„Chciałem mieć najpiękniejsze róże na osiedlu, więc nie szczędziłem kasy. Ale ludzka zazdrość nie zna granic”
„Nowe osiedle pachniało świeżością. Równe chodniki, nowoczesne domy, sąsiedzi w średnim wieku, których dzieci właśnie wyfrunęły z gniazd. Idealne miejsce dla mnie – emerytowanego inżyniera, który w końcu postanowił poświęcić się swojej prawdziwej pasji: ogrodnictwu”.

- Redakcja
Zanim jeszcze rozpakowałem ostatnie pudło, moje oczy przyciągnął ogród sąsiadki – leciwej, dystyngowanej kobiety, która, jak się później dowiedziałem, nosiła imię Krystyna. Jej róże... Nigdy nie widziałem tak doskonałych krzewów. Wielkie, pełne pąki, kolory od głębokiej czerwieni po subtelny róż, a wszystko otoczone idealnie przyciętymi żywopłotami.
– Włodek, mój drogi – powiedziałem do siebie, patrząc na jej ogród przez płot – masz godnego przeciwnika.
Poczułem ukłucie rywalizacji. A może nawet zazdrości. Wiedziałem, że jeśli chcę być kimś w tej społeczności, muszę pokazać, że też potrafię. Krystyna mogła mieć swoje tradycyjne metody, ale ja miałem coś, czego jej brakowało – nowoczesne technologie.
Natychmiast zamówiłem najlepsze nawozy, system nawadniający i środki ochronne prosto z Holandii. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, moje róże wkrótce przyćmią jej staroświeckie krzewy. Nie miałem jeszcze pojęcia, że właśnie rozpocząłem walkę.
Pierwsza iskra konfliktu
Pierwsze dni mojego ogrodowego projektu mijały spokojnie. System nawadniający działał bez zarzutu, nowe sadzonki rosły jak szalone, a ja co rano doglądałem swoich róż, popijając kawę na tarasie. Czułem, że już niedługo stanę się nowym królem ogrodu na tym osiedlu.
Ale wtedy pojawiła się ona. Pani Krystyna stała po drugiej stronie płotu, opierając się na drewnianej laseczce. Jej spojrzenie – badawcze, nieco kpiące – przesuwało się po moim ogrodzie.
– Widzę, że zabrał się pan za róże – rzuciła w końcu, nie kryjąc ironii w głosie.
– Owszem – odparłem, starając się brzmieć uprzejmie, choć czułem, że coś w jej tonie mnie drażni. –
Lubię nowoczesne podejście do ogrodnictwa.
– Nowoczesne? – uniosła brew. – Róże to nie tylko chemia, panie Włodku. One potrzebują serca.
Zachowałem kamienną twarz.
– A ja myślę, że nauka i technologia mogą zdziałać cuda – odpowiedziałem spokojnie. – Proszę tylko poczekać, aż moje krzewy rozkwitną. Zobaczy pani, jakie efekty można osiągnąć dzięki nowoczesnym metodom.
Pani Krystyna uśmiechnęła się, ale w tym uśmiechu było coś, co sprawiło, że poczułem niepokój.
– Zobaczymy – powiedziała tylko i powoli odeszła.
Patrzyłem za nią, ściskając kubek w dłoni. Czy to możliwe, że się obawiała? Może nie mogła znieść myśli, że ktoś może ją pokonać? Jedno było pewne – od tego momentu nasza rywalizacja nabrała rumieńców.
Bitwa na słowa
Nie minął tydzień, a o naszej „różanej rywalizacji” wiedziało już całe osiedle. Sąsiedzi zaczęli plotkować, porównywać nasze ogrody, a niektórzy nawet zakładali się, czyje róże będą piękniejsze.
– Panie Włodku, chyba nieźle pan nastraszył panią Krystynę – zagadnęła mnie sąsiadka z naprzeciwka, pani Jola, gdy wychodziłem na spacer. – Podobno zaczęła podlewać swoje róże dwa razy dziennie!
Uśmiechnąłem się pod nosem. A więc jednak poczuła konkurencję!
Tymczasem ja dopieszczałem swoje kwiaty najlepszymi nawozami i opryskami. Liście błyszczały, pąki były duże i zdrowe. Z dnia na dzień miałem coraz większą pewność, że zwycięstwo jest blisko. Ale wtedy nadeszła kolejna wymiana ciosów. Było późne popołudnie, kiedy pani Krystyna podeszła do płotu. Tym razem nie wyglądała na kpiącą. Jej twarz była poważna, oczy chłodne.
– Widzę, że pana róże rosną jak na drożdżach – powiedziała. – Ale czy pan wie, co tak naprawdę je karmi?
Zmarszczyłem brwi.
– Mam najlepsze nawozy, pani Krystyno. Kontroluję każdy składnik, każdą kroplę wody, wszystko jest pod ścisłą obserwacją.
Pokręciła głową z dezaprobatą.
– A sprawdził pan zapach? – zapytała nagle.
– Zapach? – powtórzyłem, zbity z tropu.
– Proszę się przejść między grządkami. I wtedy mi pan powie, co pan czuje.
Mimo że niechętnie dałem się wciągnąć w tę gierkę, posłuchałem jej i przeszedłem się po ogrodzie. Dopiero wtedy poczułem to, o czym mówiła. Dziwny, chemiczny zapach. Zbyt intensywny, nienaturalny.
– Natura tego nie lubi – rzuciła pani Krystyna z satysfakcją. – Ale cóż, niech pan się przekona na własnej skórze.
Odwróciła się i odeszła, zostawiając mnie z niepokojem w sercu. Tego wieczora długo nie mogłem zasnąć. Czyżby moje nowoczesne metody miały swoje konsekwencje? A może to tylko podstęp? Cokolwiek to było, jedno było pewne – ta rywalizacja dopiero się rozkręcała.
Tragedia w ogrodzie
Budzik zadzwonił jak co rano, ale tego dnia obudził mnie nie jego dźwięk, a dziwna cisza. Zwykle o tej porze już słychać było ptaki, szum liści, a nawet panią Krystynę, która zawsze coś przycinała albo nuciła pod nosem.
Ale tego dnia... nic. Z niepokojem wyszedłem do ogrodu. I wtedy to zobaczyłem. Moje róże – wczoraj jeszcze dumne i zdrowe – teraz wyglądały jak po nadejściu jakiejś plagi. Liście zwisały czarne, poplamione czymś, co przypominało spaleniznę. Pąki zwiędły, jakby coś wypaliło z nich życie. Wszędzie czuć było smród, o którym mówiła Krystyna. Serce waliło mi jak młotem. Ktoś to zrobił. Zacisnąłem pięści i spojrzałem w stronę jej ogrodu.
Nie musiałem długo czekać. Po chwili zobaczyłem ją – stała po swojej stronie płotu i patrzyła.
– To pani! – wyrzuciłem przez zęby.
Nie odpowiedziała od razu. Zamiast tego podeszła bliżej i przyjrzała się moim zniszczonym krzewom.
– A nie mówiłam? – rzuciła spokojnie. – Natura nie lubi sztucznych metod.
– Niech pani nie udaje! – krzyknąłem, a krew uderzyła mi do głowy. – To pani to zrobiła! Zazdrościła mi pani, więc postanowiła zniszczyć moje róże!
W jej oczach błysnęło coś, czego nie umiałem odczytać. To był smutek? Złość? A może duma?
– Jeśli uważa pan, że to moja sprawka – powiedziała cicho – proszę to udowodnić.
Odwróciła się i odeszła, zostawiając mnie z moim zniszczonym ogrodem. Tego dnia zrozumiałem jedno: to już nie była tylko rywalizacja. To była wojna.
Śledztwo Marysi i Janka
Siedziałem w ogrodzie, wpatrując się w martwe róże. Nie mogłem uwierzyć, że tak po prostu wszystko przepadło. Moja ciężka praca, plany, marzenia o ogrodowej chwale – wszystko zniszczone w jedną noc.
Marysia, moja wnuczka, pojawiła się koło południa.
– Dziadku, co się stało? – zapytała z niepokojem, patrząc na zwiędłe rośliny.
Westchnąłem ciężko.
– Ktoś mi to zrobił, Marysiu – odpowiedziałem, nie kryjąc gniewu. – A ja mam pewne podejrzenia...
Marysia zmarszczyła brwi.
– Myślisz, że to pani Krystyna?
– A kto inny? Przecież od początku patrzyła na mnie spode łba. To dla niej zniewaga, że ktoś mógłby mieć piękniejsze róże od niej.
Marysia nie wyglądała na przekonaną.
– Wiesz, dziadku... Pani Krystyna może i jest uparta, ale żeby tak niszczyć ogród? To do niej nie pasuje.
Przewróciłem oczami.
– Bo ty jesteś młoda i jeszcze wierzysz w ludzi. Ale ja wiem swoje.
Tymczasem do ogrodu wszedł Janek – wnuk Krystyny, student biologii, który na co dzień rzadko wychodził zza ekranu laptopa.
– Słyszałem, co się stało – powiedział, zerkając na róże. – Ale może to nie sabotaż, tylko jakiś błąd?
– Błąd?! – parsknąłem. – Myślisz, że nie wiem, co robię?
Janek nie odpowiedział. Zamiast tego kucnął przy jednym z krzewów i zaczął badać ziemię.
– Coś tu jest dziwnego – powiedział w końcu. – Marysia, podaj mi telefon, zrobię zdjęcie.
Marysia przyklękła obok niego, a po chwili oboje wymienili spojrzenia.
– Dziadku – odezwała się Marysia ostrożnie. – Wiesz, że ktoś dolał czegoś do systemu nawadniającego?
Serce mi przyspieszyło.
– Jak to „dolał”?
Janek wstał i pokazał mi coś na ekranie telefonu – ślady dziwnej, brązowej substancji w glebie.
– To nie wygląda jak zwykły nawóz – wyjaśnił. – Może jakieś chemiczne zanieczyszczenie?
Marysia spojrzała na mnie znacząco.
– Może ktoś chciał cię sabotować, dziadku. Ale może to nie pani Krystyna?
Zacisnąłem usta.
– Jeśli to nie ona... to kto?
Marysia i Janek wymienili spojrzenia.
– A jeśli... to byłeś ty? – zapytał Janek ostrożnie.
Znieruchomiałem.
– Co ty bredzisz?
Janek podrapał się po głowie.
– Może... może po prostu źle dobrałeś proporcje nawozu?
Ta myśl była jak cios prosto w żołądek. Nie mogłem popełnić takiego błędu. Prawda? Spojrzałem na moje róże, a potem na system nawadniający. W głowie zaczęły mi się układać pewne fakty. A jeśli... jeśli to naprawdę była moja wina?
Prawda wychodzi na jaw
Przez całą noc nie mogłem spać. W głowie mieliłem słowa Janka: „Może to byłeś ty?”. To absurd! Przecież robiłem wszystko zgodnie z instrukcjami. Nawóz był najlepszy, system nawadniania działał bez zarzutu… prawda?
Rano, jeszcze zanim kogokolwiek spotkałem, poszedłem do ogrodu i zacząłem przeglądać swoje zapiski. Ile razy podlewałem? Jakie dawki nawozu stosowałem?
I wtedy mnie olśniło. Przecież tuż przed katastrofą testowałem nowy preparat! Kupiłem go przez internet, zachwalali go jako „rewolucyjny wzmacniacz wzrostu”, ale instrukcja była po angielsku, a ja… no cóż, angielski nigdy nie był moją mocną stroną. Może pomyliłem proporcje?
Poczułem, jak zimny pot spływa mi po plecach. To ja. Ja sam zniszczyłem swoje róże. Przeklinałem siebie w duchu, gdy nagle zza płotu wychyliła się pani Krystyna.
– No i co, panie Włodku? – zagadnęła. – Odkrył pan już, kto to zrobił?
Przez chwilę chciałem skłamać. Powiedzieć, że to jakiś wandal, sabotażysta, ktokolwiek. Ale wtedy spojrzałem na jej ogród – pełen pięknych, zdrowych róż, które kwitły tak, jakby w ogóle nie istniały nowoczesne nawozy i systemy nawadniania.
Westchnąłem ciężko.
– Tak – odpowiedziałem. – I wygląda na to, że tym wandalem byłem ja sam.
Pani Krystyna uniosła brwi.
– A to niespodzianka – powiedziała, ale w jej głosie nie było ani krzty satysfakcji.
Nie śmiała się. Nie drwiła. Patrzyła na mnie długo, po czym przeszła przez bramkę i stanęła obok mnie.
– Zapraszam – powiedziała. – Mam coś dla pana.
Poszedłem za nią niepewnie. Przy jednej z jej różanych rabat wzięła sekator w dłoń i delikatnie ucięła jeden z pędów.
– Proszę – podała mi ją. – Zawsze można zacząć od nowa.
Spojrzałem na nią zaskoczony.
– Pani… daje mi swoją różę?
– A co mam zrobić? Patrzeć, jak się pan zamartwia? – uśmiechnęła się lekko. – Czasem człowiek musi się cofnąć, żeby zrobić krok do przodu.
Wziąłem sadzonkę, czując, jak coś ściska mnie w gardle. Może i przegrałem tę wojnę róż. Ale może właśnie zyskałem coś więcej.
Nie ma tego złego…
2 miesiące później siedziałem na tarasie i patrzyłem na małą sadzonkę, którą dostałem od sąsiadki. Miała już pierwsze pąki.
Marysia i Janek przyszli do mnie z wizytą.
– No i jak, dziadku? – zagadnęła Marysia. – Coś się zmieniło?
– Może – uśmiechnąłem się, patrząc na dom sąsiadki.
Pani Krystyna stała w swoim ogrodzie i przycinała róże.
– Może nie każda wojna kończy się porażką – dodałem.
Janek spojrzał na mnie z ciekawością.
– To znaczy?
Uśmiechnąłem się.
– To znaczy, że teraz mam nauczycielkę.
A potem wziąłem konewkę i podlałem moją nową różę – tym razem z sercem, a nie z chemią.
Włodzimierz, 70 lat
Czytaj także:„Po powrocie z delegacji z Warszawy mąż pachniał słodkimi perfumami. Myślałam, że ma kochankę, ale prawda była gorsza”„W jeden dzień z bezdzietnego małżeństwa staliśmy się rodzicami dwojga maluchów. Przecież nie tak planowałam nasze życie”„Teściowa udawała moją przyjaciółkę, żeby poznać moje sekrety. A potem jednym zdaniem rozbiła moje małżeństw