Moja córeczka zawsze była chorowitym dzieckiem, a odkąd zaczęła chodzić do przedszkola, rozmaite przeziębienia i infekcje zdarzają się jej ciągle. Jesteśmy z żoną bardzo wyczuleni na to, czy Majka znowu nie ma gorączki. Tamtej niedzieli Ewa od razu zauważyła szkliste oczy u małej. Od razu w poniedziałek zabrała ją więc do przychodni, gdzie pediatra zadecydowała, że bezpieczniej będzie Majkę zostawić na kilka dni w domu, żeby infekcja nie rozwinęła się w coś poważniejszego, jak już bywało.
– Ale ja chcę iść do przedszkola! – rozpłakała się córa, gdy tylko dowiedziała się o tym, że zostaje w domu.
Zawodziła cała zasmarkana
A my próbowaliśmy dowiedzieć się, o co właściwie chodzi, o co ten cały płacz. Przecież zazwyczaj Majka lubiła zostawać w domu z sąsiadką, starszą panią, która w takich wypadkach robiła za „pogotowie opiekuńcze”. Znała Majkę od pieluch, zawsze dobrze się razem bawiły, córka lubiła szczególnie, gdy pani Jadzia czytała jej bajki. Skąd więc nagle ten protest? Córka w domu została, my z żoną pobiegliśmy do pracy. A wieczorem okazało się, że nieoceniona pani Jadzia wyciągnęła z Majki wszystko.
– W tym tygodniu przedszkolaki mają topić Marzannę. Robiły ją samodzielnie, Majka była strasznie podniecona perspektywą wycieczki nad rzekę – doniosła nam sąsiadka. – I teraz, bidula, nie może pogodzić się z tym, że nie pójdzie ze wszystkimi.
– Kochanie, poproszę panią wychowawczynię, to zrobi dla ciebie zdjęcia – usiłowałem pocieszyć Majkę, ale odniosło to wprost odwrotny skutek.
Mała się rozpłakała i stwierdziła, że i tak chce do przedszkola. Niestety, pójść nie mogła, bo z niepokojących objawów wykluła się poważniejsza infekcja i w rezultacie musiała leżeć w łóżku i przyjmować leki. Serce mi się krajało, kiedy patrzyłem na tę jej smutną buźkę, aż w końcu zacząłem pocieszać córkę:
– Nie martw się! Kiedy tylko wyzdrowiejesz, to sami zrobimy Marzannę i pójdziemy utopić ją w rzece.
– Naprawdę? – uradowała się.
A ja pomyślałem, że to naprawdę niesamowite i cudowne, jak niewiele w gruncie rzeczy potrzeba, aby zrobić przyjemność dziecku. Kiedy tylko Majka nieco wydobrzała, z ochotą zabrałem się do robienia Marzanny. Na stronie przedszkola znalazłem zdjęcia, jak wyglądała ta, którą dzieci wyszykowały z paniami, i postanowiłem, że moja będzie stokroć piękniejsza. Znalazłem białą plastikową butelkę po jakimś płynie do spryskiwaczy i namalowałem na niej buzię niezmywalnym flamastrem. Marzanna made by tata miała wielkie oczy lalki i była uśmiechnięta od ucha do ucha.
Majka była nią zachwycona!
Podobnie jak tym, że kukłę zrobioną z kija od szczotki ubrałem w swój stary podkoszulek, na którym córka namalowała flamastrami kolorowe kwiatki. Całości dopełniły jeszcze barwne wstążki z których powstały „włosy”. Kiedy po dwóch dniach skończyliśmy robić naszą kukłę, musiałem przyznać, że jest kolorowa i piękna. W kolejny weekend, kiedy Majka już czuła się dobrze, ubrałem ciepło córkę i udaliśmy się razem nad wodę. W tamto piękne wiosenne popołudnie nad rzeką było wielu spacerowiczów. Stanęliśmy z Mają na mostku i na głośne: „Raz, dwa, trzy!” – wrzuciliśmy kukłę do wody. Wpadła do niej z głośnym pluskiem.
– Płyń, Marzanno, hen do morza! – wołała Majka głośno.
Trochę zacząłem się w tym momencie bać o jej gardło, ale też nie chciałem odbierać córeczce przyjemności. Zrobił to policjant, który nagle wyrósł przy nas, jak z pod ziemi.
– To pan wrzucił śmieci do wody? – zapytał groźnym tonem.
– Ja? Nie! – odparłem.
Nie wrzucałem bowiem żadnych śmieci, tylko Marzannę, a ta przecież śmieciem nie jest. Wiele osób topi Marzanny na wiosnę.
– To jest zabronione! – stwierdził jednak policjant. – Wrzucanie czegokolwiek do rzeki jest wbrew prawu! Za to jest mandat! Pięćset złotych!
– Ale to Marzanna! Przecież nie dalej jak kilka dni temu dzieciaki z jej przedszkola także topiły kukłę! – powiedziałem, na dowód pokazując policjantowi zdjęcia na smartfonie.
– A pan widzi, z czego ona jest zrobiona? – zagadnął mnie w tym momencie. – Ze słomy i z gazet! One się rozmoczą, rozłożą i nie zanieczyszczą środowiska. A co pan wrzucił? Plastik i szmatę! Jak pan myśli, ile czasu będzie to świństwo tam pływało?
Nie miałem pojęcia, ale zrobiło mi się głupio
No i nie miałem pięciuset złotych, aby zapłacić karę. Żona by mnie chyba za to zabiła! Odłożyła już kasę na wakacje.
– To ja może wejdę do wody i ją wyjmę? – zaproponowałem.
– Kąpiel w tym miejscu jest zabroniona i skutkuje mandatem… – zaczął policjant , ale mu przerwałem.
– Jaka kąpiel? Pan spojrzy, Marzanna zaczepiła się przy brzegu o jakiś konar!
Raz dwa ją wyjmę i po sprawie! I nie czekając na reakcję, poleciałem na brzeg, po drodze tłumacząc córce, że tak trzeba. Żeby dostać się do tej głupiej kukły, musiałem zdjąć buty i wejść do lodowatej wody. Następny tydzień spędziłem w łóżku. A Marzanna? Majka nie pozwoliła jej wyrzucić, więc taką ociekającą wodą zaniosłem do domu i postawiłem w piwnicy… Oby w tym roku mała sobie o niej nie przypomniała!
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”