd mi je przyznał, ale nawet z moim zarobkami to było za mało, by wynająć coś porządnego i godnie żyć. Tym bardziej że Kacper wymagał specjalnego leczenia, rehabilitacji.

Ale wtedy po raz pierwszy od lat zaświeciło dla mnie słońce. W poradni, do której chodziłam z Kacperkiem na ćwiczenia, jedna z opiekunek powiedziała, że w redakcji szukają kogoś do ilustrowania książeczek dla dzieci i obróbki zdjęć. Moje prace spodobały się na tyle, że dostałam pierwsze zlecenia… Już po kilu miesiącach mogliśmy wyprowadzić się z nory, którą wynajmowaliśmy, do czystego mieszkanka.

Jednak wtedy okazało się, że ja jestem chora

Nowotwór, co prawda wcześnie wykryty, ale musiałam mieć operację, brać chemię, poddać się naświetlaniom. Wyszłam z tego osłabiona i bez grosza. Bardzo też ucierpiał mój syn, który tęsknił za mną, gdy byłam w szpitalu, nie rozumiał, dlaczego nie jestem przy nim. W efekcie nabawił się nerwicy. Zostałam bez stałej pracy, schorowana, załamana, z dzieckiem, które wymagało opieki i leczenia. Naprawdę myślałam wówczas, że to koniec.

A jeszcze w tamtym czasie zmarła moja ukochana babcia, do której zawsze wyjeżdżałam na wieś na wakacje… Ale to właśnie babcia mi pomogła, po śmierci. Zapisała mi swój domek i ziemię. Nie było tego dużo, ale od razu zgłosili się sąsiedzi, którzy chcieli dzierżawić pole – zawsze wpadło w ten sposób parę groszy. Z redakcji nadal przychodziły zlecenia, więc miałam z czego żyć. Decyzję podjęłam od razu – wyprowadzam się na wieś. Tam wszystko jest tańsze, a pracować mogłam w domu, wystarczyło, że raz na jakiś czas jechałam do miasta, zawoziłam prace i brałam kolejne zlecenie… 

Tak naprawdę, to decyzję podjęłam nie dlatego, że kocham wieś i świetnie się tu czuję. Wystarczyło, że popatrzyłam na Kacperka, który usiadł na schodach, wystawił twarz do słońca i głaskał kota, mrucząc coś sam do siebie pod nosem. Jeszcze trzy godziny temu był znerwicowanym kaleką, teraz wydawał się szczęśliwy. Wieś nas zaakceptowała.

Kacper oczywiście wzbudzał sensację

Ale to nie było dla mnie nowością, przywykłam do tego. On chyba też. Ja mogłam całymi dniami siedzieć w ogrodzie przy prowizorycznym stole i rysować, patrząc jednocześnie, jak moje duże, ale jednak małe dziecko, zrywa maliny czy bawi się z kotem. Jedno tylko spędzało mi sen z powiek. Moja choroba. Bałam się nawrotu nowotworu, często w nocy śniło mi się, że z jego powodu znów trafiłam do szpitala. Wpadałam przez to w przygnębienie, mimo walorów, jakie miało mieszkanie na wsi, nie mogłam pozbyć się tych lęków.

Wiedziałam, że muszę żyć i nie wolno mi się załamywać. Dla Kacpra! Miał 8 lat, ale mentalnie i fizycznie już na zawsze miał pozostać dzieckiem. Nie poradziłby sobie beze mnie. A jeżeli mnie zabraknie, to kto się nim zajmie? Tak naprawdę zostanie sam. Biologiczny ojciec nie utrzymywał z nim przecież żadnych kontaktów, płacił tylko alimenty…

– Kaśka, co się z tobą dzieje? – sąsiadka, a jednocześnie moja koleżanka z dzieciństwa, dostrzegła, że jestem w kiepskiej formie, i pocieszała mnie, jak tylko mogła. Raz przyniosła mi jakieś zioła. – Nie zaszkodzą na pewno, a powinny pomóc – powiedziała.

Musiała dostrzec wahanie na mojej twarzy, bo szybko dodała:

– To od babci Matuszowej… Pamiętasz ją? – spytała.
– To ona jeszcze żyje? – zdziwiłam się, bo była staruszką, jak przyjeżdżałam na wieś jako nastolatka.
– Żyje. I jak wiesz, nikt nie zna się na ziołach jak ona. Tę mieszankę przygotowała specjalnie dla ciebie, powiedziałam jej, że chorowałaś, a teraz jesteś przygnębiona…

Tak zaczął się nowy, dobry rozdział w moim życiu

Poszłam do Matuszowej z Kacprem. Podała mu coś do picia, a mnie wzięła na ławkę i zaczęła opowiadać. O łące, o ziołach, o zapachach. Poszliśmy z nią na tę łąkę. Pokazywała mi, jak co wygląda. Nie wiem, dlaczego mi to mówiła ani po co, ale słuchałam. A na pożegnanie dała mi sporą torebkę ziół i powiedziała, żebym je piła. I żebym przyszła jutro.

Przychodziłam do niej prawie codziennie, a ona pokazywała mi zioła, opowiadała o nich. Nauczyłam się je rozpoznawać, Kacper zresztą też – po zapachu. Nigdy się nie mylił i uwielbiał chodzić po łące. Grzecznie też piłam szklankę naparu dziennie. Przygnębienie zniknęło jak ręką odjął. Zaczęłam optymistycznie patrzeć na świat. Co prawda, na badania kontrolne w klinice onkologicznej jechałam jak zwykle z duszą na ramieniu, ale gdy lekarz przekazał mi dobre wiadomości, uwierzyłam, że ten koszmar już nie wróci.

Dobrze mi zrobiła ta przeprowadzka na wieś. Po raz pierwszy, odkąd pamiętam, czuję taką lekkość, beztroskę, radość życia. Nareszcie nauczyłam się chłonąć każdą chwilę, doceniać drobiazgi. To łatwiejsze, gdy żyje się w zgodzie z naturą, i umie korzystać z jej darów. My z Kacprem, z tego, co znajdziemy na łące, robimy wszystko: herbatki, napary, szampony. Czasem żałuję, że ani moja babcia, ani babcia Matuszowa, która zmarła rok po naszej przeprowadzce, nie mogą zobaczyć radości mojej i Kacperka. 

Czytaj także:
Chciałam usidlić syna znanego adwokata. Rozstaliśmy się, a ja związałam się z jego ojcem
Moich synów wychowywały babcie. Ja nie miałam czasu, a to i tak poświęcenie że ich urodziłam
Matka ciągle była na rauszu. Najpierw chowała alkohol w szufladzie z majtkami

Redakcja poleca

REKLAMA