„Wstyd mi, że moje córki rzuciły studia. Nie po to posyłałam je do drogich szkół, żeby teraz za barem stały”

Dzieci traktowały mnie jak darmową nianię dla wnuków fot. Adobe Stock, pikselstock
„Na spotkaniach z rodziną i przyjaciółmi przestałam wspominać o Kasi. Nie miałam czym się pochwalić. Wolałam mówić o młodszej Malwinie, która była niezwykle uzdolniona plastycznie, ale wkrótce i Malwina mnie rozczarowała… I po co te lata korepetycji, lekcji języków, filharmonii i zajęć dodatkowych, skoro planowały zmarnować sobie życie?”.
/ 13.02.2023 08:30
Dzieci traktowały mnie jak darmową nianię dla wnuków fot. Adobe Stock, pikselstock

Oboje z mężem mamy dobre wykształcenie. Waldek jest prawnikiem, ja ekonomistką. Całe lata pracowaliśmy w jednym z ministerstw i dobrze nam się wiodło finansowo. Naszym dzieciom, synowi i dwóm córkom, chcieliśmy zapewnić udany start w życiu: płaciliśmy za prywatne lekcje języków, za korepetycje. Zamiast czytać książki czy chodzić do filharmonii, za czym przepadam, biegałam z dziećmi na zajęcia pozalekcyjne, prowadzałam je na zawody sportowe, w podstawówce chodziły nawet do ogniska muzycznego. Wieczorem po szybkiej kolacji siadaliśmy do odrabiania lekcji. O północy gotowałam gary zupy i smażyłam po dwadzieścia kotletów, żeby jedzenia starczyło na dłużej.

„Wszystko dla dzieci” – powtarzałam sobie

Gdy najstarsza córka poszła do liceum, odetchnęłam. Czułam, że pomału kończy się moja rola, dzieci dorastają, wkrótce się usamodzielnią. Tak jednak nie było. Prestiżowa szkoła nie przypadła Kasi do gustu. Źle się tam czuła i pewnego dnia powiedziała, że więcej do budy nie pójdzie. Nie rozumiałam tego, miała przecież bardzo dobre stopnie! Mąż się zdenerwował i próbował wziąć ją na przeczekanie.

– To niech nie chodzi. Najwyżej będzie repetować – powiedział.

Po tygodniu złamał się. Pozwolił córce przenieść się do szkoły społecznej. Moim zdaniem nic niewartej. Wielu jej kolegów miało jakieś problemy, czy to ze sobą, czy to z nauką. Jedno trzeba przyznać – naprawdę rzetelnie uczyli tam angielskiego.

– Dobre i to. Może jak przestanie dojrzewać, trochę się ogarnie i sięgnie do tej bazy, którą jej zapewniliśmy – powiedziałam do Waldka.

Obyś miała rację, bo ja czarno to widzę – odrzekł ponuro.

Tyle lat nauki, tyle naszych starań poszło na marne! Kasia zakończyła edukację na maturze. Tuż po niej wyjechała na wakacyjny kurs językowy do Anglii. Dzień przed powrotem zadzwoniła i powiedziała nam, że nie wraca, bo zakochała się w synu właściciela pubu. Chce mieszkać z ukochanym i pracować w lokalu jego ojca. Byłam załamana.

– Przynajmniej wiesz, po co płaciłaś za jej lekcje angielskiego: żeby została szynkarką! – szydził mój mąż, ale wiedziałam, że równie mocno jak ja przeżywa życiową klęskę dziecka.

Biedna mała nawet nie zdawała sobie sprawy, że ląduje na życiowej mieliźnie – w obcym kraju, bez studiów.

Ale cóż my mogliśmy zrobić? Nic

Na spotkaniach z rodziną i przyjaciółmi przestałam wspominać o Kasi. Nie miałam czym się pochwalić. Wolałam mówić o młodszej Malwinie, która była niezwykle uzdolniona plastycznie. Malowała, rzeźbiła. Zdobywała nagrody za swoje prace. Oczami wyobraźni już ją widziałam na Akademii Sztuk Pięknych. Ona też o tym marzyła. Niestety, nie dostała się za pierwszym razem ani za drugim. Dopiero w trzecim roku udało jej się zdać, ale wtedy zaczęła mówić, że chyba błędnie wybrała kierunek studiów, bo nauka technik malarskich ją nudzi.

Chyba to rzucę – powiedziała pewnego wieczora, żując kanapkę.

Razem z mężem zastygliśmy. Jak to? Tyle lat wysiłków, dodatkowych lekcji, kursów. Jak można skreślić lata pracy? I to dlatego, że jakaś część studiów jest mniej ciekawa?

Słuchaj, życie nie składa się z samych przyjemności. Można lubić jeden przedmiot na studiach i nienawidzić innego, ale to nie powód, by rzucać uczelnię. Ja na przykład nie cierpiałem prawa rzymskiego… – próbował dotrzeć do niej ojciec, ale nie udało mu się.

Kilka miesięcy później Malwina przestała chodzić na uczelnię.

– Jaki błąd wychowawczy popełniłam? Co źle zrobiłam? – dumałam.

Przestań się zadręczać – pocieszał mnie Waldek. – Jeszcze oprzytomnieją, jak głód im zajrzy w oczy. Malwinie powiedział, żeby poszła do pracy i zaczęła dokładać się do naszego gospodarstwa domowego.

– Nie ma tu miejsca dla próżniaków – mąż potrafił być zasadniczy.

Córka nawet nie skomentowała słów ojca, za to szybko wyprowadziła się i zamieszkała – jak zapewniała – z przyjaciółmi. Podejrzewałam, że może z jakimś chłopakiem, ale syn doniósł mi, że rzeczywiście jego siostra mieszka w kolektywie. To podobno są takie wspólnoty, które gromadzą kilka osób. Razem gotują, razem robią jakieś zajęcia artystyczne, ale z czego się utrzymują, tego syn nie wiedział. Bardzo martwiłam się o los córek, jednak obie dzwoniły do nas w miarę regularnie i zapewniały, że u nich wszystko w porządku.

Powoli przyzwyczajałam się do nowej sytuacji

Ich brat, Tomek, nie przysporzył nam takich problemów. Prymus w nauce i sporcie, był naszą dumą. Szedł jak burza i co roku przynosił świadectwa z czerwonym paskiem. Potem zrobił studia w dziedzinie marketingu i zarządzania. Mógł zostać asystentem na uczelni, ale wolał wybrać pracę w wielkiej firmie za duże pieniądze. Jego przynajmniej rozumieliśmy. Podobało nam się też to, że choć wszyscy wokół brali kredyty na mieszkania, on stwierdził, że poczeka i kupi je za własne pieniądze.

– Dobrze zarabiam, więc na coś małego na pewno uda mi się szybko zaoszczędzić – mówił i mieszkał u nas.

Uff! Moje wysiłki przynajmniej jednemu dziecku się przydały! Tymczasem o Kasi przychodziły coraz dziwniejsze wieści. Jej przyjaciółki sprzed lat, z którymi utrzymywała kontakt, mówiły mi, że rozstała się z narzeczonym i pracą w wiejskim pubie, i przeniosła się do Londynu. Rozpoczęła ponoć karierę w klubie nocnym. O mało nie zemdlałam, jak to usłyszałam. Przecież odebrała staranne katolickie wychowanie! Z czasem okazało się, że nie tańczy na rurze, tylko jest kierowniczką sali dla VIP-ów. Waldek mnie uspokajał, że to praca jak inne w gastronomii, ale nie mogłam tego przeboleć. Bałam się o tym z nią rozmawiać, więc nasze rozmowy telefoniczne były coraz krótsze albo mąż przejmował słuchawkę, a ja zakrywałam uszy. Bałam się tego, czego zaraz możemy się dowiedzieć o życiu córki. Pewnego wieczora wracałam od koleżanki. W okolicach Hali Mirowskiej zobaczyłam grupkę młodych ludzi w bluzach dresowych. Było ciemnawo, więc się przestraszyłam. Nagle w jednej z postaci rozpoznałam córkę. Malwina kręciła się koło pojemników ze zwiędłymi warzywami, które straganiarze wystawiają po zakończonym dniu pracy. Stanęłam jak wryta. Ona też mnie poznała.

– Cześć, mamuś! – krzyknęła beztrosko. – Wybieramy warzywa na zupę.

– Jak to?!

– Przecież tu nie wszystko jest zgniłe. Po co mają się marnować, jak można je zjeść. Świat jest pełen marnotrawców – dodała z uśmiechem.

Dłuższą chwilę stałam jak zamroczona, nie mogąc wydusić słowa.

Ale żeby grzebać po śmietnikach?! – powiedziałam w końcu, lecz mojej córki już nie było…

„Kogo ja wychowałam? Kim jest ta dziewczyna?!” – zastanawiałam się, jadąc tramwajem do domu.

W domu rozpłakałam się.

– Żyje jak chce, przecież jest dorosła – pocieszał mnie mąż. – Nie robi nikomu krzywdy.

– Ale sobie robi! Jedząc zgniłe rzeczy, może nabawić się bakterii w żołądku, potem wrzodu, a to pierwszy stopień do choroby – prawie wyłam z rozpaczy.

– Uspokój się – prosił Waldek. – Ludzie na Syberii jedli gorsze rzeczy, a kogo nie zabili, to wrócił.

Nie mogłam się z tym pogodzić

Miałam też pretensję do męża, że sprawy córek mało go obchodzą, i z takim spokojem przyjmuje do wiadomości, że rujnują sobie życie. Wyrzucałam mu, że tylko Tomek go interesuje. Zawsze mieli ze sobą dobry kontakt i tak pozostało. Syn zwierzał się ojcu ze swoich pomysłów zawodowych, a ten mu nawet coś doradzał pod względem prawnym. Tomek bardzo zaangażował się w promocję biegania. To stało się modne i jego firma część pieniędzy na promocję przeznaczała właśnie na organizację biegów ulicznych. Tomek biegał, zaczął biegać też mój mąż. Był dumny z syna. Zdumiał się jednak, gdy Tomek oświadczył, że zwolnił się z pracy i zamierza skupić się na bieganiu, trenowaniu biegaczy i organizacji biegów. Nie mogliśmy z Waldkiem tego zrozumieć. Dobra praca, perspektywy awansu i kupna pierwszego własnego mieszkania kontra mrzonki?

– Nie kupię mieszkania. Pieniądze zainwestuję we własną firmę – oświadczył nam syn. – Czy mnie też wygnacie z domu jak Malwinę? – zapytał poważnie.

Nie wierzyłam własnym uszom. Wcale jej nie wygnaliśmy!

– Chciała żyć po swojemu, więc poszła na swoje – spokojnie odpowiedział mój mąż.

– Aha – skomentował bez przekonania Tomek.

Możesz zostać, jeśli chcesz – zapewnił go ojciec. – Ale musisz jak dotąd dokładać się do opłat. Jesteśmy z matką emerytami, musisz to zrozumieć. Natomiast chętnie pomogę ci założyć firmę. W końcu jestem prawnikiem – dodał.

– Dzięki – powiedział syn i poszedł do swego pokoju.

Wyciągnęłam małżonka na spacer, żeby swobodnie porozmawiać.

– Jak mogłeś powiedzieć, że mu pomożesz! Utwierdzasz go w tym szaleństwie! – nakrzyczałam na Waldka.

– On już podjął decyzję. Możemy ją odrzucić i jego razem z nią. Tak jak zrobiliśmy z dziewczynami. Teraz myślę, że to był błąd. Nasze dzieci dorosły i mają prawo żyć jak chcą.

– Zbierać śmieci, wdychać dym papierosów w knajpach i zamiast pracą, zająć się bieganiem po ulicach – krzyczałam. – Dziewczyny nie mają nawet studiów, a Tomek właśnie wyrzucił je do kosza!

– Zrozum, Halu, świat się zmienił. Też było mi trudno, ale w końcu zrozumiałem, że wszystko wokół jest inne. My pracowaliśmy na etatach, ale nasze córki nie nadają się do tego. Tomek tyrał w biurze, teraz chce robić coś na swój rachunek. Za naszych czasów były nakazy pracy, wysiadywanie za biurkiem za marne grosze. Teraz młodzi mogą pracować za granicą jak Kasia albo działać społecznie jak Malwina. Postanowiłem, że pomogę każdemu z dzieci, jak będę mógł. Na razie dziewczynom nie mogę, ale dla Tomka mogę zrobić całkiem sporo. Dopilnuję, by ta jego firma działała jak w zegarku pod kątem prawnym. Może i twoje wykształcenie ekonomiczne się przyda?

– Pewnie nie, ale mogę wam robić kanapki – odparłam przez łzy. – Zaraz zadzwonię do Kasi i do Malwiny, może potrzebują czegoś od matki…

Cóż, trudno mi pogodzić się z decyzjami moich dzieci. Ale kocham je, więc będę je wspierać. 

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA