„Wstrętna synowa nie dość, że odebrała mi syna, to jeszcze ukradła rodzinną pamiątkę. Żmija nie ma wstępu do mojego domu!”

załamana matka fot. Adobe Stock, fizkes
„Siedziałam jak na szpilkach i szukałam tematów do rozmowy, a o co tylko zahaczyłam, to było jak kulą w płot. To jego zauroczenie tłumaczyłam tym, że wychowany wśród zapobiegliwych i może trochę nudnych, swojskich kur i kaczek zapragnął kolorowego, radosnego kolibra i gdy go zobaczył, wszystko inne przestało mieć znaczenie”.
/ 16.03.2023 12:30
załamana matka fot. Adobe Stock, fizkes

Paciorki różańca są robione z drewna, koralików, bursztynu, kamieni szlachetnych i półszlachetnych. Często różańce są przekazywane z pokolenia na pokolenie i szanowane jako cenna i ważna pamiątka po dziadku, mamie, babci…

W naszej rodzinie także od pokoleń był piękny różaniec z ametystów; najpierw należał do mojej praprababki, a ta z kolei dała go swojej córce. Potem z pokolenia na pokolenie różaniec trafiał do rąk następnych kobiet i stawał się dla nich nie tylko rodzinną pamiątką, ale i świadkiem wielu radosnych i bolesnych chwil.

Był z moją mamą Jadwigą, gdy po powstaniu 1944 roku uciekała z płonącej Warszawy. Potem wiele razy opowiadała, że różaniec był pierwszą rzeczą, którą schowała do torebki, zapominając o innych wartościowych przedmiotach. Na nim modliła się o szczęśliwy powrót swego męża z oflagu, a potem, już w czasach stalinowskich – z więzienia, skąd wyrwała go dopiero amnestia po śmierci Stalina. Jadwiga zbliżała się do czterdziestki, kiedy urodziła córkę, ale już ta córka, czyli ja, rozpoczęła w naszej rodzinie nowy rozdział: na świat pod koniec lat siedemdziesiątych przyszedł chłopiec, mój syn – Mateusz.

Kiedy mi powiedziano, że urodziłam syna, w pierwszej chwili nie uwierzyłam! Po tylu dziewczynach pojawiło się niemowlę płci męskiej wywracając wszystko do góry nogami. Wiedziałam od razu, że wiele się zmieni, ale nie miałam pojęcia, jak bardzo istotna będzie ta zmiana!

Po pierwsze, zwariowałam na jego punkcie i nie byłam w stanie niczego mu odmówić. Od razu stał się najważniejszy i wszystko inne zepchnął do kąta. Na szczęście miał dobry charakter, bo gdyby było inaczej, rezultaty mojego matczynego zaślepienia mogłyby być dramatyczne. Ale on nie sprawiał kłopotów wychowawczych. Dobrze się uczył, nie rozrabiał i generalnie miał dobrze w głowie. To było ważne, bo mój mąż wcześnie zmarł i wychowywałam syna sama. Gdyby był inny, trudny, mogłabym nie dać sobie rady.

Nie umiałam z nią rozmawiać

Mijały lata, Mateusz dorastał, kształcił się, stawał się mężczyzną. Na rodzinnym ametystowym różańcu codziennie modliłam się za niego, prosząc  o zdrowie, o rozum, zdolności, szczęście do ludzi, o to, aby miał przyjaciół, skończył szkołę, potem studia i aby nigdy nikt przez niego nie płakał.

Najwyraźniej jednak zapomniałam się pomodlić o to, aby znalazł fajną, mądrą i kochającą go kobietę, taką, dla której będzie ważne, aby szli w tym samym kierunku i nie ciągnęli każde w swoją stronę, bo zakochał się w egoistce  nastawionej na własne potrzeby. Ta jego narzeczona była mi do tego stopnia obca pod względem charakteru, zainteresowań i upodobań, że nie bardzo umiałam z nią rozmawiać.

– Mamo – prosił Mateusz – nie uciekaj z pokoju, kiedy przyjdzie do nas Kinga. Ona myśli, że jej nie znosisz i unikasz. Nie chcę, aby tak było. Dwie najważniejsze kobiety w moim życiu muszą się lubić!

Więc zostawałam, ale te wizyty to była dla mnie męczarnia. Siedziałam jak na szpilkach i szukałam tematów do rozmowy, a o co tylko zahaczyłam, to było jak kulą w płot.

Kinga była bardzo ładna, to prawda. Nie mogłam się dziwić, że mój syn za nią szleje, choć była całkiem inna niż kobiety w naszej rodzinie. To jego zauroczenie tłumaczyłam tym, że wychowany wśród zapobiegliwych i może trochę nudnych, swojskich kur i kaczek zapragnął kolorowego, radosnego kolibra i gdy go zobaczył, wszystko inne przestało mieć znaczenie.

Uwielbiał jej temperament, fantazję, wyobraźnię, oryginalne pomysły i to, że się zawsze i wszędzie wyróżniała. Ja na przykład nie cierpię być na widoku, natychmiast się peszę i denerwuję, a ona była wtedy w swoim żywiole. Z jednej strony to w niej mi imponowało, z drugiej denerwowało… Ale najbardziej przeszkadzał mi jej stosunek do wiary; nieprzejednanie wrogi, krytyczny, ironiczny, kpiący.

Mateusz jest praktykującym katolikiem

Jego wiara wyglądała na pewną, bez wzlotów i upadków, rzetelną i niezmienną. Dlatego dziwiłam się, że znalazł kobietę przedstawiającą się jako ateistka i nieustannie atakującą Kościół i religię. Kiedyś nawet zapytałam, czy mu to nie przeszkadza, ale odpowiedział, że nie, w najmniejszym stopniu…

– Nie wolno nikogo zmuszać do wiary – tłumaczył. – Sama mi mówiłaś, że to łaska, więc może i Kinga ją otrzyma. Trzeba czekać.

Kinga parę razy zachwycała się moim ametystowym różańcem, mówiąc, że byłby z niego fantastyczny naszyjnik, bo kamienie mają niezwykły kolor; w zależności od oświetlenia są różowawe albo fiołkowe, a czasami przybierają mocną, chabrową barwę.

– Nie myślała pani o tym, żeby go przerobić u dobrego jubilera? Miałby odpowiednią długość, a gdyby z tych perełek między poszczególnymi częściami zrobić wstawkę albo zapięcie – założę się, że powstałby prawdziwy klejnocik. Proszę mi wierzyć, znam się na tym!

Odpowiedziałam, że nigdy bym się na to nie zdecydowała i że różaniec nie jest dla mnie zwykłym przedmiotem, więc wszelkie myśli o przerabianiu go są nie do przyjęcia. Byłam przy tym stanowcza, więc i Kinga, i mój syn, który słyszał całą rozmowę,  nie mogli mieć wątpliwości co do mojego zdania.

Powiedział, że to dowód miłości

Młodzi nie mieszkali razem, choć Kinga bardzo często u nas bywała, czasami też zostawała na noc, ale tylko wtedy, gdy mnie nie było w domu. Zdarzało się, że wyjeżdżałam służbowo albo dostawałam sanatorium, albo odwiedzałam krewnych, ale tak się działo jeszcze przed pandemią. Ostatni mój wyjazd wypadł na koniec lutego ubiegłego roku i właśnie od tamtej pory wszystko się zmieniło.

Wyjechałam na dwutygodniowy turnus rehabilitacyjny. Zwykle na takie wyjazdy nie zabieram swojego różańca, bo jest już bardzo wiekowy i boję się, żeby go nie uszkodzić ani nie zgubić. Mam inny, „wyjazdowy” i na nim się modlę. Ten ametystowy wisi wtedy nad moim łóżkiem i czeka, aż wrócę.

Zwykle na niego rzucam pierwsze spojrzenie po przekroczeniu progu mojego pokoju i cieszę się, że jest i jakby mnie witał po powrocie z podróży. Ale tym razem zobaczyłam pustą ścianę. Różańca nie było… Przeszukałam cały dom. Poodsuwałam meble, zajrzałam pod dywany, wreszcie zadzwoniłam do syna i zapytałam, czy wie, co się stało.

– Teraz nie mogę rozmawiać – usłyszałam. – Jak wrócę, to wszystko wyjaśnię.

Nie mogłam się niczym zająć, nie rozpakowałam nawet torby, siedziałam i czekałam przy oknie… Wreszcie podjechał samochód, ale nie byłam w stanie wyjść do przedpokoju. Słyszałam, jak Kinga się śmieje, jak Mateusz proponuje jej herbatę, wreszcie weszli i natychmiast dostrzegłam jej naszyjnik: świecił ametystowym blaskiem wykończony srebrzystą zawieszką. Nie było krzyżyka ani perłowych paciorków oddzielających poszczególne dziesiątki. Po prostu nie było mojego różańca, były natomiast korale pięknie podkreślające kolor oczu Kingi. I był mój syn Mateusz, który patrzył w nią jak w obraz i miał minę cielaka prowadzonego na rzeź.

Nie chciałam słuchać żadnych tłumaczeń. Kazałam im się wynosić i zapowiedziałam, że ona nie ma prawa przekroczyć progu mojego domu. Próbowali mnie przepraszać. Mateusz twierdził, że to był dla Kingi prezent zaręczynowy, a również dowód jego wielkiej miłości i że powinnam zrozumieć – przecież nieraz mówiłam, że różaniec może być najskromniejszy i najbiedniejszy, bo chodzi o modlitwę na nim, a nie o jego bogactwo, ale byłam nieprzejednana.

Złość mi nie przeszła nawet wtedy, gdy dostałam przesyłkę, a w niej naprawiony różaniec z ametystów. Był taki jak dawniej, a jednak mnie się wydawało, że stracił blask i moc i że wyglądał jak zwyczajne fioletowe koraliki. Czas mijał, tęskniłam, próbowałam się modlić na ametystowym różańcu, ale kiedy brałam go do ręki, moje myśli uciekały do Mateusza i Kingi, a niechęć do nich topniała jak śnieg w słońcu.

Owszem, zachowali się okropnie, niedojrzale i egoistycznie, ale próbowali swój błąd wynagrodzić: zwrócili różaniec, dzwonili, przysyłali moje ulubione róże, esemesowali, tłumaczyli się, przepraszali…

Było mi bardzo smutno i pusto bez nich

Nigdy nie myślałam, że zacznie mi brakować Kingi, ale gdy sobie przypominałam, jak szczęśliwy był przy niej mój syn, żałowałam swojego gniewu. Muszę przyznać, że wiele w moim myśleniu zmieniła pandemia. Pojęłam, jak wszystko jest płynne i nietrwałe, jak nieważne są przedmioty, nawet ukochane i cenne, a jak ważni są ludzie, których może nagle przy nas zabraknąć bez ostrzeżenia i czasu do namysłu. A wtedy nic i niczego się już nie naprawi…

Więc zadzwoniłam do Kingi i powiedziałam, że też ją przepraszam za mój wybuch i złe słowa. Obie się popłakałyśmy, ale to były dobre, oczyszczające łzy. I uwierzcie mi, różaniec zaświecił tak jak dawniej! A mówi się, że czarów nie ma. Są, tylko trzeba umieć je odnaleźć. Wtedy od razu robi się lżej na sercu!

Czytaj także:
„Synowa trzepała kasę na swoim dziecku i ani śmiała się podzielić. Zamiast odłożyć na jego przyszłość, inwestowała w nowe szpilki”
„Synowa biegała z wnukiem do swoich rodziców, a ode mnie oganiała się jak od natręta. Nie odpuszczę, ja też jestem babcią”
„Synowa to umęczona lebioda, która całymi dniami leżałaby na kanapie. Tylko przynieś, podaj, pozamiataj, a i tak narzeka”

Redakcja poleca

REKLAMA