Zawsze mówiłam do niej „mamo”. Nie chciałam inaczej, mimo że poznałam ją, kiedy wychodziłam z przedszkola. Pamiętam nawet, że byłam w grupie „Słoneczek”. Zwykle odbierał mnie tata, a tamtego dnia przyszła z nim ładna pani w czerwonym berecie. Miała dla mnie prezent – szalik w dinozaury, bo tata powiedział jej, że się nimi interesuję.
– To ciocia Aga – przedstawił mi ją. – Pamiętasz, jak ci mówiłem, kochanie, że spotykam się z jedną fajną dziewczyną? To właśnie ona. Bardzo chciała cię poznać. Opowiesz jej, co je spinozaur na śniadanie? Mówiła mi, że bardzo by chciała się dowiedzieć.
Ale ta „ciocia Aga” się nie przyjęła. Jeszcze tego samego dnia zapytałam ją, czy będzie moją nową mamą, i oboje z tatą spojrzeli na siebie jakby przestraszeni.
– Ja bym bardzo chciał – powiedział cicho, patrząc na nią tak jakoś ładnie.
– Ja też – powiedziała ona.
Od tamtej chwili datowaliśmy powstanie naszej rodziny.
Pojawiła się na rozdaniu dyplomów
Co ciekawe, pamiętałam moją biologiczną matkę, ale nie tęskniłam za jej powrotem. Najbardziej zapamiętałam, że ciągle jej przeszkadzałam. Odpędzała mnie, kiedy chciałam się przytulić, krzyczała, że mam brudną buzię i uświnię jej sukienkę. Wiem też, że bardzo ją denerwowałam – krzyczała na mnie, chociaż nawet nie pamiętam za co. Chyba za wszystko.
Właściwie to cieszyłam się, kiedy sobie poszła i zostałam tylko z tatą. Pamiętam, że w dniu, kiedy zniknęła, zniknęło też dużo rzeczy z domu, chociażby nasz telewizor i toster. A tata miał na twarzy ślady po podrapaniu, jakby napadł na niego dziki kot.
Ale z czasem złe wspomnienia się zatarły i zaczęłam potajemnie oglądać zdjęcia mamy w albumie schowanym w tapczanie. Na zdjęciach była piękna, zawsze się uśmiechała i mnie przytulała. Z kolejnymi latami zaczęłam wierzyć w to, że chwile, kiedy krzyczała albo wyrzucała moje jedzenie do kosza, bo za wolno jadłam, to były pojedyncze incydenty, a mama tak naprawdę była kochana i czuła. Potęgowały to problemy z Agą, bo – jak to matka i córka – kłóciłyśmy się, krzyczałyśmy na siebie, ona mi wielu rzeczy zabraniała, a ja się buntowałam.
Przez krótki moment myślałam, że będę mieć braciszka. Pokój był przygotowany, tata szczęśliwy, mama zabierała mnie na zakupy dla maleństwa. Ale któregoś dnia dziecko w jej brzuchu przestało się poruszać, a kiedy wróciła ze szpitala, była cieniem dawnej siebie.
Do pokoju długo nikt nie wchodził, w końcu tata wyniósł łóżeczko i przemalował ściany na beżowo, a potem zrobił tam gabinet dla mamy. Pracowała w domu, tłumaczyła książki z francuskiego, do tego uprawiała kwiaty, całą masę kwiatów, aż zasłaniały okna w całym domu. Te kwiaty i to, że ciągle była w domu, zaczęło mnie denerwować, kiedy miałam naście lat. Nie mogłam zapraszać do domu znajomych, bo ona ciągle tam była, do tego wszystko w domu było jakieś dziwaczne.
Kwiaty dosłownie wszędzie, matka ubrana jak hippiska, z długimi, rozpuszczonymi włosami, chociaż nie były już czarne, tylko przetykane siwizną, przez co wyglądała jak czarownica. Wstydziłam się, że jest taka nie na czasie, niemodna, że w domu nie ma telewizora, tylko stosy poezji francuskiej, i że na wakacje jeździmy nie do Egiptu na all inclusive, jak moje koleżanki, tylko w Bieszczady.
Z ulgą wyprowadziłam się na studia. Chciałam żyć normalnie, pić alkohol, chodzić na imprezy, mieć chłopaka albo i kilku. I nawet nie przyszło mi do głowy, żeby takiego chłopaka, jak już go będę miała, przywozić do domu. Moja matka naprawdę zdziwaczała, a ojciec zdawał się tego nie zauważać.
Przyjechali na rozdanie dyplomów. Ojciec w garniturze, pod krawatem, mama – lekko otyła, w tej swojej długiej czarnej kiecce, z jakimiś koralami z kamieni i włosami niczym wiedźma, pobrzękująca bransoletami jak Cyganka. Bez makijażu, ze zmarszczkami, których nie starała się zakryć jak inne kobiety w jej wieku. Byłam dla niej miła, podziękowałam za kwiaty i prezent, ale czułam się skrępowana jej obecnością. Ojciec to zauważył.
– Ostatnio rzadko rozmawiasz z mamą – powiedział cicho, kiedy poszła się czegoś napić. – Wiesz, ona za tobą tęskni, chociaż nie chce nic mówić, żeby nie wywierać presji.
– Ty ją właśnie teraz wywierasz – mruknęłam, zła, że robi mi wymówki w mój wielki dzień. Ale zaraz dodałam:– Mama wie, że ją kocham. Niedługo przyjadę do domu, spędzę z nią trochę czasu.
Nie planowałam tego, właściwie to miałam chęć nie odwiedzać rodziców przez długi czas. Miałam chłopaka, przyjaciół i superplany na wakacje. Ale na rozdaniu dyplomów była jeszcze jedna kobieta. Ta, którą kiedyś nazywałam „mamą”. Moja biologiczna matka.
– Kochanie! Nie wierzę, że naprawdę jesteś panią magister! – wykrzyknęła piękna, zgrabna kobieta ze świetną fryzurą, makijażem i paznokciami, a do tego ubrana jak gwiazda z okładki magazynu o modzie. – Tata mnie powiadomił, więc jestem! Zabieram cię na obiad do najlepszej restauracji w mieście! Zaszalejemy!
Okazało się, że nie wzięła ze sobą portfela
Właściwie to miałam iść z rodzicami, ale pomyślałam, że zrozumieją. Przecież nie widziałam mojej biologicznej matki od wielu lat, konkretnie od piętnastych urodzin, kiedy to zjawiła się równie niespodziewanie jak teraz, z drogim prezentem, i zabrała mnie do wesołego miasteczka. To, że byłam już za duża na takie atrakcje, zachowałam dla siebie.
Udawałam, że cieszę się karuzelą z łabędziami, żeby zrobić jej przyjemność. Między mną a macochą nie układało się wtedy za dobrze, kłóciłyśmy się, nie chciała w wielu sprawach mi odpuścić. Nie chciałam więc, żeby kolejna mama była mną rozczarowana, i jeździłam na tych karuzelach, aż zrobiło mi się niedobrze.
– Mamo, fajnie, że jesteś, ale nie widziałyśmy się od ośmiu lat – zmarszczyłam nos, kiedy mnie uściskała. – Nie mogłaś zadzwonić, że przyjeżdżasz?
Szybko mnie zagadała, zaśmiała się, pogłaskała i wymówki przestały mieć sens. Zabrała mnie do restauracji, zaczęła mówić, że teraz chce mieszkać blisko mnie i nadrobić stracony czas. Zapytała, co u mnie, ale nim usłyszała odpowiedź, zaczęła opowiadać o swojej karierze trzecioplanowej aktorki w produkcjach telewizyjnych i była wielce zdziwiona, że nic o tym nie wiem.
– Nie mam telewizora – odparłam, gryząc się w język, żeby jej nie powiedzieć, od kiedy. Bo tata nigdy nie kupił nowego po jej odejściu z naszym.
– No ale czytasz chyba jakieś artykuły w internecie, co? – wymieniła nazwy kilku portali plotkarskich. – Pisali o mnie tylko w tym roku dwa razy! Chcesz? Pokażę ci!
Nie bardzo chciałam, ale już stukała w ekran drogiego smartfona. Faktycznie, prasa coś tam o niej pisała. Zorientowałam się, że moja biologiczna matka była bardziej epizodystką niż aktorką. Owszem, znała rozmaite sławy i pracowała na wielu planach filmowych, ale pisano o niej bardziej w kontekście tego, czy to z nią był widziany jakiś aktor.
– Cóż, moja wielka szansa wciąż przede mną – zaśmiała się. – Opowiem ci o… – tu wymieniła znane nazwisko.
Pod koniec obiadu zaproponowała, żebym poszła z nią na casting, bo „matki i córki nieźle się sprzedają”. I „mogłybyśmy być niezłym duetem”. Podziękowałam. Miałam tytuł magistra farmacji, nie interesowało mnie statystowanie w serialach. I było mi przykro, że matka nie zauważyła, że jestem jednak różna od niej.
Kiedy przyszło do płacenia rachunku, mama zorientowała się, że zapomniała portfela.
– Nie szkodzi, ja zapłacę – powiedziałam, próbując się nie skrzywić na widok horrendalnego rachunku, bo mama zamówiła butelkę dobrego wina i drogie dania, zachęcając mnie do tego samego.
– Przeleję ci na konto! – zapewniła mnie. – Wyślij mi numer, skarbie!
To było właściwie nasze pożegnanie. Nie powiedziałam, że nie mam jak wysłać jej numeru konta, bo przecież nie mam do niej żadnego kontaktu. Zorientowałam się, że ona o tym wie. I że prędko się nie odezwie, a wie też, że nie poproszę ojca o jej numer.
Miałam rację. Zniknęła tak samo, jak się pojawiła. Tamtego dnia żałowałam, że nie zjadłam obiadu z rodzicami. Ojciec tego nie powiedział wprost, ale wiem, że było im przykro. Miałam wyrzuty sumienia, bo byli ze mnie tacy dumni, tacy szczęśliwi, że jestem panią magister.
Zasypała mnie znanymi nazwiskami
Pojechałam do nich miesiąc później, starałam się to naprawić. Mama Aga nie robiła mi wymówek, ale czułam, że coś się między nami popsuło, jakby do naszej relacji wkradł się chłód. Ale cóż, nie byłam już dzieckiem, miałam własne życie i inne problemy.
Przez pięć kolejnych lat pracowałam w różnych aptekach, byłam w dwóch kolejnych związkach. Moja biologiczna matka już się nie pojawiła w moim życiu, a z przybraną nie umiałam odbudować relacji. Dopiero kiedy tata zawiadomił mnie, że jest chora, zrozumiałam, ile czasu zmarnowałam.
Mama oczekuje na operację serca, jej stan jest niepokojący. Pomimo skończonej trzydziestki płaczę po nocach, bo boję się, że ją stracę. Przeprowadziłam się z narzeczonym, też farmaceutą, do miasteczka rodziców, tu też są apteki. Na szczęście udało mi się odbudować więź z mamą. Mimo że jest chora, jest przy mnie i dla mnie.
Ostatnio moja biologiczna matka zaskoczyła mnie w mojej własnej aptece. Znowu wyglądała oszałamiająco, niemal młodziej niż ja.
– Kochanie! Tak się cieszę, że cię widzę! – wykrzyknęła teatralnie. – Tata mi powiedział, że tu pracujesz! Przyjechałam cię zabrać na pokaz mojego filmu! Pewnie wiesz, że zagrałam w… – wymieniła tytuł, który niedawno wszedł do kin.
Domyśliłam się, że w tym „jej filmie” występuje przez pół minuty i pewnie nie mówi ani słowa, ale i tak chciała, żebym ją podziwiała.
– Mamy zaproszenia na specjalny pokaz przedpremierowy! – dalej trajkotała, jakby zupełnie nie zdawała sobie sprawy, że kiedy ostatnio się widziałyśmy, zamówiła drogie wino i „zapomniała portfela”, a potem zniknęła z mojego życia na kolejnych parę lat. – Masz się w co ubrać? Będzie elegancko! Przedstawię cię… – tu strzeliła kilkoma znanymi nazwiskami.
– Kiedy? – zapytałam, próbując jakoś ją uciszyć, bo klienci mocno się zainteresowali tą uperfumowaną, piękną damą niczym z innego, bardziej kolorowego świata.
– W piątek! Przyjadę po ciebie samochodem! Mam audi, wiesz? Niemal nowe! Chcesz zobaczyć? Tam zaparkowałam. Zresztą, jutro zobaczysz i wszystko ci opowiem po drodze! Włóż długą sukienkę i szpilki. I idź sobie ułożyć włosy. Wszyscy tam będą! Cały świat filmu!
Zastanawiałam się tylko przez chwilę. A potem poprosiłam koleżankę, żeby przez moment obsługiwała sama, i wyprowadziłam mamę delikatnie z apteki.
– W piątek nie mogę – oznajmiłam spokojnie i całkowicie zdecydowanie.
W jej starannie umalowanych oczach odbił się szok.
– Ale jak to: nie możesz? Cokolwiek masz, odwołaj to! To pokaz przedpremierowy… – znowu rzuciła tytułem filmu. – Będzie… – i ponowna kaskada nazwisk.
– Mamo, nie mogę. Mam coś ważnego – powtórzyłam uparcie. – Wiesz co? Dam ci swój numer. Zapisz go, żebyś mogła mnie uprzedzić, kiedy będziesz chciała mnie odwiedzić.
Wzięła mój numer, ale wiedziałam, że nie zadzwoni. Odeszła obrażona.
To było dla mnie ważniejsze niż przedpremiera
Koleżanka w aptece była pod wrażeniem.
– To twoja mama? Widziałam ją w … – znowu kilka tytułów. Seriali, ten kinowy hit. Same nieważne bzdury.
Odpowiedziałam, może zbyt oschle, że moja mama jest w domu i za godzinę muszę kończyć, żeby do niej jechać. A ta elegancka kobieta, która mnie odwiedziła, to matka biologiczna. Koleżanka zamrugała oczami, ale nic nie powiedziała.
Po pracy, tak jak zapowiedziałam, pojechałam do rodziców. Mama, czyli osoba, którą powinnam formalnie nazywać macochą, siedziała na kanapie. Talerz z kanapkami stał obok. Woda z miodem i cytryną też. Wiedziała, że jem gorący lunch w przerwie, a po pracy lubię lekkie przekąski. I napój, który robiła mi od dzieciństwa. Wino też jest, ale tylko dla mnie, bo ona nie może pić ze względu na serce. Ale kupuje dla mnie zawsze białe wytrawne, bo wie, że tylko takie lubię.
– Cześć, mamo – rzuciłam, siadając na fotelu. – Co dziś oglądamy?
Robimy tak zawsze w środy i piątki. Przychodzę, padam na fotel, zajadam się kanapkami i oglądamy seriale. To jest właśnie ta bardzo ważna rzecz, której nie mogłam i nie zamierzałam odwoływać, żeby pojechać z moją biologiczną matką na przedpremierę „jej filmu”. Włączyła rzutnik i na ścianie pojawiły się pierwsze kadry filmu „Titanic”. Uśmiechnęłam się, bo ostatnio powiedziałam jej, że chciałabym zobaczyć młodego Leonarda DiCaprio. A mama zawsze słucha, co mówię.
– W pracy coś ciekawego? – zapytała, jak zwykle zresztą. – Jakiś specjalny klient?
To też lubimy. Opowieści o moich niezwykłych klientach i zabawnych sytuacjach. Lubię opowiadać mamie, co się wydarzyło w pracy. Zawsze słucha z ciekawością, potem pamięta te szczegóły.
Ale tamtego dnia powiedziałam tylko:
– Nie, dziś nie zdarzyło się nic ciekawego.
A potem obejrzałyśmy młodego Leonarda DiCaprio.
Czytaj także:
„Matka była ze mną tylko 3 dni po urodzeniu. Nabrała sił po porodzie, wyszła i nikt o niej nie słyszał”
„Odnalazłam ją, by spojrzeć jej w twarz. Moja biologiczna matka była gnidą i oddała nie tylko mnie”
„Matka była zaniedbaną kurą domową, która wszystkim usługuje. Nie miałam do niej szacunku, sama sobie na to zasłużyła”