Obejrzeliśmy już około 30 mieszkań, ale żadne nie spełniało naszych oczekiwań. A przecież nie były one wygórowane. Nasze wymarzone lokum powinno być tanie, znajdować się niedaleko centrum, mieć dwa pokoje, no a przede wszystkim być w takim stanie, byśmy jak najmniej musieli wydać na remont i wyposażenie. I wreszcie trafiliśmy na coś, co wydawało się spełniać wszystkie te kryteria. Znajdowało się na ostatnim piętrze dwupiętrowego bloku z lat 50., w którym kilka miesięcy wcześniej wymieniono cały system CO, docieplono go i otynkowano. Niedaleko znajdowała się cała niezbędna do życia infrastruktura – szkoła, przedszkole (byliśmy rok po ślubie, więc liczyliśmy się z tym, że wkrótce takie miejsca będą dla nas ważne), sklepy, apteki, banki, a nawet osiedlowy dom kultury. Jeśli ktoś nie lubił tłoku w tramwajach, do centrum mógł dojść piechotą w 15 minut. Ale z naszego punktu widzenia najważniejsze było to, że mieszkanie było gotowe do wprowadzenia!
Wyglądało to świetnie
Jak nas poinformował pośrednik, właściciele dostali jakąś atrakcyjną pracę w Norwegii i ponieważ bardzo im się śpieszyło do wyjazdu, postanowili sprzedać mieszkanie z całym wyposażeniem, czyli pralką, lodówką, sprzętem kuchennym, meblami, a nawet dywanami na podłodze, żyrandolami, karniszami i zasłonami. I nie podwyższyli z tego powodu ceny. Ich wywoławcza oferta opiewała na kwotę, jakiej we wszystkich innych przypadkach żądali od nas ludzie nie oferujący nic ponad gołe ściany i podłogę. Tego samego dnia wieczorem zrobiliśmy z Kasią naradę, z której płynął bezdyskusyjny wniosek, że to jest właśnie ta wyjątkowa okazja, jakiej szukaliśmy. Następnego dnia zadzwoniłem do pośrednika i powiedziałem, że akceptujemy cenę i chcemy podpisać umowę przedwstępną. Zasugerowaliśmy, aby bezpośrednio przed podpisaniem umowy jeszcze raz dokładnie obejrzeć mieszkanie i jego wyposażenie. Kasia ciągle nie mogła uwierzyć, że poza pościelą i ręcznikami, niczego z podstawowego wyposażenia domu nie będziemy musieli dokupować. W końcu doszło do spotkania z właścicielami. Okazali się sympatycznymi trzydziestoparolatkami, a Kasia była wniebowzięta, gdy usłyszała, że oprócz mebli i sprzętu agd zostawiają nam także całą zawartość szafek kuchennych – talerze, szklanki, sztućce.
– Przecież nie będziemy zabierali tego do Norwegii! – orzekł z uśmiechem pan domu. – Tam też wynajmujemy w pełni urządzone mieszkanie, więc niczego nie potrzebujemy. A jeśli wam się te rzeczy przydadzą, to tylko zdejmiecie nam kłopot z głowy.
Podpisaliśmy umowę, przekazaliśmy za pokwitowaniem dziesięć tysięcy zadatku i ustaliliśmy, że podpisanie ostatecznej umowy u notariusza i przekazanie kluczy nastąpi za trzy tygodnie. Wolelibyśmy szybciej, ale nasi kontrahenci byli związani datą rozpoczęcia pracy i wynajmu mieszkania w Norwegii. Trzy tygodnie oczekiwania upłynęły jak jeden dzień.
Byliśmy cali w skowronkach
Każdy kto kupował pierwsze w życiu własne mieszkanie, doskonale zna to upajające uczucie. Ze śmiechem zapraszaliśmy znajomych na parapetówkę, zastrzegając, że będzie ona nietypowa – nie poprzedzi jej żaden kłopotliwy i kosztowny remont.
– Wchodzimy na gotowe! – powtarzaliśmy za każdym razem, a wszyscy zazdrościli nam tak wyjątkowej okazji.
I wreszcie nadszedł wielki dzień podpisania umowy. U notariusza wszystko poszło gładko, zgodnie z wcześniej ustalonym scenariuszem. Posługując się zabranym przeze mnie notebookiem, dokonaliśmy przelewu na konto sprzedających, przekazaliśmy prowizje pośrednikowi, uważnie przeczytaliśmy akt notarialny, podpisaliśmy go i wreszcie w mojej kieszeni znalazły się dwa pęki kluczy do naszego wspaniałego mieszkania, a także klatki schodowej, piwnicy i skrzynki pocztowej! Od notariusza wyszliśmy w szampańskich nastrojach. Dotychczasowi właściciele wsiedli do czekającej już na nich taksówki i odjechali prosto na lotnisko, skąd za niecałe dwie godziny odlatywał ich samolot do Bergen. Pomachaliśmy im serdecznie i wolnym krokiem ruszyliśmy w kierunku naszego mieszkania. Był pierwszy w tym roku ciepły, słoneczny, prawdziwie wiosenny dzień.
„Jak to wspaniale, że to wielkie wydarzenie w naszym życiu odbywa się w oprawie tak pięknych okoliczności przyrody” – pomyślałem sobie, kiedy zbliżaliśmy się do naszego bloku.
Wreszcie stanęliśmy pod drzwiami
Przekręciłem klucz w zamku, nacisnąłem klamkę i... Cofnąłem się. W przedpokoju, tam gdzie do tej pory stały eleganckie szafy na ubrania, a na ścianach wisiały ładne lustra i kinkiety, teraz ziały pustką gołe ściany. To nie mogło być nasze mieszkanie…
– Musieliśmy pomylić piętro – powiedziałem niepewnie i cofnąłem się o krok.
– Zwariowałeś? – krzyknęła Kasia – Niczego nie pomyliliśmy. Zgadza się numer i wszystko inne. A przede wszystkim pasuje klucz! Wchodzimy!
Weszliśmy więc. Z każdym krokiem coraz wyraźniej docierała do nas brutalna prawda. Nasze mieszkanie było puste, wyczyszczone do najdrobniejszej rzeczy. Nie było ani jednego mebla, karnisze zostały wykręcone ze ścian. Z łazienki zniknęły wszystkie szafki, a umywalka i wanna zostały wyrwane ze ściany. Nie było pralki, lodówki ani kuchenki gazowej, a żyrandole i kinkiety zostały wykręcone. Na podłogach nie było dywanów. Żadne z nas nie było w stanie wykrztusić słowa. Zresztą, co tu mówić, wszystko było jasne – zostaliśmy oszukani. Kasia usiadła na podłodze i się rozpłakała. Usiadłem obok i objąłem ją.
– Trudno, nie mamy takiego szczęścia, jak się nam wydawało – powiedziałem. – Po prostu kupiliśmy puste mieszkanie. Teraz odwiozę cię taksówką do mamy, a potem pojadę na policję. Może uda się nam dobrać tym sukinsynom do tyłka.
Po godzinie dotarłem na komisariat
Wyjaśniłem sprawę dyżurnemu i poprosiłem o rozmowę z kimś znającym się na kwestiach mieszkaniowych. Musiałem wyglądać żałośnie, bo nie spławił mnie, tylko skierował do jednego ze śledczych. Jeszcze raz opowiedziałem historię przekrętu, którego ofiarami padliśmy z Kasią. Policjant poprosił mnie o akt notarialny i dokładnie go przeczytał. Pokiwał głową.
– Nie zadbał pan o swoje interesy. Skoro umówił się pan, że sprzedający mieszkanie zostawia panu wyposażenie, to powinien pan zaznaczyć to w treści aktu. Tymczasem tu nie ma ani słowa o meblach. Przykro mi, ale umówił się pan na gębę. A umowy na gębę kończą się często właśnie w taki sposób – skwitował.
– Więc nic nie zrobicie tym draniom? – zapytałem doszczętnie załamany.
– Niestety, nic nie możemy zrobić. Bo z umowy się wywiązali. Obiecali sprzedać wam mieszkanie – i sprzedali.
Wracając do Kasi, uświadomiłem sobie, że nie mogę jej tak po prostu powiedzieć, że daliśmy się podejść cwaniakom jak małe dzieci w piaskownicy. Pieniądze na remont i meble jakoś zdobędziemy, ale świadomość, że tak łatwo daliśmy się oszukać, mogła ją wpędzić w rozpacz.
– Nie znajdą spokoju w tej swojej Norwegii! – wykrzyknąłem, wchodząc do domu. – Międzynarodowy list gończy zostanie za nimi wysłany za parę dni!
– A dobrze im tak! – powiedziała Kasia, uśmiechając się przez łzy.
Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”