W trudnych chwilach mama kazała nam się modlić do naszych osobistych stróżów niebieskich. Bo potrafią odmienić zły los.
– Zobaczysz, mamie będzie tam dobrze – zapewniał mnie brat przez telefon. – Ten dom spokojnej starości położony jest z dala od centrum. Spokój, cisza, regularne posiłki, pokój na piętrze – wyliczał jednym tchem Adam, jakby nie tylko mnie, ale i siebie chciał przekonać. – I jeszcze personel. Sympatyczne, kompetentne panie. Musimy tylko robić przelewy, a one zajmują się resztą.
– No tak… – westchnęłam. – Ale to jednak obce miejsce. No i miasto. Mamusia zawsze mieszkała na wsi, miała swój ogródek, kota, dwa kroki do lasu…
Nie mogłam zrezygnować z pracy!
– Ona to doskonale rozumie – przerwał mi Adam zniecierpliwionym tonem. – Przecież z nią rozmawiałem. Wie, że nie ma innej możliwości. Ty pracujesz w Anglii, ja zasuwam po dziesięć godzin dziennie w Warszawie. Jak mielibyśmy się nią opiekować? Zresztą, postaram się wpaść do niej na dzień, dwa w czasie Wielkanocy. Żeby nie czuła się samotna.
Rozłączyliśmy się, a ja pomyślałam, że brat chyba jednak ma rację. Studiował w stolicy i już tam został. Wiele lat temu trafił mu się etat w dużej międzynarodowej korporacji, tam z czasem zrobił karierę. I teraz miałby z tego zrezygnować i wracać do naszej wioski zabitej dechami?
Ze mną podobnie. Siedzę w Birmingham kolejny rok. Najpierw trafiłam na nieuczciwego pośrednika pracy, potem zaczepiłam się za grosze na zmywaku w podrzędnym barze. Zamiatałam też ulice i byłam kelnerką w knajpie. Dopiero pół roku temu uśmiechnęło się do mnie szczęście. Mam pracę szefa kuchni w porządnej, a nawet ekskluzywnej restauracji. Zarabiam naprawdę dobrze
i przede wszystkim robię to, co lubię. Nie mogę przecież tego wszystkiego zostawić. Nie teraz, gdy zaczęło mi się powodzić.
– Dobrze, córeczko, niech będzie ten dom – powiedziała mi nazajutrz mama. – Nie martw się o mnie. Dam sobie radę. Przecież mam dobrego anioła stróża.
Przypomniało mi się, jak przed laty mama kazała nam się modlić do naszych aniołów stróżów. Mówiła, że to duchy opiekuńcze, które wpływają na ludzkie czyny, dzięki czemu to, co złe, zamienia się
w dobro. Taka właśnie była mama. Bardzo religijna, trochę staromodna, lecz zawsze mająca dla nas czas...
Kilka tygodni później wieczorem wracałam z mojej restauracji do domu. Byłam już blisko przystanku autobusowego, kiedy nagle zrobiło mi się słabo. Pociemniało mi przed oczami, nogi ugięły się pode mną i upadłam…
– Tomograf nie wykazał żadnych krwiaków ani stłuczeń mózgu – powiedział lekarz, kiedy karetka odwiozła mnie do szpitala i zostałam poddana serii badań. – Morfologia też jest w porządku. Nawet ciśnienie krwi wróciło do normy. Przypuszczam więc, że przyczyną omdlenia było przemęczenie. Będzie się pani musiała trochę oszczędzać. Więcej spacerów, mniej stresów…
Byłam więc uwięziona
– Czy to znaczy, że mogę już iść do domu? – wpadłam mu w słowo.
– Jeszcze nie – odparł. – Dla pewności zatrzymamy panią na obserwacji co najmniej do jutra. Rano, po obchodzie, podejmiemy decyzję, co dalej.
Nocą, leżąc w kilkuosobowej sali, nie mogłam zmrużyć oka. Nic mnie nie bolało, czułam się dobrze. Przeszkadzało mi co innego: obce miejsce pełne ostrych zapachów, żałosnych jęków, kaszlu i chrapania chorych. Czułam się z tym bardzo źle i nie mogłam uleżeć w łóżku. Wyszłam na korytarz.
– Proszę natychmiast wracać do sali – z uśmiechem, ale bardzo zdecydowanym tonem wydała mi polecenie pielęgniarka. – Na neurologii nie wolno bez opieki opuszczać sali.
Wróciłam więc do pokoju i uchyliłam okno, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Zawsze spałam w przewietrzonym pokoju, a tu było tak duszno!
– Proszę nie sprawiać kłopotów – wysyczała z uśmiechem przyklejonym do twarzy inna pielęgniarka. – Bo będziemy musieli dać pani coś na uspokojenie.
Rankiem chciałam zadzwonić do brata, ale rozładowała mi się komórka. Automat telefoniczny był na parterze, przy rejestracji, a przecież pacjentom z neurologii nie wolno włóczyć się po szpitalu. Byłam więc uwięziona. Skazana na łaskę i niełaskę ludzi w białych kitlach. Wszyscy się uśmiechali, zachowywali grzecznie i profesjonalnie, lecz na kilometr czułam, że jestem dla nich nikim. Wtedy nagle zapragnęłam, żeby być już w domu, w Polsce...
– Powtórzyliśmy niektóre badania i wszystko jest w porządku – oznajmił mi około południa lekarz. – Jest pani zdrowa, oto wypis ze szpitala. – Dlaczego pani płacze? – zdziwił się widząc płynące mi po policzkach łzy. – Chyba ma pani opłacone ubezpieczenie?
Boże, pewnie mamie tak samo źle wśród obcych ludzi! Prosto ze szpitala pojechałam do banku. Wybrałam oszczędności i zlikwidowałam konto. Potem wpadłam do pracy, złożyłam wypowiedzenie i pognałam do domu rozliczyć się z właścicielem. Spakowałam rzeczy i zarezerwowałam bilet do Polski. Następnego ranka siedziałam w samolocie do Krakowa.
– Córeczko, co ty tu robisz?! – zdumiała się mama na mój widok.
– Pakuj się, wracamy do domu! – odparłam wesoło, gniotąc ją w uściskach.
Choć w ciągu ostatnich dni prawie nie spałam i byłam cały czas w biegu, czułam, że przepełnia mnie energia.
Mama miała łzy w oczach
– Nie chcę, żebyś się dla mnie poświęcała, Malwinko – powiedziała mama, nie próbując nawet sięgnąć po swoje kule. – Jestem już stara, wkrótce przyjdzie na mnie czas. A przed tobą całe długie życie.
– No właśnie – zgodziłam się. – Nie chcę potem żałować, że nie było mnie przy tobie, kiedy mnie potrzebowałaś. A poza tym… stęskniłam się. Za tobą, naszym domkiem, spokojnym życiem. Więc chodź. Wynośmy się z tego miejsca.
Pomarszczona twarz mojej mamy wreszcie się rozpromieniła. Dwie godziny później pomogłam jej wysiąść z taksówki, a potem podprowadziłam do drzwi domu. Mama miała łzy w oczach, gdy wkładała klucz do zamka.
– Nie myślałam, że kiedykolwiek tu wrócę – powiedziała drżącym głosem.
– Tylko… Za co będziemy teraz żyć?
– Jeszcze się nad tym nie zastanawiałam. Nie przejmuj się. Najważniejsze, że jesteśmy razem – wzruszyłam ramionami. – Pamiętasz, jak mnie uczyłaś, że każdy człowiek ma anioła stróża, który potrafi odwrócić złą kartę? Może już czas, żeby się do niego pomodlić?
– Tak zrobię – powiedziała.
Nie żałuję
Jej modlitwy najwyraźniej odniosły skutek, bo los sam podsunął mi rozwiązanie problemów finansowych. Pod koniec wiosny pół kilometra od naszego domu, obok wytyczonego niedawno szlaku przyrodniczego, przedsiębiorca z Sanoka otworzył regionalną knajpkę dla turystów. Szukał kucharki z doświadczeniem.
W trakcie rozmowy wstępnej zrobiłam mu naszą bieszczadzką kisełycię, krysze, huczki i hałuszki. Aż zapiał z zachwytu! Od tamtej pory, a minął już prawie rok, choć nie zarabiam nawet połowy tego, co w Anglii, znów zajmuję się tym, co lubię. A do tego u siebie, w Polsce.
A poza tym... jest jeszcze Bartek. To nasz zaopatrzeniowiec i złota rączka. Przystojny, kilka lat ode mnie starszy. Głowę ma pełną pomysłów. Chciałby wziąć kredyt i otworzyć w okolicy pensjonat dla turystów. Kilka dni temu zaproponował, żebym poprowadziła go razem z nim. A kiedy spytałam, jak mam to rozumieć, wyciągnął bukiet róż, klęknął i oświadczył mi się. Pomyślałam wtedy, że w życiu warto czasem zrobić coś szalonego. Ja w każdym razie nie żałuję.
Czytaj także:
„Od dawna marzyłam o ciele Olafa, ale przyjaciółka też zagięła na niego parol. Stawałam na rzęsach, by zdobyć to ciasteczko"
„Moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, a ja latami bałam się wsiadać do auta. Mąż zamiast mnie wspierać, wysyła mnie na prawo jazdy"
„Ślub mojego eks był dla mnie koszmarem, czułam jak pęka mi serce. Moje rany uleczył gorący kochanek, którego wyrwałam w zemście”