„Wstyd mi za żonę, gdy tylko otwiera usta w towarzystwie. Ta kobieta zamiast się uczyć, na lekcjach robiła sobie drzemki”

para z przyjaciółmi fot. Wstyd mi za żonę, gdy tylko otwiera usta w towarzystwie / Adobe Stock, ivanko80
„Gdy Karolina zaczynała rozmowę zdaniem >>A wiecie, co mnie zawsze zastanawiało?<<, w mojej głowie zapalała się czerwona lampka. Niestety, nie zawsze byłem w stanie jej powstrzymać”.
/ 16.03.2025 20:00
para z przyjaciółmi fot. Wstyd mi za żonę, gdy tylko otwiera usta w towarzystwie / Adobe Stock, ivanko80

Zakochałem się w Karolinie, zanim jeszcze dobrze ją poznałem. Była piękna – to nie ulegało wątpliwości. Smukła, długonoga i tym śmiechem, który sprawiał, że człowiek od razu czuł się jak u siebie. Była pewna siebie, urocza i pełna życia. Nie zwracałem uwagi na drobiazgi. Na to, że w rozmowach często gubiła wątek. Że nie rozumiała większości żartów. Że gdy opowiadała o świecie, często mówiła rzeczy, które brzmiały… no cóż, niepokojąco głupio.

Wtedy wydawało mi się to urocze

Po latach małżeństwa przestało mnie to bawić. Stało się moim koszmarem. Bo gdy Karolina otwiera usta w towarzystwie, zawsze robi mi wstyd. I choć kocham ją i wiem, że nie jest złym człowiekiem, to każda wspólna kolacja, każde spotkanie ze znajomymi zamienia się w festiwal żenady, z którego już nawet nie próbuję jej ratować.

Pierwszy raz dotarło do mnie, że Karolina może nie być… zbyt błyskotliwa, gdy zaprosiłem ją na kolację z moimi współpracownikami. Spotkanie miało być niezobowiązujące – ot, kilka osób z biura, luźna atmosfera, trochę wina, rozmowy o wszystkim i o niczym. Karolina była podekscytowana, chciała zrobić dobre wrażenie. Włożyła czerwoną sukienkę, zrobiła sobie elegancki kok i wyglądała naprawdę olśniewająco. Dopóki nie zaczęła mówić.

– Wiecie, co mnie zawsze zastanawiało? – zagaiła w pewnym momencie. – Jak to możliwe, że w starożytnym Rzymie używali kamer do filmowania walk gladiatorów, a do nas nie zachowało się żadne nagranie?

Nastała cisza. Myślałem, że to żart, ale ona patrzyła na wszystkich całkiem poważnie. Ktoś nerwowo się zaśmiał, ktoś inny kaszlnął. Ja miałem ochotę zniknąć pod stołem.

– Karolinko… – zacząłem niepewnie, próbując ją jakoś wyprowadzić z tej pułapki. – Chyba nie było wtedy kamer.

– Jak to? – uniosła brwi. – Przecież musieli jakoś nagrywać te filmy dokumentalne o cesarzach!

Po tym zdaniu dosłownie poczułem, jak wino, które przed chwilą wypiłem, podchodzi mi do gardła. Wszyscy patrzyli na mnie, czekając, aż jakoś uratuję sytuację. Ale ja już wiedziałem, że to dopiero początek.

Ona mówiła to całkiem serio

Po tej kolacji wracaliśmy w milczeniu. Karolina wydawała się zadowolona, przekonana, że wszyscy świetnie się bawili. Ja natomiast miałem ochotę zapaść się pod ziemię.

– Fajni ludzie – powiedziała, zdejmując szpilki w samochodzie. – Myślisz, że mnie polubili?

Nie miałem serca jej powiedzieć prawdy. Że Michał, jeden z moich kolegów z pracy, spojrzał na mnie jak na człowieka, który właśnie odkrył, że ożenił się z dziewięciolatką. Że Asia, żona mojego szefa, dyskretnie spytała mnie przy deserze, czy Karolina czasem nie miała trudnego dzieciństwa.

– Oczywiście – skłamałem.

Przez jakiś czas próbowałem udawać, że to był jednorazowy wyskok. Każdy czasem powie coś głupiego, prawda? Problem w tym, że Karolina nie przestawała. Z każdą kolejną okazją robiła coś jeszcze gorszego. Na przykład urodziny mojego brata. Przy stole rozmawialiśmy o astronomii, bo jego córka marzyła o karierze astrofizyka. Karolina przysłuchiwała się rozmowie z przejęciem, aż w końcu nie wytrzymała:

– A jak myślicie, czemu na zdjęciach Ziemia zawsze jest okrągła, skoro wszyscy wiemy, że globusy są spłaszczone u góry i u dołu?

Rozległo się niezręczne chrząkanie. Mój brat niemal zakrztusił się winem. Ja już nawet nie próbowałem interweniować.

– No co? – obruszyła się. – Sama kiedyś macałam globus, był taki dziwnie płaski na biegunach.

Tego dnia drugi raz miałem ochotę wjechać w mur.

Nauczyłem się przewidywać katastrofy

Gdy Karolina zaczynała rozmowę zdaniem „A wiecie, co mnie zawsze zastanawiało?”, w mojej głowie zapalała się czerwona lampka. Niestety, nie zawsze byłem w stanie jej powstrzymać. Najgorzej było na weselu mojej kuzynki. Towarzystwo eleganckie, rozmowy na poziomie. Karolina wyglądała zjawiskowo w granatowej sukience, więc przez pierwsze pół godziny żyłem złudzeniem, że może tym razem nic się nie wydarzy. Oczywiście, myliłem się.

Usiedliśmy przy stole z kuzynem mojej mamy i jego żoną, kobietą niezwykle inteligentną, pracującą jako profesor biologii na uniwersytecie. Karolina przysłuchiwała się rozmowie, aż w końcu rzuciła:

– Wiecie, co mnie zawsze intrygowało? Jak to możliwe, że geny się przenoszą z rodziców na dzieci, skoro każdy człowiek ma inne DNA?

Profesor spojrzała na nią, jakby usłyszała teorię o tym, że Ziemia jest płaska i trzymana przez żółwia. Kuzyn niemal udławił się śledziem.

– Ale… Karolino – zaczęła ostrożnie profesor. – Przecież to właśnie dziedziczenie genów sprawia, że dzieci są do rodziców podobne.

Karolina zmarszczyła brwi.

– No tak, ale skoro ja mam swoje DNA, a mój mąż swoje, to skąd dziecko wie, które ma wybrać?

Ja w tym czasie zastanawiałem się, czy istnieje jakaś metoda teleportacji, która pozwoliłaby mi natychmiast zniknąć z tego wesela. Kuzynka uśmiechnęła się nerwowo i spojrzała na mnie, jakby czekała, aż jakoś wyjaśnię zachowanie własnej żony. Nie miałem siły.

Zacząłem unikać wspólnych wyjść

Wymyślałem wymówki, przekładałem spotkania, udawałem zmęczenie. Niestety, Karolina uwielbiała ludzi i nie dawała za wygraną.

– Wiesz, że Marek z Olą zaprosili nas na kolację? – oznajmiła pewnego wieczoru, gdy wróciłem z pracy.

Marek to mój szef. Świetny gość, inteligentny, z dystansem do siebie. Ale nie mogłem sobie pozwolić na kolejną kompromitację.

– Może innym razem, kochanie, mam strasznie dużo pracy…

– Pracy? W sobotę? Oj, przestań. Już im powiedziałam, że przyjdziemy.

Przeklinałem w duchu swoją nieuwagę. Nie miałem wyjścia. Wszystko szło zaskakująco dobrze. Karolina zachowywała się jak dama – nie gadała głupot, śmiała się w odpowiednich momentach, nawet raz błyskotliwie skomentowała anegdotę Marka. Uspokoiłem się. Może przesadzałem? Może ona po prostu miała pecha, mówiąc czasem coś niefortunnego?

I wtedy Ola wspomniała, że jej brat kupił psa.

– Ojej, super! – ucieszyła się Karolina. – A jakiej rasy?

– Husky.

– Och, to cudownie! One są świetne do trzymania w domu, bo nie rosną!

Zapadła cisza.

– Nie rosną? – Marek spojrzał na nią, mrużąc oczy.

– No tak! – Karolina pokiwała głową z przekonaniem. – Przecież widziałam w internecie filmiki, że husky zawsze wyglądają jak szczeniaczki!

Ola otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale najwyraźniej nie znalazła słów. Ja zamknąłem oczy i policzyłem do dziesięciu. Nie pomogło.

Wstyd mi wychodzić do ludzi

Po kolacji u Marka i Oli wróciliśmy do domu w ciszy. Karolina nie zauważyła mojego zażenowania. Była przekonana, że świetnie się spisała. Ja natomiast miałem ochotę walnąć głową w ścianę. Przez kolejne tygodnie unikałem sytuacji, w których Karolina mogłaby „zabłysnąć”. Niestety, nadeszły święta i rodzinny obiad u moich rodziców. Modliłem się, żeby tym razem było inaczej, żeby Karolina po prostu jadła i nie odzywała się za dużo.

Początek wyglądał obiecująco. Dyskutowaliśmy o polityce, pracy, dzieciach mojej siostry. Karolina była raczej cicho. Zjadła barszcz, uśmiechała się, milczała przy rozmowach o gospodarce. Byłem dumny! Ale wtedy moja mama wspomniała, że sąsiedzi kupili dom na wsi.

– To świetnie! – ożywiła się Karolina. – Ale mam nadzieję, że nie będą mieli krów?

Spojrzałem na nią przerażony.

– Dlaczego? – zapytała moja siostra.

Bo krowy mogą się przewrócić i nie umieją wstać!

W pomieszczeniu zapanowała cisza.

– Słucham? – mój ojciec odłożył widelec.

– No, serio! Widziałam kiedyś filmik, że jak krowa się przewróci na bok, to już nie da rady wstać!

Zatkało mnie. Moja matka spojrzała na mnie jak na człowieka, który powinien przemyśleć swoje decyzje życiowe.

– Karolinko… – zacząłem ostrożnie. – Wiesz, że krowy kładą się na bok, żeby odpocząć?

– Naprawdę? – Zmarszczyła brwi. – O rany, to mnie oszukali w internecie!

Tego dnia po raz kolejny chciałem zapaść się pod ziemię.

Nie ma dla niej nadziei

Wracając od moich rodziców, siedziałem za kierownicą w milczeniu. Karolina jak zwykle nie dostrzegła problemu. Zadowolona opowiadała o piernikach mojej mamy, o nowej sukience mojej siostry i o tym, jak miło było spędzić czas w rodzinnej atmosferze.

– Wiesz, twoja mama jest naprawdę świetna – powiedziała, wyciągając się wygodnie na siedzeniu. – Szkoda, że trochę się na mnie dziwnie patrzyła pod koniec.

Westchnąłem ciężko.

– Może dlatego, że powiedziałaś, że krowy nie umieją wstawać?

– No ale ja naprawdę tak myślałam! Skąd miałam wiedzieć?

I to było sedno problemu. Karolina nie była złośliwa ani głupia w klasycznym znaczeniu tego słowa. Po prostu nigdy nie kwestionowała rzeczy, które przeczytała w internecie lub usłyszała gdzieś przypadkiem. Nie sprawdzała faktów. Nie zadawała pytań. Kiedyś wydawało mi się to urocze. Teraz przyprawiało mnie o palpitacje serca.

– Nie możesz tak po prostu wierzyć we wszystko, co gdzieś przeczytasz – powiedziałem delikatnie. – Może czasem warto sprawdzić informacje, zanim powiesz coś na głos?

Spojrzała na mnie zdziwiona.

– Myślisz, że powinnam się więcej uczyć?

– Myślę, że powinnaś się czasem zastanowić, zanim coś powiesz.

Pokiwała głową, zamyślona. A ja? Wiedziałem, że nic się nie zmieni. Że jeszcze nie raz i nie dwa będę chciał zniknąć, kiedy otworzy usta. Ale mimo wszystko… wciąż ją kochałem. Tylko czasem wstyd mi było za własną żonę.

Paweł, 31 lat

Czytaj także:
„Chciałem mieć najpiękniejsze róże na osiedlu, więc nie szczędziłem kasy. Ale ludzka zazdrość nie zna granic”
„Ciężko pracowałam na awans, wyrabiając nadgodziny z szefem. Teraz zamiast na wymarzoną premię czekam na 800 plus”
„W pracy spotkałam moją dawną prześladowczynię ze szkoły. Miałam ją w garści, ale złożyła mi zaskakującą propozycję”

Redakcja poleca

REKLAMA