„Wstydziłam się polskiego pochodzenia i skrzętnie to ukrywałam. Czułam się lepsza, bo na koncie miałam funty, nie złotówki”

poważna młoda kobieta fot. Getty Images, Westend61
„W zamian za sukces gotowa byłam zaprzedać duszę diabłu, a co dopiero zapomnieć o ojczystym języku i kulturze. Zgodnie z sugestią Marcina przestałam nie tylko mówić po polsku, ale i zauważać Polaków na ulicach, w sklepach czy w kawiarniach. Nawet jeżeli ci bystrzejsi rozpoznawali we mnie Słowiankę, udawałam, że nie wiem, o co im chodzi”.
/ 27.10.2023 20:30
poważna młoda kobieta fot. Getty Images, Westend61

Byłam próżną, nadętą dziewuchą, zapatrzoną w pieniądze. Pewien człowiek uświadomił mi, że nie muszę taka być. Pokazał mi drogę do szczęścia.

Udawałam kogoś innego

Marcin, mój chłopak, powtarzał stale, że jesteśmy lepsi od tych tutaj, mając na myśli rodaków, którzy do Edynburga przyjechali za chlebem. Dlatego my, jako wykształceni i rokujący sukces za granicą, nie będziemy mówić w ojczystym języku, ani zadawać się z Polakami.

– Pamiętaj, tylko w ten sposób możemy zyskać sympatię tutejszych i coś osiągnąć – powtarzał.

Słuchałam go we wszystkim. Był starszy ode mnie, mądrzejszy i obyty w świecie. Nieraz wyjeżdżał na zagraniczne stypendia, jeszcze na studiach podpisał kontrakt z międzynarodową firmą i tuż po obronie pracy magisterskiej zameldował się w jej szkockim oddziale. Potem ściągnął mnie na miejsce.

Nie miałam co prawda kwalifikacji równych jemu, ale jakimś cudem przekonał swojego szefa, żebym została asystentką w jego dziale. Tym bardziej byłam mu wdzięczna i potulnie stosowałam się do jego zaleceń. Ja też marzyłam o lepszym życiu, dobrej, stałej pensji, własnym domku na przedmieściach, wakacjach w ciepłych krajach i sportowym aucie. Na studiach ledwie wiązałam koniec z końcem, tutaj wreszcie mogłam się wybić.

W zamian za sukces gotowa byłam zaprzedać duszę diabłu, a co dopiero zapomnieć o ojczystym języku i kulturze. Zgodnie z sugestią Marcina przestałam nie tylko mówić po polsku, ale i zauważać Polaków na ulicach, w sklepach czy w kawiarniach. Nawet jeżeli ci bystrzejsi rozpoznawali we mnie Słowiankę, udawałam, że nie wiem, o co im chodzi.

Na mojej drodze stanął obcy facet

Taką drogę rozwoju sobie obrałam i zamierzałam nią podążać, dopóki pewnego deszczowego poranka nie spadł na mnie pan Marian. To znaczy nie do końca na mnie. Upadł tuż obok chodnika, którym akurat przechodziłam, trafiając prosto w wyładowany śmieciami kontener. Omal nie zemdlałam, słysząc potworny huk, a kiedy tuż po nim zobaczyłam brudną, bosą stopę wystającą z kontenera, chciałam uciec, gdzie pieprz rośnie. Ale w tym właśnie momencie jęknął…

– Co się stało? – zapytałam ostrożnie po angielsku.

Odpowiedziało mi głębokie westchnienie, więc podeszłam bliżej.

– Nieee, nie trzeba, panienko – odezwał się męski głos po polsku.

Wzdrygnęłam się, słysząc ojczystą mowę. Jeszcze tego brakowało!

– Wezwę pomoc – oznajmiłam, udając, że nie zrozumiałam, co do mnie powiedział głos ze śmietnika.

Zrobiłam krok do tyłu, wyjęłam z torebki telefon, chcąc czym prędzej pozbyć się problemu, ale właściciel wystającej stopy zaprotestował. Tym razem po angielsku. Schowałam więc aparat, i siląc się na uprzejmość, zapytałam, czym w takim razie mogę mu służyć. W głębi duszy liczyłam, że uniesie się honorem albo zażąda kilku funtów i z czystym sumieniem go spławię, ale gość poprosił, bym pomogła mu się wydostać spod hałdy śmieci.

Głupio było odmówić, więc chcąc nie chcąc, wyciągnęłam ręce w jego kierunku i mocno go chwyciłam.

– Dziękuję, bardzo dziękuję – powiedział, kiedy już stanął przede mną. – Nie wiem, jak się pani odwdzięczę. Może kiedyś… Dobrym słowem – uśmiechnął się.

Mężczyzna wyglądał jak typowy, nieco podstarzały menel. Był brudny, zarośnięty, ewidentnie zniszczony alkoholem. A jednak coś mi
w tym wizerunku nie pasowało. Może przekrzywione teraz lekko okulary, które paradoksalnie nadawały jego twarzy inteligentny wyraz, a może po prostu miał w sobie coś… delikatnego. Tak czy inaczej rozczulił mnie, więc mimo protestów wcisnęłam mu w dłoń 20 funtów i kazałam przynajmniej zjeść coś ciepłego w tak deszczowy poranek.

– Do zobaczenia – rzuciłam ku swojemu zaskoczeniu i odeszłam.

W drodze do pracy starannie wytarłam dłonie nawilżaną chusteczką i otrzepałam swój elegancki kostium, jakbym chciała zrzucić z siebie cały brud tego człowieka, i jak najszybciej o nim zapomnieć. Pocieszał mnie fakt, że mimo dziwnej sytuacji nie straciłam zimnej krwi i ani razu nie odezwałam się do tego brudasa po polsku. „Jeszcze by tego brakowało, żeby się rozkleił na widok krajanki” – pogratulowałam sobie w duchu.

Znowu mi się napatoczył

Do wieczora zapomniałam o całym zdarzeniu. Tym większe więc było moje zaskoczenie, gdy jakiś miesiąc później zaczepił mnie na ulicy nieznajomy mężczyzna.

– Dzień dobry – odpowiedziałam odruchowo na jego pozdrowienie.
Niewysoki, starannie ostrzyżony, schludny starszy pan podszedł do mnie niebezpiecznie blisko.

– Dzień dobry, chciałem oddać pani pieniądze – wyciągnął w moim kierunku wymięty banknot.

– Nie trzeba – zaprotestowałam, nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi.

– Trzeba – poprawił mnie spokojnie. – Jestem pani to winny. To nie był zwykły gest… Tamtego dnia uratowała mi pani życie – powiedział, wciskając mi banknot w dłoń. – Przepraszam, pani mnie nie poznaje! – wreszcie zauważył malujące się na mojej twarzy zdziwienie. – To ja jestem tym człowiekiem, którego wyciągnęła pani miesiąc temu z kontenera! Pamięta pani? – uśmiechnął się życzliwie.

„Oni są jak pijawki – mawiał o polskich bezdomnych Marcin. – Dasz im parę groszy, a zaczną cię zaczepiać codziennie, żebyś dorzuciła im jeszcze więcej, a potem może wpuściła do swojego mieszkania, użyczyła prysznicu, telefonu…”.

– Rozumiem, nie musi mi pan dziękować, a teraz przepraszam, śpieszę się – przerwałam mu.

Mężczyzna jednak ani trochę się nie zniechęcił. Nim zdążyłam zaprotestować przedstawił mi się i… zaprosił mnie do kawiarni.

– Proszę się nie obawiać. Chcę tylko podziękować za uratowanie mi życia. Wie pani… Ten pani gest odmienił mój los. To co? Jesteśmy umówieni? – spytał, żegnając się.

Nie wiem, czemu się zgodziłam. Nie zaliczam się raczej do wrażliwców, ale sposób bycia tego człowieka sprawił, że dałam się skusić. Marcin nie pochwaliłby takiego zachowania, umówiłam się więc z panem Marianem w dniu, kiedy wyjechał na szkolenie do Londynu.

Opowiedział mi o tym, co się stało

Nie powiem, idąc na to spotkanie, miałam nadzieję, że mężczyzna z jakichś powodów nie dotrze, on jednak stawił się przed czasem. Tym razem ubrany był w dżinsy i zielony, całkiem dobrej jakości sweter podkreślający kolor jego oczu.

– Jestem – uśmiechnął się i wyciągnął do mnie dłoń na powitanie.

Mimo swego obycia i pewności siebie czułam się dziwnie zakłopotana tym naszym spotkaniem. Szczęśliwie mężczyzna, nie zwracając na mnie uwagi, wskazał jeden ze stolików w głębi kawiarni. Musiałam przyznać, że wybrał bardzo ładne i spokojne miejsce.

– Proszę się nie martwić, nie będę pani nudził opowieściami o sobie – dodał pośpiesznie, czym jeszcze bardziej mnie zaintrygował.

– Tak pan wygląda – mruknęłam.

– Na marudę? Chyba coś w tym jest, a raczej było – roześmiał się i zamówił dla nas dwie kawy oraz pyszne ciasto. – To moja ulubiona kawiarnia. Ulubiona od jakiegoś czasu, bo wcześniej mogłem tylko pomarzyć o takich miejscach. Wie pani, że tamtego dnia, po rozmowie z panią, rzeczywiście poszedłem coś zjeść, a kiedy już nieco się uspokoiłem, postanowiłem raz jeszcze spróbować szczęścia i poszukać pracy. Traf chciał, że przypadkowo wpadłem na polskiego księdza. Nie miałem pojęcia, że oni też pomagają polskim emigrantom, bo wie pani… Nam bardzo różnie się wiedzie u was, w Anglii… – zawiesił głos.

Zarumieniłam się. W pierwszej chwili pomyślałam, że mężczyzna przejrzał moją grę i zrobiło mi się strasznie głupio. Później jednak stwierdziłam, że nie jest aż tak bystry i odetchnęłam z ulgą.

– Proszę wybaczyć, nie chciałem narzekać, a jedynie powiedzieć, że tamtego dnia mój los odmienił się na dobre – ciągnął pan Marian. – Ksiądz zaprowadził mnie do jadłodajni, gdzie karmiono takich jak ja życiowych rozbitków. Później jakieś przemiłe dziewczyny z organizacji opiekującej się emigrantami znalazły mi dach nad głową, dały używane ubrania i pieniądze na podróż powrotną do kraju. Tyle że ja wcale nie chciałem wracać.

– Nie? – zdziwiłam się.

– Nie! – roześmiał się. – Chciałem sobie udowodnić, że stać mnie na więcej, i zamiast wykupić bilet na autobus do kraju, pojechałem do biura pośrednictwa pracy, a potem samo już jakoś poszło. Coś dziwnego się ze mną stało, bo nagle wszystko zaczęło mi się samo układać. Może nie zarabiam wiele, na pewno nie tyle, co wy, Anglicy, ale żyję! Jestem! I cieszę się każdą chwilą, i to pani chciałem za to bardzo podziękować, choćby tą kawą.

– Hm… – zawahałam się, nie wiedząc, co powiedzieć, bo nijak nie widziałam się w roli Anioła Stróża.

Zadowolony z życia mężczyzna nawet tego nie zauważył. Na koniec spotkania wręczył mi kawałek papieru ze swoim nazwiskiem i numerem telefonu.

– Tutaj jestem nikim, ale w Polsce byłem prokuratorem, a to zawsze może się przydać – powiedział, nie przestając się uśmiechać.

Długo stałam na ulicy, patrząc, jak pan Marian oddala się w kierunku metra. To co mnie przed chwilą spotkało było niezwykłe. Ten człowiek był niezwykły! Dawno nie widziałam kogoś tak szczęśliwego. Owszem, my z Marcinem też bywaliśmy czasem zadowoleni z życia, potrafiliśmy się cieszyć egzotycznymi wakacjami za granicą czy spotkaniami z naszymi nowymi znajomymi z całego świata, ale to nie było to samo. Jego rozpierała wielka radość, jakiej dawno, a być może jeszcze nigdy nie czułam. A przecież nie miał nawet połowy tego, co my…

„Ciekawe, co takiego przeżył ten prokurator, że nie wykonuje już swojego zawodu… – pomyślałam, żałując, że nie pociągnęłam go za język. – Było, minęło” – westchnęłam, chowając do kieszeni kartkę i wzywając taksówkę, bo nie miałam ochoty wracać o tej porze metrem.

Pomógł mi, gdy wszystko straciłam

Telefon prokuratora okazał się bardziej przydatny niż sądziłam. Jakiś czas później, po kilku wyjazdowych kursach, mój ukochany oznajmił, że mam opuścić nasze mieszkanie, ponieważ zakochał się w swojej angielskiej szefowej.

Najlepiej, gdybyś wyprowadziła się już dzisiaj – oznajmił, gdy było już dobrze po północy.

– Ale… – z zaskoczenia odebrało mi mowę, bo naprawdę nie podejrzewałam, że może być aż tak podły.

– Żadnego „ale”, po prostu skończyło się. Cały czas holowałem cię na swoich barkach i nie mam ochoty robić tego dłużej. Zwłaszcza że spotkałem kobietę moich marzeń – stwierdził, po czym wspaniałomyślnie dodał, że jeśli chcę, to nawet pomoże mi się spakować.

– Przecież opłaciłam to mieszkanie do końca miesiąca! – wyrwało mi się, gdy wreszcie odzyskałam głos i minął pierwszy szok.

Nie chciałam się przy nim rozpłakać, więc nie wspomniałam słowem o moim bólu i jego zdradzie. Chciałam odejść z honorem, tyle że nie miałam dokąd. Był środek nocy!

– Oddam ci pieniądze.

– Ale tu jest tyle moich rzeczy… Jak możesz?! Po tylu latach?!

– Daj spokój, nie będziemy się spierać o przedmioty, zresztą większość i tak ja kupowałem – powiedział, jakbym już stała się dla niego przeszłością. – Proszę cię wyjdź stąd, nie utrudniaj nam tego.

Ledwie trzymając się na nogach, poszłam po swój płaszcz. Owinęłam się nim, przewiązałam pasek, włożyłam ręce do kieszeni… W jednej z nich coś zaszeleściło. Wtedy przypomniałam sobie o karteczce i znajomym prokuratorze. Niewiele myśląc, zadzwoniłam do niego, a on kategorycznie zakazał mi opuszczać mieszkanie. Stawił się u nas godzinę później, kiedy porządnie już wściekły Marcin wyrzucał moje ubrania z szafy.

– Wynoś się! – krzyczał. – Nie rozumiesz, że już cię nie chcę? Czy to tak trudno ogarnąć?! – niemal popychał mnie w kierunku rozrzuconych na podłodze toreb.

– Nie tak szybko – odezwał się pan Marian oczywiście po polsku, nie dziwiąc się nawet czemu ja, niby Angielka, rozmawiam ze swoim chłopakiem w jego języku.

Poczułam, że nie jestem sama

Skończyło się tak, że to mój były ukochany opuścił nasze gniazdko, bojąc się, że pan Marian wezwie policję i oskarży go o przemoc domową, czego każdy obcokrajowiec w Anglii boi się najbardziej. Kiedy wreszcie wyszedł, rozpłakałam się. Oszukana, zraniona, sama w obcym kraju, bez pracy, bo przecież szefowa mojego chłopaka była także moim zwierzchnikiem. Cały mój świat w jednej chwili runął.

– Przepraszam za kłopot, pan tak wiele przeszedł… – powiedziałam, wydmuchując głośno nos. – Dziękuję, że pan przyjechał. Nie wiem, jakbym sobie poradziła.

– My, rodacy, musimy trzymać się razem – odpowiedział spokojnie.

Wtedy poczułam wstyd. W jednej chwili zrozumiałam, jaką byłam próżną, nadętą dziewuchą, i przestałam rozczulać się nad sobą.

– Przepraszam, okłamałam pana… Ja też jestem Polką.

– To już wiem, i całkiem dobrze sobie pani radzi. Ładne mieszkanie, ubrania, dobry akcent, z pewnością odnajdzie się pani tutaj nawet bez chłopaka. Na mnie już czas – mężczyzna podniósł się z kanapy.

– Nie, proszę, jest mi tak bardzo głupio, że pana oszukałam, ale rozumie pan… – westchnęłam. – Wstydziłam się swojego pochodzenia. Moi rodzice są bardzo biedni, całe życie nosiłam ubrania po starszym rodzeństwie, miałam zniszczone tornistry i buty, jadałam na stołówkach za talony z opieki społecznej. Wszyscy wytykali mnie palcami… Tu wreszcie mogłam być kimś. Czy pan wie, co to wstyd?

– Aż za dobrze, pani…?

– Magdo, nie Margaret, tylko Magdo – uśmiechnęłam się niepewnie. – Może pora byśmy oboje poznali prawdę o sobie? – zaproponowałam ostrożnie.

Udało mu się wyjść na prostą

Pan Marian przystał na moją propozycję. Tamtej nocy opowiedział mi historię butnego prokuratora z aspiracjami na sędziego, który nadużywał władzy i alkoholu. Ale pewnej nocy potrącił ciężarną kobietę i uciekł z miejsca wypadku. Myślał, że sprawa rozejdzie się po kościach, ale wszystko nagrały kamery przemysłowe. Jak w nią uderzył, jak się zatrzymał, podszedł do niej, a potem pośpiesznie wsiadł do samochodu i odjechał z piskiem opon.

Próbował naciskać na kogo się da, ale sprawa i tak się wydała. Stracił prawo jazdy, prawo wykonywania zawodu i otrzymał wyrok w zawieszeniu na trzy lata. W jednej chwili stał się nikim. Dawni koledzy go unikali, żona, też prokurator, wniosła o rozwód.

– Moje życie się zawaliło. Ze wstydu uciekłem aż tutaj, do Szkocji. Myślałem, że znajdę pracę, poznam kobietę i jakoś ułożę sobie życie na nowo, przecież jestem silny, ambitny… No i nie udało się. Może i nauczyłbym się kłaść płytki, ale ludzie nie chcieli ze mną pracować. Budowlanka to gra zespołowa, a ja zawsze byłem solistą. Upierdliwym, przemądrzałym solistą.

Znowu zaczął pić. Mieszkał w pustostanach, na ulicy, aż pewnego deszczowego poranka postanowił ze sobą skończyć.

– Dość miałem takiego życia. Wdrapałem się na trzecie piętro budynku przeznaczonego do rozbiórki i skoczyłem… Prawie na panią, a właściwie do kontenera – zaczął się śmiać. – I wtedy wszystko się zmieniło. Pomyślałem: „Cholera, Bóg dał ci jeszcze jedną szansę, nie zmarnuj jej gościu”. Spokorniałem, nauczyłem się słuchać, wybaczać sobie i ludziom. I teraz siedzę tutaj przed panią szczęśliwy, że mam dach nad głową, dobrą pracę i znajomych – zakończył swoją opowieść.

Za oknem świtało. Poczęstowałam go świeżo parzoną kawą i sutym śniadaniem. Następnie pojechałam metrem do pracy i złożyłam wymówienie. Już nie bałam się, że sobie nie poradzę, bo nie byłam sama w obcym kraju. Dookoła mnie pełno było Polaków, którzy świetnie sobie tutaj radzili.

Z panem Marianem spotykamy się czasami na kawie, żeby porozmawiać. Oboje wyszliśmy na prostą, dobrze nam się wiedzie. Oboje mamy też kogoś, komu na nas zależy. Na nas, a nie na naszej pozycji.

Czytaj także:
„Myślałam, że wszystkich uda mi się okłamać. Gdy mój wstydliwy sekret wyszedł na jaw, mąż mnie zostawił, a pomogli obcy”
„Po poprzednim romansie posyłałam wszystkich facetów w diabły. Gdy zobaczyłam Andrzeja, wiedziałam, że on uchyli mi nieba”
„Zdradzałem żonę, bo taka jest natura mężczyzny. W zemście zrobiła mnie na szaro, a ja wyszedłem na głupka”

Redakcja poleca

REKLAMA